Reklama

Co lubisz, kotku? Jak pracują wideomodelki?

120 euro za godzinę rozmowy na czacie z modelką, której klient nigdy nie widział na żywo. Brzmi niewiarygodnie? Możliwe. To jednak tylko jeden z wielu sekretów internetowej branży erotycznej, które w książce „Klikniesz kotku. Naga prawda o internetowych pracownicach seksualnych” odsłania Piotr Zieliński. Poniżej prezentujemy fragment książki.

Sabine zawsze miała dużo pieniędzy. W połowie lat 90. (...) spotykali się. Teraz, gdy wszystko stracił, nadal mają dobry kontakt. Wciąż oboje mieszkają w Bremie, z tym że Michał utrzymuje się z zasiłku socjalnego dla bezrobotnych, a ona jest nadal przy kasie. Skąd ją ma?

Sabine wyznaje, że pracuje na kamerkach. Jest rok 2004, już po pierwszej internetowej bańce, usługi szybkiego dostępu do internetu nabierają rozpędu. Michał zna porno tylko z kaset wideo i płyt DVD. Nie rozumie, o czym mówi Sabine.

Tłumaczy mu więc: to są płatne czaty, ona przez kamerę internetową łączy się z klientem, który ją widzi na żywo, i prowadzi czat. Klient płaci jej za każdą minutę.

Reklama

- Rozbierasz się?

- Nie, tylko gadam z klientami.

- Ktoś ci płaci za to, że sobie pogada? Jednego euro bym za to nie dał. - Michał nie wierzy.

- Ale są tacy, którzy właśnie tego tylko chcą i są przeszczęśliwi. Narzekają na żony, narzeczone, dzieci, pracę, życie.... Godzinami tak mogą - opowiada Sabine.  - Klient płaci dwa euro za minutę, a ja mam z tego jedną trzecią.

- Dużo takich napaleńców? - Michał się zaciekawia. Kalkuje.

- Nie narzekam. Czasami mam ich trzech-czterech naraz. Potrafią siedzieć nawet godzinę czy dwie.

Im więcej Sabine opowiada, tym bardziej Michałowi zgadza się rachunek. Ale udaje, że go nie przekonała: 

- Jakoś mi się wierzyć nie chce, żebyś siedziała godzinę i rozmawiała z kolesiem, który płaci za to, że sobie z tobą gada, i nawet mu cycka nie pokażesz.

Zaprasza go więc, żeby się przekonał. Następnego dnia Michał siedzi u niej w apartamencie i ogląda, jak włącza aplikację, loguje się i prawie od razu wchodzą klienci.

Rzeczywiście, gadają o pierdołach. Faceci narzekają na żony, mówią też o seksie, zwierzają się ze swoich fantazji. Tak mijają dwie godziny.

- Ile zarobiłaś? - pyta.

- Sto dwadzieścia euro na czysto - odpowiada Sabine.

- Ja pierdolę!

Słodzi, jak potrafi

Najpierw zaproponował koleżance w Niemczech, jego zdaniem atrakcyjnej, że zapłaci jej 50 euro za to, że sfilmuje ją, jak siedzi przez pół godziny przed monitorem, uśmiecha się od czasu do czasu i udaje, że coś tam pisze na komputerze.

To wszystko? Wszystko. Koleżanka się zgadza.

Posadził ją w swoim mieszkaniu w Bremie, włączył kamerę. Kadr od głowy do ramion, że niby pisze na klawiaturze, ale żeby nie było dokładnie widać dłoni. I tak, by nie było widać całej twarzy.

Na najbardziej popularnym portalu z kamerkami internetowymi PX24 zakłada profil z jej zdjęciem. Na telewizorze odtwarza nagranie, które zrobił z nią, jak siedzi przed komputerem - kamerkę kieruje na ekran telewizora, że niby to ona na żywo. Loguje się na jej konto, czeka. Mija kilka sekund i pojawia się pierwszy klient. Jest przekonany, że połączył się z tą pięknością ze zdjęcia na profilu i że ogląda ją teraz na kamerce. Michał zaczyna z nim prowadzić konwersację na czacie. Słodzi mu, jak tylko potrafi - byle siedział jak najdłużej i na nią patrzył.

Przez kilka dni ten sposób się sprawdza, aż administratorzy portalu orientują się, że coś tu nie gra. Obraz nie zawsze się zgadza z tym, o czym jest rozmowa. W dodatku dziewczyna nie wykonuje poleceń klientów. Profil zostaje zablokowany.

Ale pomysł na biznes się klaruje.

Nie obejdzie się bez tego, by dziewczyny faktycznie siedziały przed kamerkami na żywo. Lecz Michał ma świadomość, że prędzej czy później one same dojdą do wniosku, że skoro znają niemiecki i wiedzą już, jak działać, przestanie im być potrzebny. Zaczną zarabiać na własną rękę. Muszą to więc być modelki, którym on czy inni moderatorzy byliby niezbędni, a one wciąż miałyby z tego korzyść. Którym on umożliwi coś, czego same nie są w stanie zrobić, a w zamian one oddadzą mu część swoich dochodów w postaci prowizji. Uczciwa sprawa.

Rozwiązaniem są piękne Polki, które nie dadzą rady same zarabiać na niemieckich i angielskich portalach, bo nie znają języków. 

Tak rodzi się pomysł na Intercam.

Ja piszę, ty się uśmiechasz

Decyzja o powrocie do Polski była spontaniczna. Zrezygnował z najmu mieszkania w Bremie (nie płacąc za ostatni czynsz) i z jedną walizką oraz starym monitorem w 2005 roku przyjechał do Łodzi. Dlaczego tam?

- Miałem tu rodzinę, więc był jakiś punkt zaczepienia. Poza tym Łódź to duże miasto i duże bezrobocie. Pomyślałem, że na pewno będzie sporo dziewczyn, które zechcą pracować jako wideomodelki - mówi Michał.

Na początku mieszkał u rodziny, ledwo wiązał koniec z końcem. Zaczął szukać lokalu, sprzętu biurowego, wyprzedawanych używanych komputerów, no i dziewczyn. Lokal znalazł przy ulicy Gdańskiej  - co uznał za dobry omen, bo przecież urodził się w Gdańsku. Dał ogłoszenie do internetu, że zatrudni wideomodelki. "Szukasz wygodnej i dobrze płatnej pracy z elastycznym grafikiem? Zostań naszą Videomodelką".

Kandydatki zaczęły dzwonić po paru dniach. Gdy tłumaczył, że praca polega na siedzeniu przed kamerką, uśmiechaniu się i udawaniu pisania na klawiaturze - nie dowierzały. (...)

Zaczynał z dwiema dziewczynami: Moniką i Katarzyną. Dostały umowę o pracę.

- Zaczynaliśmy skromnie: dwa fotele, na nich dwie modelki przed dwiema kamerkami, dwa komputery i ja za biurkiem jako obsługujący te komputery. Gdy łączyłem się z klientem i konwersowałem z nim po niemiecku na prawym komputerze, to dziewczyna, która siedziała po prawej i którą właśnie było widać, udawała, że to ona pisze i odpowiada klientowi. A jak pisałem na lewym komputerze, to ta modelka po lewej udawała, że odpisuje. W ten sposób klient miał wrażenie, że swobodnie konwersuje bezpośrednio z dziewczyną, która nie znała tak naprawdę jego języka - opowiada Michał.

Nie było łatwo zdążyć zareagować na każde życzenie czy uwagę klienta, nie pomieszać jednego z drugim i tak nawijać, żeby faceci nie rozłączyli się za szybko - licznik bił na korzyść firmy. Długo nie dał rady sam tego ciągnąć, a kolejne dziewczyny pchały się drzwiami i oknami.

Zaczął szukać moderatorów. Kandydatów z językiem niemieckim, ale jednocześnie takich, którzy nie byliby w stanie powielić jego pomysłu; co do których był w miarę pewien, że nie odejdą i nie założą konkurencyjnej firmy. Pomagały mu wrodzony spryt i umiejętność obserwacji.

(...)

Moderator jak kontroler lotów

Bo moderator jest jak kontroler lotów - musi non stop ogarniać, co się dzieje na kilku czatach jednocześnie. Mieć umiejętność szybkiej oceny i kontrolowania rozwoju sytuacji w paru miejscach. Pomaga w tym cała paleta chwytów i szablonów reakcji przerabiana na szkoleniu wstępnym. Trzeba umieć nimi budować napięcie, działać na podświadomość i emocje. Każdy klient jest inny, rozmowa może się potoczyć w nieprzewidzianym kierunku, a moderator nie jest w stanie bez przerwy improwizować.

- Dlatego opracowałem schematy, jak pokierować rozmową, żeby w dziewięćdziesięciu procentach gadka była niemal zawsze i z każdym o tym samym - opowiada Michał. - Mimo schematu to nie jest rutynowe powtarzanie z każdym klientem tylko tego samego, jest pole do popisu dla moderatora, jak kierować rozmową, żeby klient poczuł się wyjątkowym gościem - podkreśla.

Jak można utrzymywać klienta na łączach? Na przykład oferując mu fikcyjne spotkanie w imieniu dziewczyny.

- Jak mówił, że mieszka gdzieś w punkcie A, szybko wyszukiwaliśmy na mapie najbliższe miasteczko, punkt B, i proponowaliśmy spotkanie na przykład na dworcu. Gościu się wkręcał, co sprawiało, że siedział na czacie godzinami. Trzeba było się droczyć: a gdzie, a kiedy, a jak tam dojechać i tak dalej. Potem gościu pakował się w pociąg i pędził po nic. Dwa dni później znów się zgłaszał do tej modelki, oczywiście z pretensją. Zaczynało się rozwlekłe tłumaczenie, co takiego się stało, że nie mogła przyjechać i że jest jej bardzo przykro, bo przecież tak bardzo chciała. No to facet znów się nakręcał, a licznik stukał. Albo dziewczyna niby się tłumaczyła, że się przestraszyła. Kiedyś "na strachu" trzymałem klienta cztery godziny - opowiada Michał.

Zostało to tak pomyślane, żeby napięcie rosło, by działać na podświadomość i emocje.

- Mamy specjalny program dla moderatorów, by mogli automatycznie logować kilka dziewczyn i mieć orientację, co która potrafi i akurat robi. Ale i tak moderator musi się nagimnastykować, gdy jednocześnie ma trzech klientów u jednej dziewczyny: żeby rozmowy z Hansem z Monachium nie pomieszać z Charliem z Genewy czy Juanem z Barcelony. Zwłaszcza kiedy klient wraca po paru dniach i chce ciągnąć poprzednią rozmowę, a na dyżurze jest już inny moderator, który nie ma pojęcia, o czym ona była. Musi się błyskawicznie zorientować - tłumaczy Michał.

Albo taka sytuacja: jedna modelka jest wywołana na dwóch różnych portalach jednocześnie i ma dwóch klientów z różnych miast. Jeden mówi, żeby pokazała piersi, a drugi chciałby zobaczyć jej zgrabny tyłek. Od talentu moderatora zależy, czy potrafi opanować sytuację, tak by każdy z nich był zadowolony i nie poczuł się zignorowany.

- Moderatorzy mają do dyspozycji stworzoną w naszym systemie bazę danych o klientach, gdzie wpisujemy informacje o ich upodobaniach, preferencjach i to pomaga moderatorom w prowadzeniu rozmów - kontynuuje Michał. - Zresztą po paru miesiącach praktyki każdy moderator zna już dobrze stałych bywalców. Dba o to, żeby klient, który stale odwiedza tę samą modelkę, nie został "spalony" przez to, że nagle zostanie przez nią potraktowany, jakby pierwszy raz wszedł z nią na czat. Wystarczy, że jakiś niedoświadczony moderator odezwie się do niego tekstem typu: "Hej, jak masz na imię? Co lubisz, kotku?".

Albo taka sytuacja: klient zaczyna od: "A pamiętasz, jak w zeszłym tygodniu mówiliśmy...", ale moderator nie ma o pojęcia, o czym mówili. Musi się błyskawicznie dopasować, na przykład zapytać zalotnie: "No co, kotku, chcesz mnie sprawdzać, czy pamiętam?".

Stałych klientów szkoda tracić. Jeden z takich wchodził regularnie do pewnej dziewczyny, w której się zakochał. Siedział u niej dzień w dzień po parę godzin przez ponad miesiąc, potem bywał jednak coraz krócej. W końcu zapytała go, czemu nie zostaje dłużej. Okazało się, że facet miał odłożone pieniądze na podróż dookoła świata w 25. rocznicę ślubu i wszystko wydał na spotkania z tą wideomodelką. Żona zagroziła mu rozwodem.

-  Oczywiście, szkoda nam takich klientów, ale to są dorośli ludzie, którzy wiedzą, co robią. To była jego decyzja. Gdyby nie zrobił tego u tej wideomodelki, najpewniej zrobiłby u innej. Dlatego nie czujemy się winni, nie mamy wyrzutów sumienia - kwituje Michał.


Śródtytuły w tekście pochodzą od redakcji. 

Zobacz również:

Madonna figlarnie pozuje w prześwitującym body

Agnieszka Woźniak-Starak "czeka na wiosnę" w zachwycającej stylizacji

Tatiana Okupnik trafiła do szpitala. Cierpi na nieuleczalną chorobę   

Fragment książki
Dowiedz się więcej na temat: seks
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy