Reklama

Nadia Sawczenko: Wolność jest w duszy

Świat z zadziwieniem obserwował, na jaką śmiałość pozwalała sobie wobec rosyjskiego sądu. Podczas odczytywania wyroku skazującego ją na 22 lata łagru śpiewała ukraińską piosenkę. – Całe życie słyszałam, że z moim charakterem będzie mi ciężko żyć. Nie! To ludziom ciężko żyć ze mną. Mnie zawsze było lekko. Bo wyjść za mąż, urodzić dzieci, wychować je – to byłoby dla mnie trudne. Takie kobiety są bohaterkami, ja bym tak nie potrafiła – mówi „Twojemu STYLOWI” Nadia Sawczenko, najodważniejsza kobieta na Ukrainie.

Nadia Sawczenko, 35 lat, potrafi pilotować wojskowe śmigłowce bojowe i samoloty myśliwsko-bombowe. W 2004 roku służyła w Iraku jako jedyna kobieta wśród blisko 1700 żołnierzy ukraińskich wysłanych na misję, a w 2011 roku stała się bohaterką filmu dokumentalnego. Urodziła się w Kijowie. Dziś jest posłanką do Rady Najwyższej Ukrainy. W maju 2014 roku wzięła urlop w jednostce wojskowej i jako ochotniczka zgłosiła się do batalionu Ajdar - była oficerem walczącym na pierwszej linii frontu w Doniecku. 17 czerwca, po walkach w okolicach Ługańska, brała udział w wywożeniu stamtąd rannych ukraińskich żołnierzy. To wtedy została zatrzymana przez prorosyjskich separatystów i wzięta do niewoli.

Reklama

Przez kilkanaście dni nikt nie wiedział, co się z nią stało. Wkrótce zdjęcia młodej kobiety z krótko obciętymi włosami, przykutej kajdankami do żółtej rury obiegły świat. Mówiło się, że liderzy samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej są skłonni wymienić ją na kilku separatystów przetrzymywanych przez siły tzw. obrony terytorialnej, ale ostatecznie Ukrainka została wywieziona do Rosji i osadzona w więzieniu.

Nadię Sawczenko oskarżono o spowodowanie śmierci dwóch tamtejszych dziennikarzy telewizji WGTRK - według władz rosyjskich miała telefonicznie nakierować ogień artyleryjski na grupę ludzi, wśród których znajdowali się korespondenci. Sawczenko nie przyznała się do winy (w chwili ostrzału była już w rękach separatystów). Będąc w więzieniu, wystartowała w ukraińskich wyborach do parlamentu - kandydowała z listy stworzonej przez Julię Tymoszenko partii Batkiwszczyna. Rok później zaczął się proces Sawczenko, która na znak protestu wielokrotnie prowadziła długie głodówki.

21 marca 2016 roku została uznana za winną i skazana na 22 lata kolonii karnej. 25 maja wróciła na Ukrainę - wymieniono ją na dwóch skazanych na Ukrainie żołnierzy elitarnego rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU. Na wywiad umawia się w swoim biurze w siedzibie partii w centrum Kijowa. W gablocie koło biurka stoją oprawione dyplomy, polskie wydanie jej autobiografii Nadia. Więzień Putina, model śmigłowca Mi-24 oraz Nagroda Orła Jana Karskiego, którą odebrała w czerwcu w Lublinie za "hart ducha w walce o ludzką godność i honor". Na stoliku obok solniczka i pieprzniczka w kształcie granatów ręcznych i duża popielniczka. W trakcie wywiadu Nadia wypala kilkanaście papierosów - bardzo mocne ukraińskie Pryłuki. Po godzinie rozmowy nagle wstaje zza biurka i wykonuje dwa przewroty, jakich uczą w wojsku.

- Nie potrafię długo usiedzieć w jednej pozycji, ból kręgosłupa staje się wtedy nieznośny - Sawczenko tłumaczy niespodziewane zachowanie. Jej asystentka, która siedzi w tym samym pokoju, jest niewzruszona - wydaje się przyzwyczajona do kaskaderskich wyczynów swojej szefowej i nie zwraca na nie uwagi. Nadia zapala kolejnego papierosa.

Kiedy po raz pierwszy w życiu poczułaś, że musisz walczyć o swoje?

Nadia Sawczenko: - Mama opowiadała, że obie z siostrą szybko rozwijałyśmy się fizycznie. Może dlatego, że dzieci zawijało się wtedy w takie duże chusty i trudno było się z takiego becika wydobyć. Mimo to próbowałyśmy - może stąd ta siła? Żeby mnie omotać, trzeba było się ze mną siłować. Od początku było więc dla mnie naturalne, że wolność trzeba sobie wywalczyć.

I dziś jesteś bohaterką narodową.

- Znam wielu odważnych ludzi, którzy są w stanie poświęcić życie za ojczyznę, w imię wyższych wartości. Ale to tylko pojedyncze osoby stają się bohaterami. Często to się dzieje nagle, decyduje o tym przypadkowe zdarzenie. Tym razem padło na mnie. Na początku nie za bardzo się na to godziłam, ale siostra mnie przekonała: "Nadia, ludziom potrzebni są bohaterowie, nie odbieraj im tego". Teraz spoczywa na mnie wielka odpowiedzialność - nie mogę zdradzić ludzi, którzy pokładają we mnie nadzieję. A to nie jest proste, bo oczekiwania są wielkie.

Rosyjskie więzienie, głodówki, przymusowy pobyt w szpitalu psychiatrycznym, pokazowy proces... Co było najtrudniejsze?

- Nic. Nie jest mi ciężko, jeśli udaje mi się pozostać sobą. Najtrudniej jest wtedy, gdy trzeba być kimś innym. Na przykład teraz z trudem odnajduję się w polityce, bo to bezwzględna brudna robota. Ale ani w niewoli, ani w boju, ani nawet w Rosji nie było mi ciężko.

Trudno uwierzyć, że rola więźnia Kremla nie jest horrorem.

- Tam nie było ciężko, tam było... strasznie. W Rosji wszystko jest obce, niczego nie można być pewnym, mówią jedno, robią coś innego. Dobrze czułam się tylko wtedy, gdy udało mi się jakoś dokuczyć tym, którzy mnie więzili. Na przykład potrafiłam wyswobodzić się z kajdanek i strażnicy mieli przeze mnie niemałe problemy. Pamiętam, jak naczelnik ochrony wrzeszczał: "Zabierzcie jej łóżko! Może z niego zrobić karabinek maszynowy! Mały, ale karabinek!". Łóżko zabrali, ale już do końca dnia miałam dobry humor.

Zastanawiające jest to, że na odważne, wręcz ryzykowne gesty i zachowania w rosyjskim sądzie pozwalają sobie właśnie kobiety: dziewczyny z Pussy Riot, działaczki Femenu, ty.

- Pamiętajmy, że ja jestem wojskową, a one są dziewczynami "wolnej natury słowiańskiej". Ale faktem jest, że Rosjanom najczęściej przeciwstawiają się kobiety. Putin uważa się za męskiego, silnego prezydenta, a z kobietami nie nauczył się jeszcze wygrywać. Pussy Riot nie zwyciężył i mnie też nie.

Kiedy i jak odkryłaś swoją odwagę?

- Taką trzeba się chyba urodzić. W dzieciństwie byłam poważna, wszystkim się interesowałam, nazywali mnie "starą". Kiedy ktoś chciał mi pomóc, odmawiałam. Mówiłam: "Ja sama". Tak jest do dziś. Rodzice nauczyli mnie, że odpowiedzialność za moje życie ponoszę ja sama, nikt inny. W ten sposób zrodziła się we mnie odwaga. Nawet w rosyjskim więzieniu czułam, że wciąż mam wpływ na mój los, i dlatego nie godziłam się na to, co ze mną robili - próbowali mnie złamać, chcieli, żebym podpisała fałszywe zeznania i przyznała się do winy. Nigdy nie pozwoliłam im myśleć, że mają nade mną kontrolę.

Masz do rodziców żal, że tak szybko musiałaś dojrzeć i być samodzielna, czy raczej uważasz, że to ci wyszło na dobre.

- Jak widać, przydało się. Tak, od dzieciństwa przyzwyczajali nas do samodzielności i pracy. Wychowali nas tak, żeby móc nam ufać, a nie ograniczać wolność. Chcesz się bawić do północy - baw się, ale pamiętaj o obowiązkach. Chcesz wejść na drzewo - wejdź, ale to ty będziesz miała rozbitą głowę, jeśli spadniesz. Nie żal się, nie bądź beksą. Wyjaśniali, co jest dobre, a co nie. Ale wybierałyśmy same. Jeśli nabroisz, będziesz klęczeć na gryce, być może dostaniesz lanie. Nam nie zabraniano wybierać źle, ale musiałyśmy być gotowe na konsekwencje. I dzięki temu mogłyśmy robić wszystko. Miałam 13-14 lat i razem z chłopakami kradliśmy w nocy konie z kołchozu. Zwabialiśmy je jabłkami, zdejmowaliśmy pęta, zarzucaliśmy im na grzbiet kufajki zamiast siodła, sznur w zęby i jeździliśmy. A jak nam się znudziło, odprowadzaliśmy konie z powrotem. Wracałam do domu o 3 w nocy, obchodziłam na palcach śpiącego ojca i szłam do łóżka. Najważniejsze, żebym wstała o 6 rano i była gotowa do pracy w ogrodzie.

Twój ojciec należał do Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, a mama była antykomunistką. Kłócili się z tego powodu?

- Nie. Ojciec był inżynierem rolnictwa, dyrektorem fabryki, później naczelnikiem, który nadzorował kilkadziesiąt zakładów. Nie mógłby zajmować tak wysokich stanowisk bez legitymacji partyjnej. Nie chodził do cerkwi, ale kiedy było mu ciężko, mówił: "O Boże, Boże". Mama się śmiała: "Boga wzywasz, a do partii należysz". Była technologiem w fabryce odzieżowej, podkreślała, że nie chce być w partii, która zabrała jej rodzicom ostatnią jałówkę, przez co dzieci puchły z głodu. I dlatego nigdy nie zaszła wysoko. Ja przez lata nie wiedziałam, czym jest partia, i nigdy w domu nie odczułam, że ojciec był komunistą. Ale też nikt nie krzyczał, że jest patriotą ukraińskim - żyliśmy w ZSRR. W telewizji pokazywano tańce ludowe różnych narodowości i tak nauczyłam się polskiego krakowiaka, gruzińskiej lezginki... Miałam poczucie, że wszystkie kraje są z sobą zaprzyjaźnione, a jednocześnie od dziecka słyszałam: jesteś Ukrainką, twoim tańcem jest hopak, wianek na głowie to twój znak rozpoznawczy.

Co jeszcze cię ukształtowało?

- Gdy się urodziłam, tata był koło pięćdziesiątki, a mama miała 43 lata. Oboje pamiętali czasy wojny. Ich opowieści z tamtych lat nauczyły mnie, czym jest wolność i honor. Mama ma taki obrazek w pamięci: jeden z jej braci wrócił z frontu i opowiadał, że pewnego razu znalazł się w jednym okopie z Niemcem. Nie mieli broni. No i weź teraz zabijaj gołymi rękami. Wujek zaczął z tym Niemcem rozmawiać: "Dlaczego mamy się pozabijać? Ja mam dwójkę dzieci, ty też masz rodzinę. Niech Stalin z Hitlerem walą się głowami". W ten sposób mama mi uświadomiła, że wróg nie jest jakimś dzikim zwierzęciem. Z jednej i z drugiej strony są ludzie, trzeba zawsze o tym pamiętać.

Te historie uodporniły cię na propagandę?

- Tak, bo dzięki opowieściom rodziców wiem, że sprawy świata są zbyt skomplikowane, by jednoznacznie powiedzieć, że jedni są całkiem źli, a drudzy dobrzy. Dlatego też w szkole na lekcjach historii często wstawałam i mówiłam, że prawda jest znacznie bardziej złożona niż w podręczniku, i dawałam przykłady, które znałam z opowieści mamy i jej braci.

Spotykały cię jakieś nieprzyjemności z tego powodu?

- Nie, chodziłam do szkoły już w wolnej, niezależnej Ukrainie. Robiłabym jednak tak samo w czasach głębokiej komuny.

Twoja młodsza siostra też jest taka odważna?

- Tak. Myślę nawet, że Wira przeszła więcej ode mnie. Jest cywilem, a kiedy szukając mnie, wpadła w ręce separatystów, zamknęli ją w pomieszczeniu z dwudziestoma facetami, którzy rzucali w nią prezerwatywami. Grozili jej nawet grupowym gwałtem. Wtedy Wira nie wytrzymała, rozpłakała się. Całe szczęście, że pojawiła się jakaś kobieta, która ją stamtąd wyprowadziła. To był jeden z najtrudniejszych momentów w jej życiu, ale Wira jest odważną kobietą, która zrobiła dla mnie bardzo wiele w czasie mojej niewoli. Walczyła jak lwica. Mnie po schwytaniu też straszono gwałtem. Strażnicy krzyczeli: "Ty suko, jesteś snajperką? Zaraz puścimy cię po kręgu!". Wszystko po to, żeby złamać mnie psychicznie, ale ja już dawno do takich sytuacji przywykłam, bo od lat służę w armii, sama wśród mężczyzn. Wiem, co powiedzieć facetowi, żeby mu się odechciało seksu, gdy chce mi coś złego zrobić.

Zanim trafiłaś do armii zawodowej, studiowałaś dziennikarstwo, a wcześniej grałaś w teatrze i skończyłaś szkołę krawiecką. Masz wiele talentów.

- W wieku sześciu lat szyłam na maszynie ubrania dla lalek, nauczyłam się garncarstwa, pracy w ogrodzie. Ojciec szedł kosić kosą, prosiłam: "Daj, ja też chcę spróbować". Nie wiem, czego nie potrafię robić. Umiem haftować, śpiewać, tańczyć itd. Moja siostra jest architektem, może coś zaprojektować, a ja to zbuduję. Wyleję fundamenty, zrobię remont, potrafię spawać. I do tego jeszcze całkiem dobrze gotuję. Kiedy w końcu miałam wybrać zawód, nie wiedziałam, kim chcę być. Grałam w teatrze amatorskim, lubiłam to, lecz inne rzeczy też sprawiały mi przyjemność. W wojsku zrozumiałam, że to miejsce, w którym mogę się rozwijać i spełniać. W pracy postrzelam, a gdy wrócę do domu, będę mogła zająć się twórczością.

Jako 19-latka zdecydowałaś, że będziesz żołnierzem, co już było nietypowym wyborem dla kobiety na Ukrainie, ale tobie wciąż było mało - uparłaś się, że będziesz pierwszą kobietą pilotem myśliwca Su-24.

- Wiedziałam, że lubię dwie rzeczy: prędkość i wysokość. Chodzenie po krawędzi dachu 16-piętrowego bloku nie stanowiło dla mnie problemu. Może mogłabym pracować w cyrku jako akrobata? W którymś momencie dotarło do mnie, że połączenie wysokości z prędkością to latanie. I wiedziałam już, że chcę być pilotem. Wtedy zderzyłam się z systemem - na komisji rekrutacyjnej uzmysłowiono mi, że mam jeden problem: jestem kobietą, a kobiety w wojsku nie latają. To mnie jeszcze bardziej zmotywowało. Dostanie się na Charkowski Uniwersytet Sił Powietrznych zajęło mi cztery lata. Kto ma prawo mówić mi, że czegoś nie mogę? Jeśli człowiek czegoś chce, osiągnie to.

Chciałaś coś komuś udowodnić?

- Nie. Chciałam być pilotem i robiłam to dla siebie, a okazywało się, że na każdym kroku muszę udowadniać, że kobieta nie jest kimś gorszym, słabszym. To jakaś paranoja! Nie uznaję podziałów na role męskie i kobiece. Podział może być jeden: albo ktoś jest do czegoś zdolny, albo nie. I tyle.

Wściekałaś się, że wciąż musisz z kimś walczyć, że co chwila natrafiasz na jakąś przeszkodę?

- Gdybym się wtedy poddała, oznaczałoby, że można ze mną zrobić wszystko. A ja się nie poddaję, walczę do końca. Służyłam w 3. Pułku Lotniczym w Brodach, ale zamiast latać myśliwcem Su-24, byłam pilotem śmigłowca bojowego Mi-24. Nie to sobie wymarzyłam i nie zamierzałam odpuścić. W tym czasie zaczęła się wojna i wiedziałam, że ważniejsza jest przysięga, którą złożyłam narodowi, niż walka o to, czego chcę ja. Teraz muszę walczyć o ludzi, a nie o loty. Ale kto powiedział, że jeszcze kiedyś nie wsiądę do myśliwca? Wszystko przede mną.

Jednocześnie wyczuwa się w twoim głosie gorycz. Chyba nie najlepiej wspominasz swój kilkuletni pobyt w Brodach?

- Prawda, nie wspominam tych pięciu lat dobrze. Gdyby tam chociaż była robota, ale pieniędzy nie starczało nawet na paliwo lotnicze. Chłopakom lali do zbiorników, co było, a mnie kapali resztki. Poza tym trafiłam do jednostki zdominowanej przez mężczyzn. Ja sama i 400 facetów. Prysznice są wspólne... Nie mogłam więc mieszkać z nimi w tych samych koszarach, a kobiecych nie ma. Musiałam wynająć mieszkanie. Ciągle się spóźniałam, bo wszystkie informacje docierały do mnie po czasie - nie ma cię w koszarach, nie wiesz, co jest grane. I już czekała mnie kolejna kara. To była ciągła walka z systemem - dlaczego nie mogę tu być, dlaczego nie mogę latać, dlaczego nie mogę korzystać z tych samych praw co moi koledzy żołnierze? Na wojnie płeć nie ma znaczenia, wszyscy mamy tak samo czerwoną krew i wszyscy tak samo umieramy. W wojsku kazano mi się dostosować. Dlaczego ścięłam włosy? Bo mówiono mi, że długie włosy przeszkadzają. Dlaczego nie robię manikiuru? Bo słyszałam, że to zawadza. Ale gdyby w armii było więcej kobiet, na pewno przestałyby się upodabniać do mężczyzn, nosiłyby warkocze i malowały paznokcie.

Żałowałaś kiedykolwiek swojego wyboru?

- Czym jest utrata wolności, zrozumiałam właśnie w wojsku. Regularnie wykreślano moje nazwisko z grafiku lotów. To wtedy uświadomiłam sobie, jak to jest stracić coś, co stanowi dla ciebie największą wartość. Zrozumiałam też, że albo spokornieję, albo przełożeni sprawią, że nie będę latać. No i nie latałam, bo jednak nie przestałam się buntować.

Edward Zahurski, jeden z dowódców w twojej jednostce, powiedział ostatnio dziennikarzom, że byłaś niesubordynowana i nieposłuszna.

- No jasne, zawsze byłam dla armii problemem. Określano mnie trzema słowami: nieposkromiona, nieprzewidywalna i rąbnięta. Nie dziwią mnie słowa majora Zahurskiego - męski świat nigdy mnie nie akceptował. On był jednym z ludzi, którzy zeznawali podczas procesu, w którym byłam sądzona za picie alkoholu na służbie. Ile razy widziałam go, jak wychodził z baru na czworakach. I taka osoba będzie mi mówić, że ja się źle prowadzę!

Czy wojna jakoś sprzyja kobietom w wojsku, daje im więcej możliwości?

- W lotnictwie nie, bo nie mają czym latać. Ale rzeczywiście sporo kobiet zajmuje dziś stanowiska, których nie byłyby w stanie objąć w czasie pokoju: zostały dowódcami artyleryjskich pododdziałów ogniowych, co wcześniej było im zabronione. Są snajperkami, dowódcami kolumn, oficerami jednostek bojowych. To duże zmiany. Zmieniła się też i moja sytuacja. Dziś jestem w stanie umożliwić dziewczynom takim jak ja spełnienie ich marzeń o lataniu. Mam taką pozycję i takie możliwości, że mogę doprowadzić do zmiany prawa w tym zakresie i dziewczyny nie będą musiały pokonywać tak ciężkiej drogi do "nieba" jak ja. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Czy kobieta żołnierz w niewoli też ma gorzej niż mężczyźni?

- Na pewno nie ma lepiej, chociażby dlatego, że kobiecie zawsze grozi się gwałtem - o tym już mówiłam. Nikomu nie jest dobrze w niewoli, ani mężczyznom, ani kobietom.

A jak tobie było?

- Najpierw złapali mnie separatyści i przetrzymywali pod Ługańskiem. Dwa razy pozwolono mi wziąć prysznic, a więzionym chłopakom nie dali takiej możliwości. Ale gdy się tylko zorientowali, że za każdym razem, kiedy mnie prowadzą do łazienki, obserwuję otoczenie, szukając ewentualnej drogi ucieczki, zakazali mi wychodzić nawet do toalety. Postawili wiadro, do którego miałam się załatwiać razem z pozostałymi mężczyznami. Nie dałam się zastraszyć, ani razu nie spanikowałam, widzieli, że się nie boję, patrzę im prosto w oczy, rozmawiam jak równy z równym.

- Moje zachowanie sprawiło, że zaczęto widzieć we mnie przede wszystkim żołnierza, dowódcę, oficera. Powiedzmy sobie otwarcie, nie jestem aż tak ładna, żeby - szczególnie w takich warunkach - widzieć we mnie tylko kobietę. Gdy dostawałam papierosy, dzieliłam je między chłopaków. Kiedy przychodził lekarz, najpierw wysyłałam go do rannych chłopaków, choć sama zostałam postrzelona w rękę. Tak zdobywałam w niewoli szacunek tych, którzy mnie pojmali. Poza tym jestem oficerem, a aresztowany oficer jest bardziej wartościowy - i to było dla nich ważniejsze niż złość na mnie.

Czy w niewoli przydały ci się umiejętności aktorskie?

- Tak, takie zdolności mogą być użyteczne, zwłaszcza kiedy jesteś przesłuchiwany i możesz się wykręcić jakimś aktorskim trikiem. To bardzo przydatna cecha, jeśli potrafisz wyłączyć siebie - to nie ja, teraz jestem postacią, którą gram. Jednak w więzieniu nikogo nie udawałam. Próbowali na mnie różnych sposobów: straszyli, zamknęli w szpitalu psychiatrycznym, potem obiecywali wolność. Jeśli jesteś słaby psychicznie, będą cię bić. Jeśli jesteś silny, bicie nie pomaga, dlatego szukają innych słabych punktów, próbują znaleźć coś, czego się boisz. Próbowali mnie złamać na wiele sposobów. Jeśli obawiasz się o najbliższych, będą szukać twojej rodziny i spróbują ją zastraszyć. Jeśli nie masz nic do stracenia, pozostajesz sobą i nie mogą ci nic zrobić - moja rodzina była bezpieczna na Ukrainie. Gdybym wiedziała, że Rosjanie są w stanie wydobyć ze mnie jakieś cenne informacje, tobym się zabiła, bo moje życie nie jest dla mnie cenniejsze od mojego kraju.

Długo nie mogłaś sobie darować, że dałaś się złapać?

- Nie myślałam tak. Był 2014 rok, jeszcze nie było tak krwawych bojów jak później, mogłam się na własne oczy przekonać, że separatyści to tacy sami prości ludzie jak ja, można było z nimi zwyczajnie porozmawiać. Patrzyłam na nich nie jak na wroga, ale jak na przeciwnika. Zawiedziona byłam, gdy okazało się, że mój naród wydał mnie ostatecznie Rosjanom - ukraińscy separatyści wymienili mnie na broń i wsparcie wroga. Ale ponieważ byłam więźniem i na wschodzie Ukrainy, i w Rosji, dziś łatwiej mi prowadzić rozmowy dotyczące wymiany czy uwolnienia jeńców - obie strony mają do mnie więcej zaufania niż do polityków, którzy widzą w nich okrutne zwierzęta. Sami separatyści mówią, że ten, kto był u nich w niewoli, lepiej ich rozumie. Mnie moje więzienne doświadczenie też pomaga.

Myślisz, że w tamtej sytuacji mogłaś zrobić coś inaczej?

- Gdybym miała granat, tobym się wysadziła. Cholera, ale granatu nie było. Zużyłam wszystkie dzień wcześniej podczas wyzwalania Szczastii, miasta w obwodzie ługańskim... Teraz wiem, że to był błąd, powinnam była zostawić jeden dla siebie.

Jak wspominasz ponad 70-dniową głodówkę, którą prowadziłaś w rosyjskim więzieniu. Schudłaś wtedy blisko 30 kilogramów.

- W głodówce najlepsze było to, że nie musiałam jeść paskudnego jedzenia więziennego. Siedziałam z podkulonymi nogami, ugniatając żołądek, piłam wodę, paliłam papierosy i było mi tak dobrze. Potem już się tylko leży. Człowiek jest wychudzony, bez sił, skóra wysuszona, czujesz każdą kosteczkę... Wchodzą do celi z jedzeniem, a ja wstaję i z uśmiechem na ustach mówię: "Nie chcę! Nie będę jadła!". Taka sytuacja sprawiała mi ogromną satysfakcję. I jakoś to szło, dzień po dniu. Nie wspominam tego okresu jako czegoś bardzo trudnego.

Co poczułaś, gdy sąd ogłosił wyrok 22 lat więzienia?

- Nic. Byłam pewna, że dostanę 25 lat, i zastanawiałam się, dlaczego tak mało mi dali. Sama postanowiłam, że nie będę tam siedzieć dłużej niż dwa lata. Gdyby nie wyciągnięto mnie stamtąd do 17 czerwca tego roku, to na Ukrainę wróciłabym w trumnie.

Co byś zrobiła?

- Znam sposoby, by umrzeć w kilka sekund.

Wiedziałaś przecież, że w twojej sprawie trwają negocjacje, które mogą doprowadzić do twojego uwolnienia.

- Tak, adwokaci mnie o tym informowali, ale nie wierzyłam, że to się może powieść. Wiedzieli, że zaczekam do 17 czerwca. Zrozumieli, że nie żartuję, gdy rozpoczęłam suchą głodówkę, przestałam przyjmować jakiekolwiek płyny. Wytrzymałam sześć dni. Rosjanie też wiedzieli, że za mojego trupa nie wymienią żadnych więźniów.

Gdy strażnicy przyszli do twojej celi o 3 rano 22 maja i kazali się spakować, co pomyślałaś?

- Na nic się nie nastawiałam. Minęły jeszcze 72 godziny, zanim mnie wypuścili. Niczego nie spakowałam, wyszłam w tym, co miałam na sobie, zabrałam tylko gruby notes, w którym zaznaczałam, ile dni jestem już więziona, i resztę listów, które dostawałam z całego świata. Wcześniej na bieżąco przekazywałam je siostrze i moim adwokatom, by mieć je wszystkie na pamiątkę. Leżą u mnie w domu spakowane do sześciu wielkich kartonów. Nie wszystkie przeczytałam - będę miała co robić na emeryturze.

Kiedy uwierzyłaś, że jesteś wolna?

- Kiedy samolot zaczął nabierać prędkości i wysokości, poczułam ulgę. Gdy zaczęłam rozpoznawać to, co w dole - przelatywaliśmy w okolicach Charkowa, który dobrze znam - poczułam, że jestem wolna. Ze szczęścia wypiłam pół litra. A po wylądowaniu w Kijowie, gdy zobaczyłam ten tłum dziennikarzy, zrozumiałam, że lekko nie będzie. Wiedziałam, że nie uda mi się po cichu i w spokoju wyjechać do lasu i nacieszyć wolnością. Czułam, że zaczyna się nowy etap w moim życiu. Następnego dnia rano obudziłam się z głębokim poczuciem obowiązku. I ten stan nie mija.

Michał Kukawski

Twój Styl 9/2016

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy