Reklama

Amant starego kina: Eugeniusz Bodo

Znała go cała Polska. Kreacje Eugeniusza Bodo (†44), takie jak chociażby spiker radiowy Henryk Pączek, który w filmie "Piętro wyżej" parodiował przedwojenną amerykańską aktorkę Mae West (†87), bawią do dziś.

Jako artysta był pracoholikiem. Nigdy nie podchodził do obowiązków z lekceważeniem. Zawsze perfekcyjnie przygotowany, nie znosił niedbalstwa u innych. To musiało skutkować konfliktami. Na szczęście potrafił rozbrajać je żartami. Miał do siebie dystans. Kiedyś na pytanie o rolę, do której się przygotowywał, odpowiedział, że jest ona wyjątkowo trudna i odpowiedzialna.

- Będę robił... czkawkę - rzucił. Dbał o kondycję i prezencję. Z upodobaniem grywał w brydża i bilard, świetnie pływał i jeździł na nartach, z Lodą Halamą (†84) chodził na treningi szermierki i... boksu!

Reklama

Uwielbiał przy tym wykwintną kuchnię, dlatego często przesiadywał w najlepszych restauracjach. Lubił żartować sobie z kelnerów. Kiedyś jeden z nich, młody, zawstydzony dukał coś, bo nie wiedział, jak ma tytułować gwiazdora. Wtedy Bodo wypalił: - Mów mi po prostu - Boże!

Kiedyś ze znajomym zamówili wymyśloną przez siebie potrawę o tajemniczej nazwie kalabraki. Kelner nie wiedział, co to takiego, więc zaproponował coś z karty.

- Nie chcemy karty, mamy ochotę na kalabraki - oświadczył Bodo.

Tę zabawę powtarzali tak często, aż stała się sławna. Ale kiedyś trafiła kosa na kamień. Kelner zamówienie na kalabraki przyjął i przyniósł... mieszaninę bigosu z gulaszem. Zaskoczeni zapytali o paskudztwo na talerzu. Ale i tak największą słabością aktora były... ptysie z kremem!

Przez lata towarzyszyły mu wielkie psy. Jeden z nich, Set, zagrał z aktorem w filmie Czerwony błazen. Następca Seta, Sambo, miał przywilej jadania kolacji z Bodo nawet w eleganckich restauracjach.

Właściciele lokali nie tylko nie protestowali, ale wręcz zabiegali o wizyty aktora z psem, bo to była dla nich wspaniała reklama. Bodo zabierał Sambo do restauracji także na randki. Kiedyś siedział przy stoliku z psem i piękną dziewczyną, gdy podszedł dziennikarz i zapytał gwiazdora o jego największą miłość. Dziewczyna się zarumieniła, bo była przekonana, że Bodo szarmancko wymieni jej imię. On jednak wskazał na Sambo i oświadczył:

- To jest moja miłość najpierwsza! Te wszystkie ekstrawagancje mistrza prasa opisywała równie chętnie jak jego romanse i miłostki. Śledzono każdy jego ruch. Gdy miał tego dosyć, umykał do domu, w którym czekała mama - Jadwiga Anna Dorota z Dylewskich. Po śmierci ojca mieszkał z nią i pytał ją o opinie na temat kobiet, z którymi się spotykał.

Latami zmagał się z wielkim poczuciem winy, że naraził mamę na zmartwienia, gdy jako młodzik uciekł z domu do Warszawy. Marzył o aktorstwie, a ona widziała w nim przyszłego lekarza. Nie był w stanie spełnić tego jej marzenia... 

Ale najdziwniejsze było jego zamiłowanie do robótek ręcznych. Koralikami wyszywał makatki! Zrobił ich mnóstwo, całe mieszkanie miał obwieszone, a nadwyżkami obdarowywał znajomych. Był też jednym z największych w tamtych czasach kolekcjonerów znaczków. Miał 70 klaserów. Niektóre brał ze sobą do garderoby i tam przeglądał. Jeśli jakiś dziennikarz zapytał o tę pasję, miał dalszą część wywiadu z głowy. Bodo mógł godzinami opowiadać o swojej kolekcji. Zawsze miły, otwarty, elokwentny, w gruncie rzeczy był typem samotnika. By błyszczeć na ekranie, potrzebował wyciszenia w domowym azylu, w którym jak dziecko mógł się przytulić do... mamy.  

MW

Rewia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy