Reklama

Melancholia Północy

Arcydzieła włoskiej architektury skute lodem. Zamarznięte kanały o granitowych nabrzeżach. Tętniące życiem, sięgające kilkaset metrów w głąb ziemi tunele. Futurystyczna wizja? Nie. Petersburg zimą.

Stoję na peronie stacji metra na obrzeżach miasta. Zjazd ruchomymi schodami pod ziemię zajął mi trzy minuty - ale wbrew swoim obawom nie trafiam do pierwszego kręgu piekła.

Stacja jest czysta, pociągi kursują co minutę, góra - dwie. Nazwy linii i stacji wypisane po rosyjsku i angielsku - widoczna oznaka przemian, kontrastująca jednak z widniejącym na końcu peronu ogromnym, pieczołowicie konserwowanym godłem ZSRR.

To spostrzeżenie będzie lejtmotywem mojej wędrówki po tym najbardziej europejskim z rosyjskich miast i najbardziej rosyjskim z europejskich.

Reklama

Smartfony i babulki

W metrze młodzi ludzie wpatrzeni w swoje smartfony, ze słuchawkami na uszach, elegancko wyalienowani - hipsterzy tego świata, łączcie się!

A między nimi "zababulone" w chustki staruszki, gdzieś miga order w klapie marynarki, przy drzwiach dwaj kadeci na szeroko rozstawionych nogach gotowi rzucić wyzwanie całemu światu. Rosja w pigułce.

Wysiadam na stacji Gostinyj Dwor. Tam już tłoczno, fala ludzi niesie mnie w kierunku schodów, przed którymi - jak za dawnych radzieckich czasów - siedzi w szklanej budce umundurowana "strażniczka ruchu na schodach ruchomych" i pilnie obserwuje, czy aby ktoś nie stwarza zagrożenia, zbiegając nazbyt szybko w dół.

Wzdłuż schodów podświetlane reklamy, a więc znów symbol nowej epoki. Reklamują się głównie deweloperzy budujący na peryferiach ogromne, dwudziestopiętrowe mrówkowce. W swoich hasłach chętnie nawiązują do Skandynawii - widać, że dla robiących częste wypady na zakupy do Finlandii petersburżan warunki życia zachodnich sąsiadów wyznaczają horyzont marzeń.

Koniec schodów, w przejściu kiosk, a w nim rosyjskie wydania "Elle", "Vogue’a", "Rolling Stone" sąsiadują z "Komsomolską Prawdą". A dalej już drzwi i wyjście na Newski Prospekt.

Gogol w Starbucksie

Gdyby jakimś cudem znalazł się dziś na nim Gogol, zdziwiłby się niepomiernie, widząc w witrynach dobrze mu znanego domu handlowego Gostinyj Dwor pisane łacińskim alfabetem nazwiska wielkich "kupców" naszych czasów: Prada, Armani, Givenchy, Jean Paul Gaultier. Ale trzeba przyznać, że tak rozemocjonowanych tłumów jak w latach 80., kiedy coś "rzucili", już tam nie ma...

Newski jak zawsze tłoczny, ludzie jak zwykle się śpieszą, ale nie na tyle, żeby nie zatrzymać się na kawę w Starbucksie, przekąskę w Burger Kingu albo swojskiego naleśnika z kapustą w Teremoku, rosyjskiej sieci fast foodu.

Jeszcze kilka lat temu wyróżniające się papuzim makijażem i dyskotekowym strojem dziewczęta dziś ubrane są jak warszawianki - styl wyznaczają sieć H&M oraz nieznany u nas dom handlowy Stockmann, zajmujący kilka pięter galerii handlowej Nevsky.

Ale to, czego próżno szukać w Warszawie, to oszałamiająca petersburska architektura. Neoklasycystyczny sobór Kazański i leżący niemal naprzeciwko niego sobór Zmartwychwstania Pańskiego - perła tradycyjnej architektury rosyjskiej. Imponujący pałac Biełosielskich-Biełozierskich - dawny komitet partii, dziś, o ironio, Muzeum Demokracji Współczesnej Rosji. Secesyjny Dom Książki i wzniesiony w tym samym stylu Jelisiejewskij Magazin.

Wszystko ogromne, w skali, przy której Nowy Świat wydaje się zapyziałą uliczką prowincjonalnego miasta imperium. Jednych to zachwyca, innych przeraża. Mickiewicz nie wahał się napisać, że Petersburg "budowały chyba szatany". Trudno się z tym zgodzić - pomimo gigantomanii włoscy (głównie) architekci zadbali o to, by fasady, proporcje i smak zachwycały nas do dziś.

Choć historia zrobiła swoje i czasem na klasycystycznej elewacji nagle wykwita dobrze znany profil Włodzimierza Iljicza, a na portyku zamiast antycznego motywu widnieje pięcioramienna gwiazda.

Szeroka dusza

Wędruję Newskim w kierunku placu Pałacowego - w końcu być w Petersburgu i nie zobaczyć Ermitażu to znaleźć się w sytuacji bohatera książki "Moskwa - Pietuszki" Jerofiejewa, który mimo starań nigdy nie dotarł do Kremla.

Przechodzę więc mostem przez Mojkę, skręcam na prawo w Małą Morską i już widzę łuk z charakterystycznymi kasetonami, spod którego - jak chce rewolucyjna mitologia - w 1917 roku ruszył szturm na Pałac Zimowy. 

Trzeba przyznać, że dowódcy owego szturmu (którego podobno nie było) musieli docenić perspektywę, albowiem widok na pałac z wylotu Małej Morskiej nie ma sobie równych: ogromny plac, nad którym góruje kolumna Aleksandrowska - pomnik triumfu cara nad Napoleonem - a za nim petersburska perła, słynny na cały świat Ermitaż.

Kolekcję muzeum zapoczątkowała Katarzyna Wielka, dla której sam Denis Diderot skupował obrazy od francuskich kolekcjonerów. Dziesięć dni, które wstrząsnęły światem, uzupełniły zbiory pałacu o dzieła odebrane Stroganowom, Potiomkinom i Jusupowom, czyniąc z Ermitażu jedno z największych muzeów sztuki na świecie.

A dalej już szeroka jak dusza rosyjska Newa, majestatycznie płynąca obok twierdzy Pietropawłowskiej i rozwidlająca się przy tzw. strzałce Wyspy Wasiljewskiej. Na owej strzałce obowiązkowo fotografują się nowożeńcy - trwa tam rewia mody o tyle bajeczna, że panny młode nad petersburski klasycyzm wyraźnie przedkładają w stroju nieznające umiaru rokoko.

Kilka minut spaceru wzdłuż Newy i docieram do najsłynniejszego symbolu Petersburga - opiewanego przez Puszkina Jeźdźca Miedzianego. To wykuty w brązie Piotr I, założyciel miasta, wielbiciel kultury Zachodu, którą wprowadzał u siebie iście wschodnimi metodami: knutem, zsyłką i szubienicą. 

W tym miejscu nie sposób nie pomyśleć, że ta wielomilionowa metropolia, dziś tętniąca życiem, wzniesiona została na trupach setek tysięcy chłopów-niewolników spędzonych do jej budowy. Ten swoisty "mord założycielski" do dzisiaj kładzie się cieniem na Wenecji Północy, która może właśnie za sprawą tej dwoistości, grozy kryjącej się za pięknem fasad, wydała tylu geniuszy światowej literatury.

Jestem zmęczona ogromem miasta. Siadam na ławce i przyglądam się pomnikowi. Piotr I lewą ręką ściąga cugle galopującego konia, prawą unosi w geście ni to uspokajającym wzburzone wody Newy, ni to mówiącym, że już wystarczy, dalej jechać nie będziemy - tu wyznaczam granicę imperium. Ale koń gotów jest pędzić dalej...

Wika Kwiatkowska

Pani 3/2015

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy