Reklama
SHOW - magazyn o gwiazdach

Marcin Prokop: Kryzys wieku średniego?

„Już go przeżyłem”, mówi SHOW gwiazdor TVN, który właśnie skończył 40 lat. Wyznaje też, dlaczego nie traktuje życia serio oraz jakie ma zawodowe marzenia.

Spotykamy się na torze wyścigowym. Jesteś uzależniony od szybkiej jazdy?

Marcin Prokop: - Bardziej od tempa życia. Lubię wyciskać każdy dzień jak cytrynę, nawet ze skórki staram się coś jeszcze utoczyć. Nienawidzę marnowania czasu. Od lat śpię po pięć godzin na dobę. Myślę i działam szybko. Natomiast na drodze staram się być bezpieczny. Na szaleństwa za kółkiem pozostawiam sobie na zamkniętym torze, tak jak dzisiaj.

Jak żona podchodzi do twojej motoryzacyjnej pasji? Nie boi się, gdy zbyt mocno wciskasz pedał gazu?

Reklama

- Bardziej się boi, kiedy za mocno wciskam pedał przy układaniu kalendarza i nakładam sobie na talerzyk za dużo zajęć.

Nie marudzi, gdy budżet domowy zmniejsza się o pieniądze wydane na nowy samochód do kolekcji?

- Samochody, które mnie najbardziej interesują, czyli youngtimery wyprodukowane 30-40 lat temu, to nie kaprys, tylko inwestycja. Większość z nich nie traci już na wartości, a niektóre zyskują nawet po kilkadziesiąt procent rocznie. Można więc powiedzieć, że kiedy kupuję jakiegoś starego rupiecia, jak postrzegają te auta niektórzy, działam nie tylko z emocji, ale i z rozsądku.

Właśnie obchodziłeś 40. urodziny, to dobry pretekst, żeby w ramach świętowania kupić sobie nową motoryzacyjną zabawkę?

- Zrobiłem sobie inny prezent - zaplanowałem wyprawę samochodową po Stanach Zjednoczonych. Zamierzam zjechać fordem mustangiem cabrio, ikoną amerykańskiej motoryzacji, całą północ USA, od San Francisco do Chicago, gdzie mieszkają moi teściowie. Przy okazji zrealizuję z tej wyprawy cykl materiałów dla TVN, debiutując w roli producenta telewizyjnego.

Zrobiłeś wielką imprezę, czy udawałeś, że tego dnia nie ma w kalendarzu?

- W dniu urodzin byłem akurat na pokładzie samolotu lecącego do USA, więc życzenia składały mi głównie stewardessy. Zresztą poprzednie urodziny także wyprawiałem w samolocie, zmierzającym do Korei Południowej. Widocznie tak już mam, że swoje małe święta spędzam odlotowo.

To jest dla ciebie wyjątkowy moment, skłaniający do refleksji, podsumowań?

- Nie wierzę w magię liczb, znaków zodiaku i wszystkich innych guseł, którymi ludzie starają się tłumaczyć sobie rzeczywistość. Dla mnie czterdzieste urodziny to taka sama data, jak każda inna. Metryka nie ma dla mnie żadnego znaczenia, może oprócz tego, że jako człowiek w podeszłym wieku, z czwórką z przodu, będę się bardziej starał dbać o zdrowie, jeść jarmuż oraz łykać witaminy. I głaskać koty, bo to podobno dobrze robi na reumatyzm. A mówiąc serio, mentalnie czuję się dziś nawet młodziej niż wtedy, gdy miałem dwadzieścia lat. Mam większy luz i dystans do wszystkiego, wiem, na czym mi w życiu zależy, a na co mogę mieć wywalone.

Boisz się, że kryzys wieku średniego może dosięgnąć również ciebie?

- Kryzys wieku średniego przeżyłem już mając 18 lat, kiedy nosiłem czarne swetry. Wydawało mi się, że nic nie ma sensu, że wraz ze zmierzchem dzieciństwa moje życie się skończyło, że nie wiem, co mam robić z przyszłością,w którą stronę iść, że najlepsze już za mną itd. To był poważny dramat, choć teraz brzmi śmiesznie. Dzisiaj po prostu cieszę się tym, co mam. Wiem, że jeszcze wiele mogę, a niczego już nie muszę. Patrzę sobie na coraz bardziej obłąkany, pędzący na oślep świat, pełen płycizn, pozorów i nieprawd, jakby siedząc sobie z boku na ławeczce i spokojnie jedząc kanapkę, zupełnie nie czując potrzeby, żeby w tym wszystkim uczestniczyć.

Większość ma ciebie za człowieka, który wciąż żartuje i się uśmiecha. Jaki jesteś, gdy nikt na ciebie nie patrzy, nie ocenia?

- Przebieram się w strój królika z czarnego lateksu i gram przeboje Budki Suflera na ukulele.

Dużo czasu spędzasz w gronie przyjaciół?

- Mniej niż bym chciał. Natomiast kiedy już się spotykamy, nie marnujemy czasu na ślizganie się po powierzchni kawiarnianych konwenansów, na gadanie o pierdołach. Jak mawia Szymon Hołownia, od razu "idziemy na głębię". Zresztą w taki sposób parę lat temu narodziła się nasza pierwsza wspólna książka - po prostu zaczęliśmy nagrywać nasze rozmowy. Niebawem ukaże się jej druga część, podsumowująca to, co myślimy o dzisiejszym świecie i o nas samych na progu czterdziestki, na półmetku.

Czy w ogóle zdarzają ci się sytuacje, osoby, które wywołują w tobie wstyd, zażenowanie?

- Wydaje się, że takie stany są ci obce. Bo ja generalnie nie traktuję siebie oraz tego, co robię, zbyt poważnie. Czasami mam wręcz poczucie, że oglądam sobie z boku film, który reżyseruję i w którym gram, dobrze się przy tym bawiąc. To nie jest treść mojego życia, tylko dodatek do niego. Jeśli ktoś traktuje show-biznes na serio, jeśli komuś w tej branży za bardzo zależy, za mocno się stara, puszy i napina, to najczęściej wypada groteskowo i karykaturalnie. Jak klaun, któremu wydaje się, że jest biskupem.

Możliwa jest przyjaźń w show-biznesie?

- Jeśli ktoś wyznaje podobne wartości i ma podobny dystans do tego świata, to tak. W przeciwnym wypadku zawsze będzie widział w tobie rywala, który walczy o ten sam kawałek słodkiego tortu. Albo narzędzie do realizacji swoich celów, do załatwienia czegoś po znajomości, do wdrapania się gdzieś po twoich plecach. Od razu wyczuwam i ucinam takie sytuacje. Natomiast nie zamykam się na ludzi z show-biznesu. Chętnie nawiązuję nowe znajomości, jeśli mam do czynienia z ciekawymi osobowościami i widzę między nami jakąś bezinteresowną chemię. W ten sposób złapałem na przykład bardzo fajny, mentalny przelot z youtuberem Włodkiem Markowiczem, bardzo lubię Dawida Podsiadło... Mam radar nastawiony na outsiderów, takich jak ja.

Zawodowo coś byś zmienił? Może chciałbyś jak Woźniak-Starak poprowadzić "Azja Express" albo jak Rusin - "Agenta"? Widz mógłby zobaczyć twoją inną twarz.

- Od kilkunastu lat robię duże, rozrywkowe programy. Bardzo to lubię, ale nie jest to już dla mnie wyzwanie. Teraz chciałbym raczej iść w stronę autorskich, paradokumentalnych produkcji, takich jak zrealizowane z TVN Style filmy o Korei albo to, co aktualnie kręcę w USA. Interesuje mnie poznawanie i pokazywanie świata, widzianego z własnej perspektywy. Z wysokości dwóch metrów i pięciu centymetrów.

Magdalena Makuch

SHOW 15/2017

Show
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy