Reklama

Założony podsłuch wyjaśnił tajemnicę jej śmierci?

Gwiazda została wciągnięta w świat polityki. Cierpiała, wykorzystana i porzucona.

Pół roku przed śmiercią kupiła willę z basenem w Brentwood, dzielnicy Los Angeles. Chociaż była wtedy w nie najlepszej kondycji, po terapii w szpitalu psychiatrycznym, cieszyło ją urządzanie domu - pierwszego, jaki miała w życiu na własność. Marilyn Monroe kazała umieścić na kaflach ułożonych w miejscu wycieraczki łacińską sentencję: Cursum perficio - podróż zakończona. Te słowa, które miały zapewne oznaczać odnalezienie swojego azylu, okazały się fatalną przepowiednią.

Znalazła ją gosposia

5 sierpnia 1962 r. o godzinie 4.30 lekarz, zaalarmowany przez gosposię, stwierdził zgon aktorki. Uznał, że prawdopodobnie przedawkowała środki nasenne. Po kilkunastu minutach pojawili się w willi nie tylko agenci FBI, ale także CIA.

Reklama

Odnotowano w raportach, że zmarła leżała naga na łóżku ze słuchawką telefoniczną w dłoni, a na szafce stała pusta fiolka po lekach. Agencja Associated Press nadała depeszę o tragicznej śmierci "pięknej blondynki, wspaniałego symbolu ekscytującego życia w Hollywood". Wiadomość tę podała prasa na obu półkulach. To był wstrząs. Marilyn podbijała serca zwykłych chłopaków i mężczyzn z pierwszych stron gazet.

Plotkowano o jej nieudanych małżeństwach, ale najbardziej elektryzowały pogłoski o romansie z prezydentem Johnem Kennedym, a także jego bratem, prokuratorem generalnym USA, Robertem. Do rozgłaszania tych sensacji przyczyniła się sama Marilyn. Trzy miesiące przed śmiercią, 19 maja 1962 r., wystąpiła w Madison Square Garden i zmysłowo zaśpiewała swoją wersję "Happy Birthday" z okazji 45. urodzin prezydenta JFK. Wyglądała oszałamiająco: miała nieprawdopodobnie obcisłą cielistą suknię z błyszczącymi cekinami i dekoltem do pośladków. Śmiały występ powszechnie uznano za publiczne przyznanie się do bliskiej znajomości z jubilatem.

John Kennedy, słynący ze słabości do kobiet, nie miał jednak zamiaru oficjalnie ujawniać romansu i tego wieczoru go zakończył. Roli pocieszyciela zawiedzionej Marilyn podjął się Robert Kennedy, szybko się jednak wycofał, nie miał bowiem ochoty na poważny związek. Tak samo jak starszy brat - był już żonaty. Przyjaciele aktorki uznali za sprawców śmierci Monroe obu polityków i podległe im służby specjalne. Spekulowali, że być może poznała jakieś tajemnice państwowe lub zbyt natarczywie domagała się rozwodu.

Katalog zaniedbań

Podczas śledztwa popełniono tyle błędów i zaniedbań, że wielbiciele aktorki uznali to za celowe tuszowanie zabójstwa i nigdy nie uwierzyli w wersję o przedawkowaniu leków. Trudno bowiem wytłumaczyć to, że np. podczas sekcji zwłok testom toksykologicznym poddano tylko wątrobę zmarłej, a kiedy zastępca biegłego sądowego chciał zbadać pozostałe organy, usłyszał, że... już się ich pozbyto. We wstępnym raporcie śledczy odnotowali, że żołądek był zupełnie pusty, nie znaleziono śladu osadu, jaki powinny zostawić proszki nasenne. Stąd tylko krok do hipotezy, że może środki zostały podane w postaci lewatywy - przez zabójcę. W sypialni Marilyn nie znaleziono żadnego naczynia z wodą, a trudno sobie wyobrazić, by połknęła kilkadziesiąt pastylek bez popicia.

Podejrzane było również zachowanie gosposi, która najpierw zeznała, że znalazła martwą Marilyn o północy, a kiedy nie umiała wytłumaczyć, dlaczego od razu nie zawiadomiła policji, stwierdziła, że jednak zajrzała do pokoju aktorki rano. Nie wiadomo też, dlaczego tak gorliwie prała pościel w nocy. W ostatnich latach pojawiły się kolejne wspomnienia i wyniki prywatnych dochodzeń osób, starających się rzucić nowe światło na zagadkową śmierć gwiazdy.

W archiwach FBI, wśród tysięcy akt odtajnionych w październiku 2006 r., australijski dziennikarz Philippe Mora trafił na teczkę "Robert F. Kennedy". Znalazł w niej m.in. meldunki świadczące o śledzeniu Monroe przez FBI od czasu ślubu z dramaturgiem Arthurem Millerem w 1955 r., podejrzewanym o sympatyzowanie z komunistami, do jej śmierci. Mora napisał o raportach z wielu sekretnych spotkań prezydenta i aktorki. Ulubionym miejscem ich schadzek był ponoć hotel Caryle w Nowym Jorku, który dzięki temu zdobył przydomek "nowojorskiego Białego Domu". Ale są i autorzy biografii Marilyn dowodzący, że kochankowie spędzili ze sobą tylko jeden weekend w marcu 1962 r., w Palm Springs, w willi znajomego aktora i piosenkarza Binga Crosby’ego.

Podsłuchy zakładali aktorce nie tylko agenci FBI, ale także prywatni detektywi. Jeden z nich, Fred Otash (zmarły w 1992 r.), zrobił to zresztą na zlecenie Marilyn. W swoim dzienniku zanotował: "Słyszałem jak Marilyn Monroe umiera". Jego zdaniem w ostatnim dniu życia gwiazda spotkała się z Robertem Kennedym, który przyjechał odwieść ją od wystąpienia w poniedziałek 6 sierpnia na konferencji prasowej i ujawnienia nazwisk kochanków. Domagał się też od gwiazdy notatnika w czerwonej okładce. Porzucona i wykorzystana Marilyn miała wykrzyczeć, że czuje się jak kawałek mięsa, który sobie przekazują z bratem. Z notatek detektywa wynika, że awantura była bardzo głośna. Robert próbował uciszyć Monroe, doszło do szarpaniny.

- Wziął poduszkę i przycisnął ją do łóżka. Zrobiło się cicho. Robert pospiesznie wyszedł - napisał Otash. Dziennik detektywa z sensacyjnymi zapiskami odnalazła jego córka i wydała dopiero kilka lat temu. Nagrań żadnych nie ma. W mieszkaniu Otasha znajdowała się czerwona szafka, w której trzymał różne dokumenty i taśmy. Jednak po śmierci detektywa mebel usunął jego prawnik. Zawartości nigdy nie odnaleziono. Nie wiadomo też, co się stało z notatnikiem Monroe.

Do kogo dzwoniła?


Aktor Peter Lawford wyjawił, że rozmawiał przez telefon z Marilyn kilka godzin przed jej śmiercią. Miała mu powiedzieć: - Pożegnaj ode mnie pana prezydenta. Wielu spraw nie uda się już wyjaśnić. Jedno nie ulega wątpliwości: aktorka czuła się oszukana przez świat polityki, który nie stosuje taryfy ulgowej dla osób wrażliwych i ufnych.

W pościeli zmarłej Marilyn policja znalazła zmięty kawałek papieru, był na nim numer telefonu do Białego Domu... Czy próbowała rozmawiać z prezydentem? John Kennedy zginął rok po śmierci Monroe, a Robert - w 1968 r. Skończyli tragicznie, jak kilkunastu ich krewnych. Czyżby klątwa rodu Kennedych spadła także na zakochaną w nich najpiękniejszą platynową blondynkę?

Nostalgia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy