Reklama

Patrizia Reggiani po śmierci Maurizia Gucci: "Może i umarł, za to ja właśnie zaczęłam żyć"

Saga rodu Guccich to historia blichtru, przepychu, intryg, powstania imperium z wpływami w Europie i za oceanem, które to zostało doprowadzone niemalże do upadku i późniejszego odrodzenia. Sara Gay Forden w książce "Dom Gucci" pozwala nam zajrzeć za kulisy, pokazuje ukryte namiętności, potęgę oraz słabe punkty rodzinnego imperium modowego.

Podczas gdy firma osiągała bezprecedensowy sukces, stając się jednym z pierwszych europejskich symboli luksusu, rodzina pogrążała się w tragedii. W 1993 roku modowa marka została stopniowo doprowadzona na skraj bankructwa, do czego przyczyniły się m.in. złe decyzje Maurizia Gucciego i jego zamiłowanie do ekstrawagancji. Dwa lata później Maurizio został zastrzelony w drodze do pracy, a w roku 1998 jego byłą żonę, Patrizię Reggiani Martinelli, skazano na 29 lat więzienia za zorganizowanie morderstwa.

26 listopada na ekranach polskich kin pojawi się film Ridleya Scotta, którego scenariusz powstał w oparciu o tę książkę. Poniżej prezentujemy jej fragment.

Reklama

***

Tylko pokojówka widziała, jak rankiem 27 marca 1995 roku Patrizia Reggiani niepohamowanie łkała, gdy dowiedziała się o śmierci Maurizia. Później osuszyła łzy, wzięła się w garść i dużymi literami zapisała w swoim dzienniku od Cartiera jedno słowo: "paradeisos" - po grecku raj. Potem powoli narysowała wyraźną czarną ramkę dookoła daty.

O trzeciej po południu opuściła swoje mieszkanie przy Piazza San Babila, minęła kilka przecznic i znalazła się przy Corso Venezia 38. Towarzyszył jej prawnik Piero Giuseppe Parodi oraz starsza córka Alessandra. Zadzwoniła do drzwi mieszkania Maurizia i zapytała o Paolę Franchi. Ta właśnie próbowała się zdrzemnąć.

Rano, krótko po wyjściu Maurizia, zjawiła się przestraszona Antonietta. Powiedziała, że tak jak się wcześniej umówili, zjawiła się w biurze, ale nie mogła dostać się do środka z powodu tłumu. Natychmiast poszła na Corso Venezia, by poinformować Paolę, że coś musiało się stać. Paola ubrała się pospiesznie i pobiegła na miejsce.

Przepchnęła się między dziennikarzami tarasującymi wejście. - To mój mąż! To mój mąż! - krzyczała bez tchu do carabinieri, którzy próbowali zapanować nad reporterami. Pozwolili jej wejść. Już miała minąć szerokie drewniane drzwi, gdy z tłumu wyłonił się przyjaciel Maurizia Carlo Bruno i odciągnął ją na bok.

- Paolo - powiedział poważnie.

- Nie idź tam. Chodź ze mną.

- Czy chodzi o Maurizia? - zapytała.

- Tak.

- Jest ranny? Chcę do niego iść - jęknęła, próbując wyrwać się Brunowi.

Wyszli do parku. Dotarli do skrzyżowania Via Palestro z Corso Venezia.

- Nic już nie można zrobić - powiedział łagodnie Bruno, a ona spojrzała na niego z niedowierzaniem. Kilka godzin później zjawiła się w miejskim prosektorium, by dokonać identyfikacji zwłok Maurizia. - Leżał na stole, na brzuchu, z głową obróconą na bok - opowiadała. - Miał małą dziurkę w skroni, ale poza tym wyglądał idealnie. Właśnie to było w nim niezwykłe. W czasie podróży, we śnie... zawsze wyglądał idealnie. Nigdy nie był wymięty ani potargany.

Po południu mediolański sędzia Nocerino przesłuchał Paolę w sprawie morderstwa. Zapytał ją, czy Maurizio miał wrogów. - Mogę panu powiedzieć tylko tyle, że jesienią 1994 roku Maurizio był bardzo zaniepokojony. Od swojego prawnika Franchiniego dowiedział się, że Patrizia powiedziała swojemu adwokatowi Auletcie, że chce zabić Maurizia - odparła głucho Paola. - Pamiętam, że te pogróżki bardziej przestraszyły Franchiniego niż Maurizia. Prawnik zalecił mu, by zapewnił sobie jakąś ochronę, ale Maurizio machnął na to ręką. Nocerino sceptycznie uniósł ciemne brwi.

- A pani, signorina, jest jakoś zabezpieczona? - zapytał. - Nie, nie mam nic na papierze, żadnej intercyzy, jeśli o to panu chodzi - odparła urażona Paola. - Nasz związek był czysto uczuciowy.

Paola wróciła na Corso Venezia i próbowała zasnąć, gdy do drzwi zadzwoniła Patrizia i zażądała, by wpuszczono ją na górę. Twierdziła, że ma do przedyskutowania ważne sprawy natury prawnej. Gdy służąca odmówiła, tłumacząc, że Paola odpoczywa, Alessandra zaczęła płakać i zapytała, czy mogłaby dostać na pamiątkę jeden z kaszmirowych swetrów ojca.

Paola nie chciała się widzieć z Patrizią, ale kazała służącej dać Alessandrze sweter. Dziewczyna przyjęła go z wdzięcznością, wtuliła w niego twarz i wdychała zapach ojca.

Paola zadzwoniła do Franchiniego z pytaniem, co powinna zrobić, lecz prawnik nie mógł jej pomóc. Musiała ustąpić. Intercyza, którą Franchini przygotowywał na prośbę Maurizia, była tylko szkicem bez podpisów. Paola nie posiadała praw do własności Maurizia, którą miały wkrótce odziedziczyć jego córki. Powinna jak najszybciej wyprowadzić się z mieszkania przy Corso Venezia.

Następnego dnia rano Patrizia wróciła, lecz jeszcze wcześniej zjawił się komornik sądowy w celu zaplombowania domu na podstawie wniosku złożonego w sądzie przez "spadkobierców Maurizia Gucciego" o jedenastej przed południem poprzedniego dnia. Paola śmiertelnie się przeraziła.

- Wczoraj o jedenastej Maurizio Gucci nie żył zaledwie od dwóch godzin - stwierdziła. Przekonała urzędnika, by zapieczętował tylko jeden pokój. - Mieszkam tu z synem - powiedziała. - Musi nam pan dać trochę czasu na przeprowadzkę.

Patrizia działała szybko, ale Paola też się nie ociągała. Po rozmowie z Franchinim zadzwoniła w kilka miejsc, a późnym popołudniem wynajęta ekipa zapakowała meble, lampy, draperie, porcelanę, sztućce i inne rzeczy do trzech ciężarówek zaparkowanych przy Corso Venezia 38. Następnego dnia prawnicy Patrizii nakazali Paoli, by przywiozła wszystko z powrotem. Koniec końców pozwolono jej zatrzymać to, co - jak twierdziła - należało do niej, w tym komplet zielonych jedwabnych zasłon z salonu, o które Patrizia zażarcie walczyła.

- Jestem tu jako matka, nie jako żona - powiedziała zimno Patrizia, gdy weszła następnego dnia rano do salonu mieszkania przy Corso Venezia. - Musi się pani wyprowadzić tak szybko, jak to tylko możliwe - wyjaśniła. - To był dom Maurizia, a teraz będzie to dom jego spadkobierców - powiedziała, rozglądając się dookoła. - Co konkretnie planuje pani stąd zabrać?

W poniedziałek 3 kwietnia o dziesiątej rano czarny mercedes z trumną Maurizia Gucciego zatrzymał się na Piazza San Babila przed kościołem San Carlo, którego żółta fasada była dobrze widoczna z tarasu mieszkania Patrizii. Czterech karawaniarzy wniosło trumnę do niemal pustego kościoła. Liliana zajrzała do środka i zobaczyła, że trumna udekorowana szarym aksamitem, na którym położono trzy duże wieńce z białych kwiatów, stoi samotnie przed ołtarzem. Położyła dłoń na ramieniu męża. - Chodźmy do Maurizia - powiedziała drżącym głosem. - Nie chcę, żeby był teraz sam.

Pogrzeb przygotowała Patrizia. Paola została w domu. Tego ranka Patrizia odgrywała rolę wzorowej wdowy. Włożyła czarną woalkę, okulary przeciwsłoneczne, czarny kostium i czarne skórzane rękawiczki. Mimo to wcale nie ukrywała swoich prawdziwych uczuć. - Jako człowiekowi jest mi przykro, ale na poziomie osobistym zupełnie nie - stwierdziła nonszalancko w rozmowie z dziennikarzem. Zajęła miejsce w pierwszej ławce obok Alessandry i Allegry, które też włożyły ciemne okulary, by ukryć łzy.

Zjawiło się około dwustu osób, a pośród nich tylko kilkoro przyjaciół, w tym Beppe Diana, Rina Alemagna, Chicca Olivetti - nazwiska wywodzące się północnowłoskiej elity przemysłowej. Wielu zostało w domach, bo obawiało się skandalu związanego z zamordowaniem Gucciego. Z tego samego powodu inni powstrzymali się od zamieszczenia w gazetach zwyczajowych nekrologów.

W prasie aż kipiało od spekulacji na temat egzekucji w mafijnym stylu i domysłów dotyczących podejrzanych interesów Maurizia - co doprowadzało do białej gorączki Bruna, Franchiniego i inne osoby z bliskiego otoczenia Gucciego, które dobrze wiedziały, że nie robił nic nielegalnego. Większość żałobników stanowili dawni pracownicy, którzy chcieli pożegnać Maurizia, oraz dziennikarze i gapie.

Giorgio Gucci przyleciał z Rzymu wraz z żoną Marią Pią i ich synem Gucciem Guccim, którego nazwano tak na cześć pradziadka. Usiedli w ławkach kilka rzędów za Patrizią. Przyjechała również córka Paola, Patrizia. Swego czasu Mauriziowi zrobiło się jej żal i - pomimo konfliktów z jej ojcem - zatrudnił dziewczynę w dziale public relations.

- Zebraliśmy się tu, by pożegnać Maurizia Gucciego oraz innych Mauriziów, którzy tracą życie z rąk Kainów wszystkich czasów - powiedział ksiądz don Mariano Merlo. Dwaj agenci carabinieri z ukrycia sfilmowali i sfotografowali krótką ceremonię, przejrzeli też księgę pamiątkową, szukając w niej ewentualnych wskazówek, które mogłyby doprowadzić ich do zabójcy. Po zakończeniu uroczystości czarny mercedes odjechał do Sankt Moritz, bo właśnie tam - a nie we Florencji - Patrizia postanowiła pochować Maurizia.

Po ceremonii zakrystian Antonio mruknął ze smutkiem: - Więcej było kamer telewizyjnych i zaciekawionych gapiów niż przyjaciół. "Atmosfera była dziwna, przesycona smutkiem", zauważyła Lina Sotis z kolumny towarzyskiej "Corriere della Sera"; zastanawiała się też kpiąco, czy jak w najlepszych kryminałach morderca pojawił się na pogrzebie.

Na koniec Sotis dodała chłodno, że mimo nazwiska i bogactwa Maurizio nigdy nie znalazł swojego miejsca w Mediolanie, włoskiej stolicy finansów i mody. "Maurizio Gucci pozostawał w cieniu. Każdy znał jego nazwisko, ale mało kto znał jego samego - napisała następnego dnia. - «Mediolan jest dla mnie zbyt twardy», zwierzył się kiedyś przyjacielowi. Ten jasnowłosy, niebieskooki chłopiec mógł mieć wszystko, wszystko poza kochającą kobietą u boku oraz twardym miastem, jakim jest Mediolan".

[...]

Kilka miesięcy później Patrizia triumfalnie przeprowadziła się na Corso Venezia 38, skąd usunęła każdy ślad Paoli, która z kolei powróciła do mieszkania eksmęża. Patrizia kazała zedrzeć ze ścian w pokojach córek tapety w kwiatki i wynieść stamtąd łóżka z baldachimami. Urządziła pokoje według własnego gustu - wstawiła wytworne weneckie meble, rozwiesiła drukowane tkaniny. Zmieniła dziecięcy salon utrzymany w wiśniowych odcieniach w pokój telewizyjny dla siebie i dziewczynek.

Ściany pomalowała na jasny, łososiowy róż. Zwiozła z mieszkania w Galleria Passarella swoje różowe, niebieskie i żółte kanapy w kwiatki oraz dobrane do nich zasłony z frędzlami. Na jednej ścianie zawiesiła swój monumentalny portret. Jej twarz na obrazie okalały długie, lśniące, ciemne loki, o jakich zawsze marzyła. Na dole zmieniła tylko tyle, ile musiała, ale sprzedała stół bilardowy i przerobiła bawialnię na salon.

Spała w okazałym empirowym łożu Maurizia, gdzie co dzień budziło ją skrzeczenie pawi w ogrodach Invernizzi. Rano po kąpieli wkładała wygodny szlafrok frotté, który należał do jej zmarłego męża. - Może i umarł - powiedziała znajomemu - za to ja właśnie zaczęłam żyć. Na początku 1996 roku napisała na wewnętrznej stronie okładki swojego oprawnego w skórę dziennika od Cartiera: "Niewiele jest kobiet, które są w stanie naprawdę zdobyć serce mężczyzny - jeszcze mniej potrafi nim władać".

Fragment książki Sary Gay Forden "Dom Gucci", wydawnictwo Marginesy. Teraz książka dostępna jest także w wersji filmowej. Premiera filmu "House of Gucci" w polskich kinach 26.11.

Zobacz także:

Jak wyglądał pogrzeb Kamila Durczoka? Oto szczegóły

Black Friday, a Cyber Monday. Jaka jest różnica?

Późnojesienne grzyby. Ewenement, czy leśna norma?

Fragment książki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy