Reklama

Luka Modrić: Nasza walka była naszą prywatną sprawą

Luka Modrić z żoną Vanją - zdjęcie z roku 2019 /Getty Images

Luka Modrić, najlepszy piłkarz świata, który swoją grą rzucił wyzwanie Messiemu i Ronaldo, po raz pierwszy szczerze opowiada o życiu i karierze. W zaprezentowanym poniżej fragmencie autobiografii "Moja gra" zaznacza, jak bardzo ważna dla niego jest rodzina, a o swojej małżonce pisze tak: "stanowczość mojej żony w walce o marzenia o trójce dzieci, pomimo związanego z tym ryzyka, pokazała jej siłę".

Pierwszy rok w Madrycie był dla mnie niezwykły także w życiu prywatnym. Po tym, jak Vanja, Ivano i ja spędziliśmy dwa miesiące w hotelu Sheraton, wynajęliśmy w końcu dom w dzielnicy La Moraleja - i to od byłego zawodnika Realu, Julio Baptisty.

Vanja i ja zawsze bardzo starannie wybieraliśmy domy, bo sporo czasu spędzamy z dziećmi, rodzinami i przyjaciółmi w czterech ścianach. Pamiętam, z jaką tęsknotą spojrzeliśmy na miejsce, w którym spędziliśmy piękną część naszego życia, gdy wyjeżdżaliśmy z Londynu i opuszczaliśmy nasze dotychczasowe mieszkanie.

Reklama

Sami pakowaliśmy rzeczy, które trzeba było zabrać do Madrytu, a należy nadmienić, że Vanja zajmowała się tym, będąc w ciąży. Wszystkie problemy podczas negocjacji w sprawie transferu, przeprowadzka, adaptacja do pracy w Realu i życia w Madrycie, krytyczne uwagi i moja początkowa frustracja - z wszystkim tym mierzyliśmy się w czasie jej drugiej ciąży.

Ale byście mogli lepiej zrozumieć, jak trudne to było, muszę cofnąć się w czasie. Nie jestem pewien, czy Vanja chciała, abym to ja wyniósł te wszystkie rzeczy podczas przeprowadzki. Raziła ją myśl, że ktoś mógłby jej współczuć z powodu problemów zdrowotnych, z którymi zmaga się przecież wielu ludzi, tym bardziej że uważa, iż wiedziemy cudowne życie. To prawda, czujemy się uprzywilejowani - jesteśmy dobrze sytuowani, a ja gram dla najsłynniejszego klubu świata i wszyscy mnie znają - ale to nie zmienia najważniejszego: jesteśmy zwykłymi ludźmi. Jak wszyscy mamy lepsze i gorsze dni, trudne i piękne chwile, troski i radości. Jesteśmy silni, ale i podatni na zranienie.

Fakt, że dziś mamy trójkę cudownych dzieci, to w znacznej mierze zasługa Vanji. Chcę, by wszyscy wiedzieli, jak odważną jest kobietą. W moich opowieściach o rozwoju piłkarskiej kariery była mowa o kontuzjach, o tęsknocie za boiskiem, o rozpaczy po przegranych meczach - ale gdy pomyślę o sytuacjach, z którymi ona musiała się mierzyć, to moje boiskowe zmartwienia nagle stają się nic nieznaczące.

Od narodzin Ivano minął mniej więcej rok. Vanja miewała czasem migreny i wrażenie drętwienia lewej strony twarzy, myślała jednak, że to minie, i nie przejmowała się tym za bardzo. Ale któregoś dnia w 2011 roku zastałem ją w naszym londyńskim mieszkaniu zatroskaną - powiedziała, że przestała słyszeć na lewe ucho. Przepłukiwała je, ale to nie pomogło. Poszła na rezonans magnetyczny i tam zdiagnozowano w jej uchu guz, łagodny nowotwór.

W pierwszej chwili byliśmy przerażeni, ale lekarze nas uspokoili, wyjaśniając, że to problem do rozwiązania. Na wszelki wypadek poszliśmy też po drugą opinię do naszego lekarza, który był wielkim autorytetem w tej dziedzinie - do doktora Josipa Paladina. Ostatecznie zadecydowano jednogłośnie, że najlepszą opcją będzie leczenie nożem gamma - ale okazało się, że z tym trzeba było poczekać. Tymczasem bowiem Vanja zaszła w ciążę.

Jak wiecie, po narodzinach Ivano doznała w Zadarze zatoru płucnego, więc wszyscy bardzo się o nią martwiliśmy, gdy była w drugiej ciąży. Przeprowadziliśmy się do Madrytu, gdzie była pod stałą kontrolą lekarzy i regularnie przyjmowała leki przeciwzakrzepowe. Dzień przed ustalonym terminem porodu grałem z Realem w Dortmundzie, gdzie przegraliśmy 1:4. Trener Mourinho dał mi wolny dzień, więc zaraz po meczu poleciałem samolotem do Zagrzebia.

Narodziny córki były drugim z naszych najpiękniejszych wspólnych przeżyć. Wszystko odbyło się, jak należy, a ponadto tym razem szybko rozwiązaliśmy kwestię imienia. Oboje lubiliśmy krótkie imiona, więc Vanja podjęła decyzję - będzie Ema! Ile szczęścia przeżyliśmy tego 25 kwietnia 2013 roku: po cudownym synu urodziła nam się śliczna córka, a do tego Vanja zniosła poród nadzwyczaj dobrze.

Następnego dnia musiałem wrócić do Madrytu i już po południu byłem na treningu. Cały czas wisiałem z żoną na telefonie, dzięki wideorozmowom mogliśmy przynajmniej wirtualnie być razem. Mogłem patrzeć na Emę każdego dnia, aż do chwili, gdy obie były w stanie przyjechać do Madrytu. Przed narodzinami córeczki Vanja sama się wszystkim zajmowała - jedynie od czasu do czasu moi rodzice lub jej matka przychodzili pomagać w pracach domowych i przy opiece nad Ivano.

Kiedy jednak urodziło się drugie dziecko i kiedy poza zdrowotnymi problemami Vanji trzeba było też radzić sobie z moimi częstymi nieobecnościami, po raz pierwszy zdecydowaliśmy się zaangażować pomoc domową. Na początku 2014 roku moja żona postanowiła polecieć do Londynu na zabieg. Razem z nią pojechała matka i kuzynka, bo ja nie mogłem.

Byłem w środku intensywnego rozgrywkowego drylu. Strasznie ciężko było mi się wtedy skoncentrować na piłce, ale nie chciałem się zdradzać w klubie ze swoimi problemami.

Nasza walka była naszą prywatną sprawą. Vanji też nie chciałem nic mówić, bo wiedziałem, że było jej trudno i że starała się ukryć przede mną swoje gorsze samopoczucie czy strach przed zabiegiem. Musiałem być silny dla niej i dla dwójki naszych dzieci. Zmierzyliśmy się z tym wszystkim, zachowując pozytywne nastawienie, a późniejszy rozwój wypadków na szczęście był po naszej myśli.

Po powrocie z Londynu Vanja musiała się trzymać specjalnego porządku dnia. Pomagałem jej we wszystkim, w czym mogłem. Objawy ustąpiły, co było dobrym znakiem. Po sześciu miesiącach wyczekiwania poszła na pierwszą kontrolę. Badanie pokazało, że guz zaczął się zmniejszać - dziś jest cztery razy mniejszy, niż był w dniu jego odkrycia.

Vanja regularnie chodzi na kontrole i bardzo dobrze się czuje. Po kilku latach pełnej stabilizacji na łonie rodziny cieszyliśmy się swoim szczęściem z Ivano i Emą oraz pełnym sukcesów etapem mojej kariery. I wtedy Vanja w chwili słabości wyznała mi coś, co - jak wierzę - od dawna chodziło jej po głowie: "Luka, chciałabym, żebyśmy mieli trzecie dziecko!".

Dobrze się czuła i po narodzinach Emy nie miała żadnych dolegliwości, ale ja i tak na początku nawet nie chciałem o tym słyszeć. Zawsze powtarzała, że chce mieć troje dzieci. Ja miałem podobne marzenie: trójka, czwórka dzieci w wielkiej i szczęśliwej rodzinie. To było jednak, zanim pojawiły się nowe okoliczności. Vanja już dwa razy ryzykowała życiem i nie chciałem, by taka sytuacja się powtórzyła.

Konsultowała się z lekarzami w Londynie w sprawie możliwego przebudzenia guza jako reakcji organizmu na ciążę. Powiedzieli jej, że szanse są pół na pół. Rozmawiała też z lekarzami w Zagrzebiu, pytała ich, jak duże jest ryzyko powstania nowego zakrzepu, ale powiedzieli jej tylko, że pomimo odpowiedniej terapii ryzyko zawsze istnieje i tylko ona może podjąć właściwą decyzję. Tak więc koniec końców usłyszeliśmy to, co i tak sami już wiedzieliśmy - że może się obyć bez problemów, ale też może się skończyć bardzo źle.

Vanja była jednak zdecydowana, a ja zrozumiałem to, gdy wyznała: "Wiesz co, ty daj z siebie maksimum w piłce nożnej, a ja dam z siebie maksimum dla rodziny!". I tak 2 października 2017 roku urodziła się Sofia! Do szpitala przy ulicy Petrovej przyjechałem prosto z Rijeki, gdzie nasza reprezentacja przygotowywała się do meczu kwalifikacyjnego z Finlandią. Byłem obecny przy jej przyjściu na świat i wszystko odbyło się jak trzeba - zarówno Vanja, jak i nasza druga księżniczka czuły się super. Taki rozwój wypadków przyniósł mi wielką ulgę i napełnił dodatkową energią.

Jednakże rok później w Madrycie pojawił się nowy powód do nerwów. Vanja była w domu i w pewnym momencie zauważyła, że ręka jej drętwieje i zmienia kolor na ciemnoniebieski. Już wiedziała, że to efekt zakrzepu, bo nauczyła się rozpoznawać objawy. Zachowała zimną krew i zadzwoniła do mieszkającej w sąsiedztwie lekarki, z którą miała bardzo dobre relacje.

Pani doktor potwierdziła jej podejrzenia, po czym natychmiast zabrała ją do szpitala. Badanie pokazało, że skrzeplina dotarła do szyi. Szukając jej przyczyn, lekarze doszli do wniosku, że powstała po zakończeniu prewencyjnej terapii przeciwzakrzepowej. Po wszystkich możliwych testach i badaniach stwierdzili, że Vanja powinna przez całe życie przyjmować odpowiednie zastrzyki.

Teraz właściwie za każdym razem, gdy ma znaleźć się w poważnej sytuacji, która mogłaby potencjalnie zapoczątkować powtórzenie się tego problemu - gdy leci samolotem, gdy idzie na infuzję - musi zrobić sobie najpierw zastrzyk. Nabrała w tym takiej wprawy, że mnie też zaczęła kłuć. Kiedy bowiem przeszedłem artroskopię kolana, miałem również zapisane zastrzyki z lekiem przeciwzakrzepowym.

Spędzałem wtedy dużo czasu w domu, więc wydawało się naturalne, by to właśnie Vanja mi je robiła. Wychodziło jej to po mistrzowsku. Po pewnym czasie powiedziałem: "Spróbuję sam sobie zrobić zastrzyk". Nie było łatwo - dopiero wtedy zrozumiałem, jak ciężko musi być komuś, kto robi to codziennie. Ale Vanja nigdy się nie skarżyła.

Stanowczość mojej żony w walce o marzenia o trójce dzieci, pomimo związanego z tym ryzyka, pokazała jej siłę. Dopiero niedawno wyznała mi, że jej ginekolożka po narodzinach Sofii powiedziała: "Vanju, taką odwagę rzadko się dziś widuje. Gdybym była na twoim miejscu, nie zdecydowałabym się na trzecie dziecko. Jesteś naprawdę niesamowita!".

Matczyny poryw serca był silniejszy niż cokolwiek innego. Mierzyłem się z tymi wszystkimi kryzysowymi sytuacjami i nerwami, ale nie wolno mi było okazywać słabości, gdy ona była tak silna i odważna. Dzięki niej dziś czujemy się szczęśliwi i pobłogosławieni cudowną rodziną.  

Fragment autobiografii Luki Modricia, w której po raz pierwszy szczerze opowiada o swoim życiu i karierze, o trudnej drodze na szczyt, niełatwym dzieciństwie i o tym, jak udało mu się nie zwariować w świecie wielkiego futbolu. Premiera książki 16 września 2020 roku, Wydawnictwo Znak.


Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy