Reklama
Wielka dama znów tańczy sama

Anna Jantar

Kiedy 14 marca 1980 roku zginęła w katastrofie lotniczej, miała zaledwie 29 lat i status gwiazdy. Jedna z najpopularniejszych i najbardziej lubianych polskich piosenkarek. Miss obiektywu na festiwalach piosenki. Zdobywczyni dwóch złotych płyt. Anna Jantar. Bursztynowa dziewczyna.

Anna Piątkowska, Styl.pl: Anna Jantar to jedna z najpopularniejszych wokalistek lat 70. w Polsce, jej legenda żyje do dziś - pisanie biografii kogoś takiego to chyba spore wyzwanie? Czego nowego możemy dowiedzieć się o niej z twojej książki, 35 lat po śmierci bohaterki?

Marcin Wilk: - Zależało mi na tym, by ożywić Annę Jantar. Moja książka "Tyle słońca. Anna Jantar. Biografia" jest właśnie tego typu opowieścią - historią o tym krótkim, ale bardzo intensywnym życiu.

Przed moją książką ukazały się dwie poświęcone wokalistce - ks. Andrzeja Witki złożona z wypowiedzi Anny ułożonych w wywiad-rzekę i druga, owoc wieloletniej pracy Marioli Pryzwan - "Bursztynowa dziewczyna" - wspomnienia rozmaitych osób związanych z Jantar. Jest też ogromna liczba fanów, którzy chyba wszystko wiedzą o Annie Jantar. Mimo wszystko wiele rzeczy okazało się nowymi. Zadanie pisania o tej gwieździe potraktowałem zresztą jak dziennikarz. Spotykałem się z ludźmi, szukałem materiałów w archiwach prywatnych, a także w tych, do których nie mieli dotąd dostępu wielbiciele artystki. Wiele z dokumentów i informacji, które tam znalazłem, było kompletnie nieznanych.

Reklama

W IPN na przykład leżała teczka Józefa Szmeterlinga, ojca Ani. Zawiera ona materiały dotyczące kariery w wojsku. Oczywiście poświęcam temu odpowiednią ilość miejsca w książce. Sporym wyzwaniem okazało się dotarcie do wniosków wizowych składanych w Pagarcie. Przed `89 rokiem wyjazdy zagraniczne nie były tak łatwe jak teraz. Trzeba było zdobyć odpowiednią wizę. Pagart był wyspecjalizowaną jednostką, która pośredniczyła w tego typu sprawach. Udało mi się również w Muzeum Polskiej Piosenki zdobyć wykazy honorariów polskich artystów - rzecz, której nikt do tej pory nie ruszał w kontekście Anny Jantar. Dają one pewne wyobrażenie o notowaniach gwiazd tamtej epoki. Poza tym starałem się na przykład zbliżyć do relacji, jaka łączyła Annę Jantar z Markiem Grechutą.

Poznawałeś Annę Jantar pisząc książkę. Jaką osobę odkryłeś?

- Może wypada zaznaczyć, że w przeciwieństwie do autorów pozostałych książek - ks. Andrzeja Witki i Marioli Pryzwan - to nie jest moja bohaterka. Od razu zyskałem więc dystans. Nie miałem uprzedzeń. Pisanie o Jantar także traktowałem od początku jako przygodę i odpowiedzialność. To wcale nie takie łatwe zadanie znaleźć odpowiedni język i perspektywę, by opisać gwiazdę estrady nie wpadając przy tym ani w uwielbienie, ani ckliwy sentymentalizm, ani suchą, pozbawioną emocji, sprawozdawczość. Wydaje mi się zresztą, że pisanie każdej biografii, to ogromne wyzwanie. Dlatego może przyglądałem się z uwagą wszystkim wątkom: samodzielności, wyborów życiowych, ciała, ciąży, macierzyństwa. Z uwagą śledziłem losy swojej bohaterki w świecie, w którym faceci rozdają karty, nawet wtedy kiedy kobiety-wokalistki są na pierwszym planie. Starałem się pokazać, że Anna Jantar nie tylko musiała stawić czoła wielu problemom, ale - najzwyczajniej w świecie - świetnie sobie radziła. Po tym wszystkim oczywiście stała się moją dobrą znajomą. W końcu spędziliśmy intensywnie tych kilka miesięcy.

Dużo piszesz o kontekście, o przodkach Anny Jantar.

- Bo to, skąd pochodzimy, korzenie, jest bardzo ważne. Starałem się zobaczyć Jantar z lotu ptaka. Dlatego też opisuję jej relacje z rodzicami, z bratem. Skupiłem się też na tym, w jakim świecie żyła. Dla wielu czytelników lata 60. i 70. to czas ich dzieciństwa. Dla innych, młodszych, to z kolei prehistoria. Nie można pisać o człowieku bez pokazania warunków, w jakich żył. Stąd kontekst, który starałem się nakreślić, nie tylko poprzez scharakteryzowanie sytuacji rodzinnej, ale też otoczkę społeczną, kulturową i historyczną.

Mało kto, korzystający dzisiaj z ułatwień zdigitalizowanego świata, wyobraża sobie, jak inaczej żyło się w tamtych latach. Dziś umówić się możemy na spotkanie czy załatwienie sprawy przez Messenger na Facebooku. W czasach, gdy Jantar szalała na listach przebojów z "Tyle słońca w całym mieście", chodziło się w Warszawie do Hotelu Europejskiego i to w określonych godzinach, bo tam spotykał się establishment ówczesnego świata show-biznesu. Swoją drogą artysta sam załatwiał sobie wszystko: od kredki do ust (trudno dostępnej wtedy, nawiasem mówiąc), poprzez strój do sesji zdjęciowej, aż po fotografa, który musiał pokątnie zdobywać klisze do aparatu, bo oczywiście o cyfrówkach można było pomarzyć.

Z tej opowieści wyłania się realna kobieta. Opowiadasz, np. o tym, jak malowała się ukradkiem na klatce schodowej, bo mama jej zabraniała.

- Tak, tę historię opowiedział jej brat Romek. Romek i Ania, nastoletni jeszcze, bardzo się kumplowali. Siłą rzeczy Romek krył Anię przed mamą, która bardzo niechętnie odnosiła się do kolorowych kosmetyków.  Pani Halina Szmeterling jest bardzo skromna i  kiedy Ania dorwała się do tych wszystkich pomadek, tuszów i innych przedmiotów, zaczęły się konflikty. Pisałem o tym, bo to pokazywało nie tylko charakterek przyszłej gwiazdy, ale także różnice między mamą a córką.

------------

"Wakacje w Ustce w lipcu 1979 roku nie będą całkiem beztroskie. Małgorzata Trzcińska- Dąbrowska, żona Jerzego Dąbrowskiego, dziennikarza i autora tekstów, powie: "Ania miała wtedy jakieś swoje różne wątpliwości co do drogi zawodowej - co dalej śpiewać. Czy pop, czy soul, czy może musical. Miała cztery oktawy, muzykalność, absolutny słuch. I to co jest wielkim darem - słońce w głosie."

------------

Piszesz, że była flirciarą.

- I to jaką! Umawiała się z kilkoma chłopakami jednocześnie. Ale to podobno wówczas nie było nic dziwnego. Moja mama, z którą konsultowałem wiele rzeczy, bo mama i Jantar są pokoleniowo blisko, potwierdziła, że umawianie się z kilkoma chłopakami to była norma. To flirtowanie jest nie tylko śmieszne, ale portretuje człowieka. A mnie zależało, by pokazać Annę Jantar jako zwyczajną dziewczynę, a nie legendę.

Z drugiej strony oczywiście osobnym zadaniem było zrobić tak to, by nie ześlizgnąć się na parter, albo jeszcze niżej, i nie grzebać w brudach. To jest zresztą ważne pytanie, które mi często towarzyszyło: jak pisać o gwieździe estrady, o której publiczność chciałaby wiedzieć absolutnie wszystko? Przyjąłem ostatecznie zasadę nie cofania się przed niczym. Chciałem zdobyć jak najwięcej informacji, a potem szukałem języka, którym mogłem opisać prawdę w taki sposób, by nie wchodzić nie na swoje czy mojej bohaterki pole. W książce piszę otwarcie o kryzysie w małżeństwie Kukulskich.

Mówisz o niej - Ania, jak o znajomej. Polubiłeś ją?

- Jakoś się chyba zakumplowaliśmy. Chociaż ani ja, ani ona wcale tak łatwo nie wchodzimy w głębokie relacje - mimo że oboje mamy łatwość nawiązywania kontaktów. A mówiąc poważnie: były momenty, kiedy jej nie znosiłem. Owszem, bardzo ją polubiłem i szanuję za pracowitość. Bo ona naprawdę bardzo ciężko pracowała na to, by zostać gwiazdą. To nie stało się z dnia na dzień. Biorąc jeszcze pod uwagę, że przeżyła ledwie 29 lat - to czasem się za głowę łapię, jak duży i różnorodny repertuar zostawiła za sobą.

 Jantar w pewnym momencie swojej kariery była niespokojna, poszukiwała czegoś nowego, eksperymentowała. W liście, który napisała mając bodaj 20 lat, planowała studia, co wówczas nie było wcale takie powszechne. Pamiętajmy, że mamy lata 70.! Jantar startowała do szkoły teatralnej - zdała egzamin, ale nie dostała się na uczelnię. Potem bardzo żałowała, że nie ma szkoły, która uczyłaby artystów całościowo. Ona przecież myślała o swojej karierze biznesowo, dojrzale. Może też dlatego, że miała kontakt z zagranicznymi gwiazdami i męża, wybitnego menadżera, świadomego kreatora gwiazd, człowieka z wybitnym wyczuciem. Podczas wyjazdów Jantar sporo obserwowała, uczyła się. Inspiracje czerpała garściami i potem, pod koniec lat 70., eksploatowała sporo nowych dla siebie gatunków i stylów. Może trochę wcześniej powinna się zbuntować?

Chodzi o to, że wykreował ją Jarosław Kukulski i artystycznie to on wpisał ją w jakieś ramy, choć Jantar przejawiała zainteresowanie innymi gatunkami muzycznymi?

- Tak, ona stanowczo chciała eksperymentować - w szerokim sensie, nie tylko muzycznie. Pociągał ją świat. Z drugiej strony ona należała do szalenie odpowiedzialnych osób. Miała rodzinę i nie umiała, ot tak, odwrócić się od niej. Z perspektywy zamkniętego życia wiele rzeczy ocenia się inaczej. Naprawdę nie wolno zapominać, że ona zginęła nawet nie skończywszy trzydziestki.

-----------

"W gazetach o tym nie napiszą, ale czasem Annę rozpiera energia.

Mówi o tym wiele lat później Bogdan Olewicz podczas nagrań do programu wspomnieniowego "Życia mała garść":  - Anka była typem osobowości, który szczepił innych ludzi witalnością. Ona miała w sobie ogromny zapas energii.  Nigdy nie widziałem Anki zmęczonej, żeby miała wszystkiego dosyć. Godzina druga, trzecia nad ranem - dalej jest śmiesznie, fajnie. (...)

Gdy  Anna ma chwilę dla siebie, chętnie idzie na zakupy. Jarek bardzo tego nie lubi, jest pragmatyczny, woli, żeby odkładać pieniądze na dom."

--------------

Jakaś rysa się znajdzie?

- No ba! Podobno była złośliwa i miała cięty dowcip. Taką kąśliwość - być może charakterystyczną dla inteligentnych osób, które są zamknięte w jakiejś klatce. Znajomi mówią też, że była jajcarą. Chociaż akurat za psikusy trudno jej nie lubić.

Ale mówią też, że byłą przyjacielska, w trasie wielka gwiazda robiła kanapki dla wszystkich...

- Ona chyba w ogóle umiała się poświęcić. Miała przy tym klasę, była dobrym kumplem. Świetnie czuła się w towarzystwie facetów-muzyków. No i była pracowita, choć dla przyjaciół i bliskich zawsze znalazła czas. Rozmawiałem o tym ostatnio z Haliną Frąckowiak. Razem z Anią spędziły długie godziny przy stole na mniej lub bardziej poważnych rozmowach.  

Była w bardzo silnej relacji z mężem - razem przecież pracowali.

- To małżeństwo musiało być w pewnym momencie męczące. A na pewno wymagało wielu nakładów pracy. Nie ma się co dziwić. Na początku było tam ogromnie dużo naturalnej, pierwszej namiętności. Potem przyszła powszedniość. Zaczęły się też ujawniać sprzeczne cechy charakteru - Jarek, który  był starszy o 6 lat , a dla młodego człowieka to cała epoka, okazał się człowiekiem bardziej przywiązanym do pilnowania spraw domowych.

Anna Była lekkoduchem?

- Lubiła zaszaleć, robić różne rzeczy spontanicznie.

Czyli różnice temperamentu.

- Tak. W pewnym momencie one były tak nieznośne, że Jarek zaczął Anię irytować nawet durnym szuraniem kapciami po domu. Bywał też okropnie skrupulatny, jak dla niej: zbyt skrupulatny. Jego z kolei denerwował ten jej luz w podejściu do różnych rzeczy. Jarek pisze w jednym z listów, że ich drogi zaczynają się rozchodzić. Ania wówczas także zaczęła współpracować z innymi kompozytorami i autorami tekstów.

Przyjaciele mówili, że on ją zawłaszczył.

- Przyjaciele zawsze tak mówią, kiedy ktoś zabiera nam osobę, która dotąd miała dla nas dużo czasu, a teraz spędza go z kimś ukochanym. To naturalne. Ania i Jarek - to była mocna symbioza. Jarek był nie tylko mężem, ale też menadżerem i kompozytorem. Byli ze sobą 24 godziny na dobę, siłą rzeczy dom i praca się przenikały. Mieli wspólne pasje, więc to ich łączyło. Dzięki temu mieli też szanse na wzajemny rozwój.

A z drugiej strony zamyka jakieś szanse - piszesz, że Jantar chciała pójść inną ścieżką muzyczną, zafascynowała ją Gloria Gaynor.

- Cóż zrobić. Kiedy Jantar usłyszała Gaynor, zafascynowała się nią. A Ania nie była dziewczyną, której mąż mógł uderzyć ręką w stół i powiedzieć: Nie zrobisz tego. Gdyby chciała, to by to i tak zrobiła. Jarek chyba też zdawał sobie z tego sprawę. Więc to na pewno nie jest tak, że to on jej odebrał szansę na coś innego. Aczkolwiek Jarek widział te fascynacje w szerszym kontekście. Zadawał sobie na przykład pytania, czy wokalistka lubiana za melodyjne utwory sprawdziłaby się w innym repertuarze. Wiadomo, to są już spekulacje. Z drugiej strony "Nic nie może przecież wiecznie trwać" - jeden z jej największych przebojów - ma rockowy pazur. Nie można więc na sto procent powiedzieć, że Jantar nie sprawdziłaby się w rockowej estetyce.

W Polsce miała status gwiazdy. Jej śmierć była szeroko komentowana, powstały nawet teorie spiskowe... Trafiłam na wspomnienie mężczyzny, który w dniu katastrofy, w której zginęła Jantar  był na szkoleniu wojskowym - dowódca zakomunikował podczas tego szkolenia, że właśnie rozbił się samolot, na pokładzie którego była piosenkarka. Podobno do końca szkolenia nie mówiono o niczym innym.

- Tragedia 14 marca 1980 roku była szokiem. Poza tym przedwczesna śmierć kogoś, kto jest uwielbiany, zawsze budzi i będzie budzić bardzo dużo emocji. Rodzą się rozmaite spekulacje, krążą plotki, hula wyobraźnia co bardziej rozemocjonowanych - to wszystko jest związane z ogromną tęsknotą. W przypadku Jantar to z pewnością dowód na to, że była gwiazdą. Ten status uzyskała po sukcesie "Tyle słońca w całym mieście". W drugiej połowie lat 70. była zaczepiana na ulicy, ludzie prosili ją o autografy.

Tu trzeba znów przypomnieć kontekst PRL-u - nie było Pudelka ani innych tego typu mediów. O życiu prywatnym pisano z powściągliwością pozbawioną charakterystycznej dzisiaj bebechowatości. Owszem, Ania była znana z okładek magazynów i występów na festiwalach, które wówczas cieszyły się ogromną popularnością. Były też pocztówki dźwiękowe, płyty, które rozchodziły się w olbrzymich i niewyobrażalnych dla nas dzisiaj nakładach (ponad 100 tys. egzemplarzy). Jej piosenki grały rozgłośnie radiowe, zdobywała nagrody. To była mega popularność, która nie przekładała się automatycznie na wysokie tantiemy. Dlatego Jantar dużo koncertowała. Była cały czas w drodze, wyjeżdżała za granicę - także dlatego, żeby zarobić lepsze pieniądze, bo zagraniczne stawki były po prostu lepsze. Zwłaszcza w Stanach można było zarobić na upragnionego malucha czy domek. Ale w Stanach akurat Jantar śpiewała w małych klubach polonijnych dla małej publiczności. Tu gwiazda była pracującą w pocie czoła wokalistką. Ta jej pracowitość jest naprawdę imponująca.

Miała szansę na karierę międzynarodową?

- Mało kto z demoludów miał wówczas szansę na karierę poza blokiem krajów socjalistycznych. Anna Jantar co prawda nagrywała w NRD, koncertowała w Czechosłowacji, ZSRR, bardzo lubiła wyjazdy do Stanów. Ale nie wiem, czy miała szansę. Jednym z warunków była, i śmiem twierdzić, że nadal jest, świetna znajomość angielskiego i przebywanie w jednym z centrów, gdzie się robi wielką rozrywkę.  Faktem jest, że Anna zaśpiewała kilka piosenek po angielsku - z okropnym akcentem, jeśli mam być szczery. Jantar była z całą pewnością pracowita, ale zrobienie i podtrzymanie kariery międzynarodowej to coś zupełnie innego, do dziś niewielu się to udaje.

Natalia Kukulska - córka Anny Jantar powiedziała o twojej książce, że zrobiłeś dobrą robotę.  To duża pochwała?

- Dostałem ogromny kredyt zaufania od Natalii i pani Haliny Szmeterling. One przecież wiedziały, co chcę zrobić. Skanowanie cudzego życia to spora odpowiedzialność. Starałem się prześledzić drogę życia bardzo skrupulatnie, bez podchodów czy czarowania. I bez spekulowania. Chciałem przywrócić osobę. Sprawić, by na kartach tej książki Anna Jantar, mimo że od 35 lat już nie żyje, wróciła do nas choć na te kilka godzin.

Natalia tak naprawdę miała bardzo mało czasu, bo ledwie 4 lata, by nawiązać prywatną relację z mamą. Potem zawsze pomiędzy nich ktoś wchodził. Sądzę, że Natalia mogła więc poczuć ulgę, że temat jest pokazany całościowo, nie w kawałkach, że wreszcie ktoś zebrał te puzzle i pokazał w szerokim kontekście, nie jako zbiór anegdot czy luźnych historii.

Cytaty pochodzą z książki Marcina Wilka "Tyle słońca. Anna Jantar. Biografia"

Styl.pl
Dowiedz się więcej na temat: Anna Jantar
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy