Reklama

We własnej roli

Spontaniczna, nieprzewidywalna. Kolekcjonuje czerwone szpilki, ale nie nosi, bo się wstydzi. Przeczytaj pierwszą część materiału o aktorce Kamilli Baar.

Osobna, nieśmiała. Skupiona na teatralnych rolach. Taką ją znamy... z przeszłości. Dziś w życiu Kamilli Baar wiele się zmienia. Zagrała trudną rolę w Generale, filmie o Władysławie Sikorskim. Ale rozstała się mężem jakby na dowód, że nie można mieć wszystkiego. Skończyła 30 lat i zaczyna życie od nowa, bardzo mocno wierząc w siebie. Aż ma ochotę powiedzieć: taka jestem! Patrzcie na mnie!

Na twarzy lekkie napięcie. Stara się powstrzymać łzy. Tę scenę musi odegrać bez spazmów i szlochu. Klaps na planie filmu Generał, Gibraltar. Zofia Leśniewska, córka Władysława Sikorskiego, wraca do domu. W filmie 4 lipca 1943 roku nie zginęła razem z ojcem. Pod drzwiami gabinetu Sikorskiego tłum żołnierzy, słyszy: "generał nie żyje". Kamera wycelowana w twarz. Dubel za dublem. Aktorka kończy scenę w dygocie, prosi o wodę. Dzwoni do ojca: "Wszystko w porządku? Chciałam cię o coś zapytać".

Reklama

- Po pracy nad rolą Zosi zaczęłam wnikliwiej patrzeć na moje relacje z tatą, zaczęłam potrzebować jego obecności. Więc rozmawiamy, stajemy się sobie bliżsi - mówi. - Ta rola była dla mnie przełomowa. W bibliotekach, w książkach o Sikorskim szukałam informacji o mojej bohaterce. Miała fascynującą biografię. Na lodówce i pulpicie laptopa miałam jej zdjęcia. Odkryłam, że wiele nas łączy. Z jednej strony nadwrażliwa, z drugiej kobieta żołnierz. Ta postać się we mnie wdarła i wiele zmieniła. Zaczęłam żyć śmielej - opowiada. Drugie ważne wspomnienie z planu? "Dziecko, uważaj, zabijesz się!", słyszy krzyk instruktorki, gdy czarny koń Matador, na którym siedzi, wyrywa do przodu. Ma za sobą kilkanaście godzin jazdy. Przed sobą: galop przez las. "Zwolnij!", krzyczą za nią. - Pędząc między chaszczami, drzewami, myślałam tylko o jednym: jestem wolna, silna, nawet gdy spadnę, mogę wszystko. To pomogło mi przełamać lęk przed życiem. Anna Jadowska, reżyser filmu: - Nie zorganizowałam castingu do roli córki Sikorskiego. Od razu wiedziałam, że tylko Kamilla może ją zagrać - postać delikatną, silną, tajemniczą, tragiczną. Baar ma w sobie ponadczasowość i potencjał wielkiej gwiazdy.

Pierwsza rola

Kama ma osiem lat. W ręku prawdziwy karabin. Tata obejmuje córkę za ramiona i krzyczy: "Strzelaj!". Dziewczynka naciska spust. Kule dziurawią tarczę. Ojciec jest wojskowym. Często zabiera córkę na poligon. Kiedy Kamilla wspomina dzieciństwo, widzi siebie jadącą z żołnierzami na pace. Koleżanki zazdroszczą taty, który chodzi w mundurze, ale ona jest najbardziej dumna, gdy po raz pierwszy czesze ją do szkoły w kucyki. Jeden wyżej, drugi niżej, gumki w różnych kolorach. Patrzą w lustro, on smutnieje. Pociesza: "jest świetnie" i tak uczesana idzie do szkoły. - Podobno byłam dojrzalsza niż rówieśnicy - wspomina. - Tata często zmieniał jednostki, więc przeprowadzaliśmy się: do Poznania, Tychów, Dąbrowy Górniczej. Przy trzeciej przeprowadzce już nie płakałam, że tracę koleżanki.

Mama była na co dzień. Kilka razy dziennie zmieniała Kamilli sukienki na czyste, wykrochmalone. - Podziwiałam jej perfekcjonizm - mówi. Bracia. Kamilla ma pięć lat, gdy rodzi się Damian. Osiem, kiedy pojawia się Błażej. Przez lata nie może im wybaczyć, że weszli pomiędzy nią i rodziców. Że przestały chodzić z mamą tak często na spacery. Gdy Damian idzie do pierwszej klasy, ona jest w szóstej. Odrabia z nim lekcje i sprawdza tornister. Najmłodszemu czyta książki na dobranoc. Tylko na wakacjach u dziadków na wsi broi. Z kuzynem podkradają warzywa z pola i robią pułapki na kury sąsiadów. Brudzi sukienki. - Rodzice mnie takiej nie znali. Do dziś mówią, że byłam idealnym dzieckiem. Ja po prostu świetnie wchodziłam w role. Najpierw doskonałej córki, potem siostry, wreszcie żony.

Egzamin z dorosłości

Warszawa. On za wszelką cenę chciał poznać siedzącą w autobusie brunetkę. Wpatrywał się. Pomyślała: złodziej albo desperat. Odwróciła się do niego plecami. Kilka dni później zobaczyła go na korytarzu Akademii Teatralnej, gdzie oboje studiowali. Zaczęło się: pocałunki, spacery, Warszawa do rana. - Dobraliśmy się na zasadzie deficytów. Wojtek potrzebował wiernej, lojalnej kobiety z zasadami. Ja opieki i ciepła - mówi. - To była wielka miłość. Niestety, zbyt szybka, zachłanna i intensywna. Rodzina: "ślub, ślub!". Był ślub. W jesienne popołudnie, przy dźwiękach Autumn in New York Billie Holiday.

- Krótko po skończeniu studiów, jako naturalny etap wchodzenia w dorosłość - opowiada. - Kochaliśmy się, chcieliśmy uporządkować życie, ale zabrakło kogoś, kto by powiedział: jesteście młodzi, macie czas. Nie zdążyłam poznać siebie, więc skąd mogłam wiedzieć, czego potrzebuję od mężczyzny i co mogę mu dać? Chciałam się stopić, tworzyć jedność, zapomniałam o sobie. Do naszego życia przeniosłam wzorce z domu. Po ślubie Kamilla staje się perfekcyjną panią domu. Nie chce widzieć pyłku na stole, brudnej szklanki w zlewie. Wyciera, zmywa, poleruje, gotuje. - Sama weszłam w tę rolę, nikt mnie nie zmuszał, innego scenariusza nie znaliśmy, pochodziliśmy z tradycyjnych rodzin. O przyczynach rozwodu mówi niewiele. - Po prostu doszliśmy do ściany. Siedziałam na fotelu, gryzłam paznokcie i czułam, że się duszę. Czterdzieści cztery metry, na których mieszkaliśmy, skurczyły się, świat zrobił się za mały. Każdego dnia przechodziliśmy walkę z samymi sobą, żeby dzień jak dawniej miał swój rytuał. Myśleliśmy: dlaczego teraz nie możemy po prostu obudzić się, cmoknąć, zjeść razem tostów? Staraliśmy się, nie wychodziło - wspomina. Z mieszkania należącego do męża zabrała ciuchy, książki, kilka płyt, parę starych filiżanek i dzwonek z Budapesztu. - To były moje rzeczy. Nie wierzyłam, że jest ich tak mało. Wtedy jeszcze na pytanie, co lubię robić, odpowiadałam: nie wiem. Aktorstwo? Mówiłam: nie daje mi zbyt dużo radości, raczej stres, czy sobie poradzę. Były momenty, kiedy chciałam się wycofać z grania. Nie mogłam sprostać własnym oczekiwaniom. Straciłam azyl.

Będę Ofelią

"Niegruba, raczej za chuda. Niebrzydka. Ale jednak głupio czuję się na obcasach i w obcisłych ciuchach. Peszy mnie, gdy ktoś dłużej na mnie patrzy", myśli o sobie. Ma 18 lat. W liceum nie znajduje czasu na randki. Najbardziej wytrwały chłopak przychodzi wieczorami pod jej okno, żeby porozmawiać. Popołudniami przesiaduje w kinie, czyta Anais Nin, Vonneguta. Wiosną z przyjaciółkami leży w wysokiej trawie nad Jeziorem Paprocańskim w Tychach. Postanawiają, że każda będzie kiedyś artystką. Kamilla mówi: "Zagram Ofelię, lady Makbet".

W liceum gra w szkolnym teatrze. Do roli Stanisława Augusta Poniatowskiego wkłada perukę, która w trakcie przedstawienia spada jej z głowy. Śmieje się, nie przestaje, aż widownia nie zacznie śmiać się razem z nią. Nauczycielka mówi: "aktorka z ciebie marna". Ale ona wie: wkrótce opuści senne Tychy, Śląsk jest tylko przystankiem. "Aktorstwo? Córciu, z tego się wyrasta", tłumaczą rodzice. Na wszelki wypadek planuje polonistykę. Idzie na przesłuchanie do Studium Aktorskiego Doroty Pomykały. Dostaje się.

Osiemnastolatka leży na scenie w bawełnianej koszulce. Dookoła ciemno. Czuje na sobie ciepło refl ektorów. "Odgrywasz scenę ona i on. Masz się dotykać, jakbyś dotykała jego", mówi Dorota Pomykała. - Na początku nie mogłam. Niezdarnie chwytałam się za ramiona. Miałam barierę dotykową. Oswajanie siebie było trudne. Popłakałam się z niemocy. A potem wybiegłam do domu, czując, jakbym zrzuciła z siebie ciężar. Dorota była zachwycona. Poczułam, że aktorstwo jest rodzajem terapii, ringu sam na sam. Dorota Pomykała: - Przed egzaminami do szkoły pokazała mi bury wełniany worek i powiedziała, że w tym wystąpi przed komisją. "Chcę, żeby zobaczyli mój talent, a nie ciało", mówiła. Myślałam: wariatka! Przecież była drobna, kobieca. Tydzień przekonywałam ją do sukienki. Na egzamin włożyła babciną, z jedwabiu. Wyglądała dystyngowanie, miała w sobie piękno francuskiej aktorki. Pomyślałam: wygra, bo mało jest takich jak ona: kruchych, z niebanalną urodą, które mają w sobie coś więcej niż tylko ulotny blichtr.

Przed egzaminami jedzie ze znajomymi w góry. Kąpie się w zimnych strumykach. Traci głos. Z 38 stopniami gorączki i zapaleniem krtani wygłasza przed komisją monolog Nataszy ze Skrzywdzonych i poniżonych. Na egzamin przygotowała 28 tekstów, choć wystarczyło sześć. Wszystkie zna na pamięć. Tłumaczy: "W Tychach wszędzie chodziłam pieszo. W drodze powtarzałam teksty". Egzamin zdaje. Samochodem z niedomkniętym bagażnikiem pełnym rzeczy rodzice odwożą ją do Warszawy. Tutaj jak w Tychach próbuje chodzić na piechotę. W wielkim mieście ciągle błądzi. Dojście do szkoły zajmuje godzinę. Z tego czasu zostanie jej przyzwyczajenie do płaskich butów.

W 27-piętrowym wieżowcu Kamilla ma pierwsze wynajęte z koleżanką mieszkanie. Pośrodku pokoju maszyna do pisania, na której przepisuje szekspirowskie monologi, bo tak szybciej zapamiętuje. Żeby oswoić rzeczy, nadaje im imiona. Tapczan nazywa Holoubek, na cześć ulubionego aktora, czarną lampę - Edith Piaf. Przyjaciółek wielu nie ma. O studiach opowiada: wzloty i upadki, podcinanie skrzydeł i rekonwalescencja. Pierwszy rok był trudny, tak jak wszyscy myślałam, że odpadnę. Uwierzyłam w siebie, gdy po scenie Ofelia-Hamlet Jan Englert powiedział, że jest świetna i nic by w niej nie zmienił. Po dyplomie chciałam odpocząć od grania i zatrudnić się jako kelnerka w kawiarni na Marszałkowskiej. Nie zdążyłam zacząć, dostałam angaż w Teatrze Rozmaitości, rolę kelnerki w sushi barze. Potem zagrałam Ofelię w Teatrze Telewizji. Spełnienie marzeń. Za zarobione pieniądze kupiłam stertę ciuchów w second handzie. Za dużą spódnicę, kurtkę Diora, kilka sukienek - mówi.

Po szkole gra więcej. Po filmie - przebojowym Da Vinci Machulskiego - dostaje etat w Narodowym. Po Fedrze Mai Kleczewskiej piszą o niej: "aktorskie objawienie sezonu". Ale ona odrzuca scenariusze komercyjne, role w serialach w najlepszym czasie antenowym. - Czytałam, robiłam ambitne rzeczy w teatrze, więc myślałam, że stać mnie na więcej niż postać w telewizyjnym tasiemcu. Uważałam, że reżyserzy mnie znajdą, zauważą dzięki temu, co robię. Myliłam się. Propozycji było coraz mniej. A ja jeszcze bardziej uciekałam przed obiektywami, unikałam bankietów, castingów. Marzyłam, żeby grać ważne role, a nie być celebrity. Żeby wyjechać do Paryża i podawać kawę w tamtejszych restauracjach. Z nieśmiałości? Aktorka Patrycja Soliman, bliska koleżanka Kamilli: - W tamtym czasie była osobna, skupiona na małżeństwie. Nasze pierwsze spotkanie poza teatrem? Nie przyszła. Zadzwoniła: "Przepraszam, Patuś, zjadłam dwie paczki gum Maoam i strasznie boli mnie brzuch". Myślałam, że kpi. Kiedy ją bliżej poznałam, zrozumiałam, że taka jest, spontaniczna, szczera, prawdziwa i trochę neurotyczna. Kupuje za małe buty tylko dlatego, że jej się podobają, a potem oddaje do Caritasu. Kolekcjonuje czerwone szpilki. Nie nosi, bo brakuje okazji. Długopisem podkreśla fragmenty książek, pisze na marginesie, a potem nikomu nie pożycza, żeby nikt poznał jej myśli. Długo się zaprzyjaźniałyśmy. Zbliżyły nas życiowe zakręty.

Natalia Kuc

Przeczytaj drugą część

Twój Styl
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy