Reklama

Miasto tysiąca pubów

W piątkowy wieczór w Dublinie bez trudu można znaleźć knajpki z muzyką graną na żywo. Koniecznie trzeba tam wychylić kufel najbardziej znanego ciemnego piwa, które nigdzie nie smakuje tak jak w swojej ojczyźnie.

Gdzie można pojechać w listopadzie, gdy z nieba siąpi deszcz i jest zimno? - Przyjedź do Dublina - namawia mnie przyjaciółka, która mieszka w tym mieście od sześciu lat. - Deszcz to u nas codzienność, ale nie psuje nikomu humoru - przekonuje. - Gwarantuję ci, że będziesz się dobrze bawić.

Wielki kocioł

Irlandzka stolica i jej mieszkańcy słyną z zamiłowania do dobrej zabawy. Traktują ją niemal jak świętość. W poniedziałek, po weekendzie, wszędzie słychać pytanie: "Jak się bawiłaś?", jakby to było najważniejsze. Irlandczycy nazywają ją "craic" (wym. krek) i porównują do wielkiego kotła, w którym mieszają się muzyka, taniec oraz ożywione rozmowy starych i nowych przyjaciół. Ta niepowtarzalna irlandzka atmosfera lubi gościć w pubach.

Reklama

O Dublinie nie przypadkiem mówi się, że to "miasto tysiąca pubów i tysiąca kapel". Ledwie dwie godziny lotu, a na miejscu dziwnie swojskie klimaty. Już pierwszego wieczoru ruszyłyśmy z M. do dzielnicy Temple Bar, gdzie kwitnie imprezowe życie. Po drodze minęłyśmy plac, na którym muzykują uliczni grajkowie.

Znałam to miejsce z filmu Johna Carneya "Once". Jego bohater (Glen Hansard, lider grupy The Frames) właśnie tu poznaje czeską emigrantkę. Oboje są na życiowym zakręcie, łączy ich wspólna pasja do muzyki. W Dublinie słychać ją wszędzie. Puby są szeroko otwarte, goście mile witani, lokalne kapele radośnie oklaskiwane. Pub jest nie tylko miejscem improwizowanych spotkań muzycznych, ale i "studnią guinnessa".

Dawniej dublińscy lekarze zapisywali pacjentom ciemne piwo, uważając, że człowiek czuje się po nim lepiej, ma większy apetyt i radośniejsze myśli. W pubie, który odwiedzam, jest tłoczno, goście przeważnie stoją z piwem w ręku. Nie mogą się powstrzymać od przytupywania, nogi same rwą się do tańca. - Musisz spróbować narodowej potrawy! - krzyczy mi do ucha przyjaciółka. Zamawiamy irlandzki stew, czyli gulasz (potrawkę z baraniny lub jagnięciny z cebulą i ziemniakami).

Harfy i ślimaki

Muzyka jest tu naprawdę ważna. W Dublinie można posłuchać utworów popularnego zespołu Altan, jednego z pierwszych, które z powodzeniem sięgnęły do tradycji i zapoczątkowały odrodzenie irlandzkiego folku. W ich kompozycjach zawsze słychać celtyckie instrumenty: flet i harfę.

Zresztą harfa to symbol Irlandii, występuje nawet na banknotach. - W tym mieście urodziła się piosenkarka Sinéad O’Connor. Zanim została gwiazdą, pracowała jako doręczycielka wiadomości z pocałunkiem. Stąd pochodzi też Bono, lider megapopularnej grupy U2 - informuje mnie przyjaciółka.

Zatrzymuję się u niej. Mieszka w typowym małym domku z ogródkiem i, jak większość dublińczyków, walczy ze slogs (czarne długie ślimaki bez skorupki), które lubią podjadać kwiaty i warzywa. Dublin zawdzięcza swoją nazwę wodzie. Miasto założyli wikingowie i nazwali Dubh Linn (czarna woda). Położone jest w strefie ciepłego morskiego klimatu umiarkowanego. Zima jest tu łagodna, a lato chłodne.

Historyczna pinta

Następnego dnia ruszamy z przyjaciółką na zakupy. Przed nami O’Connell Street, najbardziej reprezentacyjna z dublińskich ulic, na której znajduje się specyficzny pomnik - milenijna szpila (The Spire). Najbardziej znana jest Grafton Street, widać tu inną charakterystyczną rzeźbę, przy której lubią fotografować się turyści. Przedstawia ona Molly Malone, legendarną XVII-wieczną mieszkankę Dublina.

To miasto ma imponujące tradycje literackie. Tutaj mieszkało aż czterech laureatów Nagrody Nobla: George Bernard Shaw, William Butler Yeats, Samuel Beckett i Seamus Heaney. Dublińczykami byli też Jonathan Swift, autor "Podróży Guliwera", i Oscar Wilde. Irlandzka literatura sięga czasów celtyckich, gdy nie znano jeszcze pisma, a opowieści snuli pieśniarze przy wtórze instrumentów.

Z Grafton Street blisko już do Trinity College. Irlandzki uniwersytet został założony w 1592 roku. Najciekawszym obiektem kompleksu jest biblioteka, znana z kolekcji rękopisów ze słynną Księgą z Kells (Book of Kells) na czele. Wnętrze gmachu wypełniają woluminy piętrzące się na półkach aż pod samo sklepienie.

Po obejrzeniu wystawy iluminowanych średniowiecznych manuskryptów pora na zmianę nastroju. Jedziemy do browaru Guinnessa (Guinness Storehouse). Tu czas się zatrzymał. Idąc do głównej bramy, mam wrażenie, że przeniosłam się do XVIII wieku. W środku znajduje się nowoczesne muzeum. Można w nim wiele dowiedzieć się o technologii warzenia piwa i sposobach jego reklamowania na przestrzeni lat.

Warto również nauczyć się nalewać perfekcyjną pintę (brytyjska miara piwa, około 568 ml). Guinnessa trzeba lać powoli. Piwo osadza się w kuflu dość długo, na co potrzeba nie mniej niż 119,5 sekundy, barbarzyństwem byłoby je "poganiać". Warto odwiedzić też Gravity Bar w Guinness Storehouse, skąd rozpościera się przepiękny widok na Dublin.

Jutro poznam Howth - modne nadmorskie przedmieście północno-wschodniego Dublina i zarazem port rybacki. Pełno tam ekskluzywnych restauracji rybnych, to piękne miejsce na romantyczne spacery... Rozmowę przerywa nam uśmiechnięty od ucha do ucha rudy Irlandczyk. - Hej, dziewczyny, dobrej zabawy! - woła i stuka się z nami kuflem.

Magda Rozmarynowska

Pani 11/2013


Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: Irlandia | podróże | dzielnica | noc
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy