Reklama

Ekonomista obrośnięty w piórka

Maciej Wardecki przejął pracownię naprawy piór wiecznych po swoim wuju /INTERIA.PL

Maciej Wardecki, z wykształcenia ekonomista, od przeszło trzydziestu lat prowadzi w Warszawie pracownię, w której naprawia wieczne pióra. W Polsce rzemieślników trudniących się tym fachem można policzyć na palcach jednej ręki. Pan Maciej w rozmowie z Interią opowiada, dlaczego naprawa piór stała się jego pracą, ale i największą, życiową pasją.

Łukasz Piątek, Interia: Skąd u pana pomysł, żeby zająć się naprawą piór wiecznych?

Maciej Wardecki: - Jak to często bywa w takich historiach - wzięło się to z przypadku. Z wykształcenia jestem ekonomistą. Po skończeniu studiów okazało się, że rynek nie potrzebuje ludzi z moją wiedzą. Zająłem się informatyką, ale nie odczuwałem satysfakcji zawodowej i finansowej. Musimy pamiętać, że to były głębokie czasy PRL-u.

- Kiedy zmarł mój wuj, mający pracownię, specjalizującą się w naprawach piór wiecznych, ciotka poprosiła mnie o pomoc. Moim zadaniem było wydanie klientom piór, które zostawili u wuja do naprawy. Niektórych z nich wuj już nie zdążył zreperować. Pomyślałem sobie, że nie mam dwóch lewych rąk, więc być może będę potrafił dokończyć to, co należało do wuja. Zacząłem działać.

Reklama

- Przez cztery miesiące, będąc na państwowej posadzie, po godzinach zamykałem się w pracowni wuja i naprawiałem pióra. Wychodziłem z niej tuż przed północą. Pociągnąłem tak kilka miesięcy i uznałem, że skupię się wyłącznie na naprawie piór. Rozstałem się z moim zakładem pracy. I tak naprawiam te pióra już od 36 lat. One już nawet nie są dla mnie piórami, ale piórkami - tak je nazywam. Proszę się rozejrzeć - pełno ich u mnie.

Długo uczył się pan tego rzemiosła?

- Zacznijmy od tego, że nie miałem od kogo się uczyć. To po pierwsze. Po drugie - w tym fachu nie ma jakiejś specjalnej zasady nauki. Sam nie potrafię nazwać pewnych rzeczy. Bo jeśli naprawiam stalówkę i chwytam za dane narzędzie, a później w rękach mam niemalże tak samo pogiętą, inną już stalówkę - podkreślam słowo niemalże - to wówczas biorę do ręki inne narzędzie. Dlaczego? Bo tak trzeba. Inaczej nie potrafię tego wyjaśnić. To w pewnym sensie jakaś intuicja, może doświadczenie, bardzo trudno mi to określić.

- Mam jedną, podstawową zasadę - bardzo długo przyglądam się tej części pióra, którą mam zreperować, zanim jeszcze wezmę się do konkretnej pracy. Chodzi o to, żeby mieć możliwość powrotu do pierwotnego stanu zepsutej części, jeśli uznam, że zaczynam coś robić źle. Kolejnym etapem jest odpowiednia koncentracja. I na koniec to, co najistotniejsze - chęci.

- Byłem kiedyś na szkoleniu organizowanym przez bardzo znanego producenta piór. Światowy gigant. Pokazywano, jak należy prostować stalówkę. W końcu zaprezentowano pióro, którego zdaniem organizatora szkolenia nie dało się naprawić, więc należało wymienić tę stalówkę na nową. W takim przypadku wiązałoby się to ze znacznymi kosztami dla potencjalnego klienta. Całe towarzystwo poszło na obiad, ale ja zostałem. Ta skazana na wyrzucenie stalówka nie dawała mi spokoju, więc pomyślałem sobie, że spróbuję ją naprawić. Panowie wrócili z posiłku i zaczęli przecierać oczy. Jak ty to zrobiłeś - pytali zdumieni. Odpowiedziałem w trzech słowach - mnie się chciało. Dlatego zawsze to powtarzam - ta praca zaczyna się od chęci. Dopiero później możemy mówić o talencie, doświadczeniu itd.

Co najczęściej psuje się w piórach wiecznych?

- Zdecydowanie stalówki. Najczęstszą przyczyną takiego stanu rzeczy jest upuszczenie pióra na podłogę. Drugie w kolejności są skuwki. Klienci myślą, że jeśli mocniej je dokręcą, to one będą lepiej trzymać. Nie będą. W ten sposób zerwą gwint lub doprowadzą do pęknięcia skuwki.

Kim są pana klienci?

-  To bardzo szeroki przekrój społeczeństwa. Od policjantów - po polityków. Jest wiele osób, jak to się określa, - z wyższych sfer - mecenasi, lekarze, biznesmeni. Miałem stałych klientów w postaci ministrów, ludzi sztuki, a nawet prezesa Trybunału Konstytucyjnego. Bywał u mnie Tadeusz Konwicki czy Jerzy Grzegorzewski. Oczywiście mam gros klientów, których - przepraszam za kolokwializm - określę "przeciętnym Kowalskim".

Ten "przeciętny Kowalski" także używa pióra wiecznego? W dodatku naprawia to pióro? Żyjemy dziś w świecie tzw. jednorazówek, więc tym bardziej łatwiej po prostu kupić zwykły długopis, który jest na tyle tani, że w razie jego zgubienia czy uszkodzenia, bez żalu o stan portfela, zamienimy na kolejny.

- Był pan przed chwilą świadkiem sytuacji, gdy klientka przyniosła do naprawy dwa pióra. Powiedziała, że do jednego z nich ma ogromny sentyment i bardzo zależy jej, żeby ono nadal pisało. W przypadku tej klientki doszedł jeszcze jeden aspekt - mianowicie ma problemy zdrowotne z dłońmi, więc po prostu łatwiej pisze się jej piórem niż długopisem, który wymaga większego nacisku.

- Ponadto ludzie starsi, którzy od zawsze piszą piórem, nie wyobrażają sobie zamienić je na długopis. Dla jednych to kwestia wygody, dla innych przyzwyczajenie, dla reszty wartość sentymentalna i emocjonalna.

- Pióra bardzo często używa się do podpisywania dokumentów ze względu na trwałość podpisu, zatem i z takich powodów ludzie nadal korzystają z piór wiecznych. Pół serio, pół żartem mówię, że jeśli Długosz swoje kroniki pisałby długopisem, to teraz nie mielibyśmy nic do czytania.

Bywają klienci, którzy właśnie z uwagi na sentyment do pióra są w stanie wydać na naprawę więcej, niż faktyczna jego wartość?

- Oczywiście, jest wielu takich klientów. Jeśli ktoś dziedziczy pióro i ma ono wartość sentymentalną, to bardzo ważne jest, by starać się naprawić je w taki sposób, aby jak mniej części w tym piórze wymienić na nowe, a już najlepiej w ogóle nie wymieniać. Niestety nie zawsze jest to możliwe. Dlatego bardzo ważna w mojej pracy jest wcześniejsza rozmowa z klientem. Muszę wiedzieć, z jakimi oczekiwaniami przychodzi klient, czy to jego pióro, czy związany jest z nim emocjonalnie.

Kolekcjonuje pan pióra?

- Tak, mam ich około setki.

Po co panu aż tyle? Wszystkimi nie da się pisać...

- Gdybym się uparł, to mógłbym, choć byłoby to dziwne. Są pióra przepiękne, ale zbyt ciężkie, by nimi pisać. I na odwrót - estetycznie mizerne, lecz doskonałe w użytkowaniu. Każdy z nas ma jakąś pasję. Ja mam swoje pióra.

I co w nich jest takiego niebywałego, że tak pana fascynują?

- Pozwoli pan, że odpowiem pytaniem na pytanie?

Bardzo proszę...

- Czym się pan pasjonuje? Na widok czego szybciej bije panu serce?

Niewątpliwie są to motocykle...

- I co w nich takiego niebywałego, że stały się dla pana pasją?

Nie potrafię tego zdefiniować. Po prostu są...

- Więc już mnie pan chyba rozumie...

Ja na motocyklu mogę jeździć, a pan przecież ma ograniczone pole manewru, kiedy mowa o piórach. Dziś nikt już nie pisze tradycyjnych listów, bo łatwiej wysłać maila. Zatem - zabrzmi to być może dziwnie - ale do czego używa pan pióra?

- Jest pan w błędzie. Dwa dni temu przyszedł do mnie zrozpaczony klient. Faktycznie - uszkodzenia jego pióra były poważne. Niemalże błagalnym głosem prosił, żebym naprawił to jego pióro, bo nie wyobraża sobie, żeby nie podpisać nim kartek świątecznych, które corocznie wysyła do najbliższych. Ja również zaliczam się do takich osób. Jestem bardzo nieszczęśliwy, kiedy nie mogę kupić najzwyklejszej kartki świątecznej, na odwrocie której nie byłoby już napisanych życzeń.

- Mam stałego klienta, profesora, starszy człowiek. Mimo że bez problemu obsługuje komputer i wysłanie maila nie stanowi dla niego żadnego problemu, to jednak nie wyobraża sobie sporządzać publikacji na komputerze. Owszem, w finalnej wersji je przepisuje na klawiaturze, ale sam proces pisania odbywa się na zwykłej kartce papieru za sprawą ulubionego pióra. Rozmawialiśmy już nieraz na ten temat. Próbował nawet zamienić pióro wyłącznie na klawiaturę, ale ślęczał nad tym komputerem i nie potrafił napisać nic sensownego. Chwycił za pióro i poszło jak z płatka.

- Pisanie piórem stanowi dla mnie przyjemność samą w sobie. Tutaj nie ma większej logiki i ideologii. Tak samo jak i u pana, kiedy jedzie pan motocyklem. Pan wlewa do baku benzynę i cieszy się jazdą, kiedy silnik pracuje bez zastrzeżeń. A ja wlewam do mojego pióra atrament i doskonale się bawię, gdy stalówka działa tak, jak tego od niej oczekuję.

Wspomniał pan klientkę, której wizyty byłem przed chwilą świadkiem. Zapisał pan jej dane kontaktowe w celu poinformowania o terminie odbioru jej pióra. Nie zapisał pan tych danych piórem, a długopisem. Dlaczego?

- Zgadza się. Dobrze to kiedyś określił jeden z moich klientów - piórem wiecznym pisze się rzeczy mądre. Ale mówiąc zupełnie poważnie - dla niektórych pisanie piórem wiecznym to swoisty rytuał. I ja chyba również jestem w tej grupie.

Na czym ten rytuał pisania piórem polega?

- Jeśli mamy do czynienia z zakręcanym piórem, to zaczyna się już od odkręcenia właśnie. Następnie nałożenie z tyłu skuwki, aż wreszcie przystąpienie do pisania. Po chwili nie wystarczy pstryknąć jak w długopis, lecz znowu trzeba to pióro zakręcić i zaczepić o kieszeń w koszuli. A o tę kieszeń zaczepić należy je starannie, bo jeśli tego nie zrobimy, to prawdopodobnie pióro nam wypadnie na posadzkę i będziemy musieli oddać je do naprawy.

- Nie mogę sobie pozwolić w pracy na tę celebrę, bo czasami jest kolejka klientów, którzy się spieszą, więc sprawę należy załatwić szybko. I w tym pośpiechu nie muszę się martwić o pióro. Dlatego używam długopisu.

Zdarzają się klienci z wygórowanymi oczekiwaniami?

- Owszem, takich też nie brakuje. Zdarza się, że przychodzi klient, kładzie pióro na blat i przez dobre kilka minut w szczegółach tłumaczy mi, jak mam je naprawić, czasami w sposób bardzo roszczeniowy. Wówczas zastanawiam się, po co tutaj jestem, bo klient wygląda na takiego, który od lat para się fachem naprawy piór. Spokojnie się przysłuchuję, i kiedy już skończy mówić, odpowiadam, że będzie ciężko, bo nie da się pogodzić jego wytycznych z prawami fizyki występującymi na naszej planecie. Wówczas taka osoba wpada w konsternację. Mimo to oczywiście staram się pomóc i wytłumaczyć, bo to przecież moja praca.

Ile godzin dziennie spędza pan na naprawach piór?

- Nie stosuję limitu w postaci liczby przepracowanych godzin. Tym limitem jest ból karku i oczu. Nie należy tego wiązać z moim wiekiem. Doskonale pamiętam, że 30 lat temu również wielogodzinne przebywanie w takiej, a nie innej pozycji w końcu sprawiało duży ból.

To tak, jak wielogodzinna jazda na motocyklu...

- Sam pan widzi - chyba wreszcie poznaliśmy tę definicję słowa pasja...


Rozmawiał: Łukasz Piątek

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: rzemieślnik
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy