Reklama

Gdybyś była lepsza, traktowałbym cię inaczej

Mężowie żony, rodzice dzieci, partnerki partnerów. Pięściami, paskiem, domowym sprzętem. Do siniaków, do krwi, do wizyty w szpitalu. W małych wioskach i dużych miastach. Psychicznie, fizycznie, finansowo. Polska przemoc domowa to zjawisko nie tylko powszechne, ale i przerażająco wielowymiarowe. O jego obliczach opowiada Jacek Hołub, autor książki „Beze mnie jesteś nikim. Przemoc w polskich domach”.

Aleksandra Suława:  - Z jednej strony mamy artykuły prasowe, filmy fabularne, kampanie społeczne, łańcuszki w social mediach, pomocowe broszurki. Z drugiej - dziewięć milionów Polaków przyznających się do stosowania przemocy w rodzinie i 400 osób, które każdego roku giną z ręki swoich bliskich. Co jest z nami nie tak?

Jacek Hołub: - Mamy kulturowe wzorce, z których trudno się wyzwolić. Jeden z nich to patriarchalny model rodziny: mężczyzna rządzi, kobieta sprząta, gotuje oraz świadczy usługi seksualne, a dzieci siedzą cicho i słuchają rodziców. Jeśli kobieta i dzieci nie wywiązują się ze swoich "obowiązków", mężczyzna ma społeczne przyzwolenie na egzekwowanie "posłuszeństwa".

Reklama

Dwie polskie mądrości: "Jak mąż nie bije to wątroba gnije" i "Dzieci i ryby głosu nie mają".

- A klaps to nie krzywda, tylko "metoda wychowawcza". Tymczasem klaps to wyraz braku szacunku, który należy się każdemu człowiekowi, niezależnie od wieku czy płci. Ta "metoda wychowawcza" wpływa na obniżenie samooceny, poczucia własnej wartości, pozbawia poczucia godności. Skoro tak ważna dla mnie osoba jak tata czy mama uważa, że nie jestem godny szacunku, to dla dziecka oznacza, że tak jest. W skrajnych przypadkach chęć wymierzenia dziecku kary kończy się złamaniem ręki, urazem kręgosłupa, wstrząsem mózgu, a nawet śmiercią.  

Natomiast kulturowy wzorzec, o którym mówimy, jest nie tylko patriarchalny, ale też hierarchiczny: na samym dole znajduje się dziecko, na górze zaś ci, którym wolno więcej.

Czyli kto? Ten, który jest silniejszy? Ten, który przynosi pieniądze?

- W rodzinie zwykle rządzi ten, kto ma siłę i portfel, chociaż z tym ostatnim w przemocowych związkach bywa różnie. W społecznym ujęciu zaś więcej wolno popularnemu dziennikarzowi, cenionemu lekarzowi, wykładowcy, osobie zaufania publicznego. Temu, kto ma autorytet, jest przystojny, zabawny, czarujący, dobrze ubrany. Uważamy, że w rodzinie fajnych ludzi zło nie ma prawa się wydarzyć. Tymczasem przemoc jest bardzo demokratycznym zjawiskiem, niezależnym od wieku, wykształcenia, pozycji społecznej i statusu materialnego.

Jaka jeszcze jest przemoc w Polsce. Można rozrysować jej mapę?

 - Z policyjnych statystyk wynika, że więcej przypadków zgłaszanych jest w miastach niż na wsi, jednak to wcale nie musi oznaczać, że w dużych ośrodkach agresji jest więcej. Te wskaźniki mogą być skutkiem niższej świadomości mieszkańców mniejszych ośrodków, braku wiedzy, że mogą wezwać policję lub zgłosić się do ośrodka pomocy społecznej. Wpływ na to może mieć strach ofiar, przekonanie, że "rodzinnych brudów się nie wynosi", lęk przed reakcją sąsiadów, czy duża rola kościoła, który stoi na straży patriarchalnego modelu rodziny. W małych miejscowościach policjanci często znają sprawcę, czasem są z nim spokrewnieni. Jedna z moich rozmówczyń, kobieta nad którą znęcał się mąż-policjant mówiła, że gdy dzwoniła po pomoc, pod dom podjeżdżali jego koledzy z komisariatu. Krzywdzone kobiety często słyszą od stróżów prawa, że "nie będą się mieszać w takie sprawy", albo żeby "dogadały się z mężem", który przeważnie na widok munduru staje się łagodny i miły.

Przemoc nie ma więc swojej mapy. Może kalendarz?

- Najwięcej przypadków zgłaszanych jest po Bożym Narodzeniu i Wielkanocy.

Działa ten sam mechanizm, który obserwowaliśmy w czasie pandemii?

- Dokładnie. Zamknięcie w domu, alkohol, agresja. Ci, których dotyka przemoc, zgłaszają się dopiero po świętach, bo przebywając z oprawcą pod jednym dachem, boją się szukać pomocy lub nie mają takiej możliwości. Sprawca ma obsesję kontrolowania - przegląda smsy, maile, historię połączeń, albo po prostu  zabiera telefon lub komputer. To zresztą bardzo charakterystyczna strategia - odciąć ofiarę od otoczenia, pozbawiając ją w ten sposób jakiegokolwiek wsparcia.

Na początku powiedzieliśmy, że przemoc trwa dzięki kulturowym wzorcom. Jakie czynniki konserwują ten wzorzec?

 - Na przykład Kościół. Charakterystyczne dla niego postrzeganie rodziny jako świętości, przekazy głoszące, że kobieta nie ma prawa się rozwieść, bo węzeł małżeński jest nierozerwalny. Jedna z moich rozmówczyń uciekła do domu samotnej matki od męża gwałciciela i oprawcy. Gdy rozeszła się wieść, że chce od niego odejść, zjechała się do niej cała rodzina, każąc jej wracać do małżonka i dając do zrozumienia, że mąż może się nad nią znęcać, a ona musi to znosić, bo "w naszej rodzinie nigdy nie było rozwodów". Zresztą siostry zakonne prowadzące ośrodek też sugerowały jej powrót do męża: bo przyszedł pod bramę, elegancki, w garniturze, z kwiatami. Taki fajny, troskliwy chłopak.

To ja też podzielę się historią. Pewien ksiądz udał się na wieczorny spacer po wiosce. W oknach domów świeciły się światła, widział więc, co dzieje się we wnętrzach. W jednym z mieszkań dostrzegł parę: kłócili się, mężczyzna zachowywał się agresywnie. Gdy ksiądz wracał, kłótnia już ucichła, a para klęczała razem, modląc się pod obrazkiem. Historię usłyszałam podczas kazania na ślubie znajomych, przytoczoną jako przykład właściwej postawy. Dziwi to pana?

- Nie za bardzo. Spotkałem się z wieloma opowieściami, w których kobieta, skarżąc się, że mąż bije, nadużywa alkoholu, nie daje pieniędzy na utrzymanie, słyszała od księdza: musisz nieść swój krzyż, dać szansę, przebaczyć. Tego rodzaju komunikaty sprawiają, że wiele kobiet trwa w zagrażającym ich zdrowiu i życiu związku, w obawie przed grzechem, gniewem proboszcza i ostracyzmem społecznym.

Co mogłoby być drugą cegiełką, podtrzymującą kulturowy wzorzec przemocy? Wychowanie? Istnieją statystyki pokazujące, jaki procent dzisiejszych sprawców sam kiedyś doświadczył przemocy?

- Specjaliści wskazują, że wielu sprawców przemocy było w dzieciństwie krzywdzonych w rodzinnym domu. Opisuję kilka takich historii. Na pięciu przemocowców, z którymi rozmawiałem podczas pracy nad książką, tylko jeden nie doświadczał przemocy jako dziecko. Nad pozostałymi w straszliwy sposób - fizycznie  lub psychicznie - znęcali się ojcowie. Byli również świadkami, jak katowane są ich matki. Agresja i przemoc były dla nich czymś zwyczajnym, nie znali innego życia i sposobu radzenia sobie z emocjami. Jeden z nich jako chłopiec był musztrowany i uczony przez ojca alkoholika i byłego antyterrorystę, jak się zabija nożem człowieka, inny opowiadał mi, że ojciec uczył go, jak skręcić kark kotu. Miał wtedy dziesięć lat. Ci dorośli dziś mężczyźni mówią, że zostali tak zaprogramowani, że to, czego przez lata doświadczali w domu, to ich "ustawienia fabryczne". Że wyszli z domów jako emocjonalne zombie.

To mój kandydat na ostatnią cegiełkę, podtrzymującą przemocowe wzorce: polityka. Istnieje związek między skalą przemocy, a dominującą od kilku lat w przestrzeni publicznej narracją o naturalnym porządku i tradycyjnych wartościach?

- Myślę, że tego rodzaju komunikaty w niezwykle negatywny sposób wpływają na osoby doznające przemocy. Jeśli pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości otrzymują instytucje związane z Kościołem, a zwracające się do nich kobiety słyszą, "musisz ratować swoje małżeństwo", jeśli organizacje takie jak Centrum Praw Kobiet, Feminoteka czy Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę, pod absurdalnymi pretekstami są pozbawione środków na swoje działania, jeśli członkowie rządu publicznie deklarują, że trzeba wypowiedzieć Konwencję Stambulską, czyli konwencję o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, to sytuacja osób doznających przemocy z trudnej robi się ekstremalnie trudna. Tak jakby chodziło o to, żeby problem zamieść pod dywan, bo w katolickim społeczeństwie nie ma przemocy, ona przychodzi tylko z zewnątrz. To, co się dzieje, jest po prostu niewiarygodne.

Krótko po tym jak Prawo i Sprawiedliwość doszło do władzy, obcięto dotacje organizacjom pomagającym kobietom doznającym przemocy. Jak dziś funkcjonują te instytucje?

 - Walczą o przetrwanie. Działają dzięki wsparciu firm i dobrych ludzi, niektórych samorządów, zbierają jeden procent podatku. Dzięki temu istnieją wciąż telefony zaufania, grupy wsparcia, a osoby krzywdzone mogą korzystać z bezpłatnej pomocy terapeuty, prawnika. Jesteśmy świadkami systemowej ideologicznej walki z podmiotami, które mają za sobą lata doświadczeń i sukcesów we wspieraniu kobiet i dzieci doświadczających przemocy. A z drugiej strony wspiera się organizacje bliskie ideowo rządzącym. Nie potrafię sobie wytłumaczyć, dlaczego fundacja księdza egzorcysty dostała z ministerstwa sprawiedliwości miliony złotych na pomoc pokrzywdzonym. Dotowane dziś przez państwo organizacje często nie radzą sobie ze stawianymi im zadaniami. Słuchałem opowieści krzywdzonej przez męża kobiety, która zadzwoniła po radę do jednej z instytucji, otrzymujących środki z ministerialnego Funduszu Sprawiedliwości. Rozmawiała z młodym prawnikiem, który bardzo chciał jej pomóc, ale po wymianie kilku zdań rozłożył bezradnie ręce. I sam przyznał, że jego rozmówczyni ma większą wiedzę od niego.

To może jakiś pozytyw. Jedną z barier, która może powstrzymywać przed wyrwaniem się z przemocowej relacji, jest zależność ekonomiczna od partnera. 500 plus i inne transfery socjalne choć częściowo zlikwidowały tę przeszkodę?

 - Kobiety, które usiłują się uwolnić z przemocowego związku, bardzo często są uzależnione ekonomicznie od partnerów i szantażowane przez oprawców tym, że odbiorą im dzieci. Odbiorą, bo stać ich na dobrego adwokata, bo mają znajomości, bo tylko oni pracują, bo są właścicielami mieszkania. W obliczu takich problemów 500 złotych miesięcznie to niewielka pomoc, która w obliczu planów, by zmianami podatkowymi uderzyć w samotne matki, wygląda jeszcze nędzniej. Zresztą sprawca potrafi "zagospodarować" i te pieniądze. W książce podaję przykład kobiety, której mąż za znęcanie się nad nią i dziećmi dostał dwa tysiące złotych grzywny. Po wyjściu z sali sądowej usłyszała, że sama to spłaci z 500 plus, bo on nie da ani grosza.

Przemocowiec często ma - tak jak pan wymienił: adwokata, pracę, pieniądze, mieszkanie. A co ma osoba doznająca przemocy?

 - Nierzadko nic, bo partner przez lata związku, krok po kroku, odcinał ją od otoczenia, pozbawiając możliwości jakiegokolwiek wsparcia. To świadoma strategia. Krzywdziciel może zabronić ofierze wykonywania pracy, spotykania się ze znajomymi, utrzymywania relacji z bliskimi. A z drugiej strony przedstawiać swoją partnerkę jako osobę chorą psychicznie, kłamczuchę, histeryczkę, osobę dwulicową, zaniedbującą dom lub wyjątkowo rozrzutną. Wszystko po to, by przekonać otoczenie, że to ona jest "tą złą", a on "tym dobrym". Kreuje się na ofiarę. Potrafi stosować w tym celu wyjątkowo wyrafinowane manipulacje. Dzięki temu, gdy osoba krzywdzona zwraca się o pomoc, nikt jej nie wierzy.

Zawsze, kiedy słucham opowieści o działaniach sprawców, zadziwia mnie ich podobieństwo.

- Bo to zawsze jest ten sam schemat. Nieważne, czy mamy do czynienia z człowiekiem po podstawówce, czy profesorem, cykl przemocy wygląda tak samo: faza narastającego napięcia, faza ostrej przemocy, faza miodowego miesiąca. Przemocowe związki są jak sekty, w których sprawca pełni funkcję guru - izoluje, kontroluje, koncentruje na sobie uwagę i karze. Jedna z pań opowiadała mi, że mąż urządzał jej wielogodzinne "sesje", podczas których opowiadał, jaka jest beznadziejna, brzydka, głupia, jak źle zajmuje się domem i jak bardzo do niczego się nie nadaje. I że związek z nim jest najlepszą rzeczą, jaka spotkała ją w życiu. On mówił i krzyczał, a ona musiała siedzieć na kanapie i słuchać. Nie wolno było jej nawet wyjść do toalety czy podejść do płaczącego dziecka. Proszę sobie wyobrazić, jak straszliwe efekty dla psychiki mogą mieć takie zabiegi.

Efektem jest właśnie to, co nazywamy wyuczoną bezradnością?

- Dokładnie. Kobieta ma przeświadczenie, że bez względu na to, co zrobi, nie jest w stanie uniknąć cierpienia i bólu. Czuje się jak w matni. Boi się o swoje życie i życie dzieci. Policja weźmie męża na dołek - on wróci. Poskarży się znajomym - nie uwierzą jej lub ktoś doniesie o tym oprawcy. Ucieknie - partner ją znajdzie i skrzywdzi. Kobiety są straszone, że np. mąż je zabije lub popełni samobójstwo, wyrzuci z domu na ulicę, wywiezie gdzieś dzieci albo je skrzywdzi, że podpali dom. Narzędzia utrzymywania w strachu są bardzo różne. Kobiety pozostają w przemocowych związkach nie dlatego, że chcą i są w nich szczęśliwe, tylko dlatego, że to ich sposób na przetrwanie.

Część opisywanych przez pana historii potwierdza te obawy. Skuteczne ucieczki to te, które miały nierzadko skomplikowany plan i wsparcie kogoś z zewnątrz. Inaczej się nie da?

- Trudno mi to sobie wyobrazić. Dlatego zachęcam wszystkie osoby, które doznają przemocy, lub zastanawiają się, czy to, co dzieje się w ich domu, jest przemocą, by skontaktowały się instytucjami powołanymi do tego, by pomagać: Niebieską Linią, Feminoteką, CPK, gdzie pracują naprawdę doskonali fachowcy. Dzięki wsparciu psychoterapeutów, prawników i innych pomagaczy z organizacji pozarządowych i ośrodków interwencji kryzysowej, dzięki pomocy przyjaciół i bliskich wielu ocalonym udało się odbudować zrujnowane poczucie własnej wartości, odzyskać poczucie sprawczości i wykształcić w sobie mechanizmy ochronne, które mogą je ostrzec przed kolejnymi toksycznymi relacjami. Wyzwolenie się z przemocowego związku to nie tylko uwolnienie się od oprawcy, ale także uporanie się z emocjonalnymi, psychicznymi i ekonomicznymi konsekwencjami tego, co się w nim działo.

Osoby, które "zastanawiają się, czy to, co dzieje się w ich domu można nazwać przemocą". W tej kwestii można mieć wątpliwości?

- Można, i wbrew pozorom, pojawiają się bardzo często. Na numery telefonów interwencyjnych regularnie dzwonią kobiety, które opowiadają swoją historię i pytają: czy to co mi robi partner to przemoc? Zwłaszcza, jeśli są krzywdzone psychiczne. Zmanipulowane przez sprawców, regularnie słyszące komunikaty typu: "to był tylko żart, nie histeryzuj", czy "nic takiego nie powiedziałem, powinnaś się leczyć psychicznie", powoli tracą obiektywizm i zaczynają wątpić w swoje odczucia. To charakterystyczne dla gastligtingu, najbardziej wyrafinowanej formy przemocy emocjonalnej. Krzywdziciele często grają też na poczuciu winy, mówią: "to przez ciebie tak się zachowuję", "każdego doprowadzasz do szewskiej pasji", "gdybyś była lepsza traktowałbym cię inaczej".

- Poczucie winy nierzadko wzmagają też instytucje, które powinny wspierać osoby doznające przemocy. Słyszałem o rozprawie, podczas której pani sędzia wypytywała krzywdzoną kobietę, czy dbała o dom, czy dobrze zajmowała się dziećmi i czy regularnie współżyła z partnerem wywiązując się ze swoich obowiązków małżeńskich. Tak jakby to w niej doszukiwała się winy, że znęca się nad nią mąż. To wtórna wiktymizacja, przemoc ze strony instytucji, które powinny pomagać pokrzywdzonym. Najczęściej takie postawy wynikają ze stereotypów i braku wiedzy urzędników, policjantów, sędziów i prokuratorów o mechanizmach przemocy.

To mogłaby być kolejna cegiełka, podtrzymująca kulturową przemoc. Wymagamy, żeby ofiara była święta, uchodźca obdarty, a ktoś, kto prosi o pomoc, nie miał grosza przy duszy.

- Przyznaję, że sam uległem takiej iluzji i stereotypom. Miałem w głowie obraz osoby doznającej przemocy jako zaniedbanej, zapłakanej, najlepiej w ciemnych okularach maskujących siniaki. Tymczasem w siedzibie CPK zobaczyłem kobietę, dobrze ubraną, zadbaną, bez żadnych śladów na twarzy. Pani potrzebowała schronienia w ośrodku dla ofiar przemocy, gdzie trafiają osoby znajdujące się w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia. Patrzyłem na nią i pomyślałem: jakim ja jestem ignorantem! A zaraz po tej myśli przyszła kolejna, która mnie zmroziła: jeśli tak wygląda kobieta doznająca przemocy, to znaczy, że osobą krzywdzoną może być koleżanka z pracy, ktoś obok mnie w metrze, kogo mijam na klatce schodowej. I mogę nie mieć o tym pojęcia. Przemoc domowa jest często dla osób postronnych niewidoczna, może dotykać ludzi, o których nigdy byśmy w takim kontekście nie pomyśleli, a jej skala jest znacznie większa niż nam się wydaje.

Niedawno koleżanka podała mi podobny przykład: jej znajoma w domu doznaje przemocy, a na zewnątrz zdaje się być wysoko funkcjonującą osobą. Koleżanka, opowiadając, użyła sformułowania "ona sobie z tym radzi". Coś mi zazgrzytało w tym określeniu...

- Nie znamy ceny, jaką ta kobieta płaci za to, co dzieje się w jej domu. Może ma myśli samobójcze, głęboką depresję, zespół stresu pourazowego? Może zachowuje twarz resztką sił? Chęć wyglądania dobrze, pojawienia się w pracy, może być próbą ucieczki od koszmaru, zachowania resztek normalności i poczucia minimalnej kontroli nad własnym życiem.

Gdybyśmy oglądali film o przemocy domowej, prawdopodobnie skończyłby się on w momencie, w którym ofiara wyrywa się z przemocowego domu, a sprawca słyszy wyrok. Tymczasem jedna z bohaterek pana książki, której oprawca zmarł kilkanaście lat temu, pisze tak: "nie mam męża i nigdy nie miałam chłopaka, znajomych mam kilku, koleżanek brak, wychowana przez kata, wycofana całe życie". Szczęśliwe zakończenia to w historiach o przemocy wyjątek?

- Przytoczyła pani słowa pięćdziesięcioletniej kobiety, która jako dziecko była torturowana i bestialsko gwałcona przez ojca i sprzedawana za flaszkę jego kompanom. To zrujnowało jej życie. Leczenie ran to proces, niektórzy twierdzą nawet, że może trwać tak długo, jak długo dana osoba doświadczała przemocy. Jednak wszystkie kobiety, które uwolniły się od swoich katów, mówiły mi, że bez względu na to, co w tej chwili dzieje się w ich życiu, nie żałują. Jedna z pań mówiła mi, że po rozwodzie i odcięciu się od partnera poszła na upragnione studia, chociaż były mąż wmawiał jej, że jest głupia i nigdy sobie nie da rady. Inna zawarła drugie, szczęśliwe małżeństwo. Takich przykładów jest więcej, a każdy z nich pokazuje, że nad osobami, które doznawały przemocy nie musi wisieć fatum, skazujące je na samotność i nieszczęśliwe życie. To nieprawda, że - jak wmawiają im sprawcy - beze mnie jesteś nikim.

Cały czas rozmawiamy o kobietach-ofiarach, tymczasem pan opisuje również przypadki, w których to one są sprawczyniami. Z jednej strony - słusznie. Z drugiej, nie obawiał się pan, że tego typu historie będą pożywką tych, którzy lubią torpedować dyskusje o przemocy wobec kobiet słowami: ale one też biją?

- Miałem takie obawy, dlatego starałem się zachować odpowiednie proporcje. Dziewięćdziesiąt procent sprawców przemocy domowej to mężczyźni, a z drugiej strony, według policyjnych statystyk, w zeszłym roku mężczyźni stanowili 13 procent osób doznających przemocy. Nie ma danych wskazujących jaka część z nich była krzywdzona przez partnerki i żony. Są jednak takie przypadki. Niezależnie od skali tego zjawiska, ci mężczyźni też zasługują na wysłuchanie. Tym bardziej, że z uwagi na dominujące w Polsce wzorce, że faceci muszą być silni, bo "chłopaki nie płaczą", panom jest znacznie trudniej prosić o pomoc. W książce opisuję przerażającą historię kobiety-sprawczyni i mężczyzny doznającego przemocy. Dzieje się to w domu polskiej pary mieszkającej we Francji. Oboje są wykształceni, ona jest prawniczką, on farmaceutą. Ona, sama wychowana w przemocowym domu, bije go wałkiem do ciasta. Niektórzy mogliby to uznać za zabawne...

Bo to jak mem.

- Albo jak haft na makatce. Tymczasem w tej opowieści nie ma niczego śmiesznego. W ich związku działy się przerażające rzeczy. Partnerka znęcała się nad nim fizycznie i psychicznie, pozbawiała go snu, a jej przewagą była nie siła fizyczna, tylko groźby, że oskarży swojego partnera o przemoc i zniszczy go na drodze sądowej.

Wiem, że części tych historii trudno było panu wysłuchać do końca.

- Mam takie nagrania - dowody w sprawach o przemoc, których do dziś nie jestem w stanie odtworzyć. Nawet dla osoby postronnej zmierzenie się z tym jest bardzo trudne do udźwignięcia. Nie mam słów, by wyrazić to, co przeżywały moje rozmówczynie i cczego doświadczyli moi rozmówcy.

Wobec osób, które doznają przemocy, czuje się współczucie. A co czuł pan wobec sprawców?

- Największą pułapką dla reportera jest ocenianie. Starałem się więc nie oceniać, a zamiast tego - zrozumieć. Na pewno było mi łatwiej, bo rozmawiałem ze sprawcami, którzy mają odwagę, by skonfrontować się ze złem, które wyrządzili. Dziś pracują nad sobą, by nie wrócić do przemocowych wzorców.

W internecie co jakiś czas pojawiają się petycje o zaostrzenie kar dla sprawców przemocy domowej. Wieloletnie wykluczanie ze społeczeństwa to słuszna droga?

- Znęcanie się nad bliskimi jest przestępstwem. Izolacja sprawcy od ofiary jest konieczna, bo ratuje życie, jednak jest niewystarczająca. Wsparcia potrzebują nie tylko osoby pokrzywdzone, ale i krzywdziciele. Bo nawet jeśli zostaną ukarani, kobieta się od nich uwolni, to oni za chwilę zwiążą się z kolejną partnerką, nad którą będą się znęcać. Dlatego powinni mieć możliwość skorzystania z pomocy terapeutycznej, edukacyjnej, która da im szansę na fundamentalną zmianę. W mojej książce są przykłady na to, że jest to możliwe, chociaż niezwykle trudne.

Historie osób, doznających przemocy domowej, to niełatwa lektura. Jednak kiedy czyta się je, będąc w szczęśliwym związku, ma się komfortowe poczucie, że "mnie to nie dotyczy". Złudne?

 - Bardzo. Wydaje nam się, że jesteśmy wolni od przemocy, bo przecież mamy dyplomy, mieszkamy w dużym mieście, wychowaliśmy się w domach, w których "takich rzeczy nie było". Jednak, jak pokazuje przykład mężczyzny-farmaceuty, w przemocowy związek może się uwikłać każdy. Potencjalny sprawca nie ma napisu na czole: "krzywdzę kobiety" albo "biję mężczyzn". To mogą być psycholodzy, adwokaci, artyści, profesorki, lekarki, uroczy mężczyźni, przemiłe kobiety. Zwykle na początku tacy właśnie są, potrafią mistrzowsko grać, by usidlić ofiarę. Pracując nad książką, wielokrotnie słyszałem, że ten mechanizm przypomina historię o gotowaniu żaby. Jeśli wrzucimy ją do wrzątku, ta natychmiast z niego wyskoczy. Natomiast gdy będziemy podgrzewać wodę powoli, żaba nie zorientuje się do końca, kiedy będzie już za późno. Sprawca przemocy przesuwa granice powoli, gdyby uderzył na pierwszej randce, kobieta natychmiast by od niego uciekła.

Moje pytanie ma i mroczną stronę: może powinniśmy uważać nie tylko na innych, ale i na siebie?

- Eksperci mówią, że istnieje coś takiego jak przemoc incydentalna, która może się przydarzyć, gdy zaistnieją sprzyjające ku temu okoliczności: stres związany z utratą pracy, wpadnięciem w spiralę długów, problemami zawodowymi czy wychowawczymi. Trudne emocje - jeśli nie jesteśmy ich świadomi i nad nimi nie panujemy - mogą być tak wielkie, że mogą wyzwolić w nas agresywne zachowania wobec innych. Awantura, wyzwiska, klaps to też przejawy przemocy. Dlatego tak ważne jest, żeby budować uważność, na siebie, i na innych.

 Zobacz również:

Instrukcja obsługi psychopaty: Gaslightning

Zabójcy relacji. Błędy, które niepostrzeżenie rujnują nasze związki

Seks podtrzymujący. Eksperci ostrzegają przed skutkami   

 

 

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: przemoc domowa | przemoc wobec kobiet
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy