Reklama

Święta w PRL

Karp pływający w wannie - niegdyś stały element przygotowań świątecznych w polskich domach /Agencja FORUM

Święta Bożego Narodzenia w czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, a raczej ich zaplanowanie i przygotowanie, stanowiło nie lada wyzwanie. Godziny spędzone w kolejkach do sklepu, karp pływający w wannie, choinka pachnąca lasem i pomarańcze, które podobno już nigdy później nie smakowały tak dobrze. Nasi rozmówcy opowiadają, jak z ich perspektywy wyglądały święta w PRL.

Renata, Kuźnica Grabowska - wieś pod Kaliszem

Choinka zawsze była żywa. Gdy zapadał zmrok, szło się do lasu z siekierą i wycinało ładne drzewko. Nie było to dozwolone, ale wówczas, na tak małej wsi, nikt tego nie pilnował. Na choince wieszało się kilka cukierków, a w zasadzie same papierki, bo zjadałyśmy cukierki wcześniej. Ponadto kilka małych jabłek, łańcuchy wycinane z gazet i pazłocie - w sensie "włosy anielskie"

Pod obrusem obowiązkowo kładło się sianko ze stodoły. Podłoga była tak dobrze wyszorowana, że można było się w niej przeglądać. Robienie porządków na święta to było całe przedsięwzięcie - każdy miał swoją działkę, za którą był odpowiedzialny.

Reklama

Na stole zupa śliwkowa z własnoręcznie robionym makaronem. Ponadto zupa śledziowa przyrządzona na mleczu ze śledzia, do tego cebula, śmietana i trochę octu. Ale bywały też święta z tzw. "ślepym śledziem" - czyli sama woda, ocet, cebula i śmietana, bo w GS-ie nie było śledzi. Z ciast oczywiście sernik i makowiec.

Po wieczerzy wigilijnej oczekiwało się przybycia "wiliorzy" z widłami. Tak u nas mówiło się na kolędników. Dla nich zawsze musiał znaleźć się jakiś grosz. W przeciwnym razie wyrywali furtkę i zamieniali ją z tą sąsiada...

Bożena, Warszawa, Mokotów

Na sklepowych półkach prawie niczego nie było. Ale pod ladą już tak. Pracowałam na zajezdni tramwajowej, więc od kolegów motorniczych miałam informacje z pierwszej ręki, w której części miasta pojawił się jakiś towar. Czym prędzej gnało się na drugi koniec Warszawy, żeby coś kupić.

Pamiętam, że bywały święta bez karpia, bo często był to towar deficytowy. Niekiedy duże zakłady pracy zamawiały przed świętami kilkaset sztuk i organizowały loterię karpiową. To dziś może wydawać się śmieszne i absurdalne, ale taki właśnie był PRL - śmieszny i absurdalny. Dla mnie po prostu straszny.

Drzewko najczęściej było żywe, ale później zrobiła się moda na sztuczne choinki. Choć może były po prostu bardziej pragmatyczne. Mogło w domu brakować karpia, śledzi czy maku, ale choinka była zawsze.

Wybierało się tylko te sklepy, przed którymi stała kolejka ludzi. To był znak, że za chwilę coś "rzucą". Jak człowiek był obrotny, to święta wyglądały jako tako. A jeśli miało się znajomości, było o wiele łatwiej.

Andrzej, Gdańsk

Wieczne kombinowanie. Jeśli mnie pan pyta, co przychodzi mi na myśl w kontekście świąt w PRL, to właśnie to. Zanim te święta się zaczęły, człowiek był kompletnie wyczerpany psychicznie i fizycznie. W Dzienniku Telewizyjnym pokazywano półki sklepowe uginające się od towarów, ale w rzeczywistości był tylko ocet. A z samego octu dwunastu potraw jeszcze chyba nikomu zrobić się nie udało. U nas przynajmniej nie było problemu z rybą. Nikt już nawet nie myślał o karpiu. Jadło się to, co wpadło do sieci.

I mam wrażenie, że faktycznie tamte potrawy smakowały inaczej, lepiej, niż te, które dziś lądują na wigilijnym stole. Być może dlatego, że człowiek doceniał ten ogromny trud włożony w przygotowanie świąt, więc zapamiętał każdy kęs.

 Piotr, Łódź

Jako dziesięciolatek "liznąłem" świąt w PRL, ale była to już końcówka tego okresu. Z mojej perspektywy najważniejsze były, rzecz jasna, prezenty. Trzeba jednak pamiętać, że pomimo tego, że Polska zbliżała się do transformacji, niewiele polskich rodzin mogło pozwolić sobie na kupno zagranicznych upominków z Pewexu. Ale z drugiej strony pod choinką zamiast drewnianego konika na patyku, znaleźć można było kolorowe resoraki.

Karp pływał w wannie przez kilka dni, a kiedy już nadszedł moment zakończenia jego żywota, cała kuchnia pokryta była łuskami. U nas zawsze tata podejmował się tego niewdzięcznego tematu zabicia i wypatroszenia karpia. Dla mnie widok był to często przerażający, bo właśnie tego jednego dnia w roku, w wigilię, widziałem w zlewie tyle krwi.

Po wieczerzy zbieraliśmy się z kolegami z bloku i szliśmy na osiedle kolędować. Nie interesowały nas żadne cukierki czy pomarańcze. Cel był jasno określony - dostać od sąsiadów po parę groszy.



W PRL pomarańcze, w latach 90. Kevin - obejrzyj film, bez którego wielu ludzi nie wyobraża sobie świąt. Film "Kevin sam w domu" można obejrzeć na antenie Polsatu o 20:00 w piątek a także w tym samym czasie w serwisie Polsat Go

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Polska Rzeczpospolita Ludowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy