Reklama

W związku z wolnością...

Cudownie, że jesteśmy razem, ale to nie znaczy, że zostajemy pozbawieni praw obywatelskich - przekonuje psycholożka Hanna Samson.

"Sytuacja, w której możesz wybierać ze wszystkich dostępnych opcji. Brak przymusu". Tyle definicja wolności. Jak ona się przekłada na wolność w związku?

Hanna Samson: W związku nadal możemy wybierać ze wszystkich "dostępnych opcji". Tyle że one są inne niż przedtem, bo z niektórych dobrowolnie zrezygnowaliśmy. W naszej kulturze wejście w związek oznacza, że decydujemy się dochować partnerowi wierności oraz wspierać go w codziennym życiu. Zmieniają się więc również kryteria wyboru: odtąd bierzemy pod uwagę potrzeby i uczucia osoby, z którą jesteśmy. Co oczywiście nie znaczy, że mają być ważniejsze od naszych...

Reklama

A czy istnieją granice, których nie można przekraczać?

- Zbyt duża otwartość związku, pozwolenie sobie i partnerowi na kontakty seksualne z innymi osobami albo dążenie wyłącznie do własnych celów - to wszystko prędzej czy później zniszczy relację. A jeśli nawet związek się nie rozpadnie, to przynajmniej jedna strona cierpi. Dobrym przykładem jest miłość Simone de Beauvoir i Sartre’a. Obydwoje otwarci, pazerni na życie, bez ograniczeń chłonący świat. Nikt nikogo nie krzywdził, bo przecież właśnie na to się umówili. A jednak nie sposób nie dostrzec cierpienia Simone.

Może warto ustalić z partnerem, co nam wolno, a czego nie, np. raz w tygodniu wyjście solo, niezaglądanie sobie do e-maili, telefonów. Czyli określić jasno granice wolności?

- Generalnie jestem za tym, żeby się poznawać, rozmawiać, mieć wspólną wizję życia, zanim powiemy "tak". Ale wychodne raz w tygodniu? To trochę tak, jakby wspólny dom był instytucją, do której opuszczania potrzebna jest przepustka. Związek nie powinien ograniczać wolności inaczej niż poprzez to, że "odtąd liczę się z tobą i z tobą chcę przeżywać swoje życie". Ale przecież nie cały czas! Własne sfery są konieczne i dla każdego z nas, i dla relacji, bo wnoszą w nią energię, świeżość. Inaczej miłość umrze, przysypana rutyną. Przeglądanie e-maili? Mamy prawo do prywatności, do tego, żeby nikt nas nie podglądał. Warto pamiętać, że "ja jestem ja, a ty jesteś ty". Cudownie, że jesteśmy razem, ale to nie znaczy, że zostajemy pozbawieni praw obywatelskich!

Kiedy więc granice wolności są rozumiane na opak?

- Jeśli przenosimy swoje uczucia na zewnątrz, gdzie indziej je przeżywamy i nie dzielimy się nimi z partnerem/partnerką, trudno mówić o związku. Raczej o układzie, na którego ochronie niespecjalnie nam zależy. Być w związku oznacza decydować się na wspólne życie. Tu warto dzielić się emocjami, radościami, porażkami, tu warto inwestować swoje uczucia.

Moja sąsiadka regularnie przegląda swojemu facetowi telefon komórkowy, bo mu nie ufa. Po co być z kimś, komu się nie ufa?

- To tak, jakby włożyć swoje pieniądze w spółkę z człowiekiem, o którym wiemy, że może nas oszukać. Bez sensu. Inwestowanie uczuć z takim nastawieniem do partnera zwykle prowadzi do porażki, niezależnie od tego, czy jest on w rzeczywistości godny zaufania, czy nie. A przeglądanie SMS-ów czy e-maili jest naruszaniem praw drugiej osoby. Fakt, że ktoś zachowuje się nieetycznie, nie upoważnia nas do tego samego.

Wydaje mi się, że wolność w związku jest postrzegana różnie w zależności od płci. To stereotyp, że panowie potrzebują jej bardziej niż panie? Może chodzi o charakter, a nie płeć?

- Niektóre osoby wchodząc w związek, zapominają o innych sferach życia. Nie chcą zostawić sobie prywatnego, osobnego kawałka świata i oczekują tego samego od partnera. Częściej zdarza się to kobietom, ale znam też mężczyzn, którzy chcą całkowicie zespolić się z partnerką, nie zostawiając żadnego obszaru wolności. W takiej relacji można się udusić. Prędzej czy później jedna ze stron spróbuje się wyzwolić. Jednak jest też wiele kobiet, które nie chcą rezygnować z pasji, zainteresowań, przyjaźni. Czasem mężczyźnie trudno to zaakceptować, nawet jeśli sam daje sobie prawo do różnych aktywności. I chociaż w przysiędze małżeńskiej od dawna nie ma mowy o posłuszeństwie, które kiedyś kobiety ślubowały mężczyznom, niestety wielu z nich próbuje je ograniczać, kontrolować, narzucać im swoją wolę. To przemoc, a nie miłość.

Więc mamy prawo umówić się na obiad z byłym partnerem? Jeśli tak, to czy mówić o tym obecnemu?

- Wolno nam określać własne prawa, biorąc za to odpowiedzialność. Jeżeli nie domknęłyśmy starego związku, nadal jest między nami silna więź erotyczna, nie warto dawać sobie przyzwolenia na takie spotkania. W obiedzie z byłym mężem nie ma nic złego, jeśli relacja seksualna między nami została zamknięta, gdy nie chcemy się skarżyć na obecnego partnera, podsycać erotycznych wspomnień itp. Gdy mąż czuje się zagrożony, można spróbować go uspokoić albo... zrezygnować ze spotkania z byłym. Nie dlatego, że mąż będzie niezadowolony, ale z empatii. Warto działać w zgodzie ze sobą. I uczciwie, a nie po kryjomu.

Na koniec odwróćmy sytuację. Czy on ma prawo mieć przyjaciółki, z którymi spotyka się na kawę?

- Czy zabronić mu tego, ograniczając wolność? Zabranianie czegokolwiek w ogóle nie powinno mieć miejsca w związku dorosłych ludzi. Zakazujemy czegoś dziecku, kiedy je wychowujemy. Dorosłej osobie możemy jedynie powiedzieć o naszych obawach, niepokoju. I prosić, aby wzięła to pod uwagę. Dobry związek nie polega na ograniczaniu siebie nawzajem, tylko na tym, że uczucia partnera/ partnerki są dla nas ważne i oboje traktujemy się z szacunkiem, zaufaniem. Trudniej rani się kogoś, kto nam ufa, niż kogoś, kto pilnuje nas na każdym kroku.

Rozmawiała Magdalena Kuszewska

-----

Hanna Samson - psycholożka, pisarka, feministka. Prowadzi warsztaty i grupy terapeutyczne przede wszystkim dla kobiet. Kobiety są też tematem jej twórczości. Jest autorką powieści (m.in. "Zimno mi, mamo", "Miłość. Reaktywacja", "Wojna żeńsko-męska i przeciwko światu", "Flesz. Zbiorowy akt popświadomości"). Ostatnio ukazała się jej książka "Życie po mężczyźnie". Mama dorosłej córki.

PANI 4/2012

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Dowiedz się więcej na temat: związek | miłość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama