Reklama
SHOW - magazyn o gwiazdach

Cezary Pazura: Narozrabiałem, ale nie żałuję

"Jestem typem wojownika”, deklaruje i nie unika pytań o życiowe błędy. W szczerej rozmowie aktor zdradza też, czy boi się starości i czy marzy o jeszcze jednym dziecku.

Jest pan zachwycony nową rolą w serialu "Aż po sufit!".

Cezary Pazura: - To świetny serial. Pokazuje naprawdę zaskakujące sytuacje, które mogą się przydarzyć w rodzinie. Kiedyś rozmawiałem z panią psycholog i opowiadałem jej emocjonalnie o swoim życiu, przedstawiając pewną sprawę jako ewenement. A ona spojrzała na mnie z politowaniem i powiedziała: "Dziecko, to jest standard. Wszyscy tak mają". W tym serialu nie ma standardów. Problemy, z jakimi styka się rodzina Domirskich, pokazane są w bardzo atrakcyjny filmowo sposób. Poza tym lubię oglądać seriale, których nie muszę się "bać". Zresztą poziom realizacji innych produkcji jest co najmniej dyskusyjny. U Domirskich wszystko mi się zgadza.

Reklama

Gra pan u boku nowego pokolenia aktorów. Jak się pan dogaduje z młodszymi kolegami?

- Samo zetknięcie się w pracy z młodymi ludźmi powoduje, że człowiek zaczyna trochę żyć ich życiem. Bacznie się im przyglądam, bo oni nieco inaczej widzą świat. Są otwarci na wszystko, co nowe, ale wielu rzeczy też nie wiedzą. Jeden z aktorów, nie powiem który, żeby się nie pogniewał, mówi do mnie: "A w czym ty grałeś? Przypomnij mi". I nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Nie ma przecież obowiązku znać Cezarego Pazury i jego dorobku. Mówię więc, że grałem w takim filmie jak "Psy" czy "Nic śmiesznego". On na to, że nie widział, ale nadrobi. I muszę powiedzieć, że dobre jest takie otrzeźwienie, bo uświadomiłem sobie, że nie jestem facetem, którego wszyscy mają znać z tamtych lat.

Może to jest pewnego rodzaju ignorancja ze strony młodych aktorów?

- Broń Boże! Nie chciałbym tego tak oceniać. Po prostu to jest młode pokolenie, które ogląda inne rzeczy, ma innych idoli. Ostatnio na przykład strasznie krytykowano Anię Wendzikowską, że rzekomo nie wiedziała, kim był Grotowski. A to obowiązek? Może dla studenta teatrologii czy teatromana. Myślę, że 90 procent młodego pokolenia nie wie, kto to jest, ale zna się lepiej na innych rzeczach, o których nasze pokolenie nie ma pojęcia.

Ale mogła to wyciąć.

- I chwała jej za to, że nie wycięła! Nie zmanipulowała materiału, bo jest szczera wobec swoich odbiorców. Powinni ją pokazywać jako przykład, a nie wytykać palcami. Wie pani za co lubię młode pokolenie? Za to, że nie wstydzą się, gdy czegoś nie wiedzą. Dlaczego? Bo mogą sobie to wygooglować. Nawet na maturze można korzystać z pomocy. Zresztą oni teraz interesują się zupełnie innymi rzeczami. Oglądają inne filmy. Pamiętam premierę filmu "Psy" po renowacji. Prowadziła ją gwiazda Telewizji Polskiej Grażyna Torbicka i powiedziała do zebranej publiczności: "Chyba nie muszę państwu opowiadać, o czym jest ten film, ale dla zasady zapytam: kto nie widział »Psów«?". Kilkanaście młodych osób podniosło ręce. I co? To jest przykre... (śmiech).

Boi się pan, że zostanie odstawiony na boczny tor?

- To jest naturalna wymiana pokoleń. Człowiek to wie, ale zawsze się tego boi. Piotr Bałtroczyk trafnie to skomentował w swoim monologu kabaretowym: "Wiesz, że pół litra się skończy, ale to jest zawsze zaskoczenie". Każdy człowiek "wbijający się w lata", wie, że musi odejść, ale też kurczowo trzyma się tego świata, tego siebie, którego już nie ma.

Ale jest nowy.

- Jeśli jest! Zazwyczaj to nowe nie jest już takie smaczne, jak kiedyś było. Przypominam sobie, jak kręciliśmy "Psy", "Sztos" czy "Nic śmiesznego". Wtedy mieliśmy poczucie, że robimy coś wyjątkowego. Czuliśmy się tak fajnie z tym wszystkim, że chcieliśmy się emocjami i wrażeniami dzielić z innymi. A w tej chwili zastanawiam się, czy mówić, że coś, co robię, jest fajne, żeby nikt nie pomyślał, że się lansuję albo wywyższam. Z biegiem lat zauważyłem, że zaczynam się obawiać otaczającego mnie świata, który jest nieprzychylny. To jest absurd. Byłem inaczej wychowany. W duchu, że musimy sobie wszyscy pomagać, że wszyscy jesteśmy jedną rodziną, jesteśmy homo sapiens. Byliśmy solidarni! A teraz człowiek człowiekowi wilkiem.

Z taką niechęcią spotkał się pan ostatnio przy okazji "Przypadków Cezarego P.".

- To też jest jakiś absurd, bo to jest sztucznie wywołany hejt. Jeżeli telewizja Puls, trzecia telewizja komercyjna w Polsce, ma zasięg rzędu kilku, kilkunastu procent, to przecież nie można wymagać, żeby miała 90 procent, bo akurat gra Pazura!

Ale pana zdjęcia w przebraniu kurczaka, zrobione na cmentarzu, obiegły prasę.

- To była manipulacja, dlatego, że to był kadr z filmu. Nie wyobraża sobie chyba pani, że lansowałem się w tym przebraniu na cmentarzu! Podobnie w 2000 roku jedna z gazet zrobiła materiał "Najgorzej ubrani Polacy". Wśród nich byłem ja w skórzanej kurtce. To był kadr z filmu. Grałem cinkciarza, a napisali, że wyglądam jak "radziecki biznesmen". Z takimi rzeczami spotykam się od wielu lat.

Dotyka to pana, czy już podchodzi pan do tego obojętnie?

- Oczywiście, że dotyka, bo potem wypowiada się na mój temat na przykład ksiądz i mówi, że Pazura nie powinien tak robić, że to naganne. Dlatego ja z założenia nie komentuję doniesień brukowców, bo z reguły są to wyssane z palca idiotyzmy. A, niestety, to są rzeczy, które mają wpływ na to, czy widz będzie lubił człowieka, czy nie. Jeśli się aktora nie lubi, to niechętnie się go ogląda. To jest męczące i przykre. Ale pocieszające jest to, że aktorzy również odbierają odznaczenia. Też muszę zrobić coś poważnego, może i mnie dadzą jakieś. Mam szansę na przykład na medal za odśnieżanie teatru albo od wodociągów, jeśli kałużę przed domem osuszę (śmiech).

To co pan robi, żeby zdobyć sympatię widzów?

- Ciężko i wytrwale pracuję. Nad rolą i nad własnym warsztatem. Mojego aktorstwa, jak pani widzi, nikt się nie czepia. Więc o co chodzi? Nie lubię braku wymiernej oceny w sztuce. Kocham za to sport, bo w nim jest tak: biegnie kilkunastu facetów i ten, który przybiegnie pierwszy, wygrywa. Nie ma komisji, nie ma krytyków, którzy powiedzą, że brzydko biegł, więc niech zajmie szóste miejsce albo lepiej niech już w ogóle nie biega. Wygrał i już!

Może pan wróci do reżyserowania?

- Nie, to jest to samo, a nawet jeszcze gorzej. Kiedy w Ameryce aktor bierze się za reżyserię, to się go nobilituje. A u nas się mówi: "Reżyserować mu się zachciało, to niech się sam obsadza! My mu roboty nie damy". No i zamykają się drzwi.

Trochę pan żałuje wejścia w biznes związany z produkcją filmów?

- Niczego w życiu nie żałuję. Sam dokonałem takiego wyboru, lubię się mierzyć z różnymi rzeczami. Jestem typem wojownika. Wykonałem to, co miałem wykonać. Cieszę się, że wracam do aktorstwa. Zagrałem w teatrze, mam też sztukę, którą bardzo chcę zrealizować. Nazywa się "Ladies and Gendermen".

Serial "Aż po sufit!" to powrót na mały ekran?

- Dla widzów nie ma powrotów Pazury, bo on cały czas jest w telewizorze. "13 Posterunek" leci od 15 lat bez przerwy na różnych kanałach. Ludzie się tylko dziwią, że nagle z dnia na dzień zrobiłem się taki stary. Teraz jest ciężko o pracę. Nie wiem nawet, co się kręci. Na przykład patrzę, że Filip Bajon zrobił film, a ja nawet nie wiedziałem. A tak to bym zadzwonił do niego i powiedział: "Cześć, Filip, pamiętasz?" (śmiech). Jedynym, który pamięta, jest Julek Machulski. Zagrałem u niego w dwóch spektaklach Teatru Telewizji.

Ale musi być pan grzeczny, żeby wrócić do telewizji. Ostatnio rozmawiałam z Edwardem Miszczakiem i powiedział, że pan narozrabiał w przestrzeni publicznej i musi się pan uspokoić.

- Narozrabiałem? Zabieram głos tylko wtedy, kiedy coś mnie rusza. Zdroworozsądkowo. Nie jestem politycznie zaangażowany. Nie prowadzę intensywnie profilu na Facebooku, jak to robią niektórzy. Piszę tam o różnych rzeczach, ale dla przyjemności.

Ostatnio o narkotykach.

- Tak, i wie pani, że źle napisałem? Nie jestem pisarzem i kiedy czytam to, co piszę, to mi się zgadza, a ktoś inny przeczyta i widzi coś innego. I ten ktoś ma rację. Potem wychodzi na to, że narozrabiałem. Przecież byłbym idiotą, uważając, że nie można używać morfiny, bo to jest narkotyk.

A marihuana lecznicza?

- Powinna być jak najbardziej. Lecznicza. Mam kolegów, którzy nie muszą się leczyć marihuaną, a jednak to robią. Ciężko się potem z nimi dogadać.

Ale panu narkotyki zrujnowały życie.

- Zrujnowały... Wolałbym o tym nie mówić.

Może więcej pan o tym napisze w biografii?

- A tak, mam już ją prawie gotową, 53 rozdziały. Teraz rozglądam się za wydawcą.

Dlaczego uznał pan, że to jest moment na opisanie własnego życia?

- To zaczęło się dawno temu, jeszcze w szkole filmowej. Przychodził do mnie kolega reżyser i opowiadałem mu anegdoty ze swojego życia. Potem zacząłem prowadzić jakieś notatki. Chociaż długo broniłem się przed napisaniem biografii, nawet u Wojewódzkiego zarzekałem się, że tego nie zrobię. Ale skoro już Czesiek Mozil napisał książkę, to znaczy, że trzeba napisać swoją.

Jak się panu pracowało z Edytą Olszówką? Ona jest panem zachwycona.

- Też nią jestem zachwycony. Tworzy prawdziwą kreację w tym serialu. Już teraz nie wyobrażam sobie innej aktorki jako swojej serialowej żony.

No i Edyta spełniła swoje marzenie. Zagrali państwo parę, a przecież ona tak się w panu kochała w czasach studenckich.

- O to już przesada, że się kochała. Powiedziała: "Wszystkie kochałyśmy się w Pazurze".

To ona również.

- Powiedziała mi szczerze, która najbardziej.

Która?

- Nieważne. To powiedziała Olszówka, a kobietom się nie wierzy (śmiech).

Ma pan złe doświadczenia.

- Trzeba mieć dystans do tego, co mówią kobiety. Kobieta nie mówi, żeby coś powiedzieć - ona mówi, żeby coś osiągnąć. To mężczyzna gada, to my jesteśmy plotkarzami.

Córce nie potrafił pan jednak wyperswadować aktorstwa. Uczy się w szkole filmowej i powiedział pan, że niestety, poszła w pana ślady.

- Użyłem tego słowa, nie dlatego, że jej źle życzę. Wydawało mi się, że zrobiłem wszystko, żeby dała sobie spokój z aktorstwem. Nie znam aktorek, które byłyby spokojne o pracę, o swoją przyszłość. To piekielnie ciężki i rozczarowujący zawód. Poza tym żyjemy w czasach, w których pisze się mało ról dla kobiet.

To może pójdzie na reżyserię?

- Pasowałoby mi!

A chciałby pan zagrać w jej filmie?

- To byłoby moje marzenie! Mam nadzieję, że tego doczekam.

Boi się pan starości?

- Starości każdy się boi w pewnym sensie. Chociaż jeszcze jej nie czuję.

Ma pan spisany testament?

- Nie! Co ja będę spisywać, a niech mają kłopot. Na razie czuję się w środku bardzo młodo. Obliczyłem sobie, że gdy dzieci skończą studia, będę jeszcze czynnym człowiekiem. Na razie musimy pracować, żeby dzieci mogły chodzić do szkoły, skończyć studia, i żeby nie musiały dorabiać tak jak ja. Przez całe studia dorabiałem sobie jako kelner na weselach. Było mi ciężko. Ale mam wspaniałą, pracowitą i wykształconą żonę i kiedyś wszystko będzie na jej barkach.

Wciąż się rozwija.

- Kończy kolejną szkołę. Imponuje mi, bo zna się na wszystkim. Dowodziła podczas remontu domu i wszyscy jej słuchali. Była kompetentna i wszystko robiła z pasją. Jako majster na budowie dobrze by wyglądała (śmiech). Jest wszechstronna, więc myślę, że życie jej nie zaskoczy.

Zauważają państwo jeszcze różnicę wieku między sobą?

- Chyba w ogóle o niej zapomnieliśmy. Ale zdarza się, że to ja przypominam o tym żonie. Ona ma 27 lat i nie wie, co to znaczy mieć 53! I dopóki nie będzie miała tylu lat, nie dowie się, jak to jest.

A jak to jest?

- Dziwne wrażenie, bo czuję się lepiej niż wtedy, kiedy miałem 30 lat. Mam lepszą wydolność, jestem sprawniejszy, mam więcej czasu dla siebie, mogę się zająć dziećmi. Mam większy komfort życia. Do niczego nie pędzę. Ale gdy patrzę dookoła, że jeden kolega odszedł, a i drugiego trzeba pożegnać na cmentarzu, myślę, że już jestem na tym zakręcie, z którego zacznie być widać metę.

Co pan robi, żeby być w takiej dobrej formie?

- Cały czas staram się ruszać, ćwiczyć. Na siłowni staram się być trzy razy w tygodniu z różnym skutkiem oczywiście. Organizm ludzki jest bardzo elastyczny. Niech mi pani wierzy, że w trzy miesiące człowiek jest w stanie zmienić sylwetkę diametralnie. Zachęcam wszystkich. Jem, co chcę, nigdy zresztą nie miałem problemu z tyciem.

Chodzi pan do lekarza, kontroluje się?

- Mam takiego guru - profesora Gomułę. On monitoruje moje parametry.

Może kolejne dziecko by pana odmłodziło?

- Jeszcze bardziej? Zobaczymy. Bardzo bym chciał. Nasze dzieci są bardzo energiczne i żona od wielu lat nie przespała całej nocy. Amelka poszła właśnie do szkoły. I wieczorami bywa tak padnięta, że już jedząc kolację, mówi: "Tato, mogę już iść, bo śpiąca jestem". A ja odpowiadam: "Wiesz Amelko, sześć lat czekałem na ten tekst". Dlatego z kolejnym dzieckiem poczekamy, aż się wyśpimy. Moja rodzina była długowieczna, więc na pewno damy radę...

No i wszystko pan sobie wymodli. Nie ukrywa pan, że jest pan osobą bardzo wierzącą.

- A co tu ukrywać? Jedni mówią, że można sobie wymodlić, drudzy, że wyprosić, inni, że wizualizować... Wszystko jedno. Jestem katolikiem, modlę się i dziękuję za to, co mam. I zawsze mówię: "Panie Boże, jest super! Jeśli jest taka możliwość, róbmy tak dalej". Cieszę się każdą chwilą.

Zabiera pan dzieci do kościoła co niedzielę?

- Oczywiście, mamy fajnego księdza Mariusza, który odprawia msze dla dzieci. Siedzą na kolorowych poduszkach, śpiewają.

Co pan myśli o księdzu geju, który ostatnio się ujawnił?

- No nie, nie mogę odpowiedzieć! Obiecałem panu Miszczakowi!

Magdalena Makuch

SHOW 22/2015

Show
Dowiedz się więcej na temat: Cezary Pazura
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy