Reklama

Gram o szczęście

​Szukam czterolistnych koniczynek. Unikam czarnych kotów. I piątków trzynastego. Chcę być szczęśliwa. A nie jestem. Postanawiam więc porzucić sposoby magiczne i zdać się na naukowców. Przez tydzień będę sprawdzała, czy ich metody na osiągnięcie powodzenia w życiu działają.

Sześć liczb: 4, 11, 20, 24, 26 i 42. Jedna szansa na wygraną dwudziestu pięciu milionów złotych. Właściwie nie chciałabym zgarnąć całej puli - wystarczy mi milion. No dobrze: pół. Niestety, na sześć liczb poprawnie wytypowałam tylko jedną. Ech. "Chyba nie ma pani szczęścia", wzdycha pan w kiosku podobnie jak ja rozczarowany niepowodzeniem. "Czy jesteś szczęściarzem? A może pechowcem?", takie pytania prof. Richard Wiseman, psycholog, zadawał przechodniom na ulicach Londynu. Aż połowa z nich uważała, że ma w życiu fart, ale 14 proc. sądziło, że ciąży nad nimi złe fatum. Prof. Wiseman postanowił przyjrzeć się fenomenowi szczęścia i obiecał sobie, że znajdzie odpowiedź na pytanie: jak je zdobyć? I ja chcę to wiedzieć. Zamierzam więc przez tydzień zorientować się, co w kwestii szczęścia ma nam do zaoferowania psychologia. I wdrażać podawane przez naukowców przepisy.

Reklama

Cztery cechy ludzi sukcesu

Jest poniedziałek rano. Siedzę w redakcji, wpatrując się w ponure chmurzyska za oknem. Brr! Zatapiam się w lekturze książek i artykułów. Richard Wiseman nie tylko przeprowadził sondaż na ulicach Londynu. Zebrał także grupę czterystu ochotników - zarówno szczęściarzy, jak i pechowców - i dokładnie ich przebadał. Pod kątem psychologicznym oczywiście. Chciał wiedzieć, czym się od siebie różnią, by stworzyć dokładny portret człowieka, któremu wiedzie się w życiu. Odkrył, że po pierwsze, szczęściarze potrafią dostrzegać i wykorzystywać okazje.

Członkowie obu grup wzięli udział w doświadczeniu: zapraszano ich pojedynczo do gabinetu i proszono, żeby policzyli fotografie w jednej z gazet. Siadali, liczyli. Część z nich dość szybko przerywała i podchodziła do eksperymentatora, wskazując ogłoszenie o treści: "Nie licz: zdjęć jest 46" lub "Skończ natychmiast liczyć i zgłoś się do naukowca: dostaniesz 250 dolarów". Ale te komunikaty dostrzegali tylko członkowie jednej grupy - szczęściarzy. Pechowcy zaś skrupulatnie liczyli dalej. Nie zwracali uwagi na nic innego.

Po drugie, szczęściarze podejmują dobre decyzje. Brzmi to absurdalnie: pewnie, że podejmują dobre decyzje, właśnie dlatego nazywa się ich szczęściarzami! Prof. Wisemanowi chodziło jednak o coś innego: ci, którym w życiu się wiedzie, często ufają swojemu szóstemu zmysłowi, intuicji. Mówią: "Nie wiem czemu, ale nie podoba mi się tu. Chcę wyjść", "Mam wrażenie, że to dobry i uczciwy człowiek, ale nie wiem dlaczego". Po trzecie, szczęściarze wierzą, że im się uda. Nawet gdy zabierają się do zadań trudnych.

W kolejnym eksperymencie poproszono ochotników, by przekazali list pewnej dziewczynie. Nic prostszego, prawda? Ale nie wtedy, gdy nie znamy imienia ani nazwiska adresatki, a wiemy jedynie, w którym mieście mieszka, gdzie studiuje i że jeździ na rowerze. Każda osoba miała przekazać list kolejnej, która potencjalnie albo zna tajemniczą rowerzystkę, albo przynajmniej kogoś z jej otoczenia. Okazało się, że średnio wystarczało sześciu pośredników, by list dotarł przez cały kraj do adresatki. Szczęściarzom udawało się to załatwić za pomocą czworga kolejnych znajomych (pewnie także szczęściarzy). Kto więc zaniżał średnią? Pechowcy. Wyszło na jaw, że wielu z nich nie zabrało się do zadania, bo uznali: "To niemożliwe, szkoda tracić czas".

Po czwarte, szczęściarze też miewają pecha. Ale potrafią wyciągnąć z niego nauczkę i spróbować jeszcze raz. W końcu osiągają sukces.

Klucz do powodzenia

Czy pamiętając o czterech cechach szczęściarzy, będę mogła się do nich upodobnić? Psychologowie mają na to swoje sposoby. Zaczynam od pierwszej cechy, czyli gotowości na nowe doświadczenia. Jak się otworzyć na nowości? Przede wszystkim trzeba otworzyć się na innych ludzi.

Martin Seligman, jeden z twórców psychologii pozytywnej, uważa, że szczęśliwców łączy coś jeszcze, o czym nie mówił prof. Wiseman: mają bogatą sieć kontaktów społecznych. Ja, niestety, należę do ludzi raczej zamkniętych w sobie i nieufnych. Spróbuję skorzystać z rady, którą dał prof. Wiseman jednemu ze swoich studentów - introwertykowi. "Codziennie zacznij rozmowę z kimś nieznajomym. A gdy idziesz na imprezę, postanów z góry, że podejdziesz do pierwszej osoby ubranej na czerwono. Niezależnie, kto to będzie!".

Świetnie. Akurat koleżanka zaprosiła mnie na urodziny w poniedziałek wieczorem. Niestety, jubilatka, scenograf teatralny, obraca się w środowisku odzianych na czarno artystów. Czerwieni brak, ale jest jakaś siedemdziesięcioletnia dama w sukni koloru oberżyny. Ruszam do niej natychmiast, po drodze zabierając z kuchni otwartą butelkę wina. Stawiam na bezpretensjonalność i przyznaję się, że podeszłam do niej ze względu na kolor kreacji, a prowadzę eksperyment i... "Dobry pomysł, sama będę go stosowała", mówi pani Ola, a potem opowiada mi historię swojego życia. Spędzam niesamowity i dziwny wieczór. Sposób "na kolor" sprawił, że zaczęłam rozmawiać z kimś z zupełnie innego kręgu towarzyskiego niż ja sama.

Im więcej osób poznajemy, tym więcej mamy nowych możliwości i zaskakujących doświadczeń. Między 30. a 40. rokiem życia - zdaniem psychologów - krzepnie nasza osobowość, co sprawia, że dopada nas rutyna. Każda nowa osoba to szansa na pierwszą wizytę w operze, rejs żaglówką po pobliskim zalewie, wieczór karaoke, koncert alternatywnego rocka... To poszerza horyzonty.

Jak jeszcze można przełamać sztywne schematy? Trzeba zrobić coś nieoczekiwanego. Pokrzepiona rozmową z panią Olą, barwnym ptakiem, otwieram własną szafę. No tak, niezależnie od tego, na jaki kolor postawiłby ktoś, kto testowałby metodę prof. Wisemana na poznawanie nowych ludzi, chyba nie podszedłby do mnie. Pięć szarych kardiganów. Kolekcja białych koszul. Następnego dnia wkładam stylizowaną na lata 50. niebieską sukienkę w białe grochy pożyczoną od koleżanki. "Kim jesteś i co zrobiłaś z moją chłopczycą?", rzuca zaskoczony narzeczony, nawet nie próbując ukryć tego, jak bardzo mu się w tym wydaniu podobam. Jak miło!

Otwartość na nowe doświadczenia jest super! Przejażdżka na motorze, lot balonem, a może tatuaż? - rozmarzam się. Świat jest fascynujący jak wtedy, gdy miałam pięć lat i każda rzecz była jak odkrywanie Marsa. Może to właśnie jest szczęście? W środę pora na "podejmowanie dobrych decyzji". Prof. Richard Wiseman stawia tezę, że dobre wybory to efekt ufania własnej intuicji. Pięknie. Ale jak mam to sprawdzić w praktyce?

Dzwonię do psycholożki. "Zauważ, że dokonując wyborów życiowych, często dajemy się ponieść cudzym emocjom. Wsłuchaj się w siebie. Przypomnij sobie sytuacje z życia, w których sprzeciwiłaś się otoczeniu i w rezultacie byłaś zadowolona z wyniku", słyszę. Dobrze jest wyszukać takie zdarzenia, zastanowić się: dlaczego wtedy postanowiłam słuchać siebie? Co mi w tym pomogło? Czemu czułam, że dobrze robię? To pomoże w przyszłości rozpoznać chwile, w których znów trzeba użyć intuicji. A mnie taka chwila nadarza się, gdy narzeczony, który marzy o zmianie samochodu, radosnym tonem obwieszcza, że znalazł fantastyczną okazję.

Jedziemy do komisu. Nie wiem czemu, ale auto mi się nie podoba. Udaje mi się przekonać narzeczonego, by zabrał je na przegląd. Mechanik dzwoni po półgodzinie: "Ten wóz był rozbity. Szybko pójdzie rdza". "Skąd wiedziałaś?", pyta zdumiony narzeczony. Nie wiem. Moc jest ze mną. Przynajmniej: bywa.

Czwartek. Co mamy w harmonogramie? Wiarę we własny sukces. Przyznaję, bywam czarnowidzącym Kłapouchym. W wielu eksperymentach udowodniono, że istnieje zjawisko samospełniającej się przepowiedni. Przypomina mi się żenująca historia randki z narzeczonym. Umówiliśmy się, że odbiorę go z lotniska. Zależało mi, żeby wypaść oszałamiająco. Włożyłam krótką spódnicę, szpilki. "Wywrócę się jak nic", myślałam. No i faktycznie. Kiedy wychodziliśmy z hali przylotów, obcas uwiązł mi w otworze wycieraczki. Wypadłam na zewnątrz. Oszałamiająco. Wiem więc, że nigdy nie wolno wyobrażać sobie klęski. Dlatego gdy szef każe mi poprawić wywiad i daje na to dwie godziny, nie kwękam, że to niemożliwe. Po prostu to robię. I udaje mi się!

Musisz chcieć je mieć!

Piątek, weekendu początek. A jednocześnie ostatni dzień mojego eksperymentu. Mam się nauczyć wyciągać pozytywne wnioski z porażek. Wieczorem przychodzą na kolację rodzice narzeczonego. Robię zupę z dyni, kotlety jagnięce, a na deser bitą śmietanę z malinami. Wlewam do miksera kremówkę, włączam i za chwilę odkrywam, że w środku pływa grudka masła w powodzi maślanki. Porażka. Jak przekształcić ją w sukces? Analizuję: co się stało? Wygrzebuję ze śmieci pudełko. Sprawdzam datę. Dzwonię do mamy. "Włożyłaś kremówkę do lodówki na dobę przed ubiciem?". No, nie. Postanawiam: jutro kupię śmietanę i sprawdzę w niedzielę, czy powodem deserowej klapy była zbyt ciepła śmietana. Na przyszłość nie dam się zaskoczyć! W weekend czas na wnioski.

Richard Wiseman stworzył "szkołę sukcesu". Uczył sposobów, które wspomagają "właściwe" cechy. Okazało się, że subiektywnie odczuwany poziom życiowej radości wzrósł u ponad 80 proc. uczniów prof. Wisemana! Widocznie te techniki działają. Albo... Albo chodzi o nastawienie. Od poniedziałku do piątku byłam skoncentrowana na podnoszeniu własnego poziomu szczęścia. Chciałam być zadowolona.

W sobotę na parkingu ktoś zastawił mój samochód. Wcześniej takie zdarzenia wyprowadzały mnie z równowagi. Stałam z naburmuszoną miną, przeżuwając gniew: "Co za kretyn! Ludzie są bezmyślni!". Teraz było inaczej. "Cóż, pewnie kierowca wyskoczył do sklepu lub do apteki. Pięć minut mnie nie zbawi", uznałam beztrosko. Za chwilę pojawił się człowiek o pełnym skruchy obliczu. "Proszę o wybaczenie...", zaczął się tłumaczyć. "Nic się nie stało!", - rzuciłam pogodnie i szeroko się uśmiechnęłam. Zupełnie szczerze. Możliwość obserwowania, jak na twarzy nieznajomego zdumienie zamienia się w radość - bezcenna.

Najważniejszy wniosek z eksperymentu jest taki: szczęście nie rodzi się samo z siebie, to my je wypracowujemy! Nie wierzysz? A co powiesz na to: zbadano poziom zadowolenia u ludzi, którzy rok wcześniej wygrali znaczną sumę na loterii, oraz u tych, którzy ulegli wypadkowi i zostali sparaliżowani. Dwanaście miesięcy po tych wydarzeniach obie grupy były tak samo radosne lub tak samo zrozpaczone. Ani pieniądze, ani zdrowie szczęścia ci nie dadzą. Daj je sobie sama, pamiętając o tym, że codziennie grasz o szczęście. 

Uszczęśliw siebie i innych

Chcesz poczuć się szczęśliwa, a przy okazji zrobić przyjemność najbliższym? Skorzystaj ze sposobów proponowanych przez psychologa Martina Seligmana, jednego z twórców psychologii pozytywnej i autora książki Optymizmu można się nauczyć.

1. Zrób sobie dobry dzień. Zaplanuj jeden dzień - od przebudzenia do zaśnięcia - tak, byś robiła tylko to, co lubisz, co sprawia Ci przyjemność. Nie chodzi o wielkie sprawy, raczej codzienne drobiazgi. Lubisz twarożek z łososiem? Właśnie to zjedz na śniadanie. Nie chcesz iść do pracy? Weź dzień wolny na żądanie. Nie odbieraj telefonów od osób, z którymi nie masz ochoty rozmawiać. Nie płać tego dnia rachunków. Oglądaj w telewizji ulubione programy. To działa, choć efekt szybko mija.

2. Zaplanuj "wizytę wdzięczności". Zamknij oczy i wyobraź sobie jedną osobę (żyjącą), która zmieniła Twoje życie na lepsze. Nauczyciela, ciocię, przyjaciółkę, trenera, któregoś z rodziców. Otwórz oczy. Usiądź i napisz list z podziękowaniem dla tej osoby - długi na 2 tys. znaków. Następnie znajdź numer telefonu do tego kogoś, zadzwoń, odczytaj list. I umów się jak najszybciej na spotkanie. Działa na obie strony, a efekt długo się utrzymuje.

3. Opracujcie z partnerem harmonogram... dnia mocnych stron. Usiądźcie i wypiszcie na dwóch kartkach mocne strony każdego z was. Pomagajcie jedno drugiemu, przypominając sobie nawzajem swoje zalety: poczucie humoru, talent kulinarny, umiejętność opowiadania fascynujących historii, znajomość jakiejś dziedziny. A potem rozpiszcie plan dnia, w trakcie którego każde z was będzie mogło popisać się przed tym drugim właśnie tymi fajnymi, atrakcyjnymi cechami. Ty dobrze gotujesz? Zaplanujcie, że tego dnia upichcisz coś ekstra. Działa naprawdę długo, zwłaszcza jeśli ten zwyczaj wejdzie wam w krew.

Katarzyna Chomętowska

Twój Styl 12/2013

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: optymizm | szczęście
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy