Reklama

Redbad i Emilia: Coraz więcej miłości

Długo nie zwracali na siebie uwagi, aż jedna rozmowa zmieniła wszystko. Trzy lata później są po ślubie i spodziewają się pierwszego dziecka.

Redbad Klynstra-Komarnicki. Aktor, reżyser. Urodził się w Amsterdamie, ukończył warszawską PWST

Emilia pojawiła się w takim momencie mojego życia, kiedy podjąłem decyzję, że będę sam. Widocznie tak jest mi pisane. Muszę być artystą, a jako artysta pewnego rodzaju mnichem. Co prawda zawsze marzyłem o dużej rodzinie, ale długo było to dla mnie nieosiągalnym ideałem. Emilia była zupełnie inną kobietą niż te, które znałem do tej pory. Biła od niej pozytywna energia, radość, jakaś jasność.  

Zadziwiające, że przez wiele lat graliśmy w tym samym serialu, ale nie zwracaliśmy na siebie uwagi. I nagle wydarzyło się coś, co sprawiło, że oboje zaczęliśmy na siebie patrzeć inaczej. Emilia chciała ze mną porozmawiać o aktorstwie, słyszała, że reżyseruję i aktorzy są zadowoleni z pracy ze mną. To był listopad 2014 roku. Zrobiła na mnie wrażenie, bo uwielbiam dyskusje o sztuce aktorstwa, sensie tego zawodu. 

Reklama

Myślę, że oboje byliśmy w podobnym momencie życia. Otwarci na zmianę, rozwój. Wtedy niektóre przyjaźnie się kończą, pojawiają się nowe. Zafascynowała mnie od początku, Emilia jest piękną kobietą, ale w moim wieku uroda nie jest kryterium, czy ktoś może być partnerem, a na pewno nie jedynym. Widywaliśmy się, choć z drugiej strony nie chciałem jej obarczać swoją osobą, problemami. Uważałem, że ma prawo przeżyć swój czas, związać się z kimś w jej wieku. Zastanawiałem się też, dlaczego akurat ze mną chce być. Myślę, że ona również do końca tego nie rozumiała. Do niej w kolejce ustawiało się wielu atrakcyjnych mężczyzn... 

Przełomowy był przyjazd Emilii do Amsterdamu. Zaangażowałem się wtedy w pewien projekt teatralny i na kilka miesięcy przeniosłem do Holandii. Mieliśmy ze sobą kontakt, bo poprosiłem ją o zastępstwo za Kasię Herman w spektaklu "Małe zbrodnie małżeńskie". Przez Skype’a próbowaliśmy tę sztukę. Niespodziewanie Emilia przyleciała do mnie na jeden dzień. To było ciekawe, zaskakujące i bardzo znaczące. Myślę, że budowałem pewien rodzaj skorupy. Miałem obawy, nie że ja się zawiodę, tylko że ona się zawiedzie. Byłem też w dość trudnej sytuacji finansowej, a to nie pomagało w myśleniu o wspólnej przyszłości. W końcu Emilia wzięła młot i mój pancerz rozbiła. Dotarła do mnie. 

Urodziłem się w Amsterdamie, moja mama była Polką, ojciec Holendrem, ale to jemu zawdzięczam, że jestem dwujęzyczny. Jest lingwistą i nauczył się polskiego bez akcentu, co jest wyczynem niesamowitym. Mama niespecjalnie przejmowała się językiem, może dlatego, że była choreografem, interesował ją głównie ruch, język ciała. Nasze relacje były skomplikowane i miały duży wpływ na wiele moich wyborów. Razem z Emilią zrobiliśmy sztukę "Matko jedyna" o moim życiu w cieniu matki. Ona była reżyserem, choć sama mówi, że bardziej moim coachem. Ten monodram był ważny dla nas obojga. Mnie pozwolił się uporać z demonami przeszłości, odkryłem przed Emilią najskrytsze tajemnice. Zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej i przekonaliśmy, że nie tylko potrafimy, ale też chcemy razem ze sobą pracować. Dla mnie praca zawsze była na pierwszym miejscu. 

Kiedy zamieszkaliśmy razem, wychodziłem z domu rano i wracałem wieczorem, często zdenerwowany, zmęczony.  Wtedy Emilia zapytała mnie: "A mówiłeś, że chcesz mieć rodzinę. Jak to pogodzić?". Wyłapywała różne sprzeczności we mnie. Początki wspólnego życia nie były proste, zdarzył się nawet taki moment, gdy pomyślałem, że jednak nam się nie uda, ale zrozumiałem, że bardziej zależy mi na rodzinie niż na osobistych ambicjach. 

Naszą siłą jest to, że potrafimy z Emilią wszystkie nieporozumienia wyjaśnić w rozmowie. Doszliśmy do wniosku, że oboje chcemy pracować, ale też być razem. Jakie jest rozwiązanie? Pracować razem. Tak powstał projekt "Nienasyceni", serial dokumentalny, który realizujemy dla TVP Kultura. Jeździmy po Polsce i szukamy ludzi, którzy robią niesamowite rzeczy dla innych. To żmudna praca, bo tych osób nie znajdzie się przez internet. Nakręciliśmy już 30 odcinków. Niedawno zrobiliśmy także sztukę dla Teatru Telewizji. 

Ślub wzięliśmy 9 sierpnia 2017 roku w kościółku w Brodach pod Poznaniem, gdzie mieści się jedna z najstarszych polskich parafii. Potem w pięknym Folwarku Wąsowo odbyło się wesele. Było prawie 140 osób: z Warszawy, Opolszczyzny, Holandii, Niemiec, Stanów i Rosji. Każdego zapraszaliśmy osobiście, ale to dało niesamowity efekt. Wszyscy doskonale się bawili i do dziś słyszę, że był to najpiękniejszy ślub, jaki widzieli. 

Niektórzy dziwili się, że po ślubie dołożyłem nazwisko Emilii do swojego. Zrobiłem to z kilku powodów. Czuję się już Polakiem i chciałem dać temu wyraz, poza tym jestem dumny z nazwiska Komarnicki. Mam bardzo dobre kontakty z teściami, jej siostrą, szwagrem. To dla mnie ważne, że zyskałem tyle bliskich osób. Teraz jesteśmy na etapie budowania rodziny. Na wiosnę przyjdzie na świat nasze pierwsze dziecko. 

My za dziesięć lat? Wyobrażam sobie, że mieszkamy gdzieś w górach, mamy gromadkę dzieci i prowadzimy ośrodek, gdzie dzielimy się naszym doświadczeniem i zapraszamy tych, którzy są dla nas autorytetami. To piękna wizja.  

Emilia Komarnicka-Klynstra. Aktorka i wokalistka, absolwentka łódzkiej PWST

Kiedy Redbad powiedział, że po ślubie dołoży do swojego nazwiska moje, byłam zaskoczona. Zaaferowani przygotowaniami, nie rozmawialiśmy o tym. Dopiero gdy poszliśmy do urzędu złożyć papiery i pani podsunęła nam formularz, mówiąc: "W tej rubryce proszę wpisać nazwiska", automatycznie wpisałam "Komarnicka-Klynstra", on nagle powiedział: "Zaraz, poczekaj, może ja też bym tak chciał". Byłam poruszona i wzruszona. W mojej rodzinie są dwie dziewczyny, moja siostra i ja, tata pogodził się, że nie będzie kontynuacji nazwiska, więc decyzja Redbada go ucieszyła. 

Na początku naszego związku moi rodzice byli trochę zaniepokojeni. Mama nigdy nic nie powiedziała, ale ja wyczuwałam jej wątpliwości. Szesnaście lat starszy, kawaler, nomad, aktor. To mogło budzić niepokój. Przez kilka miesięcy znali Redbada tylko z moich opowieści. Ale kiedy pojechaliśmy z wizytą do mojego rodzinnego domu w Brzegu, kupił ich od razu. Jest mężczyzną w staromodnym stylu. Dba o mnie absolutnie. Jak rycerz. A skoro on jest rycerzem, to jego kobieta jest królową. Niczego mi nie odmawia, pod warunkiem że powiem, że tego potrzebuję, a nie że ma to zrobić. Dlatego nie mówię: "Wymień żarówkę w łazience", bo wiem, że będę na to czekała dwa miesiące. Zdecydowanie bardziej skuteczne jest: "Kochanie, potrzebuję więcej światła". 
Od razu wiedziałam, że to jest ta wielka miłość. I kiedy na początku próbowałam przystopować naszą znajomość, obiecywałam sobie, że więcej nie odbiorę od niego telefonu, to jednak uczucie było silniejsze ode mnie. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Dziś, trzy lata później, jesteśmy po ślubie i za kilka miesięcy przyjdzie na świat nasze dziecko.

Bardzo dobrze pamiętam moment, kiedy zwróciłam na niego uwagę. Przez pięć, może sześć lat oboje występowaliśmy w serialu "Na dobre i na złe", ale nie mieliśmy zbyt wiele wspólnych scen. Zresztą nie byliśmy sobą zainteresowani, nawet na poziomie koleżeństwa. Pewnego dnia spotkałam go na korytarzu i wręcz naskoczyłam na niego: "Redbad, koniecznie musimy porozmawiać". Nie wiem, skąd wzięła się ta siła, co mną wtedy kierowało. Chyba los, który był mądrzejszy. Ta rozmowa rozpoczęła się w małej kanciapie aktorskiej, gadaliśmy kilka godzin i okazało się, że wiele nas łączy. Wyszłam z tego spotkania oszołomiona i chyba też przestraszona, że wydarzyło się coś ważnego.

Oboje czuliśmy, że musimy się ponownie spotkać, ale przez kilka kolejnych miesięcy ciągle coś nam w tym przeszkadzało. Kiedy wreszcie się umówiliśmy, Redbad wybrał kawiarnię na Nowym Świecie. To było miejsce nie w moim stylu, dużo ludzi, głośna muzyka. Ale wcale mi to nie przeszkadzało, znowu przegadaliśmy kilka godzin. Zadzwoniłam potem do siostry, ona słuchała i w pewnej chwili zwróciła mi uwagę: "Czy ty nie widzisz, co się z tobą dzieje, jak opowiadasz o Redbadzie?". Zareagowałam nerwowo: "Co ty mówisz? Daj mi spokój". Później za każdym razem wypytywała mnie: "Co u Redbada?". Strasznie mnie to denerwowało, prosiłam: "Przestań mi tym Redbadem głowę zawracać", ale ona tylko się uśmiechała. 

Kiedy podjęliśmy decyzję, że będziemy razem, Redbad wprowadził się do mnie. Nigdy nie miałam wątpliwości co do uczucia, które nas łączy, ale życie pod wspólnym dachem okazało się trudniejsze, niż myślałam. Każde z nas miało swoje przyzwyczajenia. Był nawet taki moment, gdy powiedziałam: "Dłużej tego nie wytrzymam". Związek to nieustająca praca. Polega na zrozumieniu, akceptacji oraz szacunku. W wielu kwestiach jesteśmy totalnymi przeciwieństwami. Ja wszystko robię naraz, natomiast dla Redbada każda rzecz to osobny projekt. Musi się skoncentrować, rozpocząć, rozwinąć i skończyć. To dotyczy zarówno wielkich spraw, jak i drobnych, codziennych. 

Nienawidzę sprzątać, ale lubię porządek, a Redbad lubi sprzątać, jednak nie przywiązywał większej wagi do porządku. Dużo już się nauczył, choć też sporo przed nim. Moja mama jest perfekcyjną panią domu, wszystko miało swoje miejsce, swój rytm, ale wszystko robiła absolutnie sama. Od początku wiedziałam, że tak nie chcę. Nasz związek jest partnerski, dzielimy się obowiązkami. 

Mimo że znamy się bardzo dobrze, nigdy nie wiem, czego mogę się po nim spodziewać. Do każdej sytuacji podchodzi indywidualnie. Za każdym razem jest to dla mnie zaskakujące, a z drugiej strony inspirujące i rozwijające. Redbad wszystko musi mieć zaplanowane. Analizuje, jak będzie wyglądał nasz budżet, a przecież mamy wolne zawody. Nauczył mnie, że nie ma co się martwić na zapas albo czegoś żałować. I zawsze znajduje rozwiązanie. Kiedy w jakiejś sytuacji kryzysowej mówię: "Daj mi się pozłościć", powstrzymuje mnie: "Ale po co? Szkoda energii". Niezwykle trudno wyprowadzić go z równowagi. Oboje marzymy o dużej rodzinie. Życie pokaże, czy nasze marzenia się spełnią, ale chciałabym, żeby nas było więcej. Żeby tej miłości było jeszcze więcej. Bo miłość to jedyna rzecz, która kiedy się ją dzieli, to się mnoży.

PANI 4/2018

WOJCIECH OLSZANKA

Zobacz także:

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy