Reklama

Prezydent wprowadza się o dwunastej

Hillary Clinton poprawia makijaż w Niebieskim Pokoju, z tyłu stoi długoletni kamerdyner James Jeffries, fot. Barbara Kinney/Biały Dom, dzięki uprzejmości Biblioteki Prezydenckiej i Muzeum Williama J. Clintona /archiwum prywatne

Hillary Clinton dobrze zna Biały Dom, bo była już jego mieszkanką. Dla Donalda Trumpa, choć przyzwyczajonego do służby i mieszkania w wielkich rezydencjach, wprowadzenie się do Białego Domu byłoby większym wyzwaniem. Jak wygląda pierwszy dzień w siedzibie prezydentów Stanów Zjednoczonych - opisuje Kate Andersen Brower, autorka książki "Rezydencja. Sekretne życie Białego Domu".

Przeczytaj fragment książki "Rezydencja. Sekretne życie Białego Domu":

Raz lub dwa razy na dekadę, najczęściej w przenikliwie mroźny styczniowy dzień, amerykańska opinia publiczna skupia się na przekazaniu władzy prezydenckiej. Setki tysięcy ludzi zbierają się w National Mall, aby patrzeć, jak w trakcie podniosłej i zaplanowanej w najdrobniejszym szczególe uroczystości, którą pierwsza dama Lady Bird Johnson nazwała "wielkim, cyklicznym amerykańskim widowiskiem", prezydent elekt składa uroczystą przysięgę.(...)

Biały Dom w dniu inauguracji budzi się jeszcze wcześniej niż zazwyczaj, pracownicy schodzą się już przed świtem. Tego dnia efektem ich pracy będzie otwarcie nowego rozdziału amerykańskiej historii.

Reklama

Podczas pożegnania nie brakuje łez

Do południa, kiedy nowy prezydent oficjalnie obejmie urząd, Biały Dom należy do rodziny, która go opuszcza. Rankiem w dniu inauguracji odchodzący prezydent podejmuje kawą nowych lokatorów. A tuż przed jego wyjazdem pracownicy rezydencji zbierają się w wystawnej Państwowej Jadalni, w której niejednokrotnie asystowali przy obiadach dyplomatycznych, aby się pożegnać z rodziną prezydencką. Często targają nimi rozmaite emocje, bo przecież zaledwie za sześć godzin wyprowadzi się ich szef, z którym niejednokrotnie zdążyli się zaprzyjaźnić.

W wielu przypadkach członkowie personelu byli związani z odchodzącą rodziną aż przez osiem lat, ponadto bardzo rzadko ktokolwiek z nich miał okazję wcześniej poznać nowych mieszkańców rezydencji. Dlatego podczas pożegnania nie brakuje łez, mimo radości, z jaką wielu z tam zebranych patrzy w przyszłość.

- Kiedy Clintonowie razem z Chelsea zeszli na dół, milczeli - ochmistrzyni Christine Limerick wspomina dzień zaprzysiężenia nowego prezydenta w 2001 roku. - Zaraz się rozpłaczę, kiedy sobie przypomnę, jak prezydent Clinton ze śmiertelną powagą popatrzył na każdego z nas i wreszcie powiedział: "Dziękuję". Wszyscy, jak jeden mąż, zanieśli się płaczem.

Podczas pożegnania z prezydentem pracownicy rezydencji wręczają rodzinie upominek zapakowany w pięknie ręcznie rzeźbione przez zatrudnionych na miejscu stolarzy pudełko - czasem jest to amerykańska flaga, która powiewała nad Białym Domem w dniu inauguracji głowy państwa. W 2001 roku Limerick (Christine - ochmistrzyni Białego Domu w latach 1979-2008 - red.), przełożona zespołu florystów Nancy Clarke i główna kustosz Betty Monkman ofiarowały Hillary Clinton ogromną poduchę wykonaną ze skrawków tkanin, którymi pierwsza dama kazała udekorować pokoje.

Nie ma zbyt wiele czasu na zadumę. Około jedenastej rano obie pierwsze rodziny opuszczają Biały Dom, kierując się na Kapitol. Od tej pory aż do mniej więcej piątej po południu, kiedy nowy prezydent z najbliższymi wraca na chwilę odpoczynku przed inauguracyjnym balem, personel musi wykonać wszystkie niezbędne czynności związane z wyprowadzeniem się jednej rodziny i wprowadzeniem kolejnej. W tej rzadkiej chwili kiedy oczy całego Waszyngtonu i świata odwracają się od Białego Domu i spoglądają na Kapitol, personel jest wdzięczny, że uwaga opinii publicznej zostaje tymczasowo odciągnięta od zamieszania za murami rezydencji.

Zatrudnienie firmy przeprowadzkowej na jeden dzień wiązałoby się z szeregiem kontroli bezpieczeństwa, które tylko utrudniłyby to zadanie, dlatego personel jest odpowiedzialny za wprowadzenie nowego prezydenta i wyprowadzenie starego. Bez żadnej pomocy z zewnątrz. W ciągu dnia oprócz tradycyjnych, codziennych obowiązków pracownicy rezydencji przemieniają się w ekipę przeprowadzkową, a na wykonanie dodatkowego zadania mają zaledwie sześć godzin. Ze względu na ogrom pracy, która na dodatek jest niezwykle wyczerpująca fizycznie, zostają zaangażowani wszyscy bez wyjątku: pracownicy ze zmywaka w kuchni przestawiają meble, a stolarze ustawiają na półkach ramki ze zdjęciami.

Personel nie szczędzi sił, dlatego, niestety, zdarzają się wypadki. Kiedy wyprowadzali się Clintonowie, jeden z pracowników tak poważnie uszkodził kręgosłup przy podnoszeniu kanapy, że przez kilka kolejnych miesięcy przebywał na urlopie zdrowotnym.

Sześć godzin na całkowitą zmianę

Dla szefa działu operacyjnego Tony’ego Savoya dzień zaprzysiężenia prezydenta jest najważniejszym momentem pracy. Zazwyczaj dział operacyjny zajmuje się organizacją przyjęć, proszonych kolacji, bankietów w ogrodzie, a także przestawianiem mebli na potrzeby wywiadów telewizyjnych, ale w dniu inauguracji staje się "mózgiem całej przeprowadzki", jak mówi Savoy. Ciężarówki z rzeczami nowej rodziny wjeżdżają przez jedną bramę i kilkudziesięciu pracowników: logistyków, mechaników, stolarzy, elektryków, spieszy się, aby wyładować meble i przenieść je dokładnie w te miejsca, które wyznaczy im osoba odpowiedzialna za aranżację przestrzeni z ramienia rodziny nowego prezydenta.

- Do najlepszych przeprowadzek zaliczam te, które nie zniechęcają ludzi do dalszej pracy w rezydencji - żartuje Savoy, maskując tym samym aurę niepokoju unoszącą się nad tym wprawiającym w osłupienie zadaniem.

W zaledwie sześć godzin od wyjazdu jednej pierwszej rodziny do przybycia świeżo zaprzysiężonego prezydenta wraz z bliskimi personel musi położyć nowe dywany, wymienić materace i pościel, zdjąć obrazy i generalnie urządzić całość w stylu odpowiadającym nowym mieszkańcom. Pracownicy rezydencji rozpakowują pudła, składają równo ubrania i układają je w szufladach. Nawet stawiają szczoteczki i pastę do zębów w łazience na półce. Nie mogą zapomnieć o najdrobniejszym szczególe.

Florysta Bob Scanlan pomagał przy wyprowadzce Clintonów przed wprowadzeniem się rodziny George’a W. Busha w 2001 roku. Zadanie było tym łatwiejsze, że nowi mieszkańcy znali rezydencję lepiej niż inni debiutujący prezydenci. George W. Bush i jego żona byli częstymi gośćmi w Białym Domu, gdy Bush senior piastował najwyższy urząd. Obecność licznego personelu wcale ich nie zrażała. Laura Bush przyznaje, że "ich dodatkowym atutem" była dobra znajomość rezydencji, w której spędzili mnóstwo czasu podczas prezydentury pierwszego Busha ("staruszka Busha" - jak z czułością nazywają go pracownicy Białego Domu). - To szczęście miała jeszcze tylko jedna para prezydencka: John Quincy i Louisa Adamsowie - dodaje.

Bill Clinton doskonale zdawał sobie sprawę, że jego następca świetnie zna dom i personel, zdarzało mu się nawet żartować, że Bush wie, gdzie szukać włączników światła. Clinton przed zaprzysiężeniem odwiedził Biały Dom zaledwie kilkakrotnie: po raz pierwszy jako nastolatek w ramach American Legion Boys Nation, kiedy miał szansę uścisnąć dłoń prezydenta Kennedy’ego, następnie w 1977 roku jako gość Carterów (to była też pierwsza wizyta Hillary Clinton w rezydencji), a potem jeszcze parę razy jako gubernator stanu Arkansas podczas kolacji wydawanych dla Krajowej Rady Gubernatorów.

Nim się wprowadzili, Hillary przyznała, że tylko raz miała okazję przejść się po drugim piętrze: Barbara Bush oprowadziła ją po pokojach po zwycięstwie Billa w wyborach. Nigdy wcześniej nawet nie zerknęła na trzecie piętro. Kiedy już Clintowie zamieszkali w Białym Domu, pani Clinton zainteresowała się historią budynku i zleciła kustoszom przygotowanie bogato ilustrowanej książki przedstawiającej zmiany zachodzące w każdym z pomieszczeń od chwili powstania budowli.

Z ostatnich prezydentów to Barack Obama uznał przeprowadzkę do Białego Domu za jedno z największych wyzwań. Wraz z rodziną przenieśli się tam wprost z Chicago, z domu stojącego w sąsiedztwie Hyde Parku. Obamowie mieli w przeszłości do czynienia ze służbą jeszcze mniej niż Clintonowie: w Chicago co prawda zatrudniali panią do sprzątania, ale ich córki Sasha i Malia nawet wychowywały się bez niani, bo podczas kampanii prezydenckiej opiekowała się nimi matka Michelle, Marian. Ominęło ich szczęście posiadania ojca prezydenta, brakowało im też doświadczenia mieszkania w luksusowej siedzibie gubernatora, dlatego dopiero z czasem prezydent Obama i jego rodzina przywykli do życia w nowych warunkach.(...)

Informacje gromadzone są już od prawyborów

Gary Walters zatrudniony na stanowisku mistrza ceremonii od 1986 do 2007 roku zaczynał gromadzić informacje o kandydatach już na etapie prawyborów, nim politycy ubiegający się o najwyższy amerykański urząd zostają oficjalnie desygnowani przez swoje partie. Kiedy prezydenci Ford, Carter i George H. Bush stracili szansę na drugą kadencję, zadanie to okazało się szczególnie trudne. - Zawsze bierze się pod uwagę powtórną wygraną aktualnego prezydenta, ale przede wszystkim trzeba bacznie obserwować rozwój wypadków - twierdzi Walters.

W grudniu, już po wyborach, ale wciąż przed zaprzysiężeniem, Walters angażował obecną pierwszą damę do oprowadzenia nowej pary prezydenckiej po Białym Domu. Wtedy właśnie nowa pierwsza dama otrzymuje materiały zawierające nazwiska i zdjęcia osób zatrudnionych w rezydencji. Przede wszystkim pomaga to przyszłej pierwszej rodzinie zawczasu zaznajomić się z personelem, ale wynika też częściowo z wymogów bezpieczeństwa, bo dzięki temu widok nieznajomej twarzy zaniepokoi nowych mieszkańców rezydencji, każąc im się skontaktować z Secret Service.

Zdający urząd prezydent sam płaci za wywiezienie osobistych rzeczy z Białego Domu. Nowy prezydent także opłaca przeprowadzkę z osobistych środków, z funduszy pozostałych po kampanii lub zebranych na ten właśnie cel. Rankiem w dniu zaprzysiężenia zadaniem nowej pierwszej rodziny jest skoordynowanie wniesienia osobistych rzeczy na teren posiadłości.

Na początku każdej nowej administracji do większych wyzwań logistycznych należy transport i wniesienie na teren Białego Domu osobistych mebli i większych sprzętów należących do nowej pierwszej rodziny. Po wyborach w 1960 roku sekretarka ds. socjalnych Kennedych Letitia Baldrige przygotowała dla Jackie notkę, w której poinformowała ją, że zapytała sekretarkę ds. socjalnych Eisenhowerów Mary Jane McCaffree, "czy nie dałoby się przemycić większości rzeczy bez ich [Eisenhowerów] wiedzy, a ta się zgodziła; mistrz ceremonii może schować kartony i walizki, itd. tak, żeby nic nie zauważyli, a potem, kiedy wybije dwunasta w południe, wyciągnie wszystko na światło dzienne. Czy to nie cudowne? Niemal jak u Hitchcocka".

Liczy się każdy drobiazg

Baldrige wspomina wyprawę samochodem w towarzystwie Providencii Paredes, pokojówki Jackie, i George’a Thomasa, lokaja Jacka Kennedy’ego, do Białego Domu z zapakowanymi walizkami i kreacją pierwszej damy na bal inauguracyjny. Kiedy przyjechali na miejsce, wszyscy pozostali pojechali na uroczystości inauguracyjne na Kapitolu. Pokryte śniegiem południowe tereny posiadłości były skąpane w promieniach silnego słońca. - Tak zaplanowaliśmy wyjazd z Georgetown, żeby nie przyjechać do Białego Domu przed dwunastą, bo o tej właśnie porze nowy prezydent oficjalnie przejmuje rezydencję po swoim poprzedniku.

Niemal pół wieku później obowiązują identyczne zasady. Doradcy rodziny Obamów zaczęli spotykać się z członkami personelu wkrótce po wyborach, dzięki temu na tydzień przed zaprzysiężeniem nowego prezydenta większość mebli znalazła się w Białym Domu. Tymczasowo przechowywano je na parterze w Pokoju Chińskim, aby stamtąd sprawnie przenieść je na górę. Bushowie poinformowali mistrza ceremonii Stephena Rochona, że pragną jak najbardziej ułatwić wszystkim przeprowadzkę, a ten dołożył starań, aby odchodzący prezydent nie poczuł się niekomfortowo. - Staramy się wówczas nie robić niczego na oczach pierwszej rodziny - mówi. - Choć ona doskonale zdaje sobie sprawę, co się dzieje. Nie chcemy jednak, żeby poczuła, że na nią naciskamy.

Doradcy prezydenta Obamy skontaktowali się także z innymi członkami personelu. Na dwa miesiące przed zaprzysiężeniem przełożona florystów Nancy Clarke spotkała się z Michaelem Smithem, dekoratorem wnętrz Obamów, aby przedyskutować, jakie kwiaty należy umieścić w prywatnych pokojach, w których zatrzymają się rodzina i przyjaciele na noc po inauguracji.(...)

- Każdy drobiazg się liczy, kiedy chce się stworzyć przyjazną i miłą dla wszystkich atmosferę - zauważył florysta Bob Scanlan.

Kate Andersen Brower, "Rezydencja. Sekretne życie Białego Domu". Wydawnictwo Znak.

Tytuł, wstęp, skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji.


Styl.pl/materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy