Reklama

Niebezpieczne przebieranki

Białe dziewczyny charakteryzują się na Afroamerykanki, robią sobie selfie, po czym publikują zdjęcia na Instagramie. Zjawisko można by uznać za kolejną, błahą modę, gdyby nie fakt, że w tle toczy się dyskusja na tematy takie jak: tolerancja, dziedzictwo, postkolonializm i dyskryminacja. A to już poważne sprawy.

Sprawdziłam: nie jest to ani tanie ani łatwe. Bronzer (ok. 60 zł), ciemny puder (też ok. 60 zł), kredka do brwi (20 zł), olejek do włosów, (30 zł), szminka (50 zł) i konturówka (30 zł). Gdyby podejść do sprawy profesjonalnie, przydałaby się również wizyta w solarium i u fryzjera (razem jakieś 300 zł). Gdyby podejść długofalowo: spożywanie sporych ilości beta karotenu oraz kąpiele w wywarze z kory dębu i liści orzecha włoskiego. Lekko licząc: minimum 700 zł i dobre pół dnia roboty. Ja przy dziennikarskiej pensji i grafiku nie mogłabym sobie pozwolić na etniczną metamorfozę. Ale celebryci? I owszem.

Reklama

Jestem tylko opalona

Praktyka, na którą w przeciwieństwie do gwiazd nie mogę sobie pozwolić, nazywa się "blackfishing".

O ile nazwa mody jest tajemnicza, o tyle jej założenia całkiem proste: chodzi o to, żeby za pomocą fryzury i makijażu jak najbardziej upodobnić się do kobiety o innym niż biały kolorze skóry. Najpopularniejsze są stylizacje na Afroamerykanki, zdarzają się też jednak inspiracje wyglądem Latynosek i kobiet z Bliskiego Wschodu.

Stylizują się znani i całkiem anonimowi. Do najsłynniejszych osób, którym przypisuje się blackfishing, należą: Kim Kardashian, Rita Ora, Selena Gomez i Ariana Grande. Te mniej znane, to tysiące polujących na odsłony instagramerek i użytkowniczek Tik Toka. W wielu przypadkach - zwłaszcza tych, dotyczących gwiazd i celebrytek - ich zabiegi są tak zręczne, że tylko porównanie aktualnych zdjęć z tymi sprzed lat, pozwala dostrzec, iż ciemna skóra, wydatne usta i szerokie biodra, bynajmniej nie są dziełem natury. Bywa też - jak w przypadku Rity Ory - że fani doznają olśnienia po konstatacji, że rodzice gwiazdy mają całkowicie białą skórę i wywodzą się nie z Afryki, czy Ameryki Południowej lecz z Albanii. 

Po takim "odkryciu" następuje zwykle fala krytyki, a celebrytom i instagramerom obrywa się za brak wrażliwość, próbę przyciągnięcia uwagi za wszelką cenę i nieznajomość kulturowego kontekstu. Standardowe tłumaczenia w rodzaju: "moim celem nie było udawanie kogokolwiek, po prostu jestem opalona", niewiele pomagają.

Nie tylko biała skóra

Skąd te emocje? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba cofnąć się o krok i postawić kolejne: po co w ogóle ktoś tworzy tego rodzaju stylizacje?

Można mówić o kwestiach takich jak gust i inspiracja, ale logiczne wytłumaczenie trudno znaleźć. Logika nie jest jednak najważniejszą kwestią w show biznesie. Dużo ważniejsza okazuje się umiejętność prognozowania trendów i ich szybkiego monetyzowania. A ciemna skóra i inne niż europejskie rysy to coraz bardziej popularna, a co za tym idzie - opłacalna, tendencja.

Od czasu gdy pierwsza Afroamerykanka pojawiła się na okładce "Vogue’a" - wydarzenie to było uważane za kamień milowy w walce o równość w showbiznesie - minęło prawie 60 lat. Dziś dwie na pięć angażowanych do europejskich pokazów dziewczyn, ma inny niż biały kolor skóry, a w zwyczajowo stawiającym na różnorodność Nowym Jorku, proporcje rozkładają się mniej więcej po połowie. Jednak, niezależnie od kontynentu, wskaźniki te systematycznie rosną. Obecność Afroamerykanek, Latynosek i Azjatek stała się też standardem w kampaniach reklamowych nie tylko sieciówek, ale również największych domów mody. To wszystko jednak nic, w porównaniu z tym, co dzieje się w mediach społecznościowych. Popularność instagramowych kont, prowadzonych przez ciemnoskóre influencerki, w niczym nie ustępuje tym, należącym do białych dziewczyn. W stworzonym przez Elle rankingu influencerów BAME ("Black, Asian and minority ethnic" - "Czarnych, Azjatów i mniejszości etnicznych") znajdują się profile, notujące setki tysięcy obserwujących, a są i takie, których licznik followersów dobija do miliona.

Wszystko to pozwala stwierdzić, że doświadczamy, może nie estetycznej rewolucji, ale zmiany na pewno. Udało się przełamać hegemonię "białego" typu urody, a elementy takie jak ciemna skóra, kręcone włosy i wydatne usta, zaczęły stanowić przedmiot pożądania. Kto ich nie ma, próbuje podratować się makijażem i fryzurą.

Kolor to nie kostium

Wracając do emocji: z perspektywy jednolitej etnicznie i pozbawionej kolonialnego doświadczenia Polski, trudno zrozumieć, dlaczego tego rodzaju estetyczne zabiegi budzą kontrowersje. Więcej, instynktownie chciało by się myśleć: To chyba dobrze, że uroda, przez wieki będąca pretekstem do dyskryminacji, teraz jest uważana za atrakcyjną. Sami zainteresowani są jednak innego zdania. Ich zarzuty, przy pewnym uproszczeniu, można by ująć w zdaniu: Traktujecie ciemną skórę jako kostium, który w każdej chwili można zdjąć.

"Chodzi o wybieranie i adaptowanie pojedynczych cech etnicznego wyglądu i wykorzystywanie ich w celu osiągnięcia osobistych korzyści np. zdobycia popularności, czy poprawy atrakcyjności", tłumaczy "Guardianowi" Johanna Yaovi, założycielka The Curl Talk Project - inicjatywy, w ramach której kobiety opowiadają jak wygląd wpłynął na ich życie. "To wszystko dzieje się w czasach, w których wciąż mamy do czynienia z dyskryminacją na wielu polach".

Atrakcyjność i popularność to jednak tylko dodatek do głównej motywacji, jaką zdaniem wielu komentatorów jest ekonomia. Alisha Gaines, wykładowczyni Florida State University, autorka książki "Black for a day: Fantasies of Race and Empathy", twierdzi, że dla tych, którzy uprawiają blackfishing, ciemna skóra jest tylko cechą, wspomagającą sprzedaż pewnych gatunków muzyki, ubrań, biżuterii i kosmetyków. "Ludzie traktują charakterystyczne dla danej rasy cechy, jak marketingowy produkt, który można porzucić, gdy przestanie być wygodny lub przydatny"- mówi "Na rynku stworzyło się miejsce dla czarnej estetyki wiec znaleźli się tacy, którzy postanowili je zapełnić"- dodaje.

Niektórzy na ten sam temat wypowiadają się nawet dosadniej. Karen Attiah z "Washington Post", w ten sposób komentowała blackfishing na Twitterze. "Nie widzę w tym nic skomplikowanego. Przywłaszczenie sobie czarnego wyglądu dało jej (mowa o Kim Kardashian) i jej rodzinie konkretne pieniądze. To amerykańska obsesja na punkcie czarnej skóry bez czarnej skóry".

Wspomniane "konkretne pieniądze" w przypadku Kim wynoszą 350 mln dolarów (na taką kwotę szacowany jest jej majątek). Z kolei majątki również oskarżanych o blaskfishing Seleny Gomez i Rity Ory wynoszą, odpowiednio - 75 i 20 milionów dolarów. Jaką część tych zarobków celebrytki zawdzięczają wyglądowi? Trudno powiedzieć. Biorąc jednak pod uwagę to, jak wielką rolę w show biznesie odgrywa uroda, można przypuszczać, że sporą.

Co ciekawe, blackfishing "przydarza się" nie tylko celebrytom. Kilka dni temu, Jessica A.Krug, profesorka nauk o Afryce i Ameryce łacińskiej na George Washington University, przyznała publicznie, że przez lata kłamała na temat swoich korzeni. Jej przodkowie mieli pochodzić z Afryki Północnej lub Karaibów (wersje się zmieniały). Ona sama lubiła przychodzić na wykłady ubrana w stroje o etnicznych wzorach, do uszu wkładała wielkie, okrągłe kolczyki, a do swoich wypowiedzi chętnie wtrącała hiszpańskie słówka. Lubiła opowiadać, że jest z Brooklynu, raz nawet wdała się w dyskusję ze studentem, który twierdził, że rap został wymyślony na Bronxie. W rzeczywistości Jessica urodziła się nie w jednej z dzielnic Nowego Jorku, a w Kansas City, a jej rodzice byli białymi Żydami. Bajka o odległych korzeniach była sposobem na legitymizowanie badań i nadanie im osobistego rysu. "Moje postępowanie to jeden z przykładów przywłaszczenia, przemocy i kradzieży tożsamości, jakiej wciąż dopuszczają się biali ludzie" , cytuje wykładowczynię CNN . Kobieta sama siebie nazwała też "kulturową pijawką".

Kulturowe zawłaszczanie

Blackfishing jest częścią szerszego zjawiska, z angielska określanego jako "cultural appropriation", czyli "przywłaszczenie kulturowe". Odnosi się ono do praktyk takich jak np. malowanie na czole hinduskiego znaku bindi wyłącznie z estetycznych pobudek, czy noszenie pióropuszy jako modowych akcesoriów. Z tymi ostatnimi kilka lat temu spory problem miała marka H&M. Ostro skrytykowana za wprowadzenie ich do kolekcji, została zmuszona do przeprosin i wycofania produktu ze sklepu.

Burza w szklance wody? Może. Ale może też, warto nieco rozważniej przyglądać się inspiracjom i modowym wyborom. Kultura i dziedzictwo nie są niczyją własnością, ale nie są też bezpańskim rezerwuarem, do którego można sięgać bez żadnych konsekwencji. 

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy