Reklama

Eric-Emmanuel Schmitt: Życie trzeba przeżyć, nie opowiadać

Eric-Emmanuel Schmitt: Robię biżuterię ze słów /Catherine Cabrol /materiały prasowe

Ktoś mógłby mi przedstawić czarownicę i prezydenta - oboje będą mnie fascynować w tym samym stopniu - mówi Eric-Emmanuel Schmitt, autor najnowszej książki "Człowiek, który widział więcej", który gościł na Targach Książki w Krakowie na zaproszenie wydawnictwa Znak.

Ewa Koza, Styl.pl: Charleroi - podejrzewam, że nie wybrał pan tego miasta przypadkowo na miejsce akcji "Człowieka, który widział więcej". Czy ono faktycznie jest miastem samobójców?

Eric-Emmanuel Schmitt: - Taka przepowiednia (śmiech). Być może nie. Raczej nazwał bym go miastem w żałobie. Czas jego świetności minął. To było miasto przemysłowe, związane z węglem i metalurgią. Bardzo bogate, a dziś jest strasznie biedne. Bezrobocie na poziomie 25 procent. Jest miastem smutnym, ale mieszkańcy tego miasta są znani z tego, że są radośni.

Reklama

Tak? Proszę wybaczyć, ale pierwsza wiadomość, jaką przeczytałam na jego temat informowała, że Charleroi jest najsmutniejszym miastem Belgii, w którym popełnia się najwięcej samobójstw.

- To taka utarta, obiegowa opinia, uważam, że nieprawdziwa. Dla mnie mieszkańcy Charleroi są bardzo zabawni. Pierwszy film, który zrealizowałem "Odette Toulemonde" dzieje się właśnie w Charleroi. Ukazał Odette jako radosną postać w smutnym klimacie tego miasta. Jeśli chodzi o sprawy społeczne - fakt, to miasto doświadczyło bardzo dużo złego.

Trochę odczarował mi pan smutek, który w sobie zapamiętałam.

- Wszyscy Belgowie powiedzą pani, że Charleroi jest smutne, bo tak jest, ale będą tak mówić dopóki nie poznają jego mieszkańców. A ja lubię zmieniać utarte obiegowe opinie.

Dlaczego Francuz mieszka w Belgii?

- Zakochałem się w Brukseli. To naprawdę jest miasto, w którym najlepiej się czuję. Bruksela, nie Charleroi (śmiech). To jest miasto, w którym ludzie żyją razem. Jest tam takie spokojne szaleństwo, w powietrzu unosi się fantazja. To oczywiste, że jest miastem surrealistów. Daje komfort lekkiego, uczuciowego bycia. Bruksela oczywiście nie jest taka piękna jak Paryż, ale jest dużo łatwiejsza do życia. Często mówię dziennikarzom, że Paryż jest dla mnie jak kochanka, a Bruksela jak małżonka. W Paryżu się bawimy, wychodzimy wieczorami, a w Brukseli się żyje.

Ciekawi mnie czy pana dziadek faktycznie był jubilerem.

- Tak, był.

Czy aby nie działa pan jak ten jubiler z powieści - przechowując najcenniejsze sekrety duszy, w małych niepozornych skrytkach, a nie w głównym sejfie?

- Jako dziecko byłem bardzo zafascynowany moim dziadkiem i to była moja ulubiona osoba na świecie. Do dzisiaj jest moim idolem. Umarł, kiedy miałem jedenaście lat. Opowiem pani o wszystkich prezentach, jakie mi sprawił. Oczywiście było pełno małych skrzyneczek, gdzie przechowywał brylanty, trochę złota, metalu, srebra. Potrafił zrobić z tego naprawdę wspaniałe rzeczy.

- Myślę, że odziedziczyłem po nim takie szufladki na słowa. Staram się robić biżuterię ze słów.

Jak pan go zapamiętał?

- Dziadka, który sprawiał wrażenie nieruchomego przez cały dzień pracy. Siedział w swoim atelier - w kuchni. Chciał, żeby ta kuchnia była przestrzenią prywatną i jednocześnie zawodową. Jestem taki sam. Piszę w moim pokoju, w pełnej intymności. Mam pełno pomieszczeń, w których mógłbym usiąść i pisać, ale niezmiennie wybieram swój pokój.

- Jest taka ważna historia, która dotyczy mojego dziadka - chcę ją opowiedzieć, bo stała się moim drogowskazem. Na czas pracy dziadek zakładał zawsze wielki fartuch jubilerski. Zanim go zdjął, po długich godzinach misternej pracy, uważnie zgarniał wszystkie pyłki, które się na nim osadziły. Zdziwiony zawsze mówiłem do niego, że przecież nic tam nie ma. A dziadek odpowiadał: "Zobaczysz później, zobaczysz później."

- Kiedy umarł, babcia zaczęła mieć poważne problemy finansowe. Co się wtedy okazało? Przez lata pracy, skrupulatnie zbierając złoty pył, dziadek uzyskał siedem sztabek złota. Dzięki temu moja babcia mogła spokojnie żyć. Dla mnie pisanie jest zbieraniem pyłków słów, z którego potem może powstać coś, co pomoże ludziom.

Były jeszcze inne prezenty?

- Tak, po śmierci dziadka, przez długie lata cierpiałem na bezsenność. Dopiero w wieku trzydziestu lat odkryłem dlaczego nie mogłem spać. Kiedy umarł, moja mama powiedziała: "Twój dziadek zasnął na wieki". Nie chciałem spać - zasnąć oznaczałoby przecież umrzeć. Dla mnie to był ostatni prezent, który otrzymałem od dziadka. Jako, że nie spałem - czytałem. Całą literaturę, którą wtedy poznałem zawdzięczam dziadkowi.

Bardzo lubię pana dziadka. Dał panu tak dużo, a pan chce się z nami dzielić. Cenię wolność, którą zostawia pan czytelnikom. Możliwość dopisywania własnych historii do tej, którą tworzy pan. To dlatego czytanie pana książki po raz piąty jest równie wciągające jak za pierwszym razem.

- Pani reakcja jako czytelniczki jest tą, o jakiej marzę pisząc. Książka to coś, co daję innym ludziom. I ta książka ma za zadanie pomóc im w życiu.

Ile z siebie, prawdziwego Erica-Emmanuela Schmitta, podarował pan Augustinowi - głównemu bohaterowi "Człowieka, który widział więcej"?

- Augustin ma taką cechę, która jest totalnie moja: nie odczuwa żadnej nienawiści, żadnej agresji. Mimo, że jest na samym dole drabiny społecznej: nie ma czym zapłacić za pokój, nie ma za co kupić sobie jedzenia - nie odczuwa żadnej nienawiści w stosunku do społeczeństwa, w którym żyje. Każdego poranka budzi się i z nadzieją, i z radością na przeżycie kolejnego dnia. Ja jestem dokładnie taki sam.

- Augustin jest bardzo wrażliwy na nieszczęścia, które dzieją się w świecie. Jednocześnie jest kompletnie obojętny w stosunku do nieszczęść, jakie jemu się zdarzają. Też taki jestem. Potrafię sobie dobrze poradzić ze swoim bólem, gorzej z tym, który widzę wokół siebie. I druga jego cecha - naprawdę stara się zrozumieć, szuka sensu. Jest gotowy spotkać się z każdym człowiekiem, żeby pójść dalej w swoich poszukiwaniach. Też zawsze taki byłem. Ktoś mógłby mi przedstawić czarownicę i prezydenta - oboje będą mnie fascynować w tym samym stopniu.

Co najbardziej się panu podoba w Agustinie, już jako już gotowej, opisanej postaci?

- To, co najbardziej lubię, to ta jego fundamentalna wolność. On nie ma niczego, co czyni go wolnym, ale też nie chce niczego takiego mieć. Jest dużo bardziej wolny niż ja. Dla mnie jest bohaterem.

Pokazuje pan w książce Augustina i postać, którą obdarza swoim imieniem. Czytając czuję, że więcej pana, prawdziwego, jest jednak w Augustinie - jestem w błędzie?

- Jest dokładnie tak, jak pani mówi. W książce widzimy Erica-Emmanuela Schmitta opowiedzianego i widzianego przez Augustina. Ten, który interesuje Augustina to Eric-Emmanuel Schmitt - intelektualista. Mówi tylko o tym. Tak bardzo cieszyłem się, że mogę to napisać. Pisałem o sobie tylko to, co interesowało Augustina.

A sędzia Poitrenot?

- Ona jest typowo belgijską postacią. Nie można być Belgiem bardziej niż ona. Jest w stanie łączyć w jednym zdaniu coś tak dalece wysublimowanego i jednocześnie dalece niskiego i przyziemnego. To jest absolutnie belgijskie: brak filtrów, wyczucia i dobrego smaku. Mówi, co myśli.

Nie drażni pana ta cecha Belgów?

- Nie, ja to lubię. Stworzenie postaci sędzi Poitrenot sprawiło mi wiele radości. Ona jest esencją tego, co lubię w Belgii. Za każdym razem, kiedy wracała do powieści zastanawiałem się co ona teraz zrobi, co ona mi powie.



Czy w najbliższym czasie pokaże pan światu kolejną ze swoich skrytek? Mamy szansę poznać wkrótce nowego bohatera?

- Później... Życie trzeba przeżyć, a nie opowiadać. Jestem pisarzem, który ma to szczęście, że ma bardzo dużą wyobraźnię. Kiedy przez nią przechodzę - mogę powiedzieć wszystko. Tak jak na balu maskowym - możesz sobie pozwolić na wszystko. Powieść jest maską, która pozwala mi powiedzieć moją prawdę.

Czy jeszcze kiedyś, tak jak w "Nocy ognia", napisze pan w pierwszej osobie?

- Wydaje mi się, że któregoś dnia napiszę książkę o mojej mamie, która niestety zmarła. A w innym wypadku - chyba raczej nie. Jestem taki bardzo zachowawczy. Opowiadałem pani o moim dziadku, ale o sobie bym tak nie potrafił.

Jako czytelnik odczuwam, że maska jest panu potrzebna dla bezpieczeństwa. A z drugiej strony pokazał nam pan już tak dużo, że ciekawość rośnie.

- Być może nie powinniśmy zaspokajać każdej ciekawości (śmiech). Albo jesteśmy tacy literalni, albo literaccy. Jestem bardziej literacki niż literalny.

Zostawia pan tym samym większy margines dla wyobraźni czytelnika.

- Czuję się dużo bardziej wolny, jeżeli wszystko opowiem w fikcji.

Czy dobrze sobie wyobrażam, że dziadek był osobą, która najmocniej pana ukształtowała? O zbliżonej wrażliwości?

- Myślę, że mogę powiedzieć jasno, że moja mama była najważniejszą osobą w moim życiu. Ona nauczyła mnie teatru, pokazała literaturę, ona mnie prowadziła przez to życie. Prowadziła nawet moją edukację sentymentalną, czyli: kochać bez żadnych uprzedzeń. Nauczyła mnie, żeby przeżywać każdą, najbardziej nienormalną sytuację tak, jakby była normalną. I żeby nigdy się nie skarżyć. Przez 87 lat jej życia nie usłyszałem z jej ust słowa skargi. Ludzie, którzy nas naprawdę dobrze znali mówią, że byliśmy jak bliźniacy. Byłem moją mamą, ale młodszy i w ciele faceta. To ktoś najważniejszy dla mnie. Była tolerancyjna, ale absolutnie, we wszystkim.

W żadnej z książek nie znalazłam dotąd słowa o pana mamie.

- Tak, nigdy o niej nie pisałem, dlatego, że była na tym świecie. Zmarła kilka miesięcy temu. Pewnie niebawem poczuję, że chcę o niej napisać, żeby ożyła na nowo.

Kiedy możemy spodziewać się nowej książki?

- Jestem w trakcie pisania teatralnego monologu na temat Chopina, więc niedługo. Opowiadam w nim, jak ważną rolę odegrał w moim życiu, już od dzieciństwa. Opowiadam o lekcjach pianina, które dawała mi polska nauczycielka, kiedy miałem 20 lat. Staram się zrozumieć sekret Chopina. Dlaczego ta muzyka tak nas dotyka? Co jest w niej niezwykłego, że tak bardzo do nas przemawia?

- Pani może nie wie, bo rozmawiamy o "Człowieku, który widział więcej", ale we Francji dwa tygodnie temu wyszła moja najnowsza książka "Zemsta przebaczenia".

Kiedy zostanie wydana w Polsce?

- Wierzę, że za rok.

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy