Reklama

Co powie guru?

"To" słowo kojarzyło im się z satanistami albo szaleńcami wierzącymi w UFO, więc go unikały. Bo czy niedzielne nabożeństwo lub szkolenie z komunikacji może mieć coś wspólnego z sektą? Grażyna była pewna, że ambitny mąż chodzi na kursy samorozwoju. Marta miała nadzieję, że jej partner jest gorliwym katolikiem. Weronika ufała, że córka wycisza się na zajęciach jogi. Prawda była gorsza. Najważniejszą osobą dla ich bliskich stał się lider, guru, duchowy przewodnik. Przejął kontrolę na ich umysłem, ciałem i portfelem.

Grażyna: "Mąż uznał, że firma mu splajtowała, bo to kara za życie w poprzednich wcieleniach. Wmówili mu to scjentolodzy. Obiecali, że go uleczą. Wciąż to robią, a Krzysiek wydaje pół pensji na ich kolejne terapie”.

Warszawa, rondo ONZ, 5 maja, cztery lata temu. – Mąż wrócił z ulotką: „Poznaj skuteczne sposoby na szczęśliwe życie”. Humanitarni Wolontariusze, czyli scjentolodzy, którzy tam demonstrowali, zaczepili Krzyśka – opowiada Grażyna. – Miesiąc wcześniej mąż stracił pracę. Obwiniał się, bo „poleciały” tylko trzy osoby. Szukał zajęcia. Bezskutecznie. Motywował się, czytając książki: "Obudź w sobie olbrzyma" Anthony’ego Robbinsa i "Możesz uzdrowić swoje życie" Louise L. Hay. Dla mnie to amerykański bełkot w stylu „jedyne, co cię ogranicza, to prawo grawitacji”, ale cieszyłam się, że Krzysztof wychodzi z dołka – mówi Grażyna.

Reklama

Gdy mąż zapisuje się na warsztat „Sukces przez komunikację”, polecony przez scjentologów, sama się zastanawia, czy z nim nie pójść. Uznaje jednak, że 800 zł to cena wygórowana.

Emilia, dla współbraci Amy

Warsztat zorganizowano w prywatnym domu pod Warszawą. Krzysiek streścił żonie: „Wyluzowani ludzie, szczęśliwi. Opowiadali, że mieli problemy z samooceną i niefart. Wszystko się zmieniło. Od roku, czyli od czasu, gdy pomagają im scjentolodzy, nie podjęli żadnej błędnej decyzji!”. Jeden z uczestników spotkania, zresztą nawet niescjentolog, wręczył Krzyśkowi wizytówkę specjalistki od „SRT, czyli oczyszczania energii”. Tego też postanowił spróbować.

– „Piłeś coś?”, zapytałam, bo był „nakręcony”. Mówił, że herbatę. Warsztat zmienił go. Na korzyść. Dawniej w kłótni szedł w zaparte. Teraz ustępował. Zażartowałam: „Powinnam dać na mszę za twoich scjentologów!” – opowiada Grażyna. – Krzysztof zdecydował się na kolejne warsztaty terapeutyczne. „Wypełniłem test osobowości i wyszło, że mam problem ze sobą. Jeśli nic z nim nie zrobię, nie znajdę pracy. Tak powiedziała Amy, która zajmuje się nie tylko scjentologią – łączy z nią wiele różnych technik pracy nad duchowością i umysłem”, tłumaczył.

„Ależ ty nie masz problemów ze sobą! Po prostu straciłeś pracę, zdarza się. Co to za imię Amy? To Polka?”, pytałam. Objaśnił, że Emilia, dla współbraci ma nowe imię. „Współbraci? Kurczę, to jednak sekta”, ostrzegłam męża. Miałam nadzieję, że chodzi mu tylko o kursy. Sama przeglądałam „Strażnicę”, którą wręczyli mi świadkowie Jehowy, ale nie przyszło mi do głowy, by nazwać ich „współbraćmi”– mówi Grażyna.

Program duszy da się zmienić

Krzysiek wrócił z seansu, powiedział, że miał tzw. auditing i będzie go ponawiał, aż złapie dystans do problemów. Zweryfikuje to przyrząd przypominający wykrywacz kłamstw. – Uznałam, że żartuje. „Wykrywacz kłamstw zawsze coś wykaże, bo to stres zwierzać się obcej osobie i być podłączonym do jakiegoś sprzętu” – tłumaczyłam. – I jeszcze: „Jesteś wierzący, a wkręcasz się w sektę”. Krzysztof na to: „U nich każdy może mieć swojego Boga. Scjentolodzy nie kolidują z Jezusem”.

"Dianetyka" Rona Hubbarda staje się jego biblią. Krzysiek uznaje, że przyczyną bezrobocia jest „reaktywny” umysł. Bolesne doświadczenia z przeszłości zablokowały jego energię życiową i osłabiły odporność, więc na przykład ciężko przeszedł grypę. – „Miałeś szczęśliwe dzieciństwo!”, oponowałam. Mąż tłumaczył, że ma traumy z poprzednich wcieleń. „Co?! Ty wierzysz w reinkarnację!”, wykrzyknęłam. Odpowiedział: „Nie wykluczam tego. Może katolicki czyściec to kolejne wcielenia?”. Dobił mnie tym – wspomina Grażyna.

Zaczyna szukać w Googlach informacji o scjentologach. Czyta, że ich guru Hubbard, pisarz fantasy, jest hochsztaplerem. Omotał sporo celebrytów. John Travolta doprowadził do śmierci syna chorego na autyzm. Nie podawał mu leków, bo scjentologia uważa, że choroby psychiczne są karą za złe życie w poprzednich wcieleniach. Mówi o tym Krzyśkowi, gdy ten wraca z seansu – oczyszczania energii wahadełkiem. Kosztowało go to 500 zł.

„Wiesz, jak w poprzednich wcieleniach kończyłem życie? Gwałcony i zabijany. Miałem taki program wpisany w duszę – słyszy Grażyna. – Popieprzyło ci się we łbie!” – krzyczy. Krzysiek idzie na kurs „kreowania”. Obiecuje, że ostatni raz. Uczy się przyciągać myślą pieniądze i zdrowie. Tydzień po spotyka kolegę alpinistę. Zakładał firmę roboty wysokościowe. Szukał wspólnika z kontaktami w Warszawie, zaproponował pracę Krzyśkowi.

– W trzy miesiące mąż zarobił tyle, ile w banku przed dwa lata. To było jak cud – mówi Grażyna. W „nagrodę” polecieli na wakacje na Kubę. Krzysiek skończył ze scjentologami. Po powrocie okazało się, że firma nie ma zleceń. Nawet na mycie okien w biurowcu. Zapaść. Trzy miesiące i nic. – Mąż uznał, że wróci do Amy. Zażartowałam: „Niech odda ci pieniądze za kursy, bo jak widać, nic nie dają”.

Amy wytłumaczyła Krzyśkowi, że „chciał wycisnąć, co się da, z kursów w krótkim czasie. Zgubiła go pazerność i brak wdzięczności”. Usłyszał historię dziewczyny, która też szła „na skróty”. Zrobiła kurs kreowania miłości. Zakochała się, zaszła w ciążę, przerwała rozwój duchowy. Poroniła. Krzysiek więc wznowił kursy, choć kolega mu tłumaczył, że nie było zleceń, bo tańsze jest użycie podnośników do mycia okien niż wynajmowanie alpinistów. I że passa to był fuks.

– Mąż był pewien, że dopadła go kara za opuszczenie scjentologów – mówi Grażyna. Gdy po kilku miesiącach kursów Krzysztof znajduje pracę, uważa, że to dzięki nim. A Grażyna zaczyna szukać „haków” na scjentologów. Na forum o sektach poznaje żonę biznesmena, którą mąż zmusił do ustanowienia rozdzielności majątkowej, by bez przeszkód przelewać pieniądze na konto sekty.

– Dziwiłam się, że mój rozsądny dotąd mąż wdepnął w coś takiego – opowiada Grażyna. – Forumowiczka powiedziała: „Wystarczy podać facetowi drinka z tzw. tabletką gwałtu, a potem zahipnotyzować. Ofiarami takich praktyk w Warszawie padają najczęściej nie młode dziewczyny, ale mężczyźni. Z kasą, wykształceni, wysoko postawieni. Są najbardziej pożądani przez sekty”.

Z kobietą poznaną w sieci Grażyna planuje złożyć doniesienie do prokuratury, że ich mężowie są poddawani psychomanipulacji. – Trudno będzie to udowodnić. Mam chwile, gdy myślę o rozwodzie. To byłoby najprostsze, ale mówię sobie: „Ty też mogłaś mieć pecha i wpakować się w pseudoduchowy kanał. Krzysiek na pewno by cię ratował”. Dlatego walczę.

Marta: „Mąż krzyczał: Jeśli od nich odejdę, dotknie nas wypadek albo rak! Walczyłam rok, by rzucił raciborską wspólnotę, która podszywała się pod katolicką Odnowę w Duchu Świętym. Przegrałam. Rzucił, ale mnie. Lider wspólnoty wytłumaczył mu, że Bóg powołał go do życia z inną kobietą”.

Kilka lat temu, Opole. Marta miała wypadek. W szpitalu spędziła cztery miesiące. Lekarze nie wiedzieli, czy będzie chodzić. „Poznałem wspaniałych ludzi. Co dzień modliłem się z nimi za ciebie, żebyś nie trafiła na wózek. Bóg nas wysłuchał!”, usłyszała od Marcina, gdy stawiała pierwsze kroki. Mąż z przejęciem opowiadał jej o charyzmatykach z Odnowy w Duchu Świętym z Raciborza. Spotkał ich, gdy wychodził od Marty ze szpitala tydzień po wypadku. „Myślałam wtedy, że może rzeczywiście to cud, bo specjaliści byli sceptyczni”, wspomina Marta.

Pierwsza kolacja po wypadku. Marta otwiera wino. „Nie pijmy. To nie podoba się Bogu”, słyszy. Myśli, że to żart, ale Marcin mówi: „Panie, pobłogosław te dary, które z Twojej świętej łaski spożywać będziemy”. – Mąż był wierzący, ale nigdy nie był katolickim ortodoksem. Poczułam się nieswojo – opowiada. Niedziela. Marcin namawia żonę na nabożeństwo w Raciborzu. Nie chce jechać, ale słyszy, że jest niewdzięczna. „Czekaliśmy na ciebie!”, obce osoby rzucają się Marcie na szyję.

– Spotkanie prowadził przystojny facet, emanująca z niego energia, pewność siebie były uderzające – kontynuuje. – Wyglądał na charyzmatycznego rockmana albo księdza z amerykańskich filmów. Śpiew. Okrzyki „Alleluja!”. Publiczna spowiedź. Jakaś kobieta krzyczy, że zdradzała męża. Pada na podłogę, wyje. Ludzie ustawiają się w kolejce do „lidera” – tak o nim mówią. On kładzie im ręce na głowę. Kolejne osoby padają na ziemię, mamroczą coś niezrozumiale.

Dziewczyna stojąca obok mówi, że to „dar języków”. – My z mężem nie podeszliśmy. „Na was przyjdzie czas”, usłyszeli. – „Może oni padają specjalnie, żeby nie wyszło, że Duch Święty na nich nie działa?”, zażartowałam po wyjściu. Mąż mnie ofuknął. „No i jak? Czujesz, że Bóg działa w twoim życiu?”, zagadują Martę dziewczyny na kolejnym spotkaniu. „Przyjdziesz do nas za tydzień?”, zapytał lider. Odpowiedziała, że ma parafię w Opolu. Usłyszała: „Do jakiego kościoła chodzisz? Do tego pozbawionego mocy, w którym jest fałsz?”.

– Zdziwiłam się, że mówią takie rzeczy w budynku należącym do tutejszego kościoła. W kolejny weekend powiedziałam mężowi, że nie jadę. Obraził się. On naprawdę wierzył, że dzięki modlitwom chodzę, żyję. A ja? Nie byłam pewna, czy to cud, czy przypadek, ale raczej myślałam, że mam silny organizm i świetnego rehabilitanta. W kolejną niedzielę Marta prosi męża, że skoro on ma taki przypływ religijności, może zaczną chodzić na msze do zwykłego kościoła? Słyszy: „Widziałaś tam księdza na rowerze w podartej sutannie, z Biblią pod pachą? Takiemu bym uwierzył. A nie tym, co mają samochody, wille, kochanki”.

Efekt jest taki, że Marta nie chodzi do żadnego kościoła, a Marcin jeździ do Raciborza. Najpierw co niedziela, potem częściej. Wkrótce dochodzą spotkania modlitewne w „podgrupach”. Kilkanaście osób ze wspólnoty samodzielnie postanawia pogłębiać swoją wiarę. Podobno mają problem z proboszczem, bo nie chciał udostępniać im budynku parafii. „Czy czujesz, kiedy Bóg działa w naszym życiu?”, dopytywał Marcin co jakiś czas. – A ja „czułam” tylko, że się oddalamy. I że mąż już nie chodzi na siłownię, nie gra z kolegami w kosza, nie jeździ w Karkonosze, bo zarzucił dawne pasje – wspomina Marta.

Nie wie, jak reagować. Rywalizować z Bogiem? – Miałam poczucie winy, więc modliłam się z mężem, to znów na niego wściekałam. Marcin na wszystkie problemy ma jedną receptę – modlitwę. „Uklęknijmy, Jezus nam pomoże”, zachęca, gdy chcą z Martą kupić mieszkanie, a banki nie chcą udzielić im kredytu.

Szatan cię kusi

– Za namową męża znów pojechałam do Raciborza. Tym razem, żeby modlić się o kredyt. Marcin wyspowiadał się publicznie. Powiedział, że ja zbyt dużo piję, nie modlę się z nim co wieczór. Ktoś zaintonował modlitwę w mojej intencji. Wybiegłam. „Nie wiesz, co to intymność! Jak możesz opowiadać obcym o naszych sprawach?! – krzyczałam, gdy mąż wyszedł. – Obcym?! To nasi bracia i siostry! Szatan cię kusi”.

Odtąd Marcin sypia w kuchni na sofie. – Poczułam, jakby Bóg zabrał mi męża. Facet czytał tylko książki o duchowości, słuchał religijnej muzyki. Nasze życie seksualne przestało istnieć. Bywały noce, że Marcin odmawiał litanię w kuchni, za moje nawrócenie. A ja w sypialni sama się dotykałam – opowiada Marta. Trzy miesiące później Marcin odbiera telefon od urzędniczki. Propozycja: mieszkanie kwaterunkowe. „Jezus nie zapomniał o nas!”, Marcin ściska żonę.

– Pomyślałam, że rzeczywiście Ktoś nad nami czuwa. Postanowiłam: nie będę walczyć z mężem. Poprzedni chłopak był ateistą, zdradzał mnie. Marcin tego nie zrobi, bo będzie bał się Boga. A ta gorliwość… neoficka? Minie, tłumaczyłam sobie. Kochałam go, nie chciałam postawić przed wyborem kościół albo ja, bałam się, że przegram – mówi Marta.

Aż w poczekalni u dentysty słyszy rozmowę dwóch kobiet o wspólnocie jej męża. To sekta, są w niej wpływowi mieszkańcy. Załatwiają mieszkania, pracę, a głupi współbracia myślą, że Bóg wysłuchuje modlitw. – Opowiedziałam o tym mężowi. Uciął: „Zawiść”. Za to od grupy raciborskiej oficjalnie odcina się metropolita katowicki i liderzy wszystkich grup Katolickiej Odnowy w Duchu Świętym Diecezji Opolskiej. Mówi się, że członkowie sekty płacą dziesięcinę, nie uznają papieża, liderzy manipulują wiernymi, a ich praktyki odbiegają od nauk Kościoła.

Długo to wszystko nie wychodziło na jaw, bo w dni, w których we wspólnocie bywali księża, wszystko odbywały się „po bożemu”. Marcin jednak nie odchodzi ze wspólnoty. – Za liderami grupy cytował Księgę Zachariasza. Coś w stylu: „Jesteście źrenicą w moim oku. Ten, kto was tknie, będzie zgubiony!”. Chodziło o to, że kto tknie wspólnotę, spotka go kara. Pytałam jaka, a mąż mówił, że rak albo wypadek. Tłumaczyłam: „To bzdura. Jan Paweł II mówił, że Bóg jest przede wszystkim miłosierny”. Mąż nie słuchał – wspomina Marta.

Jak żona księdza

Odkąd grupa nie może wejść do kościoła, spotyka się w parku i w prywatnych domach. – Marcin jeździł regularnie. Raz nie wytrzymałam. Leżałam chora na grypę. Stojąc w drzwiach, rzucił: „Pomodlę się za ciebie”. Krzyknęłam: „Nie módl się k...wa, tylko bądź przy mnie! Tu jestem! Na ziemi!”. Wyszedł. Wrócił rozgorączkowany: pierwszy raz to on przewodził modlitwie grupy. „Jestem żoną księdza”, ta myśl mnie dobiła.

Po kilku dniach Marta kupuje buty na Allegro. Kosztują czterysta złotych. Brakuje jej stu. – Mieliśmy trzy tysiące w banku, odłożone na wakacje. Postanowiłam „pożyczyć”. Na koncie było czterdzieści groszy. Historia konta pokazała, że Marcin robił przelewy z dopiskiem: „Darowizna na cele kultu religijnego”. Gdy Marta atakuje męża, że wydał wspólne pieniądze słyszy: „Karmisz swoje ciało, a dusza ci umiera!”.

Urlop jednak nie jest stracony. Marcin dostaje dobrze płatne zlecenie. W planie nauka nurkowania w Chorwacji. „Poradzę się animatora, czy mogę jechać”, mówi dwa tygodnie przed wyjazdem. Marta jedzie z koleżanką. Wraca, a mąż wciąż opowiada o nowej dziewczynie we wspólnocie. Samotna matka, sporo przeszła, ale jest dzielna. Marta jest zazdrosna. Okazuje się, że niebezpodstawnie, bo wkrótce Marcin zaczyna ją zdradzać z tą dziewczyną.

Upokarzała się, błagając: „Nie rób tego! Przysięgałeś wierność przed Bogiem!”. Słyszy: „Bóg wyzwolił mnie ze zniewolenia małżeństwem z tobą i powołał do życia z tą kobietą”. Marta przez pół roku nie może się pogodzić z odejściem męża. – Dziś się z tego cieszę. Spotkałam kogoś. Jest wierzący, ale to nie koliduje mu z kinem, joggingiem, nauką hiszpańskiego i weekendowymi wyprawami na Hel, gdzie całe lato uczył mnie pływać na desce – mówi Marta. A niedzielna msza? – Tak, chodziliśmy rano do kościoła w Juracie. A resztę dnia spędzaliśmy na plaży.

Weronika: „Widzę córkę, jak rozdaje orzeszki na Starówce, i chce mi się płakać. Rok temu zdawała maturę, słuchała Nory Jones, wybierała się na medycynę. Dziś jej życie to medytacja i o 23 lata starszy mężczyzna, były narkoman, o którym Marianka mówi 'duchowy mistrz'. A ja i tak się cieszę, że córka już nie ucieka z domu, i czekam na moment, kiedy ten facet ją zostawi”.

Dwa lata temu, Lublin. Weronika wchodzi do domu i rzuca na stolik w korytarzu ulotki, które znalazła w skrzynce: montaż drzwi antywłamaniowych, otwarcie nowej pizzerii, bezpłatne warsztaty – joga i medytacja kontra stres i zagubienie w świecie. – Do dziś się winię, że nie wyrzuciłam tych ulotek do śmieci. Może gdybym to zrobiła, Marianka nie zetknęłaby się z sektą – opowiada Weronika.

Siostra ją pociesza: „Przestań! Czy gdyby twój mąż zaczął odwiedzać prostytutki, pomyślałabyś: Mogłam mu wyrzucić ulotki, które ktoś zostawił za wycieraczką jego samochodu?”.

Joga zamiast piwa i dragów

– „Wspaniali ludzie! Mają taką niesamowitą energię. I nie muszą pić i brać dragów, by cieszyć się życiem, jak moi rówieśnicy”, moja córka wróciła z zajęć jogi rozentuzjazmowana – opowiada Weronika. – Ucieszyłam się, że Marianka nauczy się technik relaksacji. Koleżanki z pracy chodziły na jogę. Traktowały ją jak aerobik. Wyglądały świetnie, były wyciszone. Niedawno się rozwiodłam, mój były założył nową rodzinę za granicą. Córka straciła kontakt z ojcem. Obie byłyśmy w kiepskim stanie. Najpierw jest joga, potem Marianka przestaje jeść mięso, ryby i jajka.

– Mówiła wciąż o jakimś Marku, a on jej o guru Sai Babie, który udowodnił, że mięso wprowadza człowieka w energię rzezi i wzmacnia zwierzęce skłonności: pożądanie i agresję – opowiada Weronika. Córka zamyka się w pokoju. – Myślałam, że uczy się do matury, bo siedziała nad książkami. Aż zobaczyłam, że to książki głównie o buddyzmie. Zawsze była trochę „inna”. Nie czytała „Bravo Girl”, nie chodziła w bluzkach odsłaniających pępek. Byłam z niej dumna. Teraz uznałam, że to cena za jej wrażliwość i że to minie. Syn sąsiadki też miał fazę: dredy, bębny, zen. Teraz jest informatykiem w korporacji i uwielbia kebab.

108 pokłonów i ukojenie

Zaczyna się niepokoić, kiedy na półce, na której kiedyś stało w ramce zdjęcie córki i jej chłopaka, pojawia się ołtarzyk. Posąg Buddy, kwiaty, kadzidła, świece, dzwonki. – „Czyś ty oszalała, córcia?”, roześmiałam się – opowiada Weronika. Marianka nic nie mówi, ale odtąd prawie z mamą nie rozmawia. Komunikuje tylko: „Wychodzę na jogę”, „Wychodzę na wykład”. – Przestała siadać ze mną do stołu. Gotowała osobno – wspomina Weronika.

– Uznałam, że się buntuje. Jednak gdy matka słyszy, że jej naczynia są „nieczyste”, a córka zaczyna co rano robić 108 pokłonów, czyli uderzać czołem o podłogę, i radzi, by i Weronika też tak robiła, to „poczuje ukojenie po rozwodzie”, postanawia pójść na rozmowę do księdza w parafii.

– Odesłał mnie do dominikanów, którzy zajmują się sektami. Powiedzieli, żebym robiła wszystko, by nie stracić kontaktu z Marianką. Niech czuje, że jestem jej przyjacielem, nie wrogiem. Jest pełnoletnia, więc tylko od jej dobrej woli będzie zależało, czy zechce mnie słuchać. Bo nawet jeśli się okaże, że sekta nią manipuluje, nie będę mogła kazać jej odejść. W domu miałam nie używać słowa „sekta” i nie krytykować jej nowych przyjaciół. Dominikanie powiedzieli, że ona na pewno wkrótce zostanie „misjonarzem” i będzie opowiadać o swojej religii. Wtedy miałam robić notatki, fotografować książki, które czyta. Żeby wiedzieć, czy to rzeczywiście sekta i jaka – opowiada Weronika.

– Dominikanie mieli rację, tylko że to były książki o różnych religiach, o Sri Sri Ravi Shankarze, Sai Babie, Art of Living, Hare Kriszna. Totalny miks. „Jak nazywa się ta twoja organizacja?”, zapytałam. Usłyszałam, że to przyjaciele buddystów, działają nieformalnie. Córka objaśniła swoją filozofię: „Szczęście jest we mnie, czego więcej mogę pragnąć?”. Nie mogłam uwierzyć: „Marzyłaś o medycynie, jeździłaś na festiwal Nowe Horyzonty. Co się z tym stało?!”. Marianka mówi, że to dawne życie, zachłanne: „Studia są niepotrzebne. To pozorna nauka. Rywalizowanie z innymi na stopnie”. Marianka zaczyna głodówki oczyszczające, śpi na podłodze po cztery godziny na dobę.

Powinnam tobą gardzić

– Chciałam, żeby zemdlała. Wezwałabym pogotowie, może lekarze coś by jej wytłumaczyli – wspomina Weronika. Gdy z pokoju córki znów dochodzi „ommmmm”, wpada tam i strąca z parapetu kadzidła. – Nie ośmieliłam się tknąć ołtarza, ale krzyczałam: „Nie wytrzymam smrodu i tego ommmm! Twoi przyjaciele to banda nieudaczników”. Wtedy słyszy od córki: „Gardziłabym tobą, ale takie uczucia już nie mają do mnie dostępu”.

– Przestała rozmawiać, komunikowała się SMS-ami: „Wrócę za dwa dni”. Stało się to, przed czym ostrzegali dominikanie. Nie ufała mi, a ja byłam bezsilna – mówi Weronika. Zgłasza policji zaginięcie córki. Kiedy pokazuje SMS-y, słyszy, że to żadne zaginięcie. Lepiej, by dogadała się z córką, bo „od normalnych matek dzieci nie uciekają”.

Prosta praca sięga gwiazd

– Gdy wracała w domu, starałam się. Gotowałam wegańskie potrawy. Znów jadałyśmy razem – opowiada Weronika. Potem Marianka jedzie na obóz medytacyjny w czasie świąt Bożego Narodzenia. – Nie jestem religijna, ale było mi żal, że córka nie spędzi ze mną Wigilii. Powiedziałam, że ją odwiedzę. „Mamo, to wysoko w górach, nie wejdziesz”, usłyszałam. Odetchnęłam z ulgą, bo jechał z nią Rafał, jej chłopak. Uznałam, że Marek, o którym tyle opowiadała, nie jest zagrożeniem.

W Nowy Rok Rafał odwiedza Weronikę. Jest pijany. Mówi, że Marianka go rzuciła. Marek powiedział jej, że ten związek jest dla niej niekorzystny energetycznie. Wyznaczył siebie na nowego partnera. – Rafał opowiadał, że w sylwestra wszyscy się upili. Marianka zdradziła go z Markiem, a za jego namową jeszcze z jednym mężczyzną! Pokazał mi broszurę, jaką znalazł na obozie. To były "Odpowiedzi na wątpliwości i pytania", np.: „Wschodnie religie nie regulują, czy powinnaś mieć stałego, czy przelotnych partnerów. W obu sytuacjach można żyć psychologicznie zdrowo albo nie”. Albo: „W XXI w. też powstaje nowa tradycja buddyjska, bo kolejni nauczyciele widzą, że dawne nauki się degenerują, a warunki zewnętrzne się zmieniają, więc czują potrzebę nowego ich opakowania”.

– Zadzwoniłam do wszystkich ośrodków w mieście, które miały w nazwie „buddyzm” albo „Kriszna”. Żaden nie potwierdził istnienia ośrodka w miejscu, gdzie pojechała córka, ani organizowania warsztatów w grudniu – twierdzi Weronika. – Byłam pewna, że moje dziecko dało się omotać jakimś samozwańcom. Prosi Rafała, by pojechał z nią po Mariankę. Zastają dziewczynę trzeźwą. Nie chce wracać.

– „Manipulujesz moją córką! Ukradłeś mi ją!”, wykrzyczałam Markowi – opowiada Weronika. – A on: „Marianka, masz dowód osobisty? Pokaż mamie PESEL. Jesteś pełnoletnia”. Kilka osób się roześmiało. Weronika wraca do domu, potem składa zawiadomienie na komisariacie. Słyszy lekceważące: „Pani córka skończyła 18 lat, zdradza chłopaka, o kochanku mówi 'duchowy mistrz'. Może ją to kręci? To nie jest sprawa dla policji”.

– Gdy zapytałam, czy zanotowali, że córka jest prawdopodobnie odurzana narkotykami, przyjęli zgłoszenie. Sprawę umorzono. Właściciele chaty, gdzie odbywał się warsztat, nie są karani, to artyści. Zimy spędzają w Lublinie, a chatą opiekują się wtedy przypadkowi ludzie. Weronika dowiedziała się też, że jest kolejną matką, która myli sektę z buddystami i „krisznowcami” działającymi w Lublinie. Jedna z nich przegrała nawet proces. Musiała przepraszać na łamach gazety.

– I tak uważam, że historia mojej córki skończy się happy endem. Wygląda na to, że Marek chce ją rzucić. Wyjeżdża do Wielkiej Brytanii, by zamieszkać w komunie. Nie zaproponował Mariance, żeby jechała z nim, a ona nie wygląda na zrozpaczoną. Jej były chłopak Rafał znów dzwoni. Córka jest wolontariuszką „krisznowców” i rozdaje orzeszki na ulicy. Boli mnie, że nie zdawała na medycynę, ale wierzę, że odezwą się w niej dawne marzenia. Marianka mówi: „Mamo, moja praca jest prosta, ale sięga gwiazd”. A ja? Nie mówię nic, uśmiecham się. Cieszę się, że nie straciłam córki.

Agnieszka Sztyler

Dziękujemy za pomoc Pawłowi Szuppe z Dominikańskiego Ośrodka Informacji o Sektach i Nowych Ruchach Religijnych.

Twój STYL 11/2011

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy