Reklama

Karol Wilczyński: To nie migranci są wrogiem

Straż graniczna z nami nie współpracuje, często nas oszukuje - twierdzi Karol Wilczyński / Jakub Kamiński /East News

- Byłem w obozach dla uchodźców w Syrii, Libanie, Turcji, Egipcie, Niemczech, Szwecji, byłem też w Białorusi. W wakacje pracowałem w Litwie. Ale tego, co dzieje się na polsko-białoruskiej granicy, jeszcze nigdy w życiu nie widziałem. Jest to jedna z najtrudniejszych sytuacji, jakich byłem świadkiem - mówi w rozmowie z Interią Karol Wilczyński, aktywista, współzałożyciel Salam Lab, Grupa Granica.

Łukasz Piątek, Styl.pl: Czym jest Grupa Granica?

Karol Wilczyński, aktywista, współzałożyciel Salam Lab, Grupa Granica: - Grupa Granica rozpoczęła swoją działalność w sierpniu br., kiedy służby białoruskie zmusiły pierwsze grupy migrantów, by przekraczały granicę z Polską. Szykowaliśmy się na to już od czerwca, gdyż podobna sytuacja zaczęła się w Litwie,. Grupa Granica to kilkanaście dużych organizacji z całej Polski, zajmujących się migracjami i prawami człowieka. Połączyliśmy siły, by działać dużo szybciej i sprawniej. Monitorujemy sytuację na granicy z Białorusią, tworzymy spójną komunikację dla mediów, wysyłamy wolontariuszy na granicę. Udzielamy pomocy prawnej, psychologicznej, organizujemy tłumaczy.

Reklama

W czerwcu Polski nie dotyczył jeszcze kryzys migracyjny, ale dotyczył Litwy.

- Nie nazywałbym tego "kryzysem migracyjnym", bo liczba osób, którą Białoruś jest w stanie przetransportować nigdy nie będzie wysoka. Tu raczej chodzi o zwykły szantaż i dążenie do destabilizacji politycznej w krajach UE. Łukaszenka powiedział w maju, że "ukarze Litwę za jej zbrodnie". Po porwaniu samolotu, na pokładzie którego był Roman Protasiewicz wraz z 120 migrantami i migrantkami z Litwy, kraj ten nałożył na Białoruś dodatkowe sankcje. Spośród wszystkich państw Unii Europejskiej to właśnie Litwa wystosowała względem Białorusi najostrzejsze sankcje. Łukaszenka wykorzystał działające od lat, i będące pod nadzorem armii białoruskiej, tzw. "biura podróży", oferując, głównie obywatelom Iraku, wyjazdy do Niemiec. Wówczas kilkaset osób przedostało się do Litwy. Na początku sierpnia było ich ponad cztery tysiące. Problem był poważny dla tak małego kraju, bo Litwa posiadała tylko dwa ośrodki dla migrantów, których pojemność była ograniczona - stąd zbudowano tymczasowe ośrodki, do których przyjęto osoby, choć panują w nich katastrofalne warunki. Dużą część z nich już deportowano. Polska posiada takich ośrodków 17, które z powodzeniem mogłyby pomieścić kilka tysięcy osób, czyli mniej więcej tę liczbę, którą skutecznie szantażuje nas Łukaszenka. W lipcu napisałem pierwszy tekst do polskiej prasy, alarmując, że niebawem Polska będzie miała ten sam problem, co Litwa.

Skąd pochodzili migranci, którzy wówczas próbowali przedostać się na Litwę?

- To są podobne same kierunki, z których przybywają pod granicę z Polską - 80 proc. to Irakijczycy, w dużej mierze przedstawiciele mniejszości, które doświadczyły prześladowań: Jezydzi, chrześcijanie, Kurdowie. Ponadto Afganistan, Syria, Jemen, niewielka część osób z Afryki Subsaharyjskiej: Erytrea, DR Konga, Kamerun.


Nie tylko Litwa, ale i Łotwa zaczęła zmagać się z problemem migrantów.

- Łotwa zamknęła granice, a jej prezydent skomentował tę decyzję mówiąc, że "przecież Białoruś jest bezpiecznym krajem dla uchodźców" więc nie ma potrzeby przyjmowania migrantów. Ten cytat z prezydenta pojawił się od razu na czołówkach białoruskich i rosyjskich gazet - "Białoruś jest bezpiecznym krajem, który broni praw człowieka". Kuriozum. A to właśnie na tym zależy Łukaszence - żeby promować Białoruś jako kraj bezpieczny, ostoję praw człowieka i demokracji.

- Litwa od początku sierpnia, nie mając wystarczającego wsparcia choćby z Polski, zaczęła wypychać migrantów i wyciszać sytuację na granicy. Litewskie tereny przygraniczne są zamieszkiwane przez konserwatywną, często antyeuropejską mniejszość polską i rosyjską. Tam prawie nie ma Litwinów i Łotyszy. To są regiony, z punktu widzenia litewskiego i łotewskiego rządu, bardzo niestabilne. Zła sytuacja gospodarcza oraz brak troski ze strony władz centralnych (często grających na nacjonalistycznych nutach) powoduje, że Unia Europejska nie jest wcale lepsza niż poprzedni system komunistyczny, w którym czuli się bezpieczniej. Wspomniana mniejszość ma poczucie wykluczenia, co sprzyja politykom używającym populistycznej i faszystowskiej retoryki.

W jakiś sposób zaczęto wyciszać sytuację?

- Wprowadzono stan, który można określić jako wyjątkowy. W przeciwieństwie jednak do naszego rządu - nie było kampanii zarządzania strachem, wzbudzania lęku przed migrantami, mówienia że to "terroryści" czy "zoofile". Rząd litewski zdecydował się nie grać, przynajmniej nie w tym stopniu co PiS, medialnie i politycznie strachem wobec migrantów. Litwa twierdzi, że opanowała sytuację - taką strategię tam przyjęto. Natomiast w dalszym ciągu wypycha migrantów.

- Łukaszenka zauważył, że Litwa teoretycznie radzi sobie z szantażem, że więcej ugra w Polsce: więc pchnął tych ludzi na granicę z Polską. Trzeba pamiętać, że ci uchodźcy są zakładnikami. Oni już nie mają wyboru. Nie mogą wrócić do Mińska, a stamtąd lecieć do własnego kraju. Łukaszenka przejął nad nimi kontrolę i nie wypuści ich do domu.

Dochodzimy do momentu, kiedy przy polsko-białoruskiej granicy zaczął się kryzys...

- Usłyszeliśmy od naszych rządzących, że to "wojna hybrydowa", co jest kompletną bzdurą, bo nie ma ani żadnej wojny, ani działań hybrydowych. To nie jest też "kryzys migracyjny" - jeśli kilka tysięcy osób na granicy to "kryzys", to jak nazwać sytuację w Grecji czy we Włoszech, gdzie co roku pojawia się kilkanaście razy więcej osób? Jak nazwać sytuację w maleńkim Libanie czy Iranie, gdzie żyje po kilka milionów uchodźców? To wszystko ma służyć zarządzaniu strachem. Z naszej perspektywy, jako Grupy Granica, polski rząd ostatecznie działa wespół z Łukaszenką, a aktualny kryzys humanitarny służy celom polityków PiS.

Stawia pan bardzo poważny zarzut. Nawet Komisja Europejska stwierdziła przecież, że jest to element agresji Łukaszenki na Polskę.

Tak, ale KE nie zgadza się na sytuację, w której niewinni ludzie umierają na granicy. W której traktuje się ludzi - będących bezwolnym narzędziem tej agresji - tak, jak robi to rząd PiS. Nie zapominajmy, że to nie migranci są wrogiem, ale białoruski reżim. Łukaszenka korzysta na politycznej destabilizacji, jaka nastąpiła w Polsce. Korzysta na straszeniu społeczeństwa, a co za nim idzie - radykalizowaniu się postaw i polaryzacji społecznej. Na tym samym korzysta nasza partia rządząca, bo dzięki nakręcaniu atmosfery zagrożenia, rosną im słupki. To przecież Morawiecki czy Kamiński są szeryfami, którzy ochronią nas przed wykreowanym przez siebie zagrożeniem, a przy okazji odwrócą uwagę od realnych problemów: ubóstwa, kryzysu służby zdrowia czy przejmowania przez rząd kontroli nad sądami.

Co powinien zrobić polski rząd w tej sytuacji? Nie jest tak, że tylko Łukaszenka może wyłączyć guzik z napisem "kryzys migracyjny"?

- Niekoniecznie tylko on. To nie jest tak, że to pierwszy kryzys na granicy z Unią Europejską. Taki sam proceder odbywa się od dekad na granicach grecko-tureckiej, marokańsko-hiszpańskiej czy włosko-libijskiej - tej morskiej. Kiedy rządził jeszcze Kadafi, regularnie straszył Unię Europejską, że wpuści tutaj miliony Afrykańczyków. Największym problemem systemowym jest to, że Europa nie ma pomysłu na stworzenie legalnych kanałów migracji z Afryki do Europy. Brakuje spójnej polityki migracyjnej, która by pozwoliła na przyjazd ludzi z bardzo biednych krajów do Europy na kilka miesięcy, w celach zarobkowych. A przecież Europa potrzebuje co roku 2-3 miliony rąk do pracy spoza Unii Europejskiej. Podobnie nie myśli się o tym w Polsce. Co zrobimy, jak te 1,5 miliona osób z Ukrainy wyjedzie do pracy do Niemiec?

- Na ten moment mamy do czynienia z kryzysem humanitarnym na granicy. Zmarło już pięć osób. Albo inaczej - sześć ciał znaleziono, bo ofiar może być więcej. Kilka dni temu wróciłem z granicy z Białorusią. Rozmawiałem z kilkoma rolnikami, którzy tam mieszkają. Mówili, że nie mają odwagi kosić pól kukurydzy, bo boją się, że znajdą tam trupy. Dlaczego? Bo kryjący się przed wysyłającymi ich na tortury do Białorusi służbami, migranci najczęściej chowają się w takich polach. Poza tym jest im tam cieplej. W nocy temperatura spada na Podlasiu już grubo poniżej zera.

- Szacuję, że przy granicy z Polską czeka kilka tysięcy ludzi. Dla porównania - w latach 2015 -2018 rocznie przybywało do Polski 15 tysięcy osób wnioskujących o ochronę międzynarodową. Z tego pozytywnie rozpatrywano w skali roku ok. tysiąc. Przyjmując więc te cztery czy nawet pięć tysięcy, procesując ich wnioski w sposób uczciwy i transparentny, a następnie dając im ochronę lub deportując to nie będzie to jakiś wielki skok. Co więcej, łapanki i wywożenie tych osób bez identyfikacji ostatecznie zwiększa zagrożenie dla Polski - bo przez takie działania służb wywozimy osoby, o których wiemy tylko tyle, że zostaną zmuszone przez siepaczy Łukaszenki do powrotu do Polski.

- Rozdmuchujemy te moce Łukaszenki. Nie zapominajmy, że Białoruś jest małym i biednym krajem, w którym trwa kryzys. Nie są w stanie przyjąć więcej ludzi, bo ci za chwilę zaczną umierać na ich terenie. Łukaszenka, pomimo że jest zbrodniarzem, nie może wizerunkowo pozwolić sobie na to, by tylu ludzi umierało przy granicy z Polską, bo to od razu obnaży jego szantaż migracyjny.

Jeśli Polska zacznie wpuszczać tych ludzi, to nie będzie to zachęta dla Łukaszenki, żeby jeszcze więcej uchodźców wysyłać pod naszą granicę? Narracja rządu jest jednoznaczna - nie ma przyzwolenia na nielegalne przekraczanie granicy.

- Nielegalne przekraczanie granicy jest nielegalne do momentu, kiedy taka osoba nie złoży wniosku o azyl. Niech w tej grupie czterech tysięcy migrantów będzie nawet 99 proc. takich, którzy nie zasługują na azyl. Zostaje nam 40 osób, które potencjalnie mogą być ofiarami reżimów sprzymierzonych z Łukaszenką. Dlaczego chcemy skazać te osoby na powrót do krajów, gdzie grozi im niebezpieczeństwo? Zweryfikujmy te 4000 osób, odeślijmy 3960, a w imię solidarności zapewnijmy ochronę tym 40. Tak robi Litwa, która deportuje zdecydowaną większość osób, pozostawiając możliwość schronienia niewielkiej liczbie. Pamiętajmy, że ci ludzie zostali oszukani przez Łukaszenkę. Przynajmniej połowa migrantów, których spotkałem, była przekonana, że są już w Niemczech. To często nie są wykształcone osoby, które mają pojęcie o geografii Europy. Warto też przypomnieć, że gdyby rząd Prawa i Sprawiedliwości nie odrzucił Umowy o Relokacji, to mógłby tych ludzi relokować przykładowo do Niemiec. Polska polityka zagraniczna doprowadziła niestety do tego, że dziś jesteśmy sami w Europie z kryzysem na granicy.

- Rząd chce wyłożyć niemal dwa miliardy złotych na mur przy granicy. Za te pieniądze moglibyśmy stworzyć najlepszy w UE program polityki migracyjnej. Moglibyśmy pomóc wielu tysiącom migrantów, przeprocesować ich wnioski o azyl, a w razie niespełnienia warunków deportować. Mamy przecież prawo międzynarodowe, które mówi wprost - procesujcie wnioski i deportujcie tych, którzy nie zasługują na miano uchodźcy, a tych, którzy zasługują, zostawcie i otoczcie opieką. A nasi rządzący po prostu wypychają ludzi na stronę Białoruską. To jest na rękę Łukaszence, który pokazuje: "widzicie, jeśli chodzi o prawa człowieka i demokrację, jesteście tacy sami jak my. Albo i gorsi, bo tylko udajecie".

- Tym wypychaniem migrantów nasz rząd komunikuje, że Białoruś jest bezpiecznym krajem dla tych ludzi. Wracają z powrotem w miejsce, gdzie są torturowani, przetrzymywani, bez dostępu do jedzenia i wody. Rozmawiałem z ludźmi, którzy nie pili od trzech dni, bo butelka wody kosztowała 20 dolarów lub białoruska straż graniczna straszyła ich, że woda w rzece jest zatruta przez Polaków.

Jak to wszystko wygląda na granicy? Ty miałeś okazję przyglądać się temu z bliska.

- Byłem w obozach dla uchodźców w Syrii, Libanie, Turcji, Egipcie, Niemczech, Szwecji, byłem też w Białorusi. W wakacje pracowałem w Litwie. Ale tego, co dzieje się na polsko-białoruskiej granicy, jeszcze nigdy w życiu nie widziałem. Jest to jedna z najtrudniejszych sytuacji, jakich byłem świadkiem. Nie rozumiem, jakie racje przemawiają za tym, żeby wypychać dwuletnie dzieci do środka bagna na mróz.

- My, jako aktywiści, wzywamy karetkę do potrzebującego migranta, Syryjczyka. Ten człowiek - Ahmad - w ciężkim stanie trafia do szpitala. Wcześniej był kilkanaście razy był wypychany do Białorusi. Po godzinie dostajemy od niego smsa, że jest już z powrotem w Białorusi. Powtarzam - nawet jeśli ci ludzie nie  zasługują na azyl w Polsce, to nie rozumiem, dlaczego nie możemy ich przyjąć, wyleczyć, a później w cywilizowany sposób deportować, zamiast wyrzucać w środku nocy do lasu. Nie pozwalajmy na te tortury. Bo to, co się dziś dzieje na granicy, to są tortury. Dotyczy to zarówno silnych mężczyzn i bezbronnych, kilkuletnich, przerażonych dzieci.

Jak służby mundurowe traktują na granicy Grupę Granica?

- Ogromnie współczuję strażnikom granicznym, wojskowym, policjantom i terytorialsom. Myślę, że dla wielu z nich wypychanie tych dzieci będzie źródłem traumy. Wiem, jak trudno im wykonywać te rozkazy.  Mam wielu znajomych wśród podlaskich strażników granicznych i wiem, że znaczna część prosi o przeniesienie do ośrodków, gdzie przebywają uchodźcy. Z drugiej strony nie mam zaufania do służb.  Straż graniczna z nami nie współpracuje, często nas oszukuje. Jeśli słyszymy, że do jakichś osób wezwano straż graniczną, to wiemy, że na 99 proc. ci migranci zostaną wypchnięci na Białoruś, pomimo, że chcą azylu w Polsce, że są w fatalnym stanie zdrowotnym lub dziecko jest już na przykład w szpitalu.

A jak na to zapatruje się polska, przygraniczna społeczność?

- Piszę teraz reportaż dla "Tygodnika Powszechnego" o działaniach kościoła w związku z kryzysem. Szczególnie interesowały mnie parafie położone na terenie objętym stanem wyjątkowym. Żaden z księży nie powiedział jednoznacznie, że nie chce migrantów. Jeśli już, to udają, że problemu po prostu nie ma. Ale z drugiej strony są i wspaniali ludzie, którzy pomagają. Jeden z księży nakarmił uchodźców, którzy przyszli pod kościół w czasie mszy. Dał im jedzenie, wodę, a oni potem odeszli dalej, nikomu nic się nie stało. Poznałem również społeczność muzułmańską, Tatarów z Bohonik, która bardzo angażuje się w działania pomocowe. Zaoferowali nawet, że pochowają ciała uchodźców. Jest duża grupa Polaków, którzy rano wychodzą z koszami - oficjalnie "na grzyby". Ale w koszach zamiast grzybów noszą konserwy, wodę, podstawowe lekarstwa.

Jak można pomóc migrantom, jeśli ktoś ma taką potrzebę?

- Wszystko dokładnie opisaliśmy na naszej stronie salamlab.pl, do której serdecznie odsyłam.

Styl.pl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy