Reklama

Ikony polskiego kina

Trudno byłoby sobie bez nich wyobrazić sobie polską kinematografię. Każda z nich zrobiła bowiem dla niej tyle, co całe rzesze aktorek. Ich aktorskie kreacje zdążyły już przejść do historii – pisze i pisało się o nich nie tylko na łamach prasy, ale też w podręcznikach i encyklopediach. Poznajcie trzy ikony polskiego kina, które zawładnęły wyobraźnią i sercami widzów.

Kalina Jędrusik

 

W PRL-u - zwłaszcza w latach 50., 60. i 70. - była jednym z niekwestionowanych symboli seksu. Zagrała w przeszło 100 filmach, spektaklach teatralnych i przedstawieniach Teatru Telewizji (świetnie zaprezentowała się np. u Gustawa Holoubka). Grywała też w "Kabarecie Starszych Panów". I to właśnie te występy zapewniły jej status seksbomby (u Przybory i Wasowskiego pokazywała się bowiem w sukniach, które z przodu zapięte były niemal pod szyję, a z tyłu - głęboko wydekoltowane). 

O jej otwartym związku ze starszym o 17 lat pisarzem Stanisławem Dygatem (który, nie mogąc sprostać jej temperamentowi, zaczął podobno przyzwalać na przydarzające się jej romanse), mówiono z ekscytacją. Zainteresowanie wzbudzał również jej otwarty stosunek do seksu. Powiedziała kiedyś, że nie wyobraża sobie bez niego życia, a "brak seksu to kalectwo, które trzeba leczyć". 

Reklama

 Jędrusik była określana mianem polskiej Marilyn Monroe. Z Dygatem wiedli barwne życie, a do swego domu zapraszali śmietankę artystyczną ówczesnej stolicy (bawili u nich podobno Daniel Olbrychski, Gustaw Holoubek, Tadeusz Konwicki czy Kazimierz Kutz). Plotka głosi, że swoich gości Jędrusik podejmowała w dezabilu lub nawet... całkiem nago. W czasie takich przyjęć zdarzało się jej ponoć flirtować z wybranymi gośćmi, co jej mąż miał znosić ze stoickim spokojem (sama instruowała go podobno, jak ma podrywać obce kobiety).

 Po śmierci Dygata Jędrusik miała przeżyć nawrócenie. Przyjęła chrzest, a gdy Jan Paweł II przyjechał do Polski w 1979 roku, pojawiała się na wszystkich kościelnych mszach. Przyjaciele z najbliższego kręgu mówili jednak, że dewotką nie została nigdy - nawet do spraw religii miała bowiem nieortodoksyjne podejście.

Krystyna Janda

Na wyobraźnię polskich mężczyzn działał również niewątpliwy seksapil Krystyny Jandy. Aktorka nigdy jednak nie traktowała swego ciała jako instrumentu do "zrobienia" kariery, którą - nawiasem mówiąc - zaczęła z "wysokiego C", bo od występu w wyreżyserowanym przez Wajdę "Człowieku z marmuru" (potem grała u niego jeszcze kilka razy).

Na deskach teatru dawała dowody swego niepośledniego talentu, pojawiając się w przedstawieniach opartych na kanwie sztuk i dramatów Czechowa, Fredry, Johna Osborne’a, Ibsena, Balzaka czy Witkacego.

Janda

 wypracowała własny aktorski styl, niemożliwy do podrobienia i trudny do pomylenia z jakimkolwiek innym. W "Słowniku Teatru Polskiego

 " pisano o niej następująco: "jej aktorstwo cechuje silna ekspresja, żywiołowy temperament, ideowe zaangażowanie".

Choć dziś aktorka skupia się na wielu różnych przedsięwzięciach - zarządza fundacją swego imienia, prowadzi dwa teatry i rozwija linię kosmetyków premium pod autorską marką Janda  - to aktorskiej kariery nie zawiesza na kołku. Pozostaje mieć nadzieję, że nie uczyni tego nigdy - nie sposób przecież wyobrazić sobie bez niej polskiej kultury i sztuki.

Anna Dymna

 

Kazimierz Kutz miał podobno powiedzieć, że "natura wyposażyła ją we wszystkie boskie cechy kobiece, o których mężczyzna może tylko marzyć". I rzeczywiście: do Anny Dymnej, która wystąpiła w prawie 300 produkcjach teatralnych i filmowych, wzdychali w czasach PRL-u niemal wszyscy polscy mężczyźni. 

Choć w dzieciństwie nie marzyła wcale o występach na scenie i srebrnym ekranie, to już na początku kariery zawodowej trafiła pod skrzydła najlepszych: Swinarskiego i Wajdy. Potem przyszła kolej na występy u Jarockiego, Grzegorzewskiego czy Hoffmana.

 

 Ciekawi jej wdzięków widzowie mogli ją choćby podziwiać w "Epitafium dla Barbary Radziwiłłówny" Janusza Majewskiego czy w "Dolinie Issy" Tadeusza Konwickiego. Niekwestionowana uroda aktorki zapewniła jej status jednej z najpiękniejszych kobiet krajowego kina.

 Dymna jest przy tym jedną z najbardziej pechowych polskich aktorek - na planie filmowym doznała urazu kręgosłupa i wstrząśnienia mózgu; wieść niesie, że ma także na swoim koncie kilka poważnych złamań.


 Nieszczęścia nie omijały jej też w życiu prywatnym - jej pierwsza wielka miłość zakończyła się w dramatyczny sposób, gdy jej mąż - reżyser Wiesław Dymny - zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. W jednym z niedawnych wywiadów wyznała: - Miłość z Wiesławem przetrwałaby do dziś.

 

Artykuł powstał we współpracy z marką Janda.

 

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy