Reklama

Pod nocnym słońcem

Jeśli wierzyć autorom kryminałów Szwecja to zimny, ponury kraj, pełen przemocy ukrytej pod cienką warstwą politycznej poprawności. Może i tak, ale latem, gdy słońce świeci 24 godziny na dobę, to jedno z najjaśniejszych miejsc na Ziemi.

Desperacko starałem się dosięgnąć piłeczki pingpongowej, która odbiła się od mojej połowy stołu i skręciła w bok. Ledwo udało mi się jej dotknąć krawędzią rakietki. Celuloidowa kulka podskoczyła do góry i mój przeciwnik nie miał problemów, by niczym Björn Borg potężną "ściną" pozbawić mnie nadziei na zwycięstwo.

- Znów wygrałem - stwierdził Olaf i uśmiechnął się przepraszająco.
- Może zmienimy strony? Grałeś pod słońce... Na dzisiaj miałem już dość sportu. Dochodziła druga w nocy.
- Tatusiu! Chcemy tańczyć...

Reklama

Córki mojego gospodarza wyglądały, jakby zeszły do nas wprost z kart powieści Astrid Lindgren. Pięcio- i siedmiolatka w długich zwiewnych sukienkach, z wiankami na jasnych włosach i boso. Zaciągnęły nas na pobliską łąkę, gdzie trwał w najlepsze sąsiedzki piknik.

Wokół drewnianego krzyża udekorowanego wieńcami kwiatów formował się już taneczny krąg. Nisko wiszące nad horyzontem złotoczerwone słońce oświetlało tę scenę surrealistycznym światłem. Olafa, szefa marketingu jednego ze szwedzkich koncernów handlujących z Polską, poznałem na promie.

Pomiędzy Gdynią a Karlskroną zdążyliśmy się zaprzyjaźnić, a Szwed, wbrew stereotypowemu postrzeganiu Skandynawów jako chłodnych i nieprzystępnych, zaprosił mnie do domu na święto Midsommar, czyli noc świętojańską. Każdy z nas miał do załatwienia jakieś sprawy w Sztokholmie, więc umówiliśmy się za dziesięć dni na wspólny wyjazd ze stolicy do odległego o niemal 400 km na północny wschód Sundsvall, miasta portowego nad Zatoką Botnicką.

Sztokholm na granicy wiosny i lata ma urok śródziemnomorskiego kurortu. Ulice zapełnia kolorowy tłum, i to dosłownie, bo słynna skandynawska tolerancja i przyjazna polityka imigracyjna sprawiają, że twarze na głównym deptaku miasta, ulicy Strandvägen, przypominają bardziej Nowy Jork niż jakąkolwiek europejską metropolię. To dla turysty dość nieoczekiwany widok.

W Skansenie (nazwa własna sztokholmskiego muzeum na wolnym powietrzu, ukazującego uroki szwedzkiej wsi, przyjęła się i u nas w podobnych obiektach) spotkałem czarnoskórego wikinga w rogatym hełmie, który wycieczkom szkolnym pokazywał, jak wyglądała praca w średniowiecznej kuźni.

Z kolei niezwykłą historię XVII-wiecznego statku "Vasa", który niczym słynny "Titanic" zatonął podczas pierwszego rejsu, opowiedział mi skośnooki przewodnik, rodowity Szwed, którego rodzice pochodzili z Birmy. Przewodnik znał szczegóły wojen szwedzko-polskich i obsesji króla Gustawa Adolfa, który marzył o pokonaniu Polaków w wielkiej morskiej bitwie.

Trochę się obawiałem, że entuzjazm Olafa, by zaprosić obcokrajowca na rodzinne święto, osłabnie, ale o umówionej porze spotkaliśmy się i wyruszyliśmy na północ. Sztokholm to prawdziwa metropolia, jednak wystarczy kilka kilometrów w stronę Uppsali, byśmy znaleźli się w krainie lasów i jezior, a doskonale utrzymana i oznakowana asfaltowa wstęga jest jedynym widocznym znakiem obecności człowieka.

I taką właśnie wspaniałą drogą Olaf wiózł mnie z prędkością 50 km/h. Wokół nie było żywej duszy. Droga bez jednej dziury, ani śladu chowających się w krzakach patroli policyjnych.

- Chodzi o łosie - wyjaśnił mi spokojnie. - Nie boją się nikogo, wychodzą na szosę, kiedy chcą. Zderzenie czołowe kończy się tym, że ważący 600 kg zwierzak ląduje na przedniej szybie samochodu. Pochwaliłem jego troskę o ekologię, a Olaf się rozpromienił.

- Bardzo lubię łosie. To nasz skarb narodowy. Musisz nas odwiedzić w październiku. Bierzemy wtedy urlopy i jedziemy na polowanie. Uniosłem brwi. Olaf opacznie zrozumiał moje zdziwienie. - Polowanie. No wiesz... Pif paf!

Stanęliśmy pod wieczór w małej restauracji nad morzem. Zatoka Botnicka zimą zamarza i do sąsiedniej Finlandii można dojechać na skróty po lodzie. W tym czasie jednak woda miała barwę głębokiego granatu, a wybrzeże usłane było wielkimi posępnymi głazami.

Kuchnia serwowała dziesięć rodzajów śledzia. Można było skomponować własny zestaw, dobierając produkty ze "szwedzkiego stołu". Najchętniej jadłbym wyłącznie śledzia na słodko z rodzynkami w sosie z ziół, ale próbowałem wszystkiego.

Nawet łykowatego suszonego śledzia, który - jak tłumaczy Olaf - był podstawą diety wikingów. Do domu mojego przyjaciela dotarliśmy późnym wieczorem. Choć takie określenia latem w północnej Szwecji tracą swoje pierwotne znaczenie. Na tej szerokości geograficznej słońce już nie zachodzi, a jedynie odbywa wędrówkę nad północnym horyzontem, z zachodu na wschód. Przygotowania do "letniego sylwestra", jak tu się czasem nazywa święto Midsommar, trwały od kilku dni.

Sąsiedzi wybrali się do Systembolaget, czyli szwedzkiego sklepu monopolowego, gdzie kupili dwa kartony najmocniejszego piwa (trzeciej klasy - 3,2 proc., napoje pierwszej i drugiej klasy poza Skandynawią uzyskałyby status piwa bezalkoholowego). Sieć Systembolaget to jedyne miejsce, gdzie oficjalnie można nabyć alkohol. Unia Europejska podobno nieco się burzy, ale nikomu do głowy nie przyszło, by zrezygnować z systemu, który teoretycznie ma utrudnić Szwedom popadnięcie w alkoholizm.

I rzeczywiście, choć dochodziła już trzecia nad ranem, wokół nie było widać nikogo pijanego. Midsommar to święto rodzinne. Dorośli z dziećmi plotą wianki, śpiewają i tańczą. Na podmiejskich łąkach organizują sportowe zawody (obowiązkowe wyścigi w workach). Najdłuższy dzień w roku musi dostarczyć radości na cały rok. A już za parę miesięcy zacznie się mroczna skandynawska zima.

Sergiusz Pinkwart

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: podróże | Szwecja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy