Reklama
SHOW - magazyn o gwiazdach

Chciałbym już zostać dziadkiem!

… i szczęśliwym emerytem. Na razie jednak będzie jurorem w nowym programie. Tylko w SHOW sympatyczny aktor zdradza swoje tajemnice.

Nie ukrywam, że byłam zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że zostanie pan jurorem show "The Brain. Genialny umysł".

- Dlaczego? A uważa pani, że kto nadawałby się lepiej ode mnie?

To nie chodzi o to, że pan się nie nadaje, tylko że to coś nowego na pana drodze zawodowej. Do tej pory trzymał się pan z dala od takich rozrywek.

- Każdy kiedyś zaczyna robić coś nowego. Poza tym przekonało mnie to, że nie będę musiał oceniać swoich kolegów po fachu: jak skaczą do wody, gotują, tańczą czy śpiewają... To będą normalni ludzie. I też bez przesady z tym ocenianiem. Właściwie będziemy pewnego rodzaju głosem doradczym dla publiczności, która będzie decydowała o tym, kto wygra, kto okaże się największym "mózgiem". Uczestnicy bardzo mi zaimponowali swoimi ponadprzeciętnymi umiejętnościami, więc tym bardziej ucieszyłem się, że będę brał udział w takim programie.

Reklama

A jakie zdolności pokazali?

- Umiejętności naszych uczestników są niebywałe! To są ludzie, którzy są absolutnie genialni! Na przykład dziewczynka, która błyskawicznie liczy: dodaje, odejmuje. A podczas liczenia jeszcze recytuje wiersze! Poza tym inna młoda dama, która utrwala w pamięci tunel z wiązek laserowych, a następnie z zasłoniętymi oczami potrafi przejść między nimi tak, żeby nie dotknąć żadnej z nich! Obejrzałem wersję amerykańską i chińską i jestem bardzo ciekawy, co wydarzy się w Polsce. Producenci zapewniają mnie, że takich osób jest cała masa. To był świetny pomysł, żeby pokazać ich szerszej publiczności.

Jak pan się dogaduje z pozostałymi jurorami?

- Jeszcze nie mieliśmy okazji spędzić ze sobą zbyt dużo czasu. Na pewno jest między nami chemia. Każdy z nas wie, po co tam jest. Dopiero po kilku odcinkach będzie można coś więcej powiedzieć, czy się pobijemy, czy nie - chociaż bałbym się bliskiego spotkania z Pudzianem (śmiech).

Udział w show to jest dla pana nowa rzeczywistość po "Ranczu"?

-  Być może tak będzie. Powiem pani szczerze, że nie dostaję innych propozycji. Nikt nie zaoferował mi roli w serialu, a kino to już w ogóle o mnie zapomniało. Gram natomiast bardzo dużo w teatrze, około 150 spektakli rocznie. Za chwilę będę miał premierę "Ożenku" w Teatrze 6. piętro. Udział w programie może być trochę odcinaniem kuponów, ale w sumie czemu nie? Dlaczego nie skorzystać z tej szansy. Tym bardziej, że to będzie ciekawe doświadczenie.

Próbował pan odpowiedź sobie, dlaczego tych ofert nie ma? Przecież jest pan aktorem kompletnym, niczego panu nie brakuje.

- No właśnie... Wiele osób się nad tym zastanawia - ja również. Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Może jest tak, że rzeczywiście wryłem się gdzieś w świadomość publiczności rolami, które zagrałem i trzeba będzie zrywać z tym wizerunkiem, uciekać od niego. W Polsce jest też tak, że reżyserzy czy producenci nie bardzo wierzą w talent aktora. Chociaż wydawało mi się, że przez ostatnie lata udowadniałem, że potrafię zagrać różne postaci. Przykładem może być rola w "Tajemnicy twierdzy szyfrów" czy w Teatrze Telewizji, w którym zagrałem mroczną postać ubeka.

- Dostałem za nią nawet nagrodę na festiwalu Dwa Teatry. Myślę jednak, że u nas w serialach obsadza się typami. Więc pewnie, jak moja twarz trochę "wyschnie" i będzie potrzebny ktoś w moim typie, telefon w końcu zadzwoni. Jednak jakiś czas będę musiał odpocząć od kamery, czego bardzo żałuję, bo ją uwielbiam. Od razu powiem, że wolę grać przed kamerą niż w teatrze. Im jestem starszy, tym teatr jest dla mnie trudniejszy. Mimo moich doświadczeń - jestem przecież 32 lata na scenie. Trzeba się naprawdę sporo napracować, a nie odnosi się w nim spektakularnych sukcesów. Trochę mogę się też poskarżyć na publiczność, że jest coraz mniej wymagająca i jak widzą na scenie aktora, którego utożsamiają z komedią, a zagra inaczej, niż oczekiwali, uznają, że zrobił to źle. Widzów należy edukować, pokazywać, co jest w dobrym guście i ja to czynię, co czasami odbija się takim, a nie innym postrzeganiem mnie.

W takim razie czuje pan ulgę, że skończyło się "Ranczo", które gdzieś pana zaszufladkowało?

- "Ranczo" powinno się skończyć po 10 sezonach, według mnie ta formuła już się wypaliła.

A widz będzie mógł odpocząć od komediowego Czarka Żaka...

- To swoją drogą. Natomiast, zawsze to będę podkreślał, gdyby padła propozycja powrotu "Rancza", z przyjemnością bym się zgodził. To była świetna praca, fajna atmosfera. Póki co, nie ma jednak takich planów, a ja nie płaczę z tego powodu. Myślałem, że po "Miodowych latach" już na zawsze będę Karolem Krawczykiem, że już nikt nigdy mnie nie obsadzi, a jednak przyszła propozycja z "Rancza". Zmieniłem też trochę warunki fizyczne - jak teraz patrzę na siebie sprzed 20 lat, myślę sobie: "Boże, co to za inny człowiek" (śmiech). Mam zatem nadzieję, że znowu pojawi się podobna oferta.

Pan jednak nie zabiega o role, nie bywa na salonach, nie promuje się... Zamierza pan to zmienić?

- Wiem, że taki jest show-biznes, ale nigdy tego nie robiłem i chyba tak zostanie. Nie umiem zabiegać o role. Uważam, że ci, którzy podejmują decyzje o obsadzie, powinni sami mnie dostrzec, włączyć telewizor, przyjść do teatru i zobaczyć, co jestem wart. Nie będę nikomu udowadniał swojej przydatności do danego projektu, to się kłóci z moim poczuciem dobrego smaku.

Jest pan utożsamiany z komediowymi rolami, ale gdy rozmawiałam z pana żoną, to przyznała, że prywatnie jest pan zamkniętym w sobie, zdystansowanym do świata mężczyzną. Ludzie czasami są wręcz rozczarowani przy pierwszym spotkaniu z panem.

- Tak, często się z tym spotykam. Ludzie kompletnie inaczej wyobrażają mnie sobie prywatnie. Pewnie to podpada pod kategorię rozczarowanie, ale ja ciągle powtarzam, że wiem, jak zagrać, żeby było komediowo, natomiast to tylko gra. Oczywiście, mam nadzieję, że mam poczucie humoru i potrafię się śmiać z siebie, co u aktorów rzadko się zdarza. Nie daj Boże, żebym był taki w życiu jak na ekranie. To byłoby straszne!

To jaki jest Cezary Żak, gdy gasną kamery?

- Sentymentalny i melancholijny - zawsze taki byłem. Nie jestem tryskającym energią i humorem facetem! Jak każdy zakładam jednak pewną maskę dla świata.

I, jak sam pan przyznaje, jest pan sybarytą i leniuchem.

- Tak! Ponieważ dużo pracuję, lubię też leniuchować. Rzadko mam ku temu okazję, więc jak już to robię, to pełną gębą - czyli nie robię nic albo idę na spacer czy rower. Ale w trakcie już myślę, co mam do zrobienia w następnej kolejności. Coraz trudniej nam z Kasią zaplanować wakacje, bo nasz kalendarz tak szybko się wypełnia. Musimy naszą pracę wziąć w ryzy, bo inaczej nie uda się wyjechać.

Przez lata nauczył się pan szybko wychodzić z ról i zostawiać pracę przed drzwiami domu?

- Tak, nigdy nie utożsamiałem się z rolami na tyle, żeby żyć nimi na okrągło. Oczywiście, okres przed premierą faktycznie jest taki, że chodzę z tą rolą cały czas, nawet śni mi się w nocy. Poza tym nie lubię premier, spinają mnie. U mnie rola rozwija się dość długo, dopiero po 20-30 przedstawieniach można powiedzieć, że jest w pełni rozwinięta.

Dobrze, że żona też jest aktorką i rozumie te napięcia przed premierą.

- Dlatego jesteśmy ze sobą tak długo. Rzeczywiście, rozumiemy, jak to jest, potrafimy się dogadać i ustępujemy sobie.

Trudno być tatą-aktorem? Teraz może mniej, bo córki są już dorosłe, ale gdy były małe, rzadko widywały pana w domu. Ma pan jakieś poczucie winy z tym związane?

- Gdyby córkom się nie udało w życiu i gdyby "zeszły na psy", to może miałbym poczucie straty, czy że coś przegapiłem. Natomiast wyrosły na porządne kobiety, wiedzą, czego chcą w życiu. Mam nadzieję, że te wzorce, które zaczerpnęły z domu, były dobre i tyle. A faktycznie tak nam się układała praca, szczególnie mnie, że dużo nie było mnie w domu. Chroniliśmy córki przed naszym zawodem, bo uważaliśmy, że nie powinny uczestniczyć w życiu emocjonalnym, jeśli chodzi o tę pracę. To nie jest dla dzieci, to są poważne sprawy. I udało się nam.

Ale jak już chodziły do szkoły, nie wykorzystywały faktu, że mają znanych rodziców?

- Nie, one się raczej wstydziły. Na przykład kilka razy córki prosiły nas, żebyśmy się nie pokazywali pod szkołą. Gdy zmieniały podstawówkę na gimnazjum, a potem liceum, klasa bardzo długo nie wiedziała, kim są rodzice Oli czy Zuzi. One skrzętnie to ukrywały, jednak w końcu gdzieś ta wiedza wypływała.

Teraz czeka pan na kolejną rolę - dziadka?

- Bardzo na nią czekam! Chciałbym już być dziadkiem i uważam, że będę świetny w tej roli. Kibicuję moim córkom, że może by już...

Tylko, żeby za mocno nie naciskać.

- O to chodzi! Ale one są mądre i wiedzą kiedy, z kim i dlaczego. Wiedzą też, że chętnie z Kasią zajęlibyśmy się naszymi wnukami. Póki co - grzecznie czekam.

Z wnukami zajmowałby się pan ogrodem, akwarystyką?

- Może, teraz nie mam w ogóle na to czasu. Pewnie na stare lata, jak już będę emerytem - tego też nie mogę się doczekać...

Naprawdę?

- Naprawdę. Przy tak intensywnej pracy, od ponad 30 lat, czekam na emeryturę. Oczywiście nie oznacza to, że wtedy nie będę pracował. Coś tam będę grał, ale znacznie mniej. Uważam, że trzeba czerpać z życia, cieszyć się nim i starość mieć przyjemną. Nie po to przez tyle lat płaciłem ZUS, żebym nie miał z czego żyć na starość.

Będzie ona aktywna? Musi pan stosować dietę, ćwiczyć?

- Im jestem starszy, tym bardziej muszę tego pilnować. Jak powiedział mój lekarz, metabolizm zwolnił, więc muszę bardziej o siebie dbać. Wychodzi mi to lepiej lub gorzej. Nie powinienem zmienić warunków i znowu wrócić do figury Karola Krawczyka. Co prawda sport dla mnie nie istnieje, ale czasami jeżdżę rowerem.

Czyli coś jednak w tym temacie się dzieje?

- No tak, ale to są sporadyczne rzeczy. Uważam, że grając w teatrze, spalam bardzo dużo kalorii podczas dwóch godzin treningu na scenie. Nawet ostatnio zainstalowałem sobie taką aplikację, która mierzy kroki. Wiem, że trzeba zrobić 10 tysięcy kroków dziennie, żeby spalić odpowiednią ilość kalorii.

Jaki wynik pan osiąga?

- Na razie jest 4 tysiące, ale dążę do lepszego rezultatu. Podczas przedstawienia robię 1,5 tysiąca, ale nie zawsze mam telefon w kieszeni, który muszę mieć przy sobie, żeby liczył te kroki.

Trzyma się pan diety, czy je to, na co akurat ma ochotę?

- Absolutnie pozwalam sobie na wszystko, tylko jem znacznie mniej. Słowo dieta dla mnie nie istnieje. Zasada jest jedna - tyje się od jedzenia. Musimy jeść mniej, żeby organizm spalił nadwyżkę i już - nie ma innej reguły.

Magdalena Makuch

SHOW 5/2017

Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy