Reklama

Być jak celebrytka

Która z nas nie chciałaby żyć zdrowo, twórczo i bez stresu? Czy jest na to patent? Może znają go celebrytki, które uczą, jak zachować młodość, być w formie, nie stresować się i mieć czas na wszystko. Nasza dziennikarka Natalia Kuc kupiła ich książki i próbowała zastosować się do rad. Czy Beata Pawlikowska, Agnieszka Maciąg, Anna Lewandowska i Małgorzata Rozenek uczynią z niej szczęśliwszą kobietę?

Uśmiechają się ciepło z okładek poradników i przekonują, że znalazły klucz do szczęścia. A przecież, jak piszą, kiedyś były takie jak my. Niezorganizowane, zabiegane, zagubione, zestresowane, nie potrafiły zrzucić nadprogramowych kilogramów. Dziś są ekspertkami, bo jak twierdzą, przeszły metamorfozę. Wreszcie coś zrozumiały, przepracowały i wiele w sobie zmieniły. Odrzuciły gluten albo mięso. Przerzuciły się na ekologiczne kosmetyki. Zaczęły medytować, pić napary z ziół i zielone koktajle. Dbają nie tylko o siebie, ale też o innych. Gotują zdrowo pięć razy dziennie, myślą pozytywnie, regularnie ćwiczą. Ich domy pachną eterycznymi olejkami, a one robią kariery, piszą książki. Jak to osiągnąć?

Reklama

Jedz, pij, oddychaj

"Opisuję metody, które uczyniły moje życie prostszym, pełniejszym i szczęśliwszym. Zapraszam do mojego świata" - zachęca w Smaku miłości Agnieszka Maciąg. Na okładce leży w hamaku w ogrodzie. Obiecuje, że opowie mi o zdrowej diecie, podzieli się ćwiczeniami uwalniającymi od napięć i zdradzi sposoby na urodę, która "ma źródło w moim sercu". Sielanka! Wciągam się. Chciałabym żyć jak Agnieszka. Wstawać skoro świt, by jak radzi, w spokoju pomedytować, poćwiczyć jogę, tai-chi lub po prostu usiąść na balkonie z kubkiem energetyzującej ziołowej herbaty i cieszyć się śpiewem ptaków. Albo pospacerować bosymi stopami po porannej rosie. Żałuję, że nie mam ogrodu! Mogłabym w nim wykonywać "dziewięć oczyszczających oddechów", o których czytam. Mają sprawić, że miną blokady i przeszkody. Jakie to proste!

Próbuję ćwiczyć w salonie. "Zamknij lewe nozdrze palcem serdecznym i powoli wdychaj powietrze prawą dziurką. Następnie tym samym placem zamknij prawą dziurkę i powoli, świadomie, zrób pełen głęboki wydech lewą dziurką". Przy pierwszym wydechu mam wyobrazić sobie energię w kolorze jasnozielonym, później niebieskim, różowym. Zaczynają mylić mi się kolory, palce, kolejność wdechów i wydechów. Nie mogę tego zapamiętać, nie umiem jednocześnie wizualizować i śledzić zdania w poradniku. Odpuszczam. Denerwuję się, bo straciłam czas, a muszę skończyć na jutro reportaż. I jeszcze ugotować. W końcu mamy jeść z mężem zdrowo, pięć razy dziennie! Tak radzi Maciąg, ale też Anna Lewandowska. Pierwsza odradza mięso, dopuszcza gluten. Druga wyklucza gluten, je mięso, poleca nawet steki i tatara. Obie podają receptury na niezliczoną liczbę naparów i koktajli. Energetyzujących, oczyszczających, detoksykujących, poprawiających nastrój, spalających kalorie.Od czego zacząć, której zaufać?

Przepisy Lewandowskiej są krótsze, łatwiejsze, ale diabeł tkwi w szczegółach. Do prostego, jakby się wydawało, kremu z kalafiora potrzebuję pasty tahini i owoców goji. Do sałatki z brukselki owoców granatu. Owsianka z amarantusa wymaga dodania łyżki proszku z aceroli (w sklepie Anny Lewandowskiej kosztuje 59,90 zł za 100 g), cukru kokosowego i nasion chia, a do zupy z marchwi muszę dodać masło migdałowe. Nie znajduję go w osiedlowym sklepie, pędzę więc do większego, kilka ulic dalej. Za 470 gramów pasty z migdałów płacę 50 złotych. Wybieram kuchnię Agnieszki, bo stosuje więcej orientalnych przypraw, które lubię, i poleca dietę niełączenia białek i węglowodanów (rzeczywiście, gdy ją stosowałam, ważyłam mniej). Niestety, pisze również o tym, żeby stronić od jedzenia na mieście, bo nawet w tak zwanej dobrej knajpie potrawy są przetworzone, słabej jakości, zawierają cukier, sodę, za dużo soli. Tuczą.

Trzeba gotować do pracy. W diecie niełączenia nie można zjeść chleba z serem ani z szynką, nawet tą samodzielnie upieczoną, więc Agnieszka przygotowuje kanapki z pieczywa pełnoziarnistego polane oliwą o aromacie rozmarynu lub czosnku, z dodatkiem ziół i upieczonych dzień wcześniej warzyw. Do lunchboxów robi pożywne sałatki. Z dzikiego ryżu, z makaronu sojowego, z krewetkami. Samo przygotowanie dressingu do tej ostatniej jest czasochłonne. "Prawdziwy dom pachnie domowym jedzeniem. Piekę ciasta i ciastka, zwłaszcza zimą. Jesienią smażę konfitury i powidła. Gotuję tak często, jak to tylko możliwe. To jest najlepsza domowa aromaterapia - zapachy dają poczucie ciepła i bezpieczeństwa" - pisze autorka. Jest prawdziwą kapłanką domowego ogniska. Nie tylko świetnie gotuje. Dba też o dobrą energię. W domu umieszcza inspirujące zdjęcia, obrazy, kominki z eterycznymi olejkami, zapala świeczki w jakiejś intencji: uzdrowienia, przebaczenia, albo z myślą o złagodzeniu konfliktu na świecie. To piękne. Nie żartuję.

Agnieszka pozbyła się z domu wszystkich "blokujących" książek. Tych o samotności, toksycznych relacjach, umieraniu, bólu. Pisanych przez ludzi "smutnych, przybitych, rozdartych". Myślę, że wyrzuciła całą najlepszą literaturę, mnie jakoś szkoda. Chciałabym jednak być jak ona. Tak starannie troszczyć się o dom i pokój na świecie. Wystarczy, że próbuję gotować jak Agnieszka, i ledwo wyrabiam się pracą! Nie mam czasu na książkę, kawę z przyjaciółką, naukę hiszpańskiego, wyjście do kina z mężem. A przecież autorka pisze: "znajduj czas na swoje hobby". To kolejny warunek dobrego życia. Jestem trochę zła na ten poradnik. Tymczasem, jak twierdzi Maciąg: "napięcie gromadzi się w naszych twarzach". Złość, smutek napinają mięśnie i to sprawia, że wyglądamy na starsze o kilka lat. "Najlepszym środkiem przeciw zmarszczkom jest poczucie wewnętrznej harmonii", tłumaczy autorka.

I zaprasza mnie do domowego spa, które mam zrobić w łazience. Podaje przepisy na ziołowe maseczki do włosów, które muszę sama przygotować, toniki z naparu z krwawnika albo kwiatu lipy. Radzi, jak zrobić sobie automasaż twarzy, dłoni, stóp. Poleca szczotkowanie włosów (kilkadziesiąt razy każdą połowę głowy!) oraz kąpiele w płatkach róż. We własnej wannie. "Mam troje dzieci i jedną łazienkę, nie mogę się w niej zamknąć na kilka godzin" - śmieje się z rad moja koleżanka. Ma rację, zresztą co to za wizyta w spa, po której trzeba sprzątać.

Pozamiatane

Chcę spróbować czegoś innego. Buszuję w księgarni w dziale poradników. "Niech pani zacznie od generalnego sprzątania - namawia mnie ekspedientka. - Ale ja mam w domu porządek - bronię się. - Każda tak mówi, a ja wtedy odpowiadam: tak się tylko pani wydaje. - To absolutna podstawa" - słyszę. Autorka Małgorzata Rozenek patrzy na mnie z okładki. Ma na sobie białą bluzkę, ładny manikiur, w ręce trzyma porcelanową filiżankę. Uśmiecha się, jest zrelaksowana. Wygląda na osobę, która sprytnie rozdziela obowiązki i, tak jak ja, nie lubi sprzątać. Za to zna triki, jak szybko ogarnąć dom, usunąć uporczywą plamę z tapicerki, złożyć prześcieradło w kostkę albo pozbyć się nadmiaru ubrań z szafy. "No dobrze, zaufam tej pani", myślę. Kupuję poradnik.

Już na pierwszych stronach Małgorzata zachęca mnie "do powrotu do domu". Gotowania, szydełkowania, samodzielnej renowacji mebli metodą dekupażu. Do celebrowania wspólnych posiłków, perfekcyjnej organizacji świąt i brunchów dla przyjaciół, bo "miłe domy to takie, które są otwarte na gości". Jej przyjęcia nie są banalne. Do tej pory myślałam, że przyjaciół wystarczy zaprosić na wino i niezłe jedzenie, w poradniku czytam, że każde spotkanie powinno mieć temat przewodni. Na przykład "lata 80." albo "Andy Warhol". Jeśli zdecyduję się na pop-art, powinnam udekorować mieszkanie metalowymi puszkami po zupkach i włożyć w nie tulipany.

Autorka podaje nie tylko menu, ale uczy, jak zrobić dekoracje. Najlepsze są te własnoręczne. Małgorzata ma pomysły na każdą okazję. W walentynki proponuje wymyślanie miłosnych wierszyków i naklejanie ich w różnych miejscach domu. Niestety albo na szczęście - słabo u mnie z rymami. A także z czasem. Na brak czasu autorka też ma metodę. W romantyczny wieczór podpowiada, by zaskoczyć męża nie tylko samodzielnie upieczonym ciastem w kształcie serca, ale też "błyskawiczną ozdobą" - wysypaną na talerz mieloną papryką i utworzonym z niej napisem "love". Nie, to do nas nie pasuje. Ale przejdźmy do sedna, do wiosny za oknem.

Zdaniem Rozenek to czas generalnych porządków. "Chcemy pozbyć się resztek zimowego znużenia i zacząć życie od nowa. Jak to zrobić? Zaczynamy od porządkowania zewnętrznej przestrzeni..." - czytam. Małgorzata na początek każe mi sprzątnąć ogród, a ja, choć do tej pory żałowałam, że go nie mam, czuję ulgę! Ominie mnie przekopywanie i wyrównywanie ziemi, usuwanie suchych gałęzi, wywożenie brudnego śniegu, nadgniłych liści, grabienie oraz aeracja, czyli napowietrzanie trawnika butami z kolcami. Nie będę musiała czyścić ptasich skrzynek lęgowych i rozsypywać nawozu na trawnik. Ale mam balkon, i to nie taki mały. Do tej pory balkonowe porządki zajmowały mi pół godziny, Małgorzata przewiduje, że tym razem praca zabierze trzy dni. Pierwszego każe wynieść zniszczone sprzęty. Na szczęście nie gromadzę na balkonie gratów, więc przechodzę do dnia drugiego. To czas na przesadzanie roślin. Rzeczywiście, kilka drzewek wymaga większych donic, jednak walkę z potężnymi tujami zostawiam mężowi. Idę na skróty? Możliwe, bo autorka nie wspomina o pomocnikach. Za to ja sprytnie zaczynam dzień trzeci. I tu zaczynają się przeszkody. Do metalowych elementów muszę użyć szczotki, do drewnianych ściereczki zwilżonej preparatem do mycia drewna. A na końcu wypucować ściany.

Autorka nie precyzuje czym, więc używam mopa. Czy dobrze robię? Nie wiem. Myję okna balkonowe, parapety, a podłogę kilka razy, jak radzi Małgorzata. Tak mija cała sobota. Gdy myślę, że to już wszystko, przewracam stronę: "Podkreśl wiosenny nastrój, kupując osłonki ceramiczne w barwach wzmacniających kolor kwiatów, np. żółte do żonkili" - czytam. "Skromne nasadzenia warto wspomóc dekoracjami - metalowym ptaszkiem na druciku, kolorowym motylem". Nie mam ptaszków, motylków, nie lubię żonkili. Nie mam już też wiosennego nastroju. Bolą mnie plecy i głowa. Chyba nie pójdziemy z mężem na kolację. Zaczynam być zła, że kupiłam tę książkę. Zwłaszcza że kolejny rozdział to... sprzątanie. Szesnaście punktów o wietrzeniu, trzepaniu materacy, woskowaniu mebli, odkurzaniu i myciu ścian, sprzątaniu w szafach, w piwnicy, na strychu, konserwowaniu podłóg i zabezpieczaniu przed korozją metalowych elementów. Nawet nie wiem, jakie metalowe elementy może zjeść rdza w domu? Brakuje mi punktu siedemnastego: Jeśli nie jesteś ciężarowcem, podziel się pracą z partnerem. Jeśli pracujesz, masz dzieci i hobby, zapłać komuś, kto cię wyręczy. Zamiast tego czytam: "Czy sprzątanie może być przyjemne? Wiele kobiet twierdzi, że tak.

Precyzyjna praca fizyczna i czyste mieszkanie pomagają uporządkować myśli. Umil sobie pracę w domu: włącz ulubioną muzykę, postaw na stole bukiet żonkili. Może podczas szorowania wanny wpadniesz na pomysł życiowej zmiany?". Brzmi jak poradnik dobrej żony z lat 50. Na szczęście w kolejnym rozdziale autorka proponuje relaks. Mogę zrobić sobie piling z kawy albo maseczkę ze startej marchwi. Wyszorowałam balkon, nie będę jeszcze trzeć warzyw na tarce! Szukam czegoś prostszego. Jest: kąpiel w mleku i miodzie! Po wyjściu z wanny nie zauważam pielęgnacyjnych efektów terapii. Przeciwnie. Miód się lepi, nie mogę doszorować wanny.

Wszyscy mówią: Kocham Cię

Znowu przeglądam poradniki gwiazd. Beata Pawlikowska wydała ich tyle, że trudno policzyć. Kobieta orkiestra. Nie tylko opisuje wyprawy w najdalsze zakątki świata i wydaje książki ze zdrowymi przepisami. W poradnikach uczy nas języków, a także życia. Fajnie, że nie każe kobietom sprzątać. Doradza, aby każda z nas zaopiekowała się sobą tak, jakby była "najcenniejszą księżniczką świata". Pytanie, czy to możliwe, gdy ma się dzieci, pracę i nie posiada służby? Po przewertowaniu kilku książek trochę jej zazdroszczę. Każdy dzień wita z uśmiechem, twierdzi, że pozbyła się negatywnych myśli, a dzięki pozytywnym afirmacjom i "pracy z przekonaniami" wyszła z depresji.

Kusi mnie życie bez stresu, jakie wiedzie Beata. Poradnik Wszystko jest dobrze w moim świecie wygląda jak książka dla dzieci - dużo tu kolorów, rysunków, obrazków, ale są też "drogowskazy na każdy dzień". Pierwszy jest mi potrzebny kilka godzin później. Dlaczego? Spieszę się na wywiad i nie mogę wyjechać z garażu! Na drodze stoi samochód. I nie odjeżdża. A ja naprawdę nie mogę się spóźnić. Mam wywiad z bardzo ważną panią. Może się obrazić, nie poczekać. Mrugam światłami. Nic. Trąbię. Wychodzi wściekły kierowca: "Nie widzisz, że się zepsuł?". Skąd mam wiedzieć, nawet nie włączył awaryjnych. Każe mi spadać i twierdzi, że czeka na pomoc drogową. Tylko nie to! Dzwonię po taksówkę, ale wszędzie słyszę, że muszę czekać dwadzieścia minut. Panikuję.

Na siedzeniu obok mam poradnik. Może mnie uspokoi? "Skoncentruj się na tym, co jest tu i teraz". O nie, to bardzo zła rada! "Weź trzy głębokie oddechy. Rozluźnij ramiona, uwolnij mięśnie twarzy. Wstań. Wyciągnij ramiona nad głową. Weź jeszcze jeden głęboki oddech. Wypuść powietrze, opuszczając ramiona i zginając się wpół do ziemi". Przecież nie na ulicy. Ludzie pomyślą, że zwariowałam. "Nie przejmuj się tak bardzo! Wyluzuj! Uśmiechnij się! Właśnie zakwitły drzewa morelowe! I słońce zawsze dla nas wschodzi!". Na drodze chaos. Za mną kolejny wkurzony kierowca. Trąbi. Nerwowo patrzę na zegarek. Wracam do książki: "Wyobraź sobie, że dzisiaj przyszłaś na świat jako zupełnie nowy człowiek. Spójrz dookoła tak, jakbyś widziała to po raz pierwszy". Rozglądam się. Widzę, jak dwóch facetów spycha samochód na pobocze. Kierowca wciąż się piekli, ale wreszcie mogę odjechać. Co pomaga Beacie w utrzymaniu optymizmu?

Wciąż zachwyca się światem. Pisze: "Obudził mnie promyk słońca, głaskał po nosie, dotykał w policzek, aż w końcu otworzyłam oczy. Uśmiechnęłam się. Śpiewał mój kolega kos, a słońce powoli wpływało na niebo jak gorąca pomarańcza". Beata docenia wszystko. Cieszy ją fakt, że ma wodę w kranie, wygodne łóżko, pajęczyny na płocie. "Jakie były piękne! Rozpięte między czarnymi sztachetami tak, jakby chciały je udekorować brylantowymi kryształami". Ja tak nie potrafię. Dążę, żeby było lepiej, potrzebuję wyzwań. Nie potrafię rozpłynąć się w zachwycie nad filiżanką aromatycznej kawy. Zresztą, co to ma wspólnego z wdzięcznością? Może to ja jestem dziwna?

Z radami Beaty ruszam więc na pomoc koleżankom. A. rozstała się facetem. Jest po czterdziestce i twierdzi, że już nigdy się nie zakocha. "Jeśli życie coś ci zabiera, robi to tylko po to, byś miała miejsce na coś nowego" - cytuję. Przyjaciółka patrzy podejrzliwie. A potem wybucha śmiechem. - "Skąd to masz? - Od Pawlikowskiej. - Odjazd. Daj coś jeszcze! - Cokolwiek robisz, rób to z uśmiechem i bez nerwów. - Czad!" - zachwyca się koleżanka. Śmiejemy się, nie gadamy już o eks. A. jest pogodniejsza, odprężona. Chyba jej pomogłam? Wieczorem dzwoni K. Wybiera się na weekend do Berlina autostradą. - "Obym nie zginęła zepchnięta do rowu przez rządową kolumnę" - ironizuje. Wciąż narzeka. Na smog, wycinkę lasów, ustawę oświatową. Kiedyś bym jej wtórowała, ale "złość i agresja to źli przewodnicy", więc posługuję się cytatem: "Ludzie dyskutują o polityce, żeby uniknąć spotkania się z własnymi myślami. Łatwiej przez godzinę narzekać na polityków niż przez dziesięć minut zajmować się własnym życiem". K. milczy: - "Chyba ci odbiło". Jest jeszcze moja przyjaciółka B. Ma depresję, którą zdaniem Beaty można wyleczyć bez leków i terapii. "Możesz to zrobić sam, we własnym domu i w dowolnym czasie - przekonuje w książce. - Wyszłam z niemocy i depresji, ty też możesz". Przyjaciółka jest niechętna.

Streszczam jej więc wywód Pawlikowskiej o podświadomości i skrytych emocjach. Zgadzamy się, że nieświadome wzorce mogą wpływać na nasze życie. B. upiera się jednak, że w jej stanie najskuteczniejsze są leki. Na terapię nie ma siły, a tym bardziej na poradnik podróżniczki. I chyba muszę przyznać jej rację. Wertuję książkę, ale nie mam koleżance nic do zaoferowania. Nie zaproponuję jej przecież ćwiczenia, w którym musi podejść do lustra i patrzeć sobie w oczy. Nie przeczytam: "Spójrz na swoje źrenice. Zobacz, jakie masz niezwykłe i niepowtarzalne rysunki w swoich oczach. Ile tajemniczych promyków, cętek i obłoczków". Nie wyjaśnię B., że musi wpatrywać się w swoje źrenice tak długo, aż zobaczy... siebie. A potem powinna powiedzieć: "kocham cię". I powtarzać to, ilekroć spojrzy w lustro. Byłoby to mało empatyczne i niespójne z tym, co czuje przyjaciółka.

Rozmawiam jeszcze z M. Może dla niej coś znajdę? Narzeka na migreny, które dopadają ją wiosną. - "A może to nie sprawa wiosny, ale efekt skrywanej złości i wysokich wymagań wobec siebie? - psychologizuję. - Może..." - odpowiada M. Oho, jest podatna. Doradzam, by sobie odpuściła. Chodziła na spacery, słuchała szumu drzew. "Połóż się wcześniej spać i śpij tak długo, aż obudzisz się bez budzika" - klepię z pamięci radę Pawlikowskiej. Jednak M. się wścieka. No tak, jest matką trojga dzieci i zajętą prawniczką. Nie może sobie na to pozwolić. Może więc rady gwiazd są tylko dla gwiazd? Albo dla księżniczek, które chce w nas widzieć Beata Pawlikowska, a którymi my nie jesteśmy?

Natalia Kuc

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy