Reklama

Bogdan Rymanowski: Każdy nowy program jest dla mnie wyzwaniem

- Czasami trzeba zadawać prowokacyjne pytania. Ale robić to w taki sposób, żeby się goście nie pozabijali. Chodzi o to, żeby maksymalnie dużo wyciągnąć od rozmówcy. Z jednej strony luz i wzajemny szacunek, ale z drugiej szybka piłka, gorące tematy, którymi żyją ludzie. Tempo programu musi być atrakcyjne dla widza, żeby po 10-15 minutach się nie znudził - mówi dziennikarz Bogdan Rymanowski, który poprowadzi program „Śniadanie Rymanowskiego w Polsat News i Interii” od niedzieli, 23 maja o 9:55 w Polsat News oraz w internecie na Interia.pl.

Katarzyna Drelich, Styl.pl: - Miałeś już czas, żeby wrócić do lektury książek twojego ukochanego Dostojewskiego?

Bogdan Rymanowski: - Wciąż nie. Jeśli już, to od czasu do czasu zdarza mi się zahaczyć jedynie o jakiś fragment. Marzę, żeby móc zasiąść i nadrobić zaległości. Może to marzenie spełni się dopiero na emeryturze. Moim dzieciom zawsze powtarzam: "Jeżeli  teraz nie przeczytacie pewnych książek, to nigdy później nie będziecie mieć na to czasu". Bo będzie praca i rodzina. Dostojewskiego czytałem, kiedy miałem kilkanaście lat. Wtedy książki się  połykało. W liceum i na studiach był na to czas. Zastanawiam się, jak odbierałbym go dzisiaj. "Biesy" czy "Bracia Karamazow", to było dla mnie odczytanie na nowo Ewangelii. Ale to były lata 80. czyli trochę inna cywilizacja. Kultura pisana, dzisiaj dominują zdecydowanie obrazy.

Reklama

- Jego opisy rewolucjonistów, chcących zmieniać świat, a jednocześnie krzywdzących przy tym drugiego człowieka, są ponadczasowe. Każdemu politykowi gorąco polecam jego utwory. Pamiętam, że kilka lat temu, podczas jednego z programów wspólnie z Tadeuszem Cymańskim, zachwycaliśmy się genialnym audiobookiem "Idioty" w wykonaniu Wojciecha Pszoniaka. Niestety, takich czytających polityków jest coraz mniej.

Wielu polityków faktycznie mogło nawet nie zahaczyć o Dostojewskiego, ale problem - tak to ujmijmy - jest szerszy. W 2020 roku zaledwie 42 proc. Polaków przeczytało jedną lub więcej książek. Mając na względzie fakt, że dodatkowo dzieci i młodzież przez ostatni rok była na nauczaniu zdalnym, czy nie obawiasz się, że być może rośnie nam pokolenie analfabetów?

- Najbardziej mnie boli, że pandemia, a w zasadzie decyzja o lockdownie sprawiła, że młodzież straciła rok edukacji. Na miejscu rządzących zrobiłbym wszystko - nawet podejmując pewne ryzyko - żeby młodzież chodziła do szkoły. Cytowałem w swoich programach badania brytyjskie i szwedzkie, które pokazywały, że dzieci i młodzież nie są zagrożeniem dla starszych.  W Wielkiej Brytanii porównano rodziny, które mieszkały z dziećmi chodzącymi do szkoły, z tymi, które nie mieszkały z dziećmi pod jednym dachem. Zakaźność była niemal identyczna. Ten brak normalnego nauczania jest czymś, co może się odbić na przyszłości młodzieży. Mój syn, który rozpoczął studia na prawie, nie poznał nawet swoich kolegów. A przecież studia to były przede wszystkim fantastyczne kontakty. Poznawało się kolegów, przyjaciół i miało się kontakt ze świetnymi wykładowcami. Wspaniale, że dzieci wracają do szkół, ale niektóre z nich poczują się, jakby przyszły do nowej klasy. Lekcje zdalne to jednak nie było to, mimo chęci i zaangażowania nauczycieli. Wierzę w to, że jednak nie będzie to pokolenie stracone.  Ale czeka ich piekielnie ciężka praca, aby nadrobili to, co stracili.

Żeby dodać optymistyczny akcent, warto wspomnieć, że w czytelniczych statystykach jest jeden pocieszający aspekt. Od roku 2020 czytelnictwo wzrosło o 3 procent. Tylko czy rzeczywiście jest to pocieszające w obliczu całej reszty negatywnych skutków?

- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Osobiście chwile spędzone w podróży zazwyczaj przeznaczałem na czytanie. Jeśli ktoś tego nie robił, bo jeździł do pracy samochodem i teraz, pracując zdalnie ma chwilę czasu na czytanie, to świetnie. Czytanie książek uczy ludzi zupełnie innej wrażliwości, empatii.  

Już teraz spotkanie w autobusie kogoś, kto patrzy na kartki książek zamiast na ekran smarftona jest pewnego rodzaju przeżytkiem.

- Chyba, że jest to cyfrowe wydanie Dostojewskiego.

Ostatnio przy okazji Światowego Dnia Książki trafiłam w internecie na kontrowersyjną dyskusję wokół czytelnictwa. Traktowała ona o tym, że osoby czytające i krytykujące tych, którzy po książki nie sięgają, dyskryminują nieczytających. Zarzucano im też wyniosłość. W tej dyskusji na wierzch wypływała teza, że ludzie nie czytają z wielu względów, między innymi ze zmęczenia. Uważasz, że usprawiedliwianie zanikania czytelnictwa jest słuszne?

- To głupota. Snobizm na czytanie książek - bo tak to zostało ujęte - to jest zaproszenie do tego, by być mądrzejszym, wrażliwszym i zaznać więcej życia. Weźmy na przykład Roberta Lewandowskiego. Niesamowite jest to, że on każdego dnia stawia sobie nowe cele, nowe rekordy i pokonuje kolejne poprzeczki. Książki w życiu są takimi poprzeczkami. Dają więcej niż film, pobudzają wyobraźnię. Człowiek, który nie czyta, to człowiek bez wyobraźni, który bardzo dużo traci. Traci też w relacjach międzyludzkich, bo nie zdaje sobie sprawy, co drugi człowiek może myśleć i czuć. Wiem, jak dzisiaj ciężko się skupić i skoncentrować na czytaniu, ale każdy kto sięga po książkę, będzie wygrany. Do wszystkich pięknych rzeczy dochodzi się w trudzie.

"Śniadanie Rymanowskiego w Polsat News i Interii". W każdą niedzielę o 9:55

Wspomniałeś, że kiedy byłeś na studiach, to wyglądało zupełnie inaczej niż dziś. Jak wspominasz swoją działalność w Federacji Młodzieży Walczącej w tamtych czasach?

- Z jednej strony jestem z tego dumny, z drugiej nie lubię o tym opowiadać, żeby nie wpaść w syndrom kombatanta. Żartując mogę powiedzieć, że jestem wdzięczny Panu Bogu i generałowi Jaruzelskiemu (temu drugiemu trochę mniej), że  byłem uczestnikiem pięknej przygody. To była szkoła charakteru, która pozwalała na przełamywanie własnego tchórzostwa. Kiedy dzisiaj słyszę, że żyjemy w strasznej dyktaturze i jak brutalna jest policja, to myślę, że wydarzenia stanu wojennego a dzisiejsza rzeczywistość, to jednak rzeczy nieporównywalne. Wówczas, wychodząc nocą z pędzlem i kubłem farby, malując  "Solidarność zwycięży", "Precz z komuną" i będąc przyłapanym, w najlepszym wypadku można było wylecieć ze szkoły. Nie mówiąc o tym, że można była trafić do pudła. Każdy z nas się boi. Strachu nie należy się wstydzić, bo tylko wariat się nie boi. Ale każde wyjście na demonstrację, każdy nocny wypad na miasto, tworzenie nielegalnej gazetki, to było przełamywanie strachu. Zdarzały się też zabawne sytuacje. Kiedyś wyszliśmy z kolegą ze  słoikiem farby, aby zniszczyć konstrukcje z hasłami  typu "PZPR przewodnią siłą narodu", "Socjalizm zwycięży". Była zima. Minus kilkanaście stopni. I tak nieszczęśliwie chlusnąłem farbą, że  oblałem sobie buta. Nie pomógł rozpuszczalnik, a w tamtych czasach buty były na kartki. Więc do końca zimy chodziłem w półbutach. Poznałem wtedy świetnych kolegów, prawdziwych bohaterów.

W 2019 roku w wywiadzie z prezydentem Andrzejem Dudą, tuż przed wyborami, w kontekście tego, czy zostanie wybrany na kolejną kadencję powiedziałeś mu, że popularność usypia. "Wydarzenia" biją rekordy oglądalności, w pierwszym kwartale tego roku Polsat News jako jedyna stacja informacyjna zanotowała wzrost widzów. Trzeba być czujnym, by nie usnąć?

- Absolutnie tak. To olbrzymia zasługa zespołu "Wydarzeń" i Polsat News: reporterów, wydawców, producentów. Występując na antenie zdajemy egzamin każdego dnia. Jest takie już lekko wyświechtane powiedzenie: "Jesteś tyle wart, ile jest wart twój ostatni wywiad". Ale to prawda. Dziennikarz, zajmujący się polityką, występuje niemal codziennie. I nawet jeżeli w poniedziałek rozmowa mu nie wyjdzie, to we wtorek może pokazać, że jednak coś potrafi. Jesteśmy w dużo lepszej sytuacji niż piłkarze, którzy występują co tydzień albo co trzy dni. W momencie, gdy popadamy w rutynę, powinniśmy pomyśleć o zmianie pracy lub emeryturze. Nie można uśpić czujności, bo to się kończy kompromitacją na oczach milionów widzów. 

Czy ten stres czasami nie powoduje, że korci cię, by dać ponieść się emocjom? Jak udaje ci się studzić emocje polityków? Jesteś w końcu w swoich rozmowach bardziej mediatorem, niż prowokatorem, a czasem - mówiąc żartobliwie - musisz być niemal dyrektorem cyrku.

-  Po pierwsze, szanuję każdego swojego rozmówcę. I staram się, aby mógł wypowiedzieć się w moim programie, na takich samych zasadach jak pozostali. Mieć tyle samo czasu i  szansę na ripostę. Jeśli ja traktuję ich fair, a oni wiedzą, że każdy ma równe szanse, wtedy są spokojniejsi i dają się okiełznać. Nie zawsze posiadanie piłki przekłada się na strzelanie bramek. Kiedy w studiu jest sześciu rozmówców, nie zawsze ten, kto najwięcej mówi, najgłośniej krzyczy, wygrywa. Ludzie niekoniecznie to lubią. Po drugie, w takich programach, trzeba umieć żartować z samego siebie i mieć do siebie dystans. Dlatego lubię zapraszać polityków, którzy się nie obrażają, i mają poczucie humoru.  Paradoksalnie, taka familiarna atmosfera w programie, daje czasami więcej niż atak.

...i podsycanie.

- Czasami trzeba zadawać prowokacyjne pytania.  Ale robić to w taki sposób, żeby się goście nie pozabijali. Chodzi o to, żeby maksymalnie dużo wyciągnąć od rozmówcy.  Z jednej strony,  luz i wzajemny szacunek, ale z drugiej szybka piłka, gorące tematy, którymi żyją ludzie. Tempo programu musi być atrakcyjne dla widza, żeby po 10-15 minutach się nie znudził.

Wyłączają się.

- Dokładnie. Następnego dnia oglądamy wyniki oglądalności  i z moim wydawcą Małgorzatą Słomkowską zadajemy sobie pytanie, gdzie popełniliśmy błąd ? Czy wybraliśmy zły temat ? A może zaprosiliśmy nieodpowiednich rozmówców? A może po prostu ja byłem bez formy. To wszystko ma znaczenie.

A czy czułeś się kiedyś sprowokowany? Musiałeś ze sobą walczyć, aby nie wybuchnąć ?

- Były takie momenty. Choćby kampania wyborcza na jesieni w 2019 roku. Janusz Korwin-Mikke miał wystąpić w programie jako lider partii. Niestety, miał problemy z gardłem, i przysłał Roberta Winnickiego. O zmianie dowiedziałem się pół godziny przed programem. Byłem przygotowany do Korwina, więc Winnickiego przepytywałem  z poglądów Korwina. Dwa dni później jest wieczór wyborczy, a Janusz Korwin - Mikke pojawia się w studiu. W pewnym momencie ostro się wypowiedział, więc zwróciłem uwagę, by nikogo nie obrażał. A on na to: "Ja nikogo nie obrażam, ja pana obrażam". 

Weryfikująca charakter nie tylko polityków, ale też dziennikarzy. Wracając do tego, że dziennikarze mają możliwość udowadniać swoją wartość codziennie, chciałabym nawiązać do twojego odejścia z TVN-u, które wiązało się też z tym, że zabrakło ci wyzwań - w ciągu tygodnia nie miałeś ich tak naprawdę zbyt wiele z racji prowadzenia programu weekendowego. Czy program, który teraz będziesz prowadził, "Śniadanie w Polsat News i Interii" jest kolejnym wyzwaniem?

- Każdy nowy program jest dla mnie wyzwaniem. Mam w sobie niepewność, jak to będzie - czy podołam, czy ludzie będą chcieli mnie oglądać. Ale przyznam, że stęskniłem się za taką formułą. Brakowało mi spotkań, tego kontaktu z żywymi ludźmi. Zwłaszcza przez ostatni rok, kiedy nie mogliśmy nikogo zaprosić do studia. Teraz wracamy do "żywych " gości.   Do formuły, w której czuję się bardzo dobrze. I mam nadzieję, że program będzie się podobał.

Myślisz, że widzowie, którzy być może zostali kilka lat temu w tej formule porannej, przyjdą na "Śniadanie w Polsat News i Interii" z tęsknoty za tobą?

- Nie wiem, ale na pewno dam z siebie wszystko. Jeśli program będzie dobry, widzowie to docenią. Może rzeczywiście ktoś przypomni sobie Rymanowskiego sprzed kilku lat i wróci. Ale też wiem, że samo nazwisko nie gra.  Jeśli jesteś bez formy, nie ma zmiłuj, widz tego nie wybaczy.

Dokładnie rok temu w kontekście koronawirusa powiedziałeś, że za kilka miesięcy wszyscy będziemy się z tego śmiać. Czy teraz jest ten moment, w którym może jeszcze nie powinniśmy się śmiać, ale możemy przynajmniej zacząć się uśmiechać?

- Zawsze staram się uśmiechać. Jesteśmy w takim momencie, że nie możemy dłużej się bać i  siedzieć w piwnicy. Ja chcę żyć. Nie wiem, co będzie dalej - nie jestem epidemiologiem. Ale chciałbym, byśmy nie zapomnieli o jednej rzeczy: nie można oddawać wolności za bezpieczeństwo, które często bywa iluzoryczne. Jak powiedział Benjamin Franklin: "Gdy dla tymczasowego bezpieczeństwa zrezygnujemy z podstawowych wolności, nie będziemy mieli ani jednego, ani drugiego". Nie chodzi o lekceważenie zagrożenia, tylko o to, aby nauczyć się z nim żyć. Tak jak lekcja online nie jest prawdziwą lekcją, tak samo rozmowa przez Skype’a nie jest taką samą rozmową jak spotkanie twarzą w twarz. Tak samo jest z życiem. 

A zaczynasz się już śmiać?

- Trzeba się uśmiechać do siebie i nie patrzeć na ludzi jako na potencjalne zagrożenie. Człowiek dla człowieka może i powinien być partnerem, przyjacielem, rozmówcą. Kimś, z obecności kogo możemy skorzystać. Samotność to najgorsza rzecz.  Ja spotykając się z ludźmi czerpię od nich. Nauczyłem się mnóstwo przez bezpośrednie kontakty. Nawet najbardziej błaha konwersacja potrafi dać nieprawdopodobną korzyść. Dlatego spotykajmy się, rozmawiajmy, nie bójmy się siebie.

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Bogdan Rymanowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama