Reklama

Niezwykła historia Stamatisa Moraitisa

Historia Stamatisa Moraitisa mogłaby posłużyć za scenariusz do filmu. I byłby to film z niezwykle optymistycznym zakończeniem.

Grek Stamatis Moraitis osiedlił się w USA w czasie, gdy trwała jeszcze wojna. Na skutek odniesionych ran nie mógł wrócić do kraju.

Na obczyźnie poznał swoją przyszłą żonę - razem podjęli decyzję, że Stany Zjednoczone zostaną ich domem na stałe, że w tym właśnie kraju dożyją spokojnej starości. Dwadzieścia lat minęło nie wiedzieć kiedy.

Niestety, Moraitis dowiedział się, że jest poważnie chory. Diagnoza brzmiała jak wyrok: rak płuc, a lekarze nie pozostawiali złudzeń, oznajmiając, że został mu niespełna rok życia.

Reklama

Grek postanowił, że chce umrzeć w swojej rodzinnej Ikarii, pięknej wyspie na Morzu Egejskim (tu mitologiczny Ikar miał zginąć, wzbijając się za wysoko, ku słońcu).

Wyspa od długiego czasu jest pod lupą naukowców - jej mieszkańcy żyją 10 lat dłużej, niż ludzie z innych regionów świata, dlatego często nazywa się ją "wyspą stulatków".

Kiedy Stamatis Moraitis wracał do swojej wioski, jego rodzice jeszcze żyli! Mężczyzna był pogodzony z losem, chciał, by pochowano go na rodzimej ziemi. Okazało się jednak, że nie będzie to takie proste, a przynajmniej nie stanie się w roku otrzymania diagnozy, bo... Stamatis ciągle żył.

Chociaż brzmi to nieprawdopodobnie, rak zniknął, a nikt nie był w stanie powiedzieć, dlaczego tak się stało.

Grek wiódł spokojnie życie w swojej ojczyźnie i był sprawy do końca swych dni. Zmarł dopiero w 2013 roku, w wieku 94 lat (sam twierdził, że ma ich o dziesięć więcej). Na wyspie powtarzano anegdotę, że kiedy wrócił do USA zapytać swoich lekarzy, czemu zawdzięcza ozdrowienie, nie mógł dostać odpowiedzi. Wszyscy leczący go medycy bowiem już nie żyli.

Zobacz więcej:

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy