Reklama

Na królewskim dworze

Są symbolem potęgi i chwały, najczęściej minionej. Rezydencje monarchów otwierają dziś swoje podwoje. Co kryje się za drzwiami najsłynniejszych europejskich pałaców?

Wyobraziłem sobie, że jestem głodnym biedakiem, i poczułem, jak budzą się we mnie gniew i żądza mordu. Szybko odegnałem od siebie te myśli i spojrzałem jeszcze raz na olśniewającą, kapiącą złotem fasadę pałacu francuskich królów. Jako turysta byłem oczarowany.

Elegancja i finezja ozdobionych pilastrami i attykami murów nic nie ujmowały przytłaczającej wielkością najwspanialszej królewskiej rezydencji na świecie. Pałac w Wersalu - od XVII wieku uznawany za najwybitniejsze dzieło architektury i kwintesencję stylu barokowego - musiał kontrastować z biedą zatłoczonego Paryża. Dlatego nie dziwi mnie to, że 6 października 1789 roku tłum przekupek i uliczników zagarnął rezydencję opuszczoną przez Ludwika XVI i Marię Antoninę. Jeżeli coś budzi moje zdumienie, to to, że ten budynek wciąż tu stoi.

Reklama

Dziedziniec - zaprojektowany tak, żeby można było wygodnie obejrzeć defiladę armii - pełen jest turystów z całego świata. Tłum cierpliwie czeka w długiej kolejce do... Nie, nie do kasy, bo większość gości ściska w dłoniach bilety zarezerwowane przez Internet i wydrukowane na domowych drukarkach. Problem stanowią - a jeśli wierzyć pamiętnikom Françoise de Motteville z drugiej połowy XVII wieku, zawsze stanowiły - toalety, a raczej ich brak.

Spacerując wśród wykwintnych mebli, obrazów przedstawiających sceny mitologiczne lub wielkie bitwy, odruchowo pociągam nosem. To złudzenie czy rzeczywiście obite kosztowną tapetą ściany wciąż utrzymują zapach uryny? Pałac przez całe wieki nie miał kanalizacji. Sprawę oficjalnie rozwiązano za pomocą porcelanowych nocników. Ale Ludwik XIV musiał mieć powód, by w 1715 r. nakazać usuwanie nieczystości z pałacowych korytarzy.

Wędruję po lśniących posadzkach coraz bardziej oszołomiony. Jak tu w ogóle dało się żyć? Poszczególne pokoje połączone są ze sobą w jedną wielką amfiladę. Przechodzę przez ciąg sypialni, bawialni, saloników. W każdym starannie dobrana kolorystyka - od obić ścian po meble: sypialnia delfiny - różowa, delfina - zielona, królewska - złota. Łoża ozdobione baldachimami, obok pufy dla dwórek. Popiersia Ludwika XIV z marsową miną i wieńcem laurowym na czole. Wielka sala pełna kryształowych luster... Jak to przetrwało rewolucję?

Po chwili przypominam sobie, że rozstanie z monarchią we Francji, choć drastyczne (gilotyna na placu Zgody), nie było długie. Już po dziesięciu latach Napoleon Bonaparte koronował się na cesarza, a w 1810 roku do Wersalu wprowadziła się jego żona Maria Luiza. Po niej znów pałacem zaopiekowali się Burbonowie, aż do 1837 roku, kiedy Ludwik Filip otworzył tu muzeum.

O ile Wersal został zaprojektowany w taki sposób, by olśniewał i podkreślał dystans dzielący zwykłego śmiertelnika od boskiego pomazańca, to pałac austriackiego cesarza był"zaledwie" luksusowym apartamentowcem. Franciszek Józef dojeżdżał dorożką do oddalonego o pięć kilometrów centrum Wiednia. A jak nie miał na to ochoty, to urzędnicy przyjeżdżali do niego, do Schönbrunn.

Barokowy pałac został zbudowany mniej więcej w tym samym czasie co Wersal, ale panuje w nim zupełnie inny klimat. Większość z 1441 pokoi zajmowała rozbudowana administracja. Sypialnię cesarza niemal przeoczyłem. Wyglądała jak cela więzienna. Krótkie żelazne łóżko (Franciszek Józef sypiał na siedząco), szafka z miską do mycia, obok maleńki "Wasser Klozet". Już większe wrażenie robi przylegający do niej przedpokój. Przy wielkim stole bilardowym relaksowali się adiutanci oczekujący na rozkazy.

Za cesarską sypialnią znajdowały się pokoje cesarzowej Sissi. Z fotografi i spogląda na mnie smutna szczupła kobieta z niezwykle długimi włosami. Sissi, czyli Elżbieta Bawarska, przez większość swojego sześćdziesięcioletniego życia cierpiała na depresję. W wieku 31 lat przestała się fotografować, ponieważ nie mogła znieść oznak upływającego czasu.

Korytarz oświetlony kryształowymi żyrandolami z żarówkami imitującymi płomień świecy prowadzi do apartamentów zajmowanych przez cesarzów Leopolda II i Franciszka II, a dalej do pokoi cesarzowej Marii Teresy. Zastanawiam się, czy rokokowe serwantki, szezlongi i biblioteczki stały w tym samym miejscu, gdy w Schönbrunn koncertował Wolfgang Amadeusz Mozart? Albo czy to w tym saloniku cesarzowa Maria Teresa zapłakała, podpisując akt pierwszego rozbioru Polski?

Patrzę na surowe portrety Austriaczki i nie chce mi się wierzyć w tę powtarzaną przez biografów plotkę.

Po abdykacji Karola I w 1918 roku Austria stała się republiką, a pałac udostępniono zwiedzającym. Muzeum jest czynne nawet w święta, tak jakby obawiano się, że któryś z habsburskich książąt może pod nieobecność turystów wprowadzić się do rezydencji znacjonalizowanej przez parlament.

Czy jest w ogóle możliwy kompromis pomiędzy naturalną tendencją do ukrycia się za murami pałacu a otwartością na pstrykających zdjęcia turystów? Królowa brytyjska ceni sobie prywatność, ale na czas letnich wakacji zgodziła się przenosić do Windsoru. Nie zakłócając jej spokoju, można wtedy zajrzeć do Pałacu Buckingham. Zainteresowanie jest ogromne, więc bilety należy zarezerwować dużo wcześniej.

Pierwsza myśl, jaka nasuwa się po przekroczeniu progu wspaniałego, zbudowanego z ogromnym rozmachem Pałacu Buckingham, jest taka, że wnętrze wygląda... przytulnie, niemal "domowo". Może to zasługa ciepłej kolorystyki. Dużo ciemnego złota, czerwieni, żółci. Słońce prześlizguje się po stylowych meblach i puszystych dywanach. Ze ścian patrzą na nas obrazy XVIII-wiecznych mistrzów. Wszystko w najlepszym guście, bez ostentacji.

Sala tronowa w rzeczywistości okazuje się mniejsza. Wydaje się, że w tak kameralnym otoczeniu bardziej na miejscu jest taca z filiżankami herbaty z mlekiem, którą podaje się turystom punktualnie o 17, niż portret monarchini w koronie ozdobionej Wielką Gwiazdą Afryki. Zazwyczaj zwiedzający mogą zajrzeć do 19 sal, ale dziś jedynie do 10. Czy ma to związek z flotą rolls-royce'ów, które zaparkowały na wewnętrznym dziedzińcu?

W Pałacu Buckingham jestem tylko gościem i musi wystarczyć mi świadomość, że znajduję się nie w muzeum, ale w miejscu, w którym wciąż rozgrywa się wielka polityka.

Sergiusz Pinkwart

PANI 04/2011

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy