Reklama

Wszystko o mojej lalce

Zanim została ikoną mody i obiektem kultu kobiet na całym świecie, mieszkała samotnie na strychu. Jako modelka debiutowała po trzydziestce, ale za to od razu w „Vogue’u”. Potem reklamowała luksusowe produkty. Stała się nawet twarzą domu mody Aleksandra McQueena. Powstały o niej albumy i książki. Od kilku lat kosmopolityczne grono jej fanów rośnie. Mowa o kilkunastocentymetrowej lalce imieniem Blythe.

Niebieskowłosa Willow przyleciała z Australii, różowooka Pearl - z Izraela, Jaśmina w stylowym słomkowym kapeluszu - z Polski. Setki podobnych lalek zaanektowały dziś Forum Factory, wielką halę wystaw we wschodnim Berlinie. Każdej towarzyszy właściciel kolekcjoner. Większość z nich to kobiety. Są też projektanci mody specjalizujący się w kreacjach dla lalek i fotografowie, którzy robią im profesjonalne sesje. W sumie kilkaset osób z 26 krajów. Zaczyna się Blythecon, zlot fanów Blythe.

Witajcie w naszej bajce

Impreza przypominałaby targi mody, gdyby nie to, że każda z prezentowanych kolekcji mieści się w kieszeni marynarki. Trzycentymetrowe skórzane botki (10 euro) lub pięciocentymetrową torebkę Hermèsa (30 euro) warto oglądać pod lupą - zdumiewa dbałość o każdy szczegół.

Uczestniczące w zlocie fanki Blythe mogą nie tylko kupować takie cacka, ale wziąć też udział w warsztatach związanych z różnymi aspektami "życia" lalki. 27-letnia Hiszpanka Erica Fustero, jedna z organizatorek imprezy, poleca naukę makijażu dla lalek i szycie eleganckich mikrokreacji, np. długiego na palec kołnierza z lisa. Erica, grafi czka z Saragossy, debiutuje zarówno w roli prowadzącej warsztaty, jak i organizatorki zlotu. Jest jedną z najaktywniejszych fanek Blythe w Europie. Zaprojektowała logo imprezy i poświęconą Blythe gazetkę. Na co dzień mieszka z rodzicami.

Reklama

Międzynarodowy zlot zorganizowała przy stole w swojej sypialni. To jej biuro. "Całkowicie mi wystarcza - tłumaczy. - Nasza kilkuosobowa międzynarodowa »rada nadzorcza« Blytheconu spotyka się przecież online". Do "rady" należy studentka z Wiednia, mikrobiolożka z Akwizgranu, graficzka z Lipska i informatyczka z Holandii. Gdyby nie ich wspólne hobby, pewnie nigdy by się nie spotkały.

Działaniami kolekcjonerskiej społeczności zarządza 27-letnia Sandra, absolwentka socjoekonomii z Wiednia. Kiedy nie czyta dzieł Tocqueville’a, sięga po igłę i nici, by zamienić się w Minkidynamite. Pod tym pseudonimem jest znana w kilku krajach świata jako projektantka awangardowych spódnic dla Blythe. Wymyśla też związane z lalką projekty społecznościowe: założyła m.in. niemieckojęzyczne forum poświęcone swojemu hobby i stronę Travelling Blythe, na której właścicielki lalek dokumentują ich podróże po świecie.

"Czasem słyszę, że zbieranie lalek to strata czasu - tłumaczy Sandra. - Nie dla mnie. Opisałam społeczność kolekcjonerek Blythe w swojej pracy licencjackiej. A na co dzień sama świetnie się w niej bawię".

Erica z Saragossy też widzi sporo plusów uczestnictwa we wspólnocie: "Dzięki Blythe podszkoliłam angielski i to całkiem za darmo (jest oficjalnym językiem blogów o Blythe i zlotów - red.). Zaczęłam też regularnie podróżować. Organizując Blythecon, udowodniłam sobie, że potrafię zapanować nad międzynarodową imprezą. A ostatnio wydałam nawet czasopismo poświęcone Blythe. To całkiem sporo jak na »bezproduktywne« hobby". 

Portret podwójny

Blythe to coś więcej niż moda. Wokół lalki powstało całe "życie kulturalne". Pokaz Poupée Mécanique, czyli miniteatrzyku, którego aktorki mieszczą się w starej walizce, przyciąga gości berlińskiego zlotu, dziennikarzy i fotografów. Mistrzowsko wykończone wiktoriańskie kreacje lalek wzbudzają podziw i komentarze. Twórcą tych "mikrocudów kostiumologii" jest Leonidas.

"Leo" ma 190 centymetrów wzrostu, podkręcony czarny wąs i nosi spodnie na szelkach. Jest Grekiem, mieszka w Londynie, uczy się japońskiego. Jego sukienki, inspirowane postacią Alicji w Krainie Czarów, uznawane są za haute couture w skali mikro. Cena jednej kreacji to minimum sto euro. Są bardzo poszukiwane wśród kolekcjonerów. "Szycie ubrań dla lalek to największa pasja mojego życia" - wyznaje Leo.

Jego druga specjalizacja to naprawa Blythe: jest ekspertem w odplamianiu ich twarzy, wybielaniu gałek ocznych i dorabianiu zniszczonych rzęs. Prawdziwe mistrzostwo osiągnął jednak w przeszczepianiu lalkom włosów. Czasem zamienia się też w chirurga - "nastawiał" już Blythe pękniętą miednicę i robił protezę ręki. Wśród uczestniczek berlińskiej imprezy jeszcze większą ekscytację niż dzieła Leo wzbudza konkurs Mini-me. Jury wyłoni w nim najciekawszą lalkę sobowtóra swojej właścicielki.

Jednogłośnie wygrywa Polka, Mirella von Chrupek, z wykształcenia anglistka. Nie tylko kolekcjonuje lalki, ale także je fotografuje i robi autorskie naszyjniki z portretami Blythe. Na berlińskim zlocie ma też stoisko z dzierganymi opaskami na włosy oraz słomkowymi kapeluszami. Oczywiście dla Blythe. O swoim hobby mówi bez kompleksów: "Nie zbieram lalek, bo jestem zdziecinniała. W tym hobby realizuję swoje potrzeby estetyczne. Na studiach zajmowałam się fotografią artystyczną i marzyłam, by prowadzić sklepik z własnymi wyrobami. Blythe jest idealną modelką, a rzeczy, które dla niej projektuję, cieszą się zainteresowaniem. Dzięki tej lalce spełniły się moje marzenia". Mirella nie jest jedyną Polką na Blytheconie. Tuż obok niej swoje stoisko ma odzieżowa marka Miss Milupka, czyli Agata Nowicka, jedna z najlepszych polskich ilustratorek, znana pod pseudonimem Endo. Przyjechała tu z mamą i sześcioletnią córeczką Milą.

Łącznik pokoleń

"To Trinket, moja pierwsza lalka Blythe" - mówi Agata, rozpakowując kupione na zlocie batystowe letnie sukienki dla swojej lalki. Trinket jest szatynką, ma 28 centymetrów wzrostu i do wyboru: cztery kolory oczu, dwa tuziny sukienek i kilka par pantofelków. Jej najcenniejszy dodatek to minitorebka Marca Jacobsa.

"Kupiłam lalkę dwa lata temu w Nowym Jorku - opowiada Agata. - Pierwszą Blythe zobaczyłam w Japonii, gdy szukałam prezentu dla córki. Urzekła mnie już wtedy, choć nie wiedziałam jeszcze, że ma na świecie tylu adoratorów. Po przyjeździe do Polski chciałam poszukać jakichś informacji o niej w internecie. Skończyło się na wielogodzinnym surfowaniu po niezliczonych forach Blythe. W końcu tak się wciągnęłam, że kupiłam Trinket".

Kosztowała 160 dolarów. Majątek! Przez jakiś czas Agata miała poczucie winy, że wydała tyle pieniędzy na zabawkę dla... siebie. Nie chciała się przyznać nikomu w Polsce do ekscentrycznego zakupu, kiedy znajomi, którym pokazała swój nabytek, uznali ją za kidult - zdziecinniałą dorosłą. W samolocie zastanawiała się, co z nią zrobi. "Wiedziałam, że nie zostanę kolekcjonerką - opowiada. - Nie mam na to czasu ani pieniędzy. Kiedy wyrzuty sumienia już prawie mnie zjadły, wpadłam na pomysł i zadzwoniłam do swojej mamy, emerytowanej nauczycielki z niewielkiej nadmorskiej miejscowości. Mama zawsze coś szyła: spodnie dla brata, sukienki dla mnie. Zapytałam, czy nie chciałaby szyć ubranek dla lalek. Ucieszyła się".

Z tkaniny, którą mama Agaty trzymała od czasów swojej młodości, powstała piękna sukienka dla lalki w stylu lat 50. Endo zaproponowała więc mamie, by uszyła jeszcze kilka rzeczy. A potem namówiła ją, by wspólnie otworzyły na Etsy, największym amerykańskim portalu twórców wyrobów hand made, butik z ciuszkami dla lalek Blythe. Wkrótce ręcznie robione sukienki autorstwa jej mamy, czapeczki i szaliczki zaczęły się sprzedawać w Japonii, Ameryce, Kanadzie i Australii. "Mama rozkwita jako projektantka mody - śmieje się Agata. - Dzięki lalce znalazłyśmy nową płaszczyznę porozumienia. Wcześniej nie do końca rozumiała świat córki artystki. Teraz sama nią została".

Czytaj dalej na następnej stronie.

Życie po szyciu

Nikt nie usłyszałby o Blythe, gdyby nie pewna młoda producentka telewizyjna z Nowego Jorku. "Od kiedy pamiętam, kolekcjonowałam zabawki i różne cudaki - wspomina Gina Garan, uważana za matkę chrzestną Blythe. - Któregoś dnia koleżanka przysłała mi maila ze zdjęciem lalki i notką: »Ależ ona jest do ciebie podobna!« Jedno wejście do internetu i znalazłam swoją "sobowtórkę" na eBayu. Kosztowała 10 dolarów. Od razu wydała mi się świetnie zaprojektowana. Zdziwiło mnie, że nikt się nią nie interesuje. Funkcjonowała wówczas, jako "projekt sprzed lat". Po raz pierwszy pojawiła się w sklepach w 1972 roku. Ponieważ słabo się sprzedawała, producenci wycofali ją z rynku. Uznano, że ma «zbyt melancholijne spojrzenie, które nie zachęca dzieci do zabawy»".

Po latach pojedyncze egzemplarze Blythe pojawiły się na internetowych wyprzedażach. Gina skupowała je i fotografowała starym nikonem, który do tej pory leżał bezczynnie na strychu. Jako producentka telewizyjna sporo podróżowała po świecie. Zaczęła więc ubierać swoje lalki we własnoręcznie szyte stroje i robić im sesje pod każdą szerokością geograficzną. Tak jak filmowa Amelia, która fotografowała krasnala ogrodowego swojego ojca. Po roku Gina miała sto takich zdjęć. Wtedy postanowiła wydać album poświęcony Blythe.

"Byłam pewna, że wszystkie wydawnictwa odrzucą mój projekt - wspomina. - A jeśli nawet jakimś cudem książka się ukaże, to poza mną kupi ją pewnie jeszcze moja mama". Tymczasem album This is Blythe okazał się hitem wydawniczym. Cały nakład sprzedał się w ciągu miesiąca. Kolejne dodruki cieszyły się podobnym powodzeniem. Do dziś sprzedano blisko sto tysięcy egzemplarzy książki.

Japońska firma, która nabyła prawa autorskie do produkcji Blythe, wznowiła ją na dużą skalę. Lalka miała też sesję w japońskim "Vogue’u". Stroje do niej wykonali projektanci od Diora, Soni Rykiel, Johna Galliano i Vivienne Westwood. Kilka lat później Blythe wpadła w oko Alexandrowi McQueenowi, który postanowił, że lalka będzie reklamować jego kolekcję dla domu mody Target.

Gina poznała wtedy osobiście słynnego projektanta i została dyrektorem artystycznym nowojorskiej sesji. Karierę zaczęła robić nie tylko lalka, ale i jej odkrywczyni. Wkrótce o wywiad poprosił Ginę prestiżowy dziennik "The New York Times" i popularny tygodnik "People". A dekadencka laleczka żyła już swoim życiem.

Z ostatniej chwili

"News miesiąca. Blythe wystąpiła w kolejnej sesji mody, tym razem dla brytyjskiego pisma »Stylist«. Lalkę ubrali projektanci, o których głośno było na ostatnim London Fashion Week: Jean Pierre Braganza, Betty Jackson House of Holland, Basso & Brooke" - donosi blog Mademoiselle Blythe. Jego autorka Fanny Zara, na co dzień pracująca w pionie administracyjnym fi rmy Deloitte w Montrealu, opisuje każdy szczegół z życia międzynarodowej społeczności fanów lalki. To jej pasja. Redakcji blogu poświęca dwie godziny dziennie. Czasem więcej. Odwiedziło go do tej pory prawie sto tysięcy osób. Specjalnością Fanny są wywiady z kolekcjonerami Blythe , ekspertami od mody oraz specjalistami, którzy zajmują się naprawą uszkodzonych egzemplarzy. Fanny przeprowadziła już ponad osiemdziesiąt takich rozmów. 

"Ile masz lalek Blythe? - pyta Fanny w jednym z wywiadów. - 165 - odpowiada Emilia Chen z Tajwanu. - Na co dzień bardzo ciężko pracuję w korporacji. Lalki to prezenty, które sama sobie wręczam w nagrodę za mój wysiłek. Pomagają mi się odstresować".

Podobnych wyznań jest więcej. Dla jednych Blythe jest ucieczką od codzienności w krainę dziecięcych fantazji, dla innych polem do artystycznego "drugiego życia" po pracy w banku czy szkole. Komentarze pod wywiadami przysyłają fani z Europy, USA, Brazylii, Singapuru, Australii. Kobiety i mężczyźni.

"Kolekcjonerzy Blythe zmienili stereotyp, bo dotąd lalki uznawano za zabawki dla dziewczynek - komentuje ten fakt Fanny. - Dorośli, którzy interesują się Blythe, powoli przestają się też czuć dziwakami. Lalkę traktują jak dzieło sztuki, które sami mogą modyfi kować i wystawiać w internetowych galeriach. Dzięki Blythe każdy może zostać fotografem mody, stylistą, projektantem mody lub autorem książki. Zrealizować się jakby w... drugim życiu".

Wiele kolekcjonerek widzi też w Blythe swoje alter ego. Stylizują lalki tak, jak same by chciały wyglądać. Nie każda fanka może sobie pozwolić na płaszcz Burberry, ale każda może ubrać swoją Blythe w płaszcz à la Burberry, który sama uszyła. Jean Yates z małej miejscowości w stanie Nowy Jork, autorka dwóch tysięcy zdjęć Blythe, tak właśnie traktuje swoje hobby. "Gdy inne fanki pieją z zachwytu nad stylizacją mojej lalki, zawsze odbieram to jako pochwały pod moim adresem". Jean ma pięciu synów, w tym dwóch niepełnosprawnych. Zanim została kolekcjonerką Blythe, zajmowała się niemal wyłącznie opieką nad dziećmi. Dziś marzy o tym, by z jej fotografii powstała książka o lalce. Pomysł ma szanse na realizację.

Na początku hobby Jean trochę dziwiło jej krewnych. Dziś wszyscy są zadowoleni, bo nie ma wątpliwości, że wpłynęło dobrze nie tylko na nią, ale i na relacje w jej rodzinie. "Kiedy pokazałam mężowi swoją pierwszą Blythe - wspomina Jean - westchnął, zmarszczył brwi i powiedział z przekąsem, że »chyba nie wybawiłam się w dzieciństwie«. Dziś mam już trzydzieści lalek, a on zbudował mi dla nich specjalną szafę z osobnymi regałami dla każdej z nich".

"Ostatni Blythecon Europe okazał się wielkim hitem - podsumowała w internecie berliński zlot Mademoiselle Blythe z Montrealu, fanka i komentatorka serwisu poświęconego lalce. - Szykujcie się już na następny. Odbędzie się w Barcelonie. Do zobaczenia! Będzie jeszcze ciekawiej".

Grażyna Saniuk-Woźniak

Twój Styl 11/2012

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: kolekcjonerzy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy