Reklama

Tajemnice spod latarni: Prostytucja w PRL-u

W socjalizmie miało nie być prostytucji. A jednak była...

Początek 1955 r. był wyjątkowo mroźny. Pewnego wieczora grupa zziębniętych dziewczyn, krążących wokół mieszczącego się w drewnianej szopie lokalu rozrywkowego Stodoła przy Emilii Plater w Warszawie (wcześniej była tu stołówka budowniczych Pałacu Kultury) - zdecydowała się wejść do środka. "Stanęły w progu, patrząc z przyjemnością na tańce i biesiadę. Natychmiast powstały od stolików tutejsze profesjonalistki, tak zwane lokalówki" - relacjonował pisarz Marek Nowakowski. Doszło do bijatyki: szarpania za włosy, orania twarzy paznokciami, uderzania obcasami. W ruch poszły butelki. W pewnym momencie do bójki włączyli się mężczyźni. Bez wątpienia byli to sutenerzy prostytutek.

Reklama

Dwa lata później w Wytwórni Filmów Dokumentalnych powstał niezwykły materiał. Operator z kamerą towarzyszy milicjantom podczas nocnej obławy na prostytutki w piwnicach i melinach. Filmuje scenę bójki kobiet z sutenerami. Pokazuje ich twarze podczas przesłuchania na komisariacie. Komentarz Jerzego Bossaka (ukrytego pod pseudonimem Jerzy Szelubski), czytany przez Tadeusza Łomnickiego, głosi: "Prostytucji w naszym kraju nie ma. Zlikwidowało ją nasze ustawodawstwo. Władzy nie wolno interesować się stanem zdrowia kobiety, której profesja nie budzi żadnej wątpliwości".

Gruzinki i brzany

Zgodnie z obowiązującą doktryną ideologiczną, w miarę budowy socjalizmu patologie społeczne: prostytucja, żebractwo, a nawet alkoholizm, powinny zanikać. W dokumentach z epoki czytamy, że "prostytucja jest jedną z pozostałości ustroju kapitalistycznego". Dlatego władze PRL w 1952 r. podpisały konwencję ONZ zakazującą karania i przymusowej kontroli prostytutek (prostytucja w Polsce nie była karana już przed wojną). Zrezygnowano z wydawania im książeczek zdrowia. Ale problem nie znikał. Wręcz przeciwnie: w 1954 r. na terenie pięciu największych miast Polski dokonano ok. 6 tys. zatrzymań zawodowych prostytutek. Część z nich spisano kilkakrotnie. Portret jednej z nich - Stanisławy P. z Krakowa, rocznik 1912 - znajdziemy w milicyjnym raporcie. "Jest rejestrowaną prostytutką jeszcze z czasów przedwojennych. Oddana prostytucji, nie pracuje ona nigdzie od roku 1945 ani też nie ma żadnego majątku i określonego źródła utrzymania. W okresie od 21 października 1947 r. do 29 października 1948 r. była ona zatrzymywana 8 razy przez II Komisariat MO w Krakowie za opilstwo, wywoływanie awantur i zgorszenia publicznego" - czytamy.

Kobiety uliczne z uwagi na miejsce i rodzaj wykonywanej pracy określano różnie: gruzinki, rogówki, lachociągi, tufty, wytychy, giganciary, hurysy, balownice, brzany i farciary. W Warszawie ich rewirem były okolice hotelu Polonia, w Gdańsku dzielnica Nowy Port (już w latach 40. było tu około 40 lokali, w których prostytutki oczekiwały na schodzących na ląd marynarzy). Oraz hotele robotnicze wielkich budów socjalizmu. W "Poemacie dla dorosłych" z 1955 r. Adam Ważyk pisał: "Na schodach huczy od imion żeńskich, zdrobniałych, śpiewnych/ piętnastoletnie kurewki schodzą po deskach do piwnic/uśmiech mają jak z wapna, mają wapienny zapach".

Kontakty z prostytutkami miewały przykre konsekwencje. Franciszek W. w zeznaniu w III Komisariacie MO w Bydgoszczy opowiedział, że "w nocy z 1 na 2 sierpnia 1950 r. po odbytym w jego mieszkaniu stosunku płciowym z przygodnie poznaną na ulicy Bronisławą K. stwierdził najpierw, iż w czasie snu zabrała mu ona 1500 złotych, a po upływie 8 dni - że został zarażony chorobą weneryczną - rzeżączką".

Warto przypomnieć opowieść Krzysztofa Kowalewskiego z lat 70., kiedy aktor złożył wizytę w prywatnej poradni dermatologicznej, gdzie zaufana pani doktor leczyła przedstawicieli środowiska artystycznego z "sekretnych chorób". W poczekalni natknął się na Romana Wilhelmiego. "Grzybica?" - zadał pytanie, choć obaj mieli jasność, o jaką dolegliwość chodzi. "Ale mnie franca wymęczyła!" - odparł Wilhelmi. W PRL istniały również nielegalne domy publiczne. Na przykład salon pani Zefiryny w Alejach Jerozolimskich w Warszawie.

"Przyjmowała gości na godziny i od południa do późnej nocy, a nawet świtu, panował tutaj znaczny ruch" - wspominał Marek Nowakowski. "Z salonu korzystały miłosne pary. Starsi panowie i młode panienki. Hulacy z nocnych knajp w towarzystwie dziewczyn lekkich obyczajów. Stali klienci ze swymi stałymi partnerkami. Pani Zefiryna wyznaczała czas według zegarka i przekroczenie limitu pociągało dodatkowe koszty. Opłatę pobierała z góry i użytkownicy salonu mieli przygotowany pełny serwis. Pani Zefiryna nie wpuszczała pijanych. Rozróżniała pijanych i podpitych. Czasem z niewiadomych powodów nie wpuszczała w ogóle nikogo".

Fordanserka z zasadami

Kilka barwnych postaci prostytutek znajdziemy w polskim kinie. Ewa Buyno-Łoza jako Piękna Lola w komedii "Ewa chce spać". Iga Cembrzyńska jako "Lola fiat 1100" w "Jowicie". Jola (Dorota Pomykała) w "Wielkim Szu". W "Pożegnaniach" Wojciecha Hasa Pawła (Tadeusz Janczar) w parku zaczepiają prostytutki (ale to zrozumiałe, rzecz dzieje się przed wojną). Poznana w barze Lidka (Maja Wachowiak), naciągająca kolejnych klientów na szampana, to wprawdzie "fordanserka z zasadami" - ale co może kryć się za tym określeniem?

Lidka przede wszystkim chce wyrwać się z tego świata, najlepiej poprzez małżeństwo. Zostaje żoną Mirka (Gustaw Holoubek), a przy okazji hrabiną. Literacki i filmowy los Lidki przypomina jako żywo historię prostytutki Trudy z Nowego Portu, przedstawioną we wspomnieniach pt. "Szał zmysłów" przez Jerzego Przeździeckiego, pisarza, scenarzystę i wykładowcę warszawskiej PWST. Autor spotkał poznaną tuż po wojnie dziewczynę 16 lat później, na początku lat 60., na zakopiańskich Kalatówkach. Udało jej się wyrwać ze świata prostytucji, wyszła dobrze za mąż, mieszkała w Krakowie.

Kulisy półświatka prostytutek i ich sutenerów pokazuje proces 9 kelnerów i szatniarzy z warszawskiego hotelu Europejskiego, którzy w 1973 r. stanęli przed sądem za czerpanie korzyści majątkowych z nierządu. Był to pierwszy tego typu proces w PRL nagłośniony przez prasę. Świadkami było 17 dziewczyn o barwnych pseudonimach: Śmieszka, Kulawa Monia, Matrona, Izaura. "Ja z tych 50 tys., które średnio wyciągam miesięcznie, musiałam im oddawać aż 15. Czysty rozbój!" - skarżyła się jedna (średnia pensja w 1973 r. wynosiła 2800 zł.). Mimo to proceder był bardzo opłacalny. "Po dwóch latach zgromadziłam na koncie PKO około miliona złotych" - informowała Izaura.

"Ja mam dziecko, muszę pracować, gdzie pójdę, bojki (od słowa boy - goście dewizowi), jeśli nie są gołodupcami, zatrzymują się głównie w Europejskim albo w Bristolu. Dziany Hiszpan to nawet zapłaci 100 papierów (dolarów), choć stawka jest 30. Gdzie ja tyle zarobię?" - tłumaczyła swoje motywy inna dziewczyna. Od lat 70. coraz częściej stawki podawano w dewizach. Na przykład Luna, bohaterka głośnego reportażu prasowego Krzysztofa Kąkolewskiego ("Zawodowa dziewczyna" z 1978 r.), brała 300 dolarów od klienta. Głośnym echem odbił się również proces Ahmeda K., który zmonopolizował rynek dziewczyn świadczących usługi seksualne licznie przybywającym do stolicy mieszkańcom Bliskiego Wschodu na warszawskim Pigalaku, czyli w rejonie Ściany Wschodniej (za Domami Centrum).

Te dziewczyny zwano "arabeskami". Prostytutki, zwłaszcza te z najwyższej półki, rzadko pojawiały się na salach sądowych nawet w charakterze świadków, gdyż większość z nich wypełniała różne zadania dla SB. Znanego krakowskiego adwokata związanego z opozycją nagrano, gdy do pokoju w warszawskim Bristolu przyprowadził prostytutkę Wiolettę. Nagranie posłużyło do szantażu. SB miała świetną orientację w rozmieszczeniu lokali, z których korzystały dziewczyny. Mało tego! Niekiedy nawet sama je organizowała. Zachowały się meldunki z lat 80. pisane do Czesława Kiszczaka, z prośbą o dostarczenie do tego typu mieszkań produktów żywnościowych. Prostytutki- informatorki SB przesiadywały też w barze Piekiełko gdańskiego hotelu Hevelius, w którym podczas strajków w sierpniu 1980 r. zatrzymywali się polscy i zachodni dziennikarze. Ba, nosiły strajkującym w stoczni kiełbaski i kurczaki! Polscy koledzy ostrzegali przed nimi zagranicznych gości, radząc, by w razie potrzeby zdali się na ich rozeznanie.

Wymarzony cudzoziemiec

Michał Antoniszyn i Andrzej Marek, autorzy pionierskiej pracy "Prostytucja w świetle badań kryminologicznych" (prowadzono je w latach 70. we Włocławku i Trójmieście), ze zdumieniem zauważyli brak potępienia prostytuujących się dziewczyn przez rodziców. Argument, że w ten sposób córka chce znaleźć męża cudzoziemca, zamykał dyskusję. Z kolei zjawisko "pracy po godzinach" celnie sportretował Jacek Kaczmarski w napisanej już w latach 90. piosence "Metamorfozy sentymentalne": "Księgowa z Domu Kultury/Zakłada złote sztyblety/Minispódniczkę ze skóry/I dekolt z czarnej żorżety/Włos roztrzepuje przed lustrem/Na palcach krwawe lakiery/Z wypiętym zachętą biustem/Staje przy szosie E-4/Długo nie czeka księgowa/Na jej widok staje mercedes/Maszyna mruczy zmysłowo/ Za kierownicą pan Edek". Ale to już zupełnie inna historia.

Choroby weneryczne to nie hańba, to wielkie nieszczęście

Pierwsze poradnie przeciwweneryczne powstały już kilka miesięcy po zakończeniu wojny. Wiosną 1946 r. rząd ogłosił dekret, w którym określił, że leczenie będzie bezpłatne i przymusowe. Wkrótce sieć poradni W pokryła cały kraj. W początku lat 50. liczba wykrytych przypadków kiły i rzeżączki wyraźnie spadła (2173 i 38 tys. przypadków w 1953 r.), więc władze uznały, że opanowały problem. W latach 1955-57 nastąpił jednak lawinowy wzrost zachorowań (ponad 40 tysięcy), co roku przychodziło również na świat ok. 100 tys. dzieci z kiłą wrodzoną.

W kolejnych raportach zwracano uwagę na ścisły związek prostytucji z zachorowaniami. W latach 60. znacznie wzrosła ich liczba na wsi. Pod koniec lat 60. służba zdrowia ponownie została postawiona w stan alarmu. W kolejnej akcji W masowo badano próbki krwi (w 1973 r. - 7,5 miliona!), co pozwoliło opanować tę prawdziwą epidemię. W latach 80. liczba chorób wenerycznych znacznie spadła, choć do końca PRL byliśmy w niechlubnej europejskiej czołówce zapadalności na kiłę (3,4 przypadki na 100 tys. mieszkańców w 1988 r.).

Dziwex. Afera i proces

W czerwcu 1981 r. Komenda Główna MO poinformowała na konferencji prasowej o śledztwie w sprawie handlu kobietami wysyłanymi do włoskich agencji towarzyskich, m.in. za pośrednictwem państwowej firmy Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe. O sprawie od kilku miesięcy pisały gazety. Nazwano ją aferą Dziwexu. Proces rozpoczął się w 1984 r. Ponieważ żaden z Włochów, oskarżonych o handel żywym towarem, nie pojawił się w Polsce (PRL nie miała umowy ekstradycyjnej z Włochami), skazano jedynie kierownika działu eksportu w ZPR - za niedozwolony handel walutami - na dwa lata z warunkowym zawieszeniem kary i grzywnę. Szeregowi urzędnicy dostali po roku, też w zawieszeniu, plus grzywny.

Tomasz Potkaj

Życie na Gorąco Retro
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy