Reklama

Tysiąc kadrów w głowie

Beata Osowska musi być wyjątkowa, skoro jej przyjaciele opowiadają o niej w samych superlatywach. Od kolejnej osoby słyszę, że muszę poznać "zaklinaczkę noworodków", że muszę zobaczyć jej niesamowite zdjęcia. Faktycznie, wzruszające fotografie parudniowych dzieci robią wrażenie. Jednak podziw dla jej pasji i determinacji jest jeszcze większy, jeśli pozna się całą prawdę.

Beata:

Fotografia była w moim życiu od zawsze. Fascynację zdjęciami zaszczepił we mnie mój ojciec. To były jeszcze czasy aparatów analogowych na film. Teraz, kiedy praktycznie każdy może mieć dobry aparat, a wyniki fotograficznych zmagań są dostępne od razu, znacznie łatwiej jest robić dobre zdjęcia.

Myśl o fotografii dziecięcej narodziła się wraz z pojawieniem się na świecie mojej córki. Dziś ma 8 lat, a ja całe te 8 lat poświeciłam na praktykę. Na początku nie szło mi dobrze, co na pewno pamiętają moi znajomi. Byłam jednak mocno zdeterminowana i pasja pchała mnie do przodu, mimo pewnych trudności. Zawodowo fotografią zajmuję się od 3 lat.

Reklama

Jestem samoukiem, napędza mnie ogromna pasja do fotografowania malutkich dzieci. Najpierw były to nieco starsze maluchy. Z czasem, mając duszę na ramieniu, zaczęłam robić zdjęcia tym najmłodszym bobaskom, mającym zaledwie po kilka dni.

To jest spory stres. Co innego mieć do czynienia z własnym dzieckiem. Bardzo długo (około dwa lata) strasznie się bałam i nie umiałam dotknąć tych kruszynek. Przy zdjęciach pomagała mi moja wspaniała mama i mamusie noworodków. Jednak na którejś sesji odważyłam się na bliższy kontakt z malutkim modelem i to był moment przełomowy.

Myślę, że największą trudnością jest bycie cierpliwym, czekanie na sen malucha. Ponieważ najpiękniejsze zdjęcia to te, gdy noworodek słodko śpi w jakiejś fajnej pozie, to potrzebny nam do tego jego głęboki sen.

Najzabawniejsze podczas sesji są te uśmieszki i inne minki bobasków układanych w koszyczkach, wiaderkach czy też pudełkach. No i oczywiście zdarzają się wypadki z siusianiem na planie zdjęciowym.

Na pewno prekursorką fotografii niemowlęcej była Anne Geddes. Wiele lat podziwiałam jej zdjęcia i pomysły. Przede wszystkim pomysły. Bez dobrego pomysłu nie ma ciekawego zdjęcia. Są też współczesne gwiazdy fotografii noworodkowej jak Kelly Ryden czy Keri Meyers. To mistrzynie tego typu zdjęć.

Inspiruję się nie tylko fotografią dzieci. Czasem moją inspiracją jest jakiś kolor, koszyk, kocyk. Wtedy rodzi się w głowie obraz i staram się go stamtąd przenieść na zdjęcie. Jednak tą najwspanialszą inspiracją jest moja córka Ola. To jej robiłam moje pierwsze zdjęcia i dzięki niej wiele się nauczyłam w podejściu do fotografii.

Aby oddać się mojej pracy i pasji mam do pokonania trochę więcej trudności życiowych niż przeciętny człowiek. Choruję na zanik mięśni, co utrudnia mi robienie zdjęć. Czasami wielogodzinne trzymanie ciężkiego aparatu jest dość trudne. Jednak miłość, pasja i determinacja pozwalają mi na robienie tego, co sprawia mi największą satysfakcję. Chcę iść dalej i doskonalić mój warsztat.

Moją siłą jest miłość do córki, mamy i pasja. Ale też sporo energii i wiary we własne możliwości daje mi poczucie, że robię coś, co cenią inni, że podoba im się to, co tworzę. To daje moc.

Fotografia dała mi życie, jakiego nie mogła mi dać zwyczajna, szara codzienność. Dzięki niej czuję, że to, co robię ma sens, nie tylko dla mnie, ale dla wielu ludzi. Dzięki fotografii nie myślę o chorobie. Mam w głowie tysiące kadrów, które jeszcze nie powstały.

Podziwiam też rodziców maleństw, którzy ufają moim umiejętnościom i pozwalają mi robić to, co kocham. W zamian dostają zdjęcia ze swoimi pociechami, które, mam nadzieję, są nietuzinkowe.

Korzystając z tej okazji chciałam im podziękować za zaufanie.

Wysłuchała Małgorzata Turnau

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: fotografia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy