Reklama

Paznokcie czy pazury?

Agresja. Długo uchodziła za niekobiecą. Zawsze słyszałyśmy: dziewczynka nie krzyczy, nie klnie, jest miła i grzeczna. Coś się zmieniło. Nowoczesne kobiety ostro rywalizują. O władzę, pieniądze, karierę. Stają się wojowniczkami. I używają bojowej broni. To oznaka siły czy... bezradności? Trzy różne historie - jedno zjawisko.

W restauracji czekam za długo na zamówione risotto. Kelner przeprasza, ale ja muszę mu głośno powiedzieć, co o tym myślę. Czy to już agresja? Jeśli podniosę głos, wyładuję na nim frustrację - tak. Choć mam prawo dochodzić swoich racji, powiedzieć mu, że jestem niezadowolona, powinnam to zrobić z szacunkiem. Agresywne jest każde zachowanie, które ma w sobie element ataku i destrukcji. Czyli naskakiwanie na dziecko, koleżankę, współpracownika, urzędniczkę w okienku - to ona. Ale także: złośliwości, poniżanie, szantaż, przemoc psychiczna, pouczanie. Można głośno krzyczeć albo cicho obgadywać - bez różnicy. Efekt jest ten sam, bo agresja ma wiele twarzy.

Reklama

Czy można ją jakoś oswoić, "używać" jej w sposób kontrolowany? I kto ma do niej prawo - kobiety na równi z mężczyznami? A może agresja jest tylko męską domeną? Porozmawiajmy o niej. Spokojnie.

Ada - szarpie

Adrianna, 33 lata, mama dwójki dzieci, żona Sławka. Pracuje w biurze rachunkowym, od dwóch miesięcy korzysta z pomocy psychoterapeuty.

- Wiesz, co mnie najbardziej męczy w pracy? - pyta Ada. - Te babskie plotki przy kawce w trakcie przerwy. Nienawidzę. Ale muszę brać w tym udział, bo mam opinię fantastycznej słuchaczki i mistrzyni dobrej rady. Choć wolałabym uciąć temu łeb: sama mam masę problemów, zepsuł mi się samochód, a muszę wozić kota na zastrzyki - Ada wzrusza ramionami.

Co jeszcze ją wkurza? - Własna dobra mina do złej gry. Bywam wściekła, na przykład o to, że koleżanka spóźnia się z wystawieniem faktury i przez nią nie mogę ruszyć ze swoją pracą. I co robię? Milczę. Duszę w sobie złość, aby nikt nie uznał, że łatwo mnie ponosi, czyli może warto wymienić mnie na lepszy model - opowiada Ada.

Przyznaje: od pewnego czasu ma dość. - Zaczęło się od wywiadówki Nelki. Jest w ostatniej klasie podstawówki, a tu dwója z polskiego. Wróciłam do domu i warknęłam: "Co to jest przydawka? No co to jest przydawka, debilko?!". Nelka zaniemówiła, a ja... poczułam się panią sytuacji. Do tej pory prosiłam, błagałam: ucz się. Teraz byłam zła. Ohydne uczucie. A jednocześnie jakoś przyjemne...

A po pracy...

Na pierwszym spotkaniu terapeuta poprosił Adę, by opowiedziała, jak wyglądała tego dnia jej droga z pracy do domu, krok po kroku. - Wyliczyłam: żegnam się z ludźmi z działu: miłego wieczoru w kinie, pozdrów męża, nie martw się tym zabiegiem u dentysty... Jadę samochodem i trąbię na kierowców, którzy mnie irytują. W sklepie pod domem cedzę przez zęby: "Sto złotych za grube? Tak dostałam z bankomatu, coś pani nie pasuje?". W domu zaczynam od musztry: syn ma zeznać, co było w szkole, wertuję zeszyty córki, rzucam nimi. Wkurza mnie bałagan w kuchni - trzaskam szklankami o zlew. Walę klapą od zmywarki. Czekam, kiedy wróci mąż, żeby zacząć od awantury o niezapłacony rachunek za kablówkę. I znów odcięli - pokazuję, że telewizor nie działa, rzucam pilota na stół, wypadają baterie, kopię je i zamykam się w łazience. Tak wyglądał mój wieczór - opowiada Ada.

- Terapeuta zapytał wtedy: do jakiego zwierzęcia porównałaby pani siebie przed wyjściem z pracy i po wejściu do domu? Napisałam na kartce: "Łasica - pantera". Łasicę dzieli od pantery zaledwie pół godziny. Tyle ile trwa podróż z Mokotowa na Grochów.

Przecież jest ok

- Chcę być Panią Omni, jest taka kreskówka, której bohaterka potrafi wszystko: jest supermamą, kochanką i zarabia miliony. Jak to się nie da? Da się. Skończyłam świetne liceum, studia na SGH i wyszłam za mąż za lekarza przystojniaka - opowiada Ada. - Urodziłam dwoje dzieci i wróciłam do pracy bez korzystania z macierzyńskiego. Zamiast dwóch tygodni urlopu w Grecji wybierałam przedłużony weekend na Helu.

- Doszłam do czegoś. Mam świetną opinię w pracy, robię doktorat, jeżdżę infiniti, kupiłam autentyczną torebkę Prady. Źle? Dobrze - mówi stanowczo. Tylko skąd to zmęczenie, irytacja? - Psycholog uważa, że jestem przeciążona. Za dużo od siebie wymagam. I dlatego w pracy się spinam, a rozpinam w domu. Gdzieś muszę, w końcu inaczej dostanę zawału. Po to się ma dom. Ale to chyba jednak nie może być tak... - Ada zawiesza głos.

Przecież kocha swoje dzieci, męża. Nie chce ich krzywdzić. Ostatnio sama zaczęła się sobie dziwić: odruchowo szarpnęła córkę za włosy, a synowi chlapnęła w twarz colą ze szklanki. To nie w jej stylu. Dlaczego stała się agresywna?

Polubić złość

Czy dlatego zdecydowała się na terapię? Adriana tłumaczy: - Pamiętam wizytę Zuzy, siostry męża. Przyszła pogadać, jak organizujemy wigilię. Zapytała: "Makiełki czy kutia?", a ja niespodziewanie dla samej siebie wypaliłam: "A może pizza z tuńczykiem na telefon?! Może nareszcie raz dacie mi spokój? Może wszyscy się odwalicie?! Ty też", rzuciłam w stronę córki, która weszła do kuchni. Wyrzuciłam ją do przedpokoju, naprawdę mocno pchnęłam. Gdy usłyszałam, że płacze, syknęłam: "Histeryczka". Nie umiałam się pohamować. Powiem więcej: nie chciałam.

Czułam, jakby coś mnie opętało. Byłam silna, wszyscy się mnie bali. Zuza spojrzała na mnie poważnie i powiedziała: "Przyniosę ci coś do poczytania...", po czym wyszła. Ona jest socjologiem. Przyniosła książkę Phyllis Chester o... agresji kobiet.

Zofia - krzyczy

Ma 45 lat, jest singielką, szefową zespołu w agencji reklamowej.

Gabinet Zofii, poranna odprawa. Ona za biurkiem - siedzi. Troje pracowników zespołu - przed nią na baczność. Zofia lustruje każdego po kolei. Zarządza: "Ewa, masz jutro spotkanie ze strategicznym klientem, prawda? Włóż coś eleganckiego, żeby nie wyglądało jak ze szmateksu, co ci się zdarza. Magda - zostaniesz po południu, musimy napisać ofertę dla Szwajcarów. Marek - prezentacja ma być u mnie na biurku do południa. Zbindowana i w trzech egzemplarzach! Nie obchodzi mnie, że jeszcze nie ma grafika, trzeba było wczoraj wcześniej nie wychodzić!".

Zofia tłumaczy: - Mówię, co myślę, odpuszczam sobie pieszczoty. Prosta zasada: dziewczyna jest źle ubrana, komunikuję to wprost. Gdy ktoś zawala robotę, nie będę się z nim cackała. Jak się nie podoba, drzwi otwarte. Nikogo nie będę trzymać na siłę.

Dwa razy w tygodniu po pracy chodzi na fitness. - Lubię się wyżyć na bieżni. Biegnę szybko, zapominam o wszystkim. Schodzę wypompowana. Wtedy mi dobrze. Podglądam facetów obok, czasem mam wrażenie, że są słabi jak dzieci. Nienawidzę ich lepkich spojrzeń. Wygarniam prosto z mostu: na co się gapisz, kup sobie "Playboya"! Bywają chwile, że wolałabym iść na skróty. Po prostu użyć pięści.

Złe myśli

"Mówiłam sto razy: zabierzcie to stąd!!!", Zofia wścieka się, widząc w holu pusty pojemnik na wodę. Woła dziewczynę z administracji, wrzeszczy: "Czy ty jesteś głucha?! Nie chcę tu wody, rozumiesz, zapisz: pa-ni-zo-fia-nie-chce-wo-dy!" - scena jedna z wielu. Zofia jest wybuchowa? Trudno. Nawet prezesi czują przed nią respekt, wiedzą, że jak się wścieknie, nie przebiera w słowach.

Dobrze zarabia, niedawno kupiła mieszkanie blisko centrum. Bywa tam rzadko, głównie wieczorami, mieszka sama. Ale kiedyś to się zmieni. Kiedy? Jeszcze nie teraz. Nie jest gotowa. Chociaż minęło już tyle lat, wciąż nie zapomniała. O byłym mężu? - O tym nie będziemy rozmawiać! To nie ma nic do rzeczy! - wybucha niespodziewanie. Jeszcze o pracy? Owszem. Tylko to jest teraz ważne. Najważniejsze - tak postanowiła.

Gdy Zofia ma złe myśli, przyjeżdża do pracy wcześniej niż zwykle. Lustruje biurka. Raz - plik rozrzuconych dokumentów Marka leci na podłogę, dwa - fotel Ewy zostawiony na środku, pchnięty sunie pod ścianę i obija się o nią. Zofia walczy z drukarką. Ciągnie, aż wreszcie wyszarpuje kartkę, która zacięła się w rolkach, wali pięścią w plastikową obudowę, no - lepiej!

Czy jestem suką?

"To ma być gotowa oferta? Żarty sobie ze mnie robisz czy co?! - krzyczy Zofia i rzuca na biurko Jolki zieloną teczkę. - Ma być zrobiona do końca dnia!". Zaciska pięści, jest wściekła. - Nic nie robią, tylko gadają całymi dniami, a robota leży. Czasem mam tego dość, z kim ja muszę pracować?! - rzuca.

Momenty sympatii dla świata? Nie opłacają się. - Ten ostatni dużo mnie kosztował - mówi. Pół roku temu rozesłała mail: ma imieniny, zaprasza do klubu na Powiślu. - Siedem zaproszeń, siedem odmów. Dlaczego? Nie mogłam zrozumieć - wspomina.

Tego dnia podsłuchała rozmowę w kuchni. Magda do Jolki: - Może jednak pójdziemy? To wredna suka, zazdrości ci, że masz faceta, fajne dzieci. Ale pomyśl, co ona ma? W sumie mi jej szkoda. Zofia pamięta swoją wściekłość: Jak ona śmie?! Co z tego, że nie mam rodziny? Jestem lepsza od nich wszystkich razem wziętych! Same mi zazdroszczą i tyle!

Tamten wieczór spędziła sama, u siebie w mieszkaniu. Kupiła ulubionego caberneta, włączyła głośno płytę, byle zagłuszyć natrętne myśli. - Tłumaczyłam sobie: jestem sama, bo takie życie wybrałam. Lubię to. Ale prawda jest inna: od kiedy Marek zostawił mnie pięć lat temu, czuję się wypalona. Czasem myślę, że tylko adrenalina trzyma mnie w pionie. Poza pracą nic nie daje mi kopa do przodu. Strach pomyśleć, co by było, gdybym jej nie miała...

Sandra - gryzie

29 lat, wicedyrektorka prywatnego przedszkola w Krakowie, żona Arka, właściciela firmy budowlanej.

Sandrze wstyd, kiedy opowiada o swoich "świństwach" - ścisza głos, ucieka spojrzeniem na boki. - To się stało uzależnieniem. Jak narkotyk, po którym czujesz się lepiej, masz przekonanie, że możesz wszystko - mówi. Opowiada zdarzenie sprzed roku. Koleżanka, anglistka, napisała projekt, który miał wystartować w konkursie Unii Europejskiej, chodziło o dofinansowanie nowoczesnej metody pracy z trzylatkami.

Sandra zobowiązała się, że go zaopiniuje, podpisze i wyśle do urzędu gminy. - Napisałam, że superpomysł i... przetrzymałam. Wysłałam dzień po terminie. Ze świadomością, że robię tej dziewczynie "wbrew". Bo co? - Sandra zawiesza głos. - Bo mnie irytuje swoim entuzjazmem. Taka lizuska, czego dotknie, to sukces. Utarłam jej nosa. Po prostu po jakimś czasie zawiadomiłam ją, że projekt przepadł. Ona prawie się rozpłakała, ja miałam satysfakcję. Do czasu.

- Po kilku godzinach poczułam się podle. Byłam na siebie wściekła, tak wściekła, że włożyłam między zęby dłoń i zagryzłam ją jak pies. Wieczorem mąż zauważył sine ślady: "Znowu jakiś dzieciak się na tobie wyżył? Dałabyś sobie spokój z tym przedszkolem".

Proś mnie!

Sandra opowiada: - Skończyłam uniwersytet, dietetykę. Chciałam uczyć, zaproponowano mi zajęcia ze studentami. Ale akurat koleżanka otwierała przedszkole, zachęcała: przyjdź do mnie, zobaczysz, jak jest fajnie, będziesz realizować swój program... Rodzice odradzali: "Twój brat jest adwokatem, siostra w Brukseli, a ty? Gdzie twoja ambicja?". I stałam się czarną owcą.

Ojciec prychał, słysząc, że moje dzieciaki wygrały dzielnicowy konkurs "Zdrowe śniadanko", a mama "dla równowagi" oznajmiała, że siostra właśnie jedzie na wakacje na Goa, stać ją w końcu. A we mnie rosła wściekłość. Musiałam znaleźć ujście dla mojej frustracji. Joga mnie nudziła, bieganie męczyło, alkoholu nie lubię. Pomyślałam, że mam ochotę na jakiś sport walki, ale głupio mi było iść do klubu i powiedzieć: "Chciałabym móc raz na jakiś czas dać komuś w zęby". Więc?

Kiedyś w pracy nakryłam koleżankę na flircie z zatrudnionym u nas informatykiem. Poprosiła o rozmowę, błagała, żebym nikomu nie mówiła, chłopak jest żonaty, będą kłopoty. Byłam zadowolona. Zależało ode mnie coś ważnego. Zmusiłam, żeby mnie błagała o litość. Można i tak.

Czego nie widać

Obmawiania nie widać. Tak myślała. - Zrobiłam się wstrętna dla koleżanek. Dziecko A. bierze narkotyki? Miałam nie rozpowiadać, ale tak się złożyło... J. podejrzewa

męża o zdradę? W sumie mu się nie dziwię, może gdyby o siebie zadbała... K. kupuje nowe mieszkanie, choć zarabia niewiele? Ten blondyn, który przyjeżdża po nią volvo, musi być dobrze ustawiony, "zguglujmy" go, będzie o czym pogadać.

Szybko przekroczyłam cienką granicę, bo komentowanie życia innych, zwłaszcza niepowodzeń - robiło mi dobrze. W końcu jedna z dziewczyn niemal rzuciła się na mnie: "Co za bzdury rozpowiadasz o moim facecie? Że niby z kim go wczoraj widziałaś? Wczoraj był w Łodzi. Odwal się ode mnie!".

Kiedy się opamiętała? - O rozmowę poprosiła mnie Danka, właścicielka przedszkola, która dała mi pracę. Powiedziała: "Wiem, że mnie oczerniasz przed zespołem. Co się z tobą dzieje?". Nie umiałam z tego wybrnąć. Złożyłam wypowiedzenie i z podkulonym ogonem uciekłam. Tylko co dalej? - pyta Sandra.

Od czterech miesięcy jest bez pracy. Kupiła nową sukienkę, przefarbowała włosy. Chce się zmienić. Tylko jak?

Agnieszka Litorowicz-Siegert

Twój STYL 2/2011

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: psychologia | macierzyństwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy