Reklama

Strach na etacie

"Jesteś zerem", słyszysz kolejny raz od szefa. I nie wiesz: znęca się czy może jest tylko wymagający, porywczy?

Aż nadchodzi ten dzień: wychodzisz, trzaskając drzwiami. Skarżysz go do sądu o godność, pieniądze. Tyle że wyłącznie w wyobraźni. Bo w realu kredyt, bezrobocie. Walczyć? Przeczekać? Bohaterki reportażu też miały ten dylemat. Redakcja, urząd, szkoła, korporacja – mobbing może dopaść cię wszędzie.

Anka: Mów mi "szmata", chcę spłacić kredyt

Jeśli kręci cię, gdy ktoś nazywa cię 'zerem' lub 'szmatą' i lubisz pracę w weekendy, złóż CV. Redakcja X poszukuje stażystek masochistek" - takie ogłoszenie Anka zamieszcza w internetowym serwisie Gumtree, w dziale "praca". W dniu, w którym szef, redaktor naczelny dużej gazety, wręczył jej wypowiedzenie. Anons wisiał pięć dni, nim zdjął go administrator.

Reklama

Do niedawna redaktorka, właścicielka 110-metrowego apartamentu. Ważne: w całości kupionego na kredyt. Dziś nauczycielka angielskiego, ma kawalerkę 34 mkw w Podkowie Leśnej. Spokojnym głosem opowiada, jak straciła pracę. Trudno uwierzyć, że rok temu była kłębkiem nerwów. - Sekretarka zaprosiła mnie i mojego kierownika do gabinetu naczelnego - wspomina.
- "Żegnamy się. Podpisz. Masz szczęście, porozumienie stron - słyszy. Naczelny podsuwa pismo. Wymiana zdań: - Nie podpiszę porozumienia. Stracę odprawę. - To stąd nie wyjdziesz! - Wyjdę! (Anka podchodzi do drzwi). - Trzymajcie ją! (naczelny zrywa się zza biurka). Sekretarka łapie Ankę za ramię. Szarpanina. Szef przekręca klucz w zamku. Sekretarka łapie się za brzuch, płacze, jest w ciąży. - Uderzyłaś ją! Mogła poronić! - krzyczy szef. - Ja?! To ona mnie szarpała! - mówi Anka. - My widzieliśmy co innego. W sądzie będzie nas trójka", słyszy. Wypowiedzenie podpisuje. Rok wcześniej trafiła tu z konkurencyjnego pisma. Podkupili ją. - Pierwszy raz w życiu pod koniec miesiąca nie miałam debetu - wspomina. Kilka dni po jej przyjściu, jedna z dziennikarek traci pracę. - Pamiętam, jak powiedziała, że nie może być na zebraniu, bo w przedszkolu córki jest Dzień Matki. Tydzień później już jej nie było - opowiada Anka.

Zespół nie jest zgrany. Donosy, intrygi. "Totalny paw! Popraw to!", tak szefowie działów zwracają się do dziennikarzy. Ona dostaje dobre tematy: ratyfikacja traktatu lizbońskiego, wizyta Sarkozy'ego w Polsce. - "Anka to profesjonalistka", ucinał naczelny, gdy ktoś miał krytyczne uwagi do mojego tekstu. Poczułam, że chce, by inni mi zazdrościli - wspomina.

Jej urodziny przypadły w sobotę. Spędza je w domu, samotnie. Tylko mama i tata dzwonią z życzeniami. - Przez lata przyjaźniłam się z ludźmi z pracy. Siedzieliśmy w redakcji do nocy, czasem w weekendy. Razem chodziliśmy na obiady, siłownię i basen. Były w biurowcu - opowiada. W nowej gazecie nikt z nikim się nie spotykał. Dawnych kolegów zaprosić nie mogła. Odsunęli się. Oba tytuły walczyły ze sobą. Kto odszedł do konkurencji, był zdrajcą.

Po pół roku w nowej firmie Anka kupuje mieszkanie. Żeby to uczcić, przynosi do redakcji szampana. Prawie nikt nie pije. Tłumaczą, że przyjechali samochodami. Dział nauki przygotowuje tekst o kosmosie. Pół godziny przed wysłaniem gazety do druku słyszy: - "Dzwoń do Stephena Hawkinga po komentarz. - Ale on jest sparaliżowany i porozumiewa się za pomocą syntezatora mowy - Anka jest sceptyczna. - K... Ale mejle odbiera!" - odpowiada jej wrzask. Adres Hawkinga zdobywa kilka minut po zamknięciu kolumny. Nazajutrz na zebraniu słyszy: "Nie jesteś warta kasy, którą ci płacimy. Jesteś szmaciarzem, nie dziennikarzem". - Kilka osób się uśmiechnęło - mówi. - Nie rozumiałam, co się nagle zmieniło.

Chciałam wyjść. Kredyt mnie "zatrzymał". Nie mogłam stracić pracy. Szefowie chyba to poczuli. Zaczęli ją "gnoić". Sprzedaż gazety spada. Anka wciąż słyszy: "Przeinwestowaliśmy z twoją pensją". - Chyba chcieli, żebym odeszła sama, bez odprawy. Żali się rodzicom. "Ciesz, się, że masz pracę, mieszkanie. Szef nie musi być miły. Ludzie w naszym Przemyślu daliby wiele za taką posadę jak twoja", słyszy.

- Wysłałam kilka SMS-ów do dawnych kolegów, że może byśmy się spotkali. Odpisały dwie osoby. Zdawkowo - wspomina. Wystarczy telefon z redakcji i nie może zasnąć. A telefony zdarzają się nawet po północy. Bo jeszcze drukarnia nie ruszyła, więc można coś dopisać, poprawić. "Gdzie jesteś?! Wracaj natychmiast! Poprawisz ten bełkot!", szefowie spędzali dzień w palarni albo znikali z redakcji.

Przed zamknięciem gazety wracali i zaczynała się jatka. - Byłam w takim napięciu, że każdy mógł mi wmówić, że mój tekst to g... - opowiada. Prawie co weekend dostaje SMS-y: "W poniedziałek bądź wcześniej". Więc niedziela z głowy. Co ją czeka? Może wypowiedzenie? Wieczorem pije nervosol. Nie pomaga, więc zapija winem. - Zaczynałam od dwóch kieliszków. Po kilku miesiącach dopiero po butelce się relaksowałam. Rano bolała mnie głowa. Przeszłam na gorzką żołądkową. -

Najbardziej bolało określenie "szmaciarz nie dziennikarz" wykrzykiwane przy zespole. Po alkoholu myślałam sobie: "Mówcie mi szmaciarz, grunt, że spłacam raty". Ale wyzwiska to nie był koniec. - Zaczęłam dostawać najgorsze teksty. Dla stażystów. "Newsy", że Britney Spears przefarbowała włosy! - opowiada. Poprawia te notki po kilka razy. - "Banalne. Popracuj jeszcze. Napisz inaczej", słyszałam. Czułam, że piszę jak dawniej, ale nie umiałam tego udowodnić. W torebce nosi zestaw: validol (na uspokojenie) i odświeżacz do ust. Z nerwów wymiotuje w toalecie.

Największe upokorzenie? - Pisałam "czołówkę". O kryzysie na Wall Street. Trzymali mnie do północy. Wtedy powiedzieli, że to g... nie idzie. Ukazał się tekst innego dziennikarza. Zlecili mu ten temat za moimi plecami. To od początku było ukartowane. Wtedy Anka na dobre przeraziła się, że ją zwolnią. Gdyby nie kredyt, mogłaby kilka miesięcy jeść ziemniaki z kefirem i szukać pracy. Ale raty w banku.. Musiała wytrzymać.

Pretekstem do zwolnienia była notka o tym, że w centrum będzie 20 nowych miejsc parkingowych. Anka pisze: "Powstaje parking na 20 miejsc". Błąd. "Miejsca parkingowe to nie parking", z zarządu dróg przychodzi sprostowanie. "Kompromitujesz gazetę!", szef wrzeszczy na Ankę. "Stara, to klasyczny mobbing, załóż im sprawę", przekonuje ją ktoś na forum w internecie. "Nie udowodnię. Nie mam świadków. Ludzie boją się występować przeciw redakcji. Nawet jeśli wygram, rozejdzie się w branży, że jestem konfliktowa i donoszę. Nie znajdę pracy", tłumaczy ona.

Po odejściu depresja i dziesięć miesięcy zwolnienia. (Po sześciu Anka staje przed komisją i ZUS przedłuża chorobowe o dalsze cztery miesiące). - Mówiłam lekarce, że mam poczucie winy, że dali mi taką dobrą pensję, a ja zawiodłam! Dostałam skierowanie na warsztaty dla ofiar mobbingu - wspomina. Piętnaście kobiet w wieku 25-56 lat. Łączy je wyższe wykształcenie i strach w oczach.

Wielki, pluszowy miś wyobraża mobbera. Anka patrzy, jak sześćdziesięcioletnia księgowa wali w niego kijem bejsbolowym. - Przyszła moja kolej. Wzięłam kij i krzycząc: "Pieprz się!", z całej siły walnęłam misia, wyobrażając sobie, że to mój były szef. Jego głowa oderwała się i uderzyła w ścianę. Fruwały trociny. Dziewczyny biły mi brawo. - opowiada.

Tydzień później sprzedaje samochód, potem apartament. Spłaca kredyt, a za resztę kupuje 34-metrowe mieszkanie w Podkowie Leśnej. Szuka pracy. - Kiedy wchodziłam do jakiejś redakcji, robiło mi się niedobrze. Poczułam, że nie chcę znów żyć życiem obcych ludzi, cynicznych polityków albo gwiazdek seriali - mówi.

Nie ma pomysłu co dalej, pisze na Facebooku, że szuka pracy. Odzywa się znajoma ze studiów. Otwiera szkołę językową. Zatrudnia Ankę. - Teraz, w wakacje, zarabiam 1500 zł - mówi. - Mało? - pyta. I sama sobie odpowiada: Dużo. To tylko początek, bo szkoła się rozwinie. Zresztą są bonusy: zaczynam dzień bez validolu i kończę bez gorzkiej żołądkowej.

Bożena: Menopauza? Jesteś do odstrzału!

- To się zaczęło od wyjazdu syna do Japonii - Bożena milknie. Szuka w torebce mentolowych papierosów. - Rzuciłam, ale w takich chwilach... Nie chciałam się z panią spotkać, żeby nie wspominać. No ale może moją historią komuś pomogę - mówi i ma łzy w oczach. Specjalistka w wydziale architektury urzędu miasta. Rude, długie włosy, legginsy, tunika. Ma 51 lat, ale wygląda najwyżej na 40.

- Ejdżyzm. Wie pani co to? - Bożena zapala papierosa. - Była pani mobbingowana z powodu wieku?! - Właśnie. Miałam 47 lat. Pochwaliłam się, że syn zdobył indeks japońskiej uczelni. Poleciał do Tokio, a ja postawiłam na biurku jego zdjęcie - opowiada. - Pracowałam tam 20 lat i nigdy tego nie robiłam. Te ramki ze zdjęciami, kubki z serduszkami, buzie wnuków na wygaszaczu to trochę żenada - mówi. - Złamałam moją zasadę, bo tak przeżyłam wyjazd. No i się "pochwaliłam" - Bożena milknie.

- Zazdrościli? - Nie lubię tak mówić, bo jestem solidarna z kobietami. Ale moja szefowa to była stara panna. Nie miała dzieci. A wiem, że chciała. Miesiąc po wyjeździe syna incydent pierwszy: - Dyrektorka pominęła mnie przy podwyżce - wspomina Bożena. "Ma pani męża, więc w domu są dwie pensje. Ma też pani staż tak duży, że jeszcze chwila, a będzie pani zarabiać więcej niż ja", słyszy. - Mój mąż uczy historii. Wiadomo, jakie są nauczycielskie pensje - dopowiada Bożena.

Wkrótce incydent drugi: "Co za bzdury pani opowiada interesantom?", dyrektorka śmieje się i komentuje jej rozmowę z klientem.

A to ona się myli, chce deweloperowi dać zgodę na zakup gruntu na terenie zalewowym. Potem woła Bożenę do gabinetu: "Proszę się wziąć w garść. Ostatnio jest pani rozkojarzona. Czy to nie menopauza? Martwię się o panią". - Po tym zdarzeniu poczucie wartości jako kobiety spadło mi do zera - wspomina Bożena. W lustrze widzi zmarszczki wokół ust i opadające piersi. Robi badania hormonów. Czyta w internecie: "Progesteron spada po menopauzie". Ale od ginekologa słyszy: "Leczy się objawy, nie wyniki. Progesteron zanika już po 35. roku życia. Ma pani 47 lat i miesiączkuje. Jest dobrze".

Przy ekspresie do kawy dyrektorka zagaduje: "Nie boi się pani pić tak dużo kawy? Kofeina wytrąca wapń z organizmu. W pani wieku to murowana osteoporoza". - Poczułam się stara. Pracowała ze mną młoda urzędniczka. Gdy przychodził klient mężczyzna i musiał załatwić coś ze mną, miałam wrażenie, że żałuje, że jest wściekły, bo trafił na mnie. Prawie mu współczułam.

Dwa miesiące po wyjeździe syna incydent trzeci: Do wydziału trafia dwóch studentów. Bożena ich szkoli. - Czułam, że mnie lekceważą: żarty, docinki. Nie wiedziałam, co się dzieje. "Dyrektorka mówiła im, że powinnaś już babciować na emeryturze, ale trzymasz się stołka, bo nie chcesz oddać pola młodym", szepnęła mi koleżanka. Na zebraniach Bożena słyszy, że "torpeduje dobre pomysły". - Całe lata byłam mózgiem wydziału. Moje pomysły się sprawdzały. A teraz? Zaczęłam wątpić we własne wyczucie. Przestałam zabierać głos. A dyrektorka i tak mówiła: "Pani Bożena niezadowolona. Nie podoba się pani projekt?". Odpowiadałam: przecież nic nie mówię. A ona: "Zdradza panią mowa ciała".

Dwa i pół miesiąca po wyjeździe syna incydent czwarty: Bożena opracowuje projekt budowy. Jeden ze studentów zostaje jej... zwierzchnikiem. Dyrektorka przyznaje mu dodatek motywacyjny, zarabia tyle, ile Bożena. "Panie Jacku, z tą panią proszę delikatnie. Jest w trudnym wieku dla kobiety", mówi publicznie szefowa. - Zatkało mnie. Skoro pozwala sobie na coś takiego przy mnie, strach pomyśleć, co robi za plecami. Dopiero po trzech godzinach poszłam do jej gabinetu. Usłyszałam: "Z panią dzieje się coś złego. Pani sobie nie radzi. To już wszyscy widzą. Nawet marszałek podpytuje, co z panią. Niech pani dziękuje za pana Jacka. A podwyżka? Cóż, jest młody, zaraz by uciekł do lepiej płatnej pracy". Pani dyrektor, jesteśmy w jednym wieku. Pani nie ma ani krzty kobiecej solidarności? - zapytałam ze łzami w oczach.

"Wie pani, wiek tu nie ma nic do rzeczy. Chodzi o kompetencje". Dopiero tamtego dnia powie o wszystkim mężowi. - To głupie, ale bałam się, że zacznie patrzeć na mnie jak na starzejącą się kobietę. "Rzuć tę robotę!", radził. - To tylko mnie rozdrażniało. Pierwszy raz zaczęliśmy się kłócić o pieniądze. Wyrwało mi się, że jak kobieta ma niezaradnego męża, jedyne, co może zrobić, to znosić w pracy upokorzenia i czekać na emeryturę. "Mamo, załatw tę sukę, załóż sprawę o mobbing!", przekonuje syn, którego co świt "łapie" na Skypie.

- Znalazł mi przez internet prawnika - opowiada. No ale napisanie pozwu to dwa tysiące. Reprezentowanie w sądzie 500 złotych za każdą rozprawę, nawet jeśli pozwana dyrektorka się nie zgłosi. Prawnik ją uprzedził, że zwykle się nie zgłaszają i że sprawa może ciągnąć się z pięć lat. Ale jest do wygrania. Bo koleżanka godzi się być świadkiem. Bożena do sądu ostatecznie nie idzie. Wysyła pismo do marszałka, zawiadamia o mobbingu. Efekt? Tylko jeden: dyrektorka ostrzega wszystkich przed "Bożeną donosicielką".

- Gdy wzywała mnie w jakiejś sprawie, brała koleżankę na świadka. Mówiła: "Ginekolodzy przyjmują przy pielęgniarkach, żeby pacjentki nie oskarżyły ich o molestowanie. Ja muszę uważać na panią Bożenę, bo gotowa ubzdurać sobie mobbing". - Sądziłam, że będę "spalona", że nikt nie wsiądzie ze mną do windy. Ale trzy osoby same proponowały, że jakby co, mogą świadczyć. W urzędach w całej Polsce jest straszny mobbing. Dziś czasem żałuję, że nie poszłam do sądu. To byłby przykład dla innych - mówi.

Pięć miesięcy po wyjeździe syna incydent piąty: Marszałek powołał komisję antymobbingową. Przesłuchali wszystkich. - Mogę powiedzieć nawet, że w atmosferze życzliwości - wspomina Bożena. Teraz zespół dzieli się na tych, którzy udają, że jej nie znają. I tych w mniejszości, ostentacyjnie okazujących sympatię. Odszukuje klienta, przy którym dyrektorka ją ośmieszyła. Godzi się zeznawać. W efekcie jej przełożona zostaje przeniesiona. - Dziwnie to załatwiono. Nie było oficjalnego komunikatu. Po prostu pewnego dnia dyrektorka nie przyszła do pracy. Dostaliśmy nowego szefa - mówi Bożena. Sama awansowała. - Jestem szefową pana Jacka - śmieje się. - Ale nie gnębię go za to, że jest młody.

Ewelina: Pedagog specjalnej troski

- Konfliktowa? Nie pasuję do zespołu? Za bardzo asertywna? Nadgorliwa? Do pracy przyjeżdżam na skuterze, może ten skuter tak ją wkurza? Zastanawiałam się, co ze mną nie tak, że mnie dręczy - wspomina Ewelina. - Było mi wstyd, że jestem "ofiarą". Długo nie mówiłam o tym nikomu. Ewelina, nauczycielka w szkole integracyjnej pod Krakowem. W zespole dwunastu pedagogów. Tylko ona i dyrektorka mają studia podyplomowe. Pedagogika specjalna i metoda Montessori.

"Proszę pogratulować wychowawczyni, która pracuje z Mariuszem i Anią. Widać postępy!", dyrektorka odbiera telefon z poradni, pod której opieką jest dwójka dzieci. Mariusz ma autyzm, Ania porażenie mózgowe. Oboje w klasie Eweliny. - Psycholog z poradni opowiadała, że jest taka "genialna młoda nauczycielka". Rozeszło się w miasteczku - mówi. Po wakacjach rodzice chcą zapisać dzieci tylko "do pani Eweliny". Dyrektorka prowadzi równoległą klasę. "Mamy gwiazdę w zespole", mówi z przekąsem w pokoju nauczycielskim. Chyba zazdrościła. Też prowadziła lekcje, ale często była nieprzygotowana, bo zebrania, urzędy...

Pożyczałam jej swoje pomoce, materiały. Jak to w zespole. "Chodźcie dziewczyny!", dyrektorka podchodzi do Eweliny i dwóch innych nauczycielek. Obejmuje te dwie. Idą na bok. Ewelina za nimi. "A ty po co? Ty nie", słyszy. - Myślałam, że sprawa dotyczy pracy, ale to były babskie pogaduchy. Ciuchy, faceci. Poczułam się wykluczona. Dyrektorka szukała moich słabych punktów - dodaje Ewelina. - Doniesiono, że rozstałam się z narzeczonym. Nazajutrz zebranie. Ktoś powiedział: "Już po 19. Kończmy". Tak, już późno, podchwyciłam. To był błąd.

"A ty do czego się spieszysz? - usłyszałam. - Przecież nawet kot na ciebie nie czeka". Dwa dni później: "Ewelinko, skoro jesteś taka świetna, dostajesz zadanie ekstra". - Miałam objąć grupę 22 dzieci, w tym ośmioro niepełnosprawnych, ponad ustaloną normę - opowiada. - Powiedziałam, że to szkoła integracyjna, tworzenie grupy z taką liczbą dzieci o specjalnych potrzebach jest absurdem. Usłyszałam, że "sama jestem absurdem". Grupę obejmuje. Ale nie daje rady. Nie może nawiązać z dziećmi kontaktu. Bywają agresywne. Kopią, plują. Pierwszy raz w życiu ma ochotę na nie krzyczeć.

Dręczy ją poczucie winy. Żali się przyjaciółce Magdzie. Słyszy: "Jesteś przewrażliwiona. Wszystko przez tę twoją miłość". - Fakt, po rozstaniu z narzeczonym byłam w kiepskiej formie. Uwierzyłam, że dlatego sobie nie radzę. Dziś wiem, że to było zadanie ponad siły, dzieci miały zbyt ciężkie schorzenia - opowiada. Przez kolejne tygodnie dyrektorka dogryza Ewelinie. Krytykuje jej referaty: "I cóż to za mądrości? Ale nas oświeciłaś! Szkoda czasu na takie dyrdymały". Ewelina w domu płacze z bezsilności. Dzwoni do Magdy, która tym razem mówi: "To mobbing!". Ale ona ma wątpliwości.

Podpadła dyrektorce, ale to chwilowe, minie. - Co mówiła rodzina? - Nic im nie mówiłam. Nie chciałam martwić. Tylko brat wiedział, co się dzieje, ale uznał, że dają mi po prostu ambitne zadania, bo jestem dobra. W szkole warsztaty dla nauczycieli - choreoterapia. Instruktorka dzieli zespół na grupy. "Ewelinka pomyliła grupy. No ale to pedagog SPECJALNY!", dyrektorka parska pogardliwym śmiechem. - Okazało się, to ona pomyliła grupy, więc odpaliłam: "O, mamy drugiego pedagoga specjalnego". Nauczyciele zamarli. Ja też, przerażona własną odwagą. - "Wiesz, że mogę cię zwolnić? - dyrektorka bierze Ewelinę na "dywanik". - Przecież dobrze pracuję - broni się. Słyszy: - Jak się chce psa uderzyć, to kij się znajdzie".

- Odtąd traktowała mnie jak powietrze. Odwracała się plecami. Nie odpowiadała na "dzień dobry". Koleżanki to widziały. Bały się ze mną rozmawiać, żeby nie podpaść. Nieliczne, gdy byłyśmy same, mówiły, że to, co mnie spotyka, jest świństwem. Radziły, żebym schodziła dyrektorce z drogi, bo ma humory - wspomina. - Przestałam bywać w pokoju nauczycielskim. Przerwy spędzałam w klasie i tam przygotowywałam się do lekcji. Zaczyna cierpieć na bóle głowy, bezsenność, czasem się jąka. Idzie do neurologa. Ten nie znajduje przyczyny. Pyta: - "Przeżyła pani ostatnio dramatyczne zdarzenie? Wypadek, śmierć kogoś w rodzinie? - Nie. Tyle że w pracy ciężko - powiedziała. - Niech pani odpocznie, może przydałoby się zwolnienie od psychiatry? - Od psychiatry?! Pan wie, jak na to patrzą w pracy?! Lekarz: - No tak. Dam pani dwa tygodnie na zapalenie oskrzeli".

- "Podpisz wymówienie - dyrektorka "wita" Ewelinę po powrocie. - Ogłoszono konkurs na dyrektora szkoły. Jak przegram, przyjdzie nowy, będzie o jedną osobę za dużo. A tak, sama rozumiesz. Wskoczę na twoje miejsce. Ale jak wygram, przywrócę cię do pracy. - Dlaczego ja?! - Bo ja mam dwójkę dzieci. - Pracuję tu 13 lat! Przecież są osoby z niższym wykształceniem i krótszym stażem! - "Sorry, to względne. I tak nie pasujesz do zespołu. My wszyscy mamy rodziny, ty jesteś sama. Poradzisz sobie. Dam ci półroczną odprawę. Napisałam, że zwalniam cię, bo jest reorganizacja". Ewelinie drżą ręce i głos, wali serce. Czuje, że zaraz się rozpłacze.

- Nie chciałam, żeby dyrektorka to widziała. Poczułam: to koniec, nie chcę być tam ani dnia dłużej. myśli: może rzeczywiście tamta ma rację? Że Ewelina nie pasuje do zespołu, jest "trudna" i ludzie jej nie lubią. Prosi o opinię dyrektora poradni, w której pracuje dodatkowo. Dostaje na piśmie, że bardzo sobie ceni jej pracę. I Ewelinę jako człowieka. - Wtedy powiedziałam mu, czego doświadczyłam w szkole - wspomina. - Dał mi artykuł o mobbingu. Przeczytałam w nim: "Mobbowani to nie tylko 'szare myszki'. Często osoby wybitne, wyraziste. Swoim profesjonalizmem nieświadomie wpędzają szefa w kompleksy, więc je eliminuje". Wycięłam ten fragment. Uratował mnie - mówi Ewelina.

Dzwoni do stowarzyszenia antymobbingowego (pod artykułem był numer telefonu). Padają konkretne pytania: - "Nagrania pani ma? - Nie. - Świadków pani ma? - Nie. - Na chorobowe pani chodziła? - Dwa tygodnie, na oskrzela. - Nic pani nie udowodni. Sama jest pani sobie winna". - Pożałowałam, że nie zbierałam "haków", że nie brałam długich zwolnień - opowiada. Dyrektorka przeprowadza swój plan. Dzwoni do Eweliny: - "Masz szczęście, wygrałam konkurs. Możesz wracać. Ludzie nie chcą cię w zespole, no ale jakoś to z nimi załatwiłam. - Nie chcę wracać", powiedziałam. To było ponad moje siły - wspomina. Dyrektorka: "Z odprawy nici". Ewelina: "Jak to?! Przecież obiecałaś!". Dyrektorka: "Jak znajdziesz dobrego prawnika, to mogą sobie z moim do gardeł skoczyć. Ale ciebie nawet na stare auto nie stać! Brat kontaktuje Ewelinę z kolegą adwokatem. - Wziął sprawę "dla idei", za pół darmo - opowiada. "Zbyt emocjonalnie. W sądzie liczą się konkrety!", strofował ją, gdy na próbę odgrywali "przesłuchanie".

Jest dobrze przygotowana, ale dyrektorka po prostu nie stawia się w sądzie. - Dopiero po roku usłyszałam wyrok. Wygrałam. Gdy sędzia uzasadniał: "Dyrektorka szkoły zachowała się wysoce nieetycznie. To tym bardziej naganne, że miało miejsce w placówce, w której uczy się dzieci postaw moralnych", odpuściło mi napięcie. Cała się trzęsłam, płakałam - wspomina Ewelina. Po procesie dostaje mejla od jednej z nauczycielek: "Przepraszam, że nie chciałam być świadkiem. Bałam się. Wstyd mi. Ale trzymałam za Ciebie kciuki!". - Zrozumiałam, że w dawnej szkole po mojej stronie było więcej osób. Tylko bały się to okazać.

Gdy na konto wpływa odprawa, 20 tysięcy złotych, Ewelina kupuje kurs nurkowania w Egipcie. Kiedyś uważałaby, że musi chomikować pieniądze na praktyczniejsze cele. Teraz poczuła, że ma prawo spełnić marzenie. Po powrocie bez problemu dostała etat w poradni specjalistycznej. Dobry zespół, świetny szef. - Nadal robię swoje. Tylko już się niczego nie obawiam.

Ewa: Kelnerka, czyli Panna Nikt

23 lata, studentka trzeciego roku ekonomii, menedżerka restauracji, dawniej kelnerka. Atrakcyjna. Ale ona długo w to nie wierzyła. - Wiesz, rok temu czułam się gruba i brzydka. To wtedy trafiłam do tej cholernej restauracji. "Cholerna restauracja" to modny lokal w centrum Warszawy. W porze lunchu oblężony przez pracowników okolicznych biur. Ewa trafia tu po drugim roku studiów. Stawka: 5 złotych za godzinę. Mało, ale trzy razy tyle wyciąga z napiwków. Tyle że sporym kosztem.

- "Możesz zabrać to japońskie g...? I podać normalny chrzan? - gość ubrany w grafitowy garnitur krzyczy przez pół sali. - Mamy tylko wasabi. Zwykły chrzan nie pasuje do naszych dań - tłumaczy. - Rusz tyłek. Masz sklep za rogiem! - klient jeszcze podnosi głos. - Proszę tak się do mnie nie zwracać" - mówi Ewa. Szef wciąga ją na zaplecze. Jego krzyk słyszą wszyscy: "Jak śmiesz tak się zwracać do gościa?! Chcesz zniszczyć moją restaurację?! Jesteś kelnerką, czyli niewolnikiem!". - Zagroził, że albo idę do sklepu, albo mnie wyrzuci - opowiada. - Przez chwilę chciałam zrezygnować. Ale już powiedziałam mamie, że mam pracę. Tak się cieszyła. Rodzice są na emeryturze i głupio mi brać od nich pieniądze na stancję, jedzenie, ciuchy - mówi Ewa.

Więc do sklepu idzie. Kolejne dni, musztra: "Sztucznie się uśmiechasz. No ale cóż, jakbym miał tak ohydne zęby, w ogóle bym nie otwierał ust!". - Miałam aparat ortodontyczny - mówi. Więc w toalecie, przed lustrem, trenuje "naturalne" uśmiechy. "Kelnerka to Panna Nikt. Zrozumiano?", wciąż słyszy ulubione powiedzonko szefa. - I jego rechot. Oczywiście nie przypuszczam, żeby oglądał film Wajdy, nie mówiąc już o czytaniu "Tryzny". Dziewczynom nie żałuje kopniaków: "Jesteście tak brzydkie, że mdło się robi! Mam knajpy we Wrocławiu i Krakowie, tam są piękne kelnerki".

- Zwróciłam mu uwagę dwa razy. - kontynuuje Ewa. - Powiedział, że nas "hartuje". Bo słabi giną. Pomyślałam: może rodzice trzymali mnie pod kloszem, mało wiem o życiu i jestem wydelikacona. Wkrótce odchodzi menedżerka. "To obóz koncentracyjny!", mówi zdenerwowana. - Pracowałam krótko, myślałam, że przesadza. Pomimo ciągłych uwag szef awansuje na menedżerkę Ewę. Ale tresuje ją jak zawsze: "Oparłaś się wczoraj o ścianę!", wrzeszczy. - Fakt, zrobiło mi się słabo, ale w tym czasie nie było ani jednego klienta w restauracji. Chyba kucharz doniósł - zastanawia się Ewka. - Także o tym, że wypiłam trzy espresso w ciągu dnia. "Kup sobie, jak chcesz pić moją kawę!", usłyszała natychmiast.

Kelnerkom przysługiwał jeden posiłek dziennie. - Raz szef wpadł i wyrwał mi talerz z ręki. Rzucił o ścianę. "Baraniny ci się zachciewa?! Zapracuj na nią!", wrzeszczał. A do kucharza powiedział: "Widziałeś, jak się wystraszyła? Aż cała skuliła się w sobie. Jak kurczak. Właśnie, niech kurczaka je, jest tańszy". - Dopiero wtedy zrozumiałam, że on mnie nie "hartuje", ale jest sadystą. "K…! Chyba cię zabiję!", szef wpadł na chwilę przed otwarciem restauracji. - Gdy zobaczył, że myję podłogę mopem, rzucił telefonem o ścianę. "Na kolanach szorować, na kolanach! I to szczoteczką! Dokładnie, każdą fugę!". Wręczył mi szczotkę do zębów. Przypomniałam sobie opowieści kolegów o wojsku - wspomina. - Wtedy pierwszy raz się rozpłakałam. Ale gdy on nie patrzył. Nie chciałam, żeby się cieszył - opowiada. Za wyszorowanie podłóg i toalety dostaje... 5 zł ekstra. Bo uwinęła się w godzinę.

Wesele. Kelnerki zamiast do północy pracują do 6 rano. Za dodatkowe 25 zł. "To za mało", Ewa idzie do właściciela. Ten cedzi przez zęby: "Po czyjej jesteś stronie?! Nie jesteś ich rzecznikiem, ale menedżerem!". Zbliża się Boże Narodzenie. - "Dziewczyny chcą jechać na święta. Zróbmy losowanie, kto pracuje - proponuje Ewa szefowi. - Mam gdzieś katolskie święta. Pracują wszyscy - mówi szef, a potem wychodzi z zaplecza: - Dziewczyny, podziękujcie swojej menedżerce, że w święta pracujecie wszystkie. Ja chciałem zrobić losowanie". - Próbowałam tłumaczyć, że było odwrotnie, ale nie uwierzyły.

Od tego dnia, gdy Ewa jest na sali, kelnerki milkną. Już żadna nie pyta, czy podwieźć ją do domu. Właściciel kpi z Ewy: "Myślisz, że jesteś taka omnipotentna? - Wydawało mu się, że "trudne" słowa onieśmielają personel. - Dziś już i na kelnerkę byś się nie nadawała". Robi Ewie egzamin. Ona oblewa. Powie: "Kurczak w sosie sojowo- -grzybowym" zamiast: "Kurczak w WYŚMIENITYM sosie sojowo-grzybowym". "W podstawówce twój móżdżek miał problemy z zapamiętaniem Słonia Trąbalskiego?", ironizuje szef.

- Jeszcze kilka dni wcześniej bym mu odpyskowała, bo czułam, że dziewczyny są ze mną. Teraz byłam zerem, które nie umie nauczyć się karty dań. "Ależ masz grubą d..., Ewka! Zacznij na rowerze do pracy jeździć", słyszy któregoś dnia. - I zaczęłam tak się postrzegać. Po pracy już nie nosiłam mini. Buntowałam się tylko w... duchu. Wyobrażałam sobie, jak chwytam ścierkę i ciskam nią w szefa. Ale naprawdę byłam pokorna, bo mama chwaliła się sąsiadom, jak ustawiłam się w Warszawie. To była nobilitacja. - Skąd jesteś? - Wiocha 80 km od Warszawy. - Nie myślałaś, żeby poszukać innej pracy? - Bałam się.

O tych, którzy odeszli, szef rozpuszczał plotki. Że leń, kradnie albo że lesbijka. - No ale nie musiałaś iść do restauracji! - Miałam kompleksy z powodu wsi, z której przyjechałam. Nie wierzyłam, że znajdę pracę w Warszawie. I to na początku studiów. Jak się udało, uważałam, że nadaję się tylko do gastronomii. To straszne, ale zaczęłam się czuć tak brzydka, że bałam się złożyć CV na przykład do banku. Myślałam, że jeśli w dziale rekrutacji zobaczą moje zdjęcie, będą się nabijać, że taki "pasztet" chce pracować z klientami. - Wstyd ci, że dałaś się tak upokarzać? - Najbardziej, że zaczęłam donosić.

Opowiada, jak kucharz powiedział szefowi, że kelnerki piją wodę bez pytania, a ona udaje, że nie widzi. "Jesteś moim uchem! Obserwuj, słuchaj i mów! Bo zwolnię!", straszył. - I tak mnie nie lubią. Na pewno też na mnie donoszą, tłumaczyłam sobie. I tym "uchem" byłam. Na swoją obronę dodaje: - Ojciec zachorował. Mama dziękowała, że im pomagam finansowo. Dla nich gotowa byłam się zeszmacić. Nie zdążyła. Szef zwolnił ją, bo potrzebował stanowiska dla kuzynki. Ewa bez problemu znalazła pracę menedżerki w innej restauracji. Pracując tam, przez kilka tygodni nie mogła uwierzyć, że może być normalnie.

Agnieszka Sztyler

Twój STYL 9/2010

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: mobbing | praca
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy