Reklama

Próba przyjaźni

Kinga wyszła za mąż, Kasia urodziła dziecko, Patrycja awansowała na wysokie stanowisko. I właśnie wtedy ich przyjaźnie przeszły kryzys. Dlaczego kobietom, które rozumiały się od lat, tak trudno było znieść sukces koleżanki? Czy prawdą jest powiedzenie, że przyjaciółkę najlepiej poznaje się w szczęściu?

Przyjaciółki od dziesięciu lat. Planowały podróż do Ameryki Południowej, chciały otworzyć osiedlową kawiarnię. Taki był plan. Ale Kinga się zakochała.

Karolina, 32 lata, szefowa fundacji: – Jej zaręczyny były dla mnie szokiem. Zadzwoniła, gdy robiłam zakupy: „Michał mi się oświadczył! Niedługo się do niego wprowadzam!”. Moja pierwsza reakcja? Walczyłam, żeby się nie rozpłakać. Minęły dwa tygodnie od mojego rozwodu, cztery od dnia, w którym błagałam męża, żeby do mnie wrócił. Ale pogratulowałam przyjaciółce. Dzień później znów telefon. Kinga prosi, żebym pomogła jej wybrać suknię ślubną. Miałyśmy się spotkać. Wysłałam sms: „Nie mogę udźwignąć twojego szczęścia. Wybacz, na jakiś czas musimy przestać się kontaktować”. Potem pojechałam pod mieszkanie byłego męża i pół godziny płakałam w samochodzie.

Reklama

Kinga, 30 lat, graficzka: – Akurat tego dnia chciałam poprosić Karolinę, żeby została moim świadkiem. Nie znałam nikogo, kto byłby mi bliższy. I nagle przyszedł ten sms. Pamiętam, że chciałam od razu do niej jechać. Powiedzieć, żeby się nie wygłupiała, że jej potrzebuję. Powstrzymał mnie narzeczony. Powiedział: „Zostaw ją, prawdziwych przyjaciół poznaje się w szczęściu”.

Taka piękna historia...

Poznały się na iberystyce. Szybko zaczęły mówić o sobie „siostry”. Wspólna fascynacja jogą, Beckettem, przegadane noce. Po latach kupiły mieszkania w jednej dzielnicy, samochody w tym samym kolorze. – Utrzymywała mnie, gdy nie miałam pracy – mówi Karolina. – Ratowała z depresji, gdy umarł mój ojciec – wyznaje Kinga. Ich przyjaźń przetrwała roczne stypendium Kingi w Chile. No i czas, gdy to Karolina wychodziła za mąż, a Kinga była singielką.

Karolina: – Kiedy ja się zakochałam, moja przyjaciółka nie przestała być dla mnie ważna. W piątkowe wieczory prosiłam męża, żeby zaprosił do nas jakiegoś kolegę singla, a ja dzwoniłam po Kingę. Często wychodziliśmy we trójkę do kina, na kręgle. Z myślą o niej nigdy nie wyłączałam komórki. Kiedyś po północy zadzwoniła z płaczem spod jakiejś restauracji, bo właśnie rozstała się z facetem. Pojechałam po nią i przez kilka kolejnych dni zajmowałam się tylko jej sprawami. Raz nawet mąż mi powiedział: „Gdybym umierał, a dzwoniłaby akurat Kinga, to raczej nie mógłbym liczyć na pierwszą pomoc”.

Kinga: – Czasem miałam wrażenie, że Karolina woli spędzać czas ze mną niż z mężem. On był domatorem i strasznym konserwatystą. Ona lubiła się bawić, potrzebowała wrażeń. Gadałyśmy o tym bez przerwy. Nie zdziwiło mnie, że jej małżeństwo zaczęło się sypać po roku. Mniej więcej wtedy ja poznałam Michała. Makler giełdowy, przystojny, w dobrze skrojonym garniturze. Przez pierwsze tygodnie Kinga i Karolina spekulowały: napisze, nie napisze? Czy jeśli nie dzwoni, to znaczy, że mu nie zależy, czy że uwodzi? Ale im częściej Kinga spotykała się z Michałem, tym więcej było odwołanych wieczorów z przyjaciółką.

Karolina: – W knajpie, w której do tej pory bywałyśmy w każdy weekend, teraz siedziałam sama. Albo Kinga przyprowadzała go na nasze spotkania. Mówiłam sobie: powinnam się cieszyć, że jest szczęśliwa. Ale były też inne myśli: co ona widzi w tym Michale?! Facet nie oglądał żadnego filmu Felliniego! Typ nuworysza. Za kawę płacił dwustuzłotowym banknotem, choć widać było, że ma drobne. Ale przyznaję, wyglądał na naprawdę zakochanego. Niestety, z wzajemnością!

Czułam, że schodzę na dalszy plan. Wieczorami przestała odbierać moje telefony. Gdy dzwoniłam w dzień mojego rozwodu, też nie odebrała. Później usłyszałam tylko: „Miałam wyciszony, byliśmy na kolacji u znajomych”. W święta zawsze któryś dzień spędzałyśmy razem. Teraz spotkałyśmy się tylko przy stoisku z choinkami. Ona wybrała wielką jodłę, ja mały świerk. I sama go niosłam do domu na plecach. Na pytanie „co u was?”, odpowiadała „super”. Kiedy zadzwoniłam, żeby się wygadać, jak bardzo tęsknię za byłym mężem i że łykam antydepresanty, usłyszałam: „Przepraszam, mam drugi telefon, zadzwonię za chwilę”. Nie oddzwoniła. Za to wysyłała mnóstwo mm s-ów: ich zdjęcia znad morza, z Madrytu, fotografię parkietu dębowego, który zamówią do domu i komody w stylu art déco. Nie pamiętam już, w którym momencie przestałam jej dobrze życzyć.

Kinga: – Związek z Michałem to najlepsze, co mi się w życiu przydarzyło. A Karolina? Pamiętam jedno ze wspólnych spotkań. Siedzieliśmy we trójkę w kawiarni, mówiła tylko ona – o swoich sukcesach w pracy, o jakimś „świetnym” wyjeździe służbowym do Tokio, o niezwykłych ludziach, których poznała na imprezie. Potem od niechcenia rzuciła: „A wy gdzieś wychodzicie?”.

I nagle zaczęła mówić o kompromisach. Że nie wyobraża sobie bycia z facetem, który nie jest humanistą i nie zna się na sztuce. Michał się nie znał. W końcu powiedziała: „W sobotę porywam twoją dziewczynę do klubu!”. Nie wytrzymałam: „To jedyny dzień w tygodniu, gdy oboje nie pracujemy. Chcemy spędzić go razem”. Popatrzyła z politowaniem: „Robisz się nudna”. A przecież my dopiero budowaliśmy nasz związek. Wiedziała, że mi na nim zależy. W pewien weekend Michał siedział do późna w pracy. Brał nadgodziny, bo zbieraliśmy pieniądze na wesele. Miałam słaby dzień, powiedziałam jej, że jestem zazdrosna, gdy Michał tyle czasu spędza w biurze. Poradziła, żebym wpadła do niej i wyłączyła komórkę: „A niech się pomartwi!”. Posłuchałam. Michał nocą szukał mnie po mieście. Myślał, że coś się stało. Zrozumiałam, że Karolinie byłoby na rękę, gdyby między mną i moim facetem coś się popsuło. Postanowiłam ograniczać nasze kontakty.

Karolina: – Zaczęły mnie drażnić jej opowieści o tym, jak to oni prawie się nie kłócą, a on w każdą środę – dzień ich poznania – przynosi jej róże. Chciałam, żeby była szczęśliwa, ale ta ich sielanka sprawiała, że czułam się przegrana. Gdy wtedy w sms-ie poprosiłam, by do mnie nie dzwoniła, liczyłam jednak na telefon. Chciałam poczuć, że wciąż jestem dla niej ważna. Że jej zależy. Ale nie zadzwoniła. Wyrzuciłam na śmietnik obraz, który mi podarowała. Potem pozbyłam się reszty pamiątek. Jak po byłym mężu.

Kinga: – Nawet mi ulżyło. Wreszcie nie musiałam udawać, że mam gorzej. Bo wcześniej, gdy Karolina zapytała, dokąd jedziemy w podróż poślubną, powiedziałam, że na Kos, choć tak naprawdę był to Mauritius. Dwa tygodnie przed ślubem Kinga znalazła sukienkę, którą Karolina pożyczyła jej na pierwszą randkę z Michałem. Obok leżały filmy z Fredem Astaire’em, które oglądały razem w Boże Narodzenie. Zadzwoniła kontrolnie zapytać, co słychać: „Cześć. Będziesz na ślubie? – Przykro mi, wyjeżdżam ze znajomymi do RPA”. Po tym telefonie kontakt się urwał.

Karolina: – Naprawdę wtedy wyjeżdżałam. To nie był unik. Ale dla nas obu stało się jasne, że to koniec znajomości. Ja nadal byłam dziewczyną poszukującą wrażeń, ona już ustawioną kobietą, która na miasto jeździ małym samochodem, a na zakupy rodzinnym vanem. Nie rozumiem jej nowego życia, nie lubię jej męża. Nie ma sensu udawać, że jeszcze się potrzebujemy.

Jak widać, nasza przyjaźń miała swój termin ważności. Który upłynął...

Wiadomość niespodzianka

Miało być tak: Iza zajdzie wreszcie w ciążę, a Kasia dostanie awans. Iza i Kasia są jak siostry, przyjaźnią się od siedmiu lat. Izie lepiej układa się życie osobiste, ma wspaniałego męża, dom, ale nie pracuje, choć chciałaby. Kasia spełnia się zawodowo, jest radcą prawnym i singielką. I nagle wszystko się zmieniło. Iza wychodziła właśnie z kliniki leczenia niepłodności, gdy dostała wiadomość od Kasi: „Jestem w czwartym tygodniu. Cholera! Znamy się z Bartkiem dopiero trzy miesiące. A ja i tak się cieszę!”.

Iza, 34 lata, polonistka: – Po tym sms-ie nie odbierałam telefonu. Wieczorem odpisałam: „Będzie dobrze. Pogadamy jutro, bo źle się dziś czuję”. Spotkałyśmy się dopiero, gdy Kasia była w piątym miesiącu. Tyle czasu potrzebowałam, żeby zaakceptować, że to ona, a nie ja, będzie mieć dziecko. O ciąży wiedziałam wszystko, cztery lata bezskutecznie się o nią starałam. Ale martwiłam się o Kasię, wiedziałam, że się przepracowuje, więc kupowałam dla niej kwas foliowy, witaminy, krem na rozstępy. Tylko nie potrafiłam się z nią spotkać. Robiłam paczki i wysyłałam jej kurierem. Do środka wkładałam liściki: „Nie jedz serów pleśniowych ani sushi”, „Przed komputerem możesz siedzieć maksimum cztery godziny”. Oddzwaniała, dziękowała, ale nie nalegała na spotkanie, byłam jej za to wdzięczna. Miałam za sobą właśnie drugie nieudane in vitro.

Kasia, 33 lata, radca prawny: – Pierwsze tygodnie ciąży były dla mnie straszne, ale Iza o tym nie wiedziała. Od dawna obiecywano mi awans. Teraz byłam pewna, że go nie dostanę. Poza tym miałam wątpliwości co do Bartka. Znaliśmy się krótko. Oświadczył się, gdy powiedziałam mu o dziecku, ale ja wcale nie miałam pewności, że chcę tego związku. Samotne macierzyństwo mnie jednak przerażało. Nie umiałam o tym wszystkim rozmawiać z Izą. Co miałam powiedzieć kobiecie, która leczy się z niepłodności? Że się frustruję, bo nieplanowana ciąża skomplikowała mi życie? Gdy się zdzwaniałyśmy, Iza rzadko pytała o dziecko. Chętniej opowiadała o gadżetach, które kupiła do domu, masażach, spa i swoim „niezwykłym” kocie. Nie wiedziała nawet, że w trzecim miesiącu ciąży wylądowałam w szpitalu, a potem dwa tygodnie przeleżałam w domu. Kiedy już w szóstym miesiącu napisałam jej sms: „Chłopiec!”. Odpisała: „Gratuluję”. I koniec.

Iza: – Wiedziałam, że powinnam ją odwiedzić. Ale nie miałam na to siły. Żeby poczuć się lepiej, zlikwidowałam lokatę i kupiłam sobie auto. Gdy spotkałam się z Kasią, gadałyśmy tylko o tym samochodzie. Z jej inicjatywy. Pytała mnie nawet o silnik. W związku z ciążą mówiła tylko o dolegliwościach: że pęka jej skóra na brzuchu, puchną kostki i wciąż ma mdłości. Było w tym wszystkim coś nieautentycznego.

Test wytrzymałości

Kasia dzwoni do Izy: „Odchodzę od Bartka. To pomyłka. Będę sama wychowywać dziecko”. Jest w ósmym miesiącu. Iza dzwoni do Kasi: „Przyjeżdżaj do nas. Będziesz miała swój pokój. Nie możesz teraz być bez opieki”. – Jej kłopoty nas zbliżyły – wspomina Iza. – Znów byłam jej potrzebna, znów ona miała gorzej. Poczułam, że muszę pomóc. Kasia była w depresji. Iza gotowała obiady, woziła ją do lekarza, kupiła łóżeczko dla dziecka i wózek. Mężowi wytłumaczyła: „Kasia będzie u nas tylko do porodu, zrozum sytuację”. Ale Kasia została dłużej: – Dla Izy moja ciąża, a potem dziecko w domu były jak namiastka macierzyństwa. Czułam, że ona tego potrzebuje.

Iza: – Nie wiem, jak wytrwałam. Były chwile, gdy słysząc płacz jej dziecka, kładłam się na kanapie i myślałam o tym, że zaraz się spakuję i wyjdę. Gdy patrzyłam, jak Kaśka przytula synka, zagryzałam wargi, żeby nie płakać. Ale pomagałam jej w opiece nad dzieckiem. Tylko mąż się wściekał, kiedy w czasie, gdy się kochaliśmy, zza ściany słychać było płacz nie naszego dziecka. I gdy z powodu tego krzyku wstawał niewyspany do pracy.

Denerwował się, że nie mamy intymności, że codziennie rano widuje w kuchni obcą kobietę, która podgrzewa w garnku mleko. Raz mi powiedział: „albo ona się wyprowadzi, albo ja”. Ubłagałam go: „przecież to wyjątkowa sytuacja”. Groźby nie spełnił, ale kilka tygodni prawie nie odzywaliśmy się do siebie. Tylko przy Kaśce dbałam o pozory, pytałam go, czy chce herbaty, co w pracy. Nie chciałam, żeby miała wyrzuty, że to przez nią. Trzy miesiące później Kasia wróciła do Bartka. – W domu wreszcie zrobiło się cicho – mówi Iza. – Ale naszą przyjaźń czekał kolejny test. Jej partner mnie drażnił, miałam wrażenie, że czarną robotę wykonałam za niego. Że w jakimś sensie mam większe prawo do dziecka niż on.

Kasia: – Przez lata Iza była dla mnie najbliższą osobą. Teraz priorytety się zmieniły. Ważniejsza stała się dla mnie rodzina. Kilka dni temu Kasia zadzwoniła do Izy: – Nie wracam do kancelarii. Biorę wychowawczy, zostanę z synem w domu. Iza się ucieszyła: „Masz rację! Dosyć już tej kariery, teraz jesteś matką!”. Upiekła tort i zawiozła przyjaciółce. – Nie wiem, jak to wytłumaczyć – wyznaje. – Ale od dawna nic mnie nie ucieszyło tak jak ta wiadomość.

Bez znieczulenia

Matylda dla Patrycji kiedyś zrobiłaby wszystko. Załatwiła jej nawet pracę w swojej firmie, łamiąc kilka zasad. Dopisała do jej cv studia MBA, których Patrycja wcale nie skończyła. Ważne było tylko to, by przyjaciółka dostała dobre stanowisko. Nie przewidziała jednego. Że koleżanka awansuje szybciej niż ona. I pewnego dnia powie: „Nie obchodzi mnie, że jesteś chora, na jutro masz zrobić sprawozdanie!”. A gdy Matylda spóźni się z raportem, nie dostanie trzynastej pensji. Pod decyzją podpisze się jej przyjaciółka.

Matylda, 30 lat: – Znałyśmy się od dziecka. Mieszkałyśmy w podwarszawskiej miejscowości. Moi rodzice mieli ogromną willę, rodzice Patrycji skromny domek. Pamiętam, że po kryjomu oddawałam jej lalki Barbie i markowe dżinsy.

Patrycja, 30 lat: – Dla mnie świat Matyldy to była bajka. Gosposia podawała obiad, jej tata odwoził nas do szkoły swoim volvo. Świetnie się rozumiałyśmy, choć zawsze żyłam jakby w jej cieniu. Chyba sama ustawiłam się w tej pozycji. Wydawało mi się, że na przyjaźń takiej dziewczyny muszę sobie zasłużyć.

Matylda jeszcze na studiach z zarządzania dostała pracę w firmie konsultingowej. Poznała polityków, biznesmenów. Na stanowisku dyrektora działu odpowiadała za pozyskiwanie do współpracy ważnych ludzi. Patrycja była wtedy asystentką szefa sieci hipermarketów. Gdy nagle straciła pracę, została z dnia na dzień z kredytem na kawalerkę, pożyczką na samochód i niespłaconymi kartami kredytowymi.

Matylda: – Pożyczałam jej pieniądze. Na czynsz, raty, buty. Straciła pracę na początku kryzysu – zły czas. W firmach nie przyjmowano ludzi. Któregoś dnia rozmawiałyśmy przez telefon, mówiła bardzo cicho, prawie jej nie słyszałam. Zapytałam, o co chodzi. „O tej porze najczęściej przychodzi komornik. Udaję, że mnie nie ma”. Postanowiłam, że muszę jej pomóc. Akurat zwalniało się u nas miejsce konsultanta. Kazałam Patrycji szybko przysłać cv, dodałam do niego fakultet z zarządzania. Dopisałam też praktykę w firmie znajomej, w której Patrycja miała rzekomo pracować. Potem umówiłam ją na rozmowę z szefem. Bała się, że nie da rady. Przekonywałam: „Nie bądź głupia, we wszystkim ci pomogę”.

Patrycja zrobiła wrażenie. Zamiast stanowiska konsultanta dostała posadę dyrektora w dziale lobbingu parlamentarnego. – To nie był mój plan, ale się ucieszyłam. Wyjechałam z przyjaciółką na weekend do Kazimierza, żeby wprowadzić ją w tajniki firmy, w reguły spotkań lobbingowych, negocjacji. Zdradziłam wiele nieformalnych informacji, które zdobywa się latami. Mówiłam: ten klient ma taki słaby punkt, tamtego przekonują argumenty typu... Potem, gdy już pracowała, podpowiadałam, jak pisać projekty, sprawdzałam wszystko, co zrobiła, korygowałam.

Uczyła się szybko. W pracy gadałyśmy, plotkowałyśmy, było fajnie. Dzięki mojej pomocy Patrycja zrealizowała trzy trudne przedsięwzięcia. Po pół roku szef awansował ją na członka zarządu! Ja dalej pracowałam na tym samym stanowisku. I nagle zaczęłam podlegać służbowo przyjaciółce. Cieszyłam się, że dostała samochód z kierowcą, spłaciła długi i kawalerkę zamieniła na sto metrów. Nawet kiedy mówiła: „Nie będę na twoich urodzinach, mam naradę”, myślałam, że to przejściowe, że nie chce stracić pozycji, na którą wspólnie zapracowałyśmy. Ale gdy na korytarzu zaczęła mijać mnie bez słowa, postanowiłam z nią porozmawiać. Coś było nie tak.

Patrycja: – Matylda oczekiwała, że nadal będę umawiać się z nią na plotki w kuchni. Nie chciała zrozumieć, że jestem nowa w zarządzie i wszyscy patrzą mi na ręce. Walczyłam, żeby utrzymać stanowisko. Żyłam w ogromnym stresie, miałam wiele do stracenia. Schudłam dziesięć kilo, zaczęły mi wypadać włosy. Najpierw nie mogłam zasnąć bez kilku kieliszków wina, potem potrzebne były już tabletki nasenne. Matylda widziała tylko moje nowe mieszkanie, awans i to, że nie mam dla niej czasu. Do dziś nie wie, że gdy w firmie zaczęły się redukcje, uratowałam jej stanowisko. To dlatego nie zaprosiłam jej na przyjęcie imieninowe, na którym zjawili się najważniejsi ludzie z firmy.

Nie chciałam, żeby ktoś zaczął podejrzewać, dlaczego tak jej broniłam. Nie powiedziałam jej o tym. Pewnie by nie uwierzyła, ja też czułabym się dziwnie, mówiąc „patrz, co dla ciebie zrobiłam”. Zresztą wtedy już zachowywała się nie fair. Opowiadała na przykład pracownikom o moich intymnych historiach. Po dawnej zażyłości nie było śladu.

Matylda: – Po kilku próbach kontaktu, które zazwyczaj kończyły się tym, że Patrycja nie miała dla mnie czasu, przestałam w ogóle wtajemniczać ją w moje życie. O tym, że jestem w ciąży, dowiedziała się, gdy w piątym miesiącu poszłam na zwolnienie.

Patrycja: – Byłam wściekła, że nie powiedziała mi o ciąży. Gdy była na zwolnieniu, kilka razy chciałam się z nią umówić, ale wciąż była „zajęta”. Zabolało mnie to. Sama byłam zaskoczona, jak bardzo. Zaczęło mi jej brakować. Dotarło do mnie, że zależy mi na tej przyjaźni. Nie jestem bez winy, ale nie uważam naszej historii za zamknięty rozdział. Gdy Matylda wróci do pracy, chcę załatwić jej przeniesienie do rady nadzorczej w naszej spółce-córce. To chyba jedyny sposób, żebyśmy odbudowały nasze relacje. W pewnej chwili poświęciłam przyjaźń dla kariery, ale dziś chcę o nią zawalczyć.

Matylda: – Zastanawiam się nad zmianą pracy. Sytuacja, gdy moim zwierzchnikiem jest ktoś mniej ode mnie kompetentny, jest ponad moje siły. Czy nasza przyjaźń ma jeszcze szansę? Może, ale na innych warunkach, z mniejszym zaufaniem. Przekonałam się, że przyjaciel to jednak obcy człowiek, choć czasem wydaje się bliski.

Natalia Kuc

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy