Reklama
Gesty i słowa

Szczęśliwy związek, czyli jaki?

Pary, którym naukowcy przepowiadają szczęśliwą wspólną przyszłość, umieją okazywać sobie miłość w codziennym kontakcie. Nie tylko w łóżku, podczas kolacji przy świecach, lecz także w czasie zakupów i przy praniu.

Profesor John Gottman lubi obserwować ludzi w restauracjach. Twierdzi, że po kilku minutach wie, czy będą żyli długo i szczęśliwie. Ten amerykański naukowiec jest twórcą Relationship Research Institute i przez 25 lat poddał tam wnikliwej obserwacji ponad trzy tysiące par. Z każdą spotkał się co najmniej dwukrotnie, aby sprawdzić słuszność swoich przewidywań. Miał rację w około 92 proc. przypadków.

Pary, którym przepowiedział szczęśliwą wspólną przyszłość, umiały okazywać sobie miłość w codziennym kontakcie. Nie tylko w łóżku czy podczas kolacji przy świecach, lecz także przy śniadaniu i w supermarkecie. Najprościej moglibyśmy powiedzieć, że umiały ze sobą rozmawiać i dobrze czuły się w swoim towarzystwie. Ale co to właściwie znaczy?

Reklama

Sos do sałatki i inne ważne sprawy

Czy pamiętasz romantyczną komedię "Zielona karta" Petera Weira? Bohater grany przez Gérarda Depardieu, żeby zostać na stałe w USA, musiał udowodnić podczas rozmowy z urzędnikiem imigracyjnym, że zna upodobania i gust kobiety, którą poślubił. Że zna jej życie, interesuje się nim. Jakie perfumy lubi? Jaki proszek do prania kupuje? Jaką książkę trzyma na nocnym stoliku i jak ma na nazwisko jej szef?

Profesor Gottman doskonale rozumie sens tej humorystycznej, zdawałoby się, procedury: jeśli nie interesujemy się partnerem, a tylko spędzamy razem czas, związek się nie pogłębia, nie tworzy się zaangażowanie ani intymność. W istocie - choć istnieje - jest fikcją, przypomina starożytne mapy pełne ogromnych białych plam z napisem "Hic sunt leones" (dalej są tylko lwy).

Ciekawość jest towarzyszem miłości. I z reguły na początku znajomości chcemy o sobie wiedzieć wszystko. Ile ważysz, jaka byłaś w dzieciństwie, co cię rozśmiesza - większość z nas słyszała takie pytania, nie zawsze wiedząc, że zastępują wyznanie: "Jestem zakochany".

Jednak wiele par szybko zamyka ten etap. Uznajemy, że już znamy partnera i zamiast się nim interesować, usiłujemy go przekonywać do własnych opinii i zmieniać. "Lubisz cukier? A nie powinieneś". "Jak to, oglądasz program tego bubka, przecież to półmózg, naprawdę tego nie widzisz?".

- Ludzie czują się ze sobą szczęśliwi, jeśli się nawzajem uważnie i życzliwie słuchają - mówi dr Marcin Florkowski, psycholog z uniwersytetu w Zielonej Górze. - Chcą zrozumieć partnera, a nie przeforsować swoją opinię.

Spoiwem w miłości jest intymność, a ona zbudowana jest na zdolności przyjmowania tego, co partner myśli, lubi, woli, wybiera. Jeśli zamawiając dla niego sałatkę, nie zapominasz o jego ulubionym sosie, a kiedy zostaje długo w pracy, nagrywasz jego ulubiony program. W towarzystwie nie opowiadasz dowcipów o łysych, bo wiesz, że on jest przewrażliwiony na punkcie rzednących włosów. Nie pasjonujesz się sztuką współczesną tak jak on, ale znasz nazwisko jego ulubionego malarza i parę jego obrazów.

Wykres kłótni

John Gottman twierdzi, że nawet w zwykłych rozmowach każda para zostawia swój emocjonalny podpis, na który składają się słowa, gesty i mimika. On sam przedstawia je w postaci wykresu - krzywej,której kształt wyznaczają przepływy pozytywnych i negatywnych emocji.

- Jeśli para się kłóci, krzywa opada - mówił Gottman w jednym z wywiadów.

- Ale obserwujmy dalej: jak poradzi sobie z zalewem negatywnych emocji? Czy włączy się dobra wola, chęć ratowania dyskusji, zakończenia sporu, która zawróci wykres w górę? Czy też zwycięży postawa obronna, a gniew i lekceważenie partnera poprowadzą krzywą ich "podpisu" dalej w dół? Wszystkie pary się sprzeczają - to, czym się różnią, to reakcja na krytykę i pretensje. On zirytowany robi jej uwagę, że fatalnie gotuje. Ona może powiedzieć obrażona: "No wiesz, ty przypalasz nawet wodę w czajniku". Może krzyknąć, że już nigdy nie zrobi kolacji i żeby gotował sobie sam. Albo pomyśleć: "Oj, chyba masz zły dzień", i uciąć rozmowę: "Może zjemy coś na mieście?". Albo też zastanowić się, czy on rzeczywiście nie ma racji i powiedzieć: "Wiem, ale makaron wychodzi mi świetnie, prawda?".

To oczywiście uproszczenie, ale chodzi o to, czy próbujemy w kłótni znaleźć rozwiązanie problemu, czy szukamy winnego. Robimy gest dobrej woli, bo jesteśmy przyjaźnie nastawieni do partnera, czy bronimy się jak przed wrogiem?

Pozytywne, przyjazne nastawienie działa jak bufor: partner jest zirytowany i denerwujący, ale to ten sam człowiek, który wczoraj był cudowny. Teraz jest nie w sosie, zmęczony, rozdrażniony, zachowuje się głupio - ale nie przestał być przyjacielem. Dr Florkowski radzi zwrócić uwagę na to, jakie pytanie zadajemy sami sobie podczas kłótni.

Jeśli jesteśmy skupieni na: "Czy on mnie rozumie?", nie słuchamy, lecz wykładamy swoje racje, forsujemy opinie, tłumaczymy. Jeżeli bardziej skoncentrujemy się na: "Czy ja go rozumiem?", będziemy słuchać uważniej, szukać rozwiązania. Oczywiście możemy powiedzieć: "Cóż, ja próbuję, ale on...". To jednak oznacza, że przyjmujemy postawę obronną i znowu szukamy winnego. Gest zaufania polega na tym, że nie ma żadnego "ale ty...".

Gest zamiast buchalterii

Jakiś czas temu widziałam w warszawskim teatrze Na Woli pantomimę "Harlekin" - opowieść o miłości rozpisaną na dwoje mimów. On przynosi jej bukiet, gra dla niej na gitarze, obdarowuje koroną. Ona po chwili zamieni kwiaty w miotełkę, gitarą będzie zabijać pająki, a koronę - ten symbol uwielbienia - wykorzysta podczas prasowania.

Smutna kolej rzeczy? Jednak to, co wydaje się nam kresem najpiękniejszych chwil, wielu naukowców uważa za początek bycia razem. "Powiedzcie mi, gdzie pierzecie, a powiem wam, czy jesteście już parą", mawia Jean-Claude Kaufmann.

Ten słynny we Francji socjolog z CNRS (odpowiednik naszej PAN) widziałby w odegranej przez mimów scenie dynamiczną, miłosną wymianę darów. Choć współczesne pracujące kobiety nie mają ani czasu, ani ochoty na przejmowanie pełnej puli domowych obowiązków, to z badań Kaufmanna wynika, że wiele z nas właśnie tak okazuje swoją miłość. A gdy ona gaśnie, przestajemy sprzątać w domu.

Obowiązki domowe są dziś negocjowalne i każda para może ustalić ich zakres tak, jak jej się podoba. Socjologowie zwracają uwagę na dwa niebezpieczeństwa. Pierwszym jest kompromis - zwykle nietrwały, bo ustępstwo, nawet wzajemne, nikogo nie zadowala.

- Trudno być szczęśliwym w związku, w którym stale musimy z czegoś rezygnować. Lepszym wyjściem jest współpraca, czyli szukanie rozwiązań, które biorą pod uwagę potrzeby i gusta każdego z partnerów - uważa dr Florkowski.Drugim niebezpieczeństwem jest miłosna buchalteria - liczenie, kto więcej zrobił, kto jest czyim dłużnikiem.

Z obu pułapek obronną ręką wychodzą te pary, które stać na gest szczodrości.

Jak mówi Kaufmann, u szczytu zakochania kochankowie czują, że otrzymują dary. Czerpiemy przyjemność z robienia różnych rzeczy dla tych, których kochamy, chcemy dać symboliczny wyraz własnego oddania. Kiedy zaczynamy sumować zyski i straty, dary znikają. Zastępują je zadania, obowiązki. Jeśli w związku istnieje skłonność do "kupieckiego szacowania", kto ile razy sprzątał, kto ile razy zmywał, życie we dwoje skończy się wystawieniem rachunku - uważa socjolog.

Ponieważ podarunek boi się zapłaty. Nie dąży do równości - raczej do przemiennej nierówności. Dziś więcej ty, jutro ja, bez kalkulatora, za to z sercem.

- Co ciekawe, zbadano, że w parach, w których partnerzy nie liczą, ile dają, istnieje równowaga w wymianie, mimo że nikt nie przeprowadzał bilansu - mówi dr Marcin Florkowski. Może dlatego, że obydwoje partnerzy są z natury szczodrzy i mają gest? Może skupiają się mniej na sobie, a bardziej na drugiej stronie? Ostatnie badania zdają się potwierdzać, że szeroki gest służy miłości. Udowodniono, że dawanie buduje poczucie sensu w życiu i przynosi dużo satysfakcji. Otrzymywanie jest tylko przyjemne.

Magdalena Jankowska

PANI 1/2014

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama