Reklama

Między pokoleniami

​ Gdy przybywa nam obowiązków, nasz związek coraz bardziej staje się centrum dyspozycyjnym. Czas wspólny się kurczy, a rozmowy zmieniają w uzgodnienia: kto podwozi dziecko, kto kupi masło, kto wpadnie do babci. Czy miłość to wytrzyma?

Dorastające dzieci, starzejący się rodzice. Pomiędzy nimi pokolenie 40-latków nazywane przez socjologów generacją sandwich - bo jak nadzienie w kanapce jest dociskane z dwóch stron przez potrzeby i oczekiwania swoich bliskich. Statystycznie od 50 do 75 proc. z nas na pewnym etapie życia podejmuje się roli opiekunek wobec swoich rodziców (a czasem teściów), jednocześnie pomagając wciąż niesamodzielnym dzieciom.

Opiekunek - bo w roli "nadzienia" występują częściej kobiety. Niesprawiedliwe? Bardzo. Sztuką jest sprawić, by partner nie stał się dodatkową kromką naciskającą nas z pozycji "halo, zaopiekuj się również mną". Ale jeszcze większą jest nie zniszczyć własnego związku przez nieuwagę i zmęczenie obowiązkami. Jak mówi Izabela Butniewicz-Folusiak, psychoterapeutka i trenerka rozwoju osobistego z Instytutu Terapii Gestalt w Krakowie, osiągając czterdziestkę, mamy zwykle trzy ważne więzi rodzinne: z rodzicami, z partnerem i z dziećmi.

Reklama

Chciałoby się znaleźć między nimi zdrową równowagę, ustalić hierarchię, która mądrze uporządkuje nasze życie. Komu należy się więcej uwagi, która relacja jest najważniejsza? Dla bardzo wielu z nas na pozycji nr 1 znajduje się dziecko: ono dopiero zaczyna życie, więc chcemy je wesprzeć, dobrze wyposażyć.

Inni uważają, że są coś winni rodzicom i teraz, na starość, to ich potrzeby przez pewien czas powinny dominować w rodzinie. Relacja z partnerem schodzi na dalszy plan: w końcu on był już kiedyś najważniejszy, na początku. Teraz powinien nas wspierać, rozumieć, pomagać nam. I poczekać.

Znikający związek

Kilka lat temu przeprowadzono międzynarodowe badania, które miały ustalić, w jakim okresie życia ludzie mają najmniej nadziei, czują się rozczarowani i przygnębieni. Okazało się, że wcale nie na starość. Ten trudny czas to okolice czterdziestki i pięćdziesiątki.

Psycholodzy mówią, że to wiek smugi cienia - pierwsze zmarszczki, siwe włosy, świadomość, że na realizację niektórych marzeń jest już za późno. Ale może ten depresyjny stan ma związek właśnie z wejściem w etap sandwicha? Jak opowiada Izabela Butniewicz-Folusiak, jej klienci zwykle oczekują, że czterdziestka będzie czasem zbierania owoców, zasłużonej nagrody po latach harówki.

Praca zawodowa ustabilizowana, kredyty w ostatniej fazie spłaty, koniec z opiekunkami, bo dziecko prawie dorosłe. Wreszcie można pomyśleć o wakacjach tylko we dwoje, spontanicznych wieczornych wyjściach jak za dawnych lat.

- Wiele par tęskni do tej chwili, planuje ją coraz bardziej niecierpliwie. I wtedy okazuje się, że pomocy potrzebują rodzice - mówi psychoterapeutka. Zgrane pary mają oczywiście wypracowany plan działania w sytuacjach kryzysowych, przeszły już razem niejedno - ja rano do taty do szpitala, ty odwozisz dziecko.

U jednych funkcjonuje to sprawnie, u innych ze spięciami: dlaczego znowu ja, jak długo jeszcze? - Jednak w każdym przypadku duże obłożenie obowiązkami redukuje związek do centrum dyspozycyjnego. Nawet gdy partnerzy czują się sojusznikami i się wspierają, to ich czas wspólny się kurczy, a techniczne uzgodnienia wypierają intymność - tłumaczy Butniewicz-Folusiak.

Przydałoby się zrobić coś, aby zanikający kontakt odbudować - ale zamiast tego zwykle robimy coś przeciwnego. Zmęczenie obowiązkami powoduje, że przyjmujemy założenie: nasz partner jest osobą dorosłą, która potrafi zaspokoić swoje potrzeby, a więc nie musimy się o niego troszczyć. Poradzi sobie. To oczywiście prawda - jest dorosły i da radę. Jednak przyjęcie tego założenia sprawia, że przestajemy być uważni na jego potrzeby.

Myślimy: w razie czego może się przecież upomnieć, ale zmęczenie powoduje, że boimy się pragnień partnera i uciekamy przed rozmową. Kiedy rzeczywiście domaga się naszej uwagi, zasłaniamy się harmonogramem dnia codziennego. I nawet nie zauważamy, że nasz związek stopniowo z tego harmonogramu znika, wyparty przez "pilniejsze sprawy".

- W tym wszystkim umyka nam, że potrzeby partnera prawdopodobnie pokrywają się z naszymi. Chce poczuć się kochany, pragnie chwil we dwoje, ciepłej rozmowy, wyrwania się z kieratu. Zapominamy, że jeśli domaga się naszej uwagi, to dlatego, że jesteśmy dla niego ważne - przypomina psychoterapeutka.

Związek nie polega przecież na tym, że ludzie się wzajemnie nie potrzebują. W chwilach obciążenia może się nam tak wydawać - mamy tyle innych spraw na głowie, kusi nas, by coś z niej zrzucić. Jednak jakkolwiek by to nie zabrzmiało, rodzice odchodzą, dzieci się wyprowadzają. To związek z partnerem jest relacją przyszłości. Jeśli pozwalamy mu zniknąć, zostajemy z niczym.

Przegapiliśmy coś ważnego

Nominowany w zeszłym roku do Złotej Palmy film "Moja matka" Nanniego Morettiego można by przepisywać sandwichom na receptę. Jego bohaterka traci kontakt ze wszystkimi, którymi się zajmuje. Nie może pogodzić się ze starością matki, zrywa związek, bo partner wciąż chce rozmawiać, nie zauważa, że jej dorastająca córka jest zakochana.

"Myślisz, że wszystko widzisz, a widzisz tylko siebie", mówi jej partner na odchodne. Gdy jesteśmy zmęczeni, nie chcemy dostrzegać zmian. Wolimy, by było jak dawniej, kiedy mieliśmy poczucie panowania nad życiem. Niektórzy złoszczą się na rodziców, widząc ich pogarszającą się formę. Inni wciąż traktują nastolatka jak dziecko, bo tak się przyzwyczaili.

- Zapominamy, że każda relacja to proces. W przypadku dzieci i rodziców łatwiej to sobie uświadomić, bo zmiany są fizyczne. Dzieci rosną, mężnieją. Rodzice słabną, chorują i zaczynamy rozumieć, że ich potrzeby się zmieniają. Ale w przypadku partnera dostrzegamy to najpóźniej - podkreśla psychoterapeutka. Kiedy psychologowie sugerują, że za kryzys, zdradę i rozstanie zwykle odpowiadają obie strony, właśnie to mają na myśli.

Każdy z nas się zmienia, nasze potrzeby nie są stałe. Jeżeli jesteśmy w kontakcie, dostrzegamy nawet drobne przeobrażenia. Ale jeśli nie, to działania partnera zaskakują nas, nie rozumiemy, co się z nim dzieje.

- Często pielęgnujemy rytuały rodzinnych spotkań, obiadów. Związek też ich potrzebuje - przypomina psychoterapeutka. - Trzeba znaleźć jeden święty wieczór w tygodniu, który spędzamy sami, wcześniej pytając się wzajemnie: co chciałbyś dziś robić? Nieważne, czy to będzie kino, rozmowa przy winie, czy spacer. Ważne, że zdecydujecie o tym we dwoje. Innym niedocenianym sposobem na podtrzymanie kontaktu jest rezygnacja z podziału obowiązków na rzecz wspólnego działania.

To niepraktyczne - oddzielnie moglibyście odfajkować więcej pozycji na liście prac do wykonania, ale z punktu widzenia waszego związku opłacalne, bo wreszcie spędzicie czas razem.

- Porządki w domu rodziców, naprawienie im dachu, malowanie - róbcie to we dwoje, obowiązek zamieńcie w zabawę - radzi Butniewicz-Folusiak. W takich chwilach rozmowa rodzi się sama, i to nie jako wrzucanie kamyków do ogródka partnera ("Nie wiesz, jak ważna jest dla mnie matka", "Nic nie rozumiesz, egoisto"), lecz jako okazja do spontanicznych wyznań ("Brakowało mi tego", "Tęskniłam za tobą").

Psychoterapeuci gestalt mawiają, że ich pacjentem często nie jest para, lecz komunikacja w parze. Trochę dlatego, że się jej nie uczymy, ale przede wszystkim dlatego, że nie zawsze potrafimy rozpoznać nawzajem swoje emocje. Ktoś czuje się osamotniony, lecz dla nas wygląda jak obrażony. "Widzę, że jesteś nieswój, czego byś chciał?", czasem potrafimy tak powiedzieć do dzieci, a powinniśmy i do partnera. Nie warto zakładać, że jak będzie chciał, to sam powie.

- Takie pytania są tym ważniejsze, im rzadziej padają - mówi Izabela Butniewicz-Folusiak. - Nieoswojony z nimi partner może się zdziwić: co ty do mnie mówisz? To znak, że już dawno nikt nie interesował się jego potrzebami. Częściej przerzucamy się dyspozycjami lub monologujemy, wylewając żale i robiąc wykłady. Jeśli partner nie umie odpowiedzieć, warto zaproponować: mało czasu ostatnio spędzaliśmy ze sobą, zróbmy coś razem.

O co wolno prosić?

Nieraz konieczność opieki nad rodzicami budzi niechęć lub jest zarzewiem partnerskiego konfliktu. Teściowa cię nie lubi. Rozumiesz, że jest chora, i mąż prosi o pomoc, chciałabyś powiedzieć "tak", ale to będzie trudne, nieprzyjemne.

- Warto o tym powiedzieć - radzi Izabela Butniewicz-Folusiak. Dobrze jest stosować zasadę: żeby było "tak", najpierw może być "nie". Żebym mogła się zgodzić, muszę mieć możliwość odmowy. Chcę pomóc - możesz powiedzieć - ale wiesz, że moje stosunki z twoją mamą nie są najlepsze. Jednak zrobię to dla ciebie. Postawienie sprawy wprost powoduje, że mąż nie oczekuje za wiele, a docenia, że robisz to dla niego. Ciężko było, ale się udało - mówisz po powrocie, i on cię rozumie. Obydwoje nie mieliście złudzeń.

Najgorszym wyjściem jest powiedzieć: ależ oczywiście, że pomogę, a po powrocie narzekać i użalać się: jaka ta twoja mama jest opryskliwa i niewdzięczna. Jeśli niechęć jest nie do przełamania, warto rozważyć wariant "co w zamian?".

- Nie oczekuję, że zajmiesz się mamą, ale chciałabym, żebyś za to wziął na siebie obowiązki domowe - podpowiada psychoterapeutka i radzi, by nie ulegać przekonaniu, że rodzice to nasza prywatna sprawa, która drugiej strony w ogóle nie dotyczy.

- Trzeba mieć świadomość, że gdy się z kimś wiążemy, jedną z konsekwencji są kontakty z jego rodziną. Można dyskutować o ich częstotliwości, rozważać ich formę. Jednak oczekiwanie, że uda się nam odciąć całkowicie, jest równie nierealistyczne jak przekonanie, że mąż czy żona powinni bez słowa zaakceptować wspólne zamieszkanie ze starzejącymi się teściami. Często się zdarza, że kochając kogoś, przypisujemy mu postawy, które nam wydają się oczywistością.

Ci, którzy zerwali kontakt z własnymi rodzicami w poczuciu, że na tym polega dorosłość, oczekują, że zrobimy tak samo. Inni, którzy uważają, że zniedołężniałym rodzicom po prostu należy się miejsce w ich domu, sądzą, że ich partner nie może myśleć inaczej. Jednak może.

Zamieszkanie z chorą, czasem na wpół obcą osobą, to ogromna wolta. Nowy członek rodziny "przeładowuje system", zmienia sposób funkcjonowania wszystkich domowników.

- Często przywołujemy w takich wypadkach rodziny wielopokoleniowe, zapominając, że w czasach, gdy były codziennością, inaczej budowano domy. Miały oddzielne części, które nie stykały się ze sobą. Duża, podzielna przestrzeń wygasza konflikty, daje możliwość ochłonięcia po sporach i życia po swojemu. Mała - nie. Jak długo można się zamykać w sypialni i unikać spotkań? - mówi Izabela Butniewicz-Folusiak.

Sugeruje jeszcze raz rozważyć wszystkie możliwości. Gdy przestajemy się kurczowo trzymać jednego rozwiązania, wypracowujemy inne. Opiekunka? Ktoś z dalszej rodziny, sąsiadka? Może każdego dnia ktoś inny? Warto, by w naradzie wzięło udział dorastające dziecko. Może włączy się w pomoc dziadkom?

- Ale nie należy z tego robić codziennego obowiązku - przestrzega psychoterapeutka. - Lepiej pytać: co mógłbyś zrobić dla babci? Jak sądzisz, z czym sobie poradzisz? Potrzebujemy twojej pomocy, to dla nas realne odciążenie. I warto zaakceptować to, co wybierze: zakupy, sprzątanie czy po prostu spędzenie z dziadkami czwartkowego popołudnia. Chodzi o to, żeby pomoc była nie tylko zadaniem, ale też lekcją współpracy. Nie tylko odpowiedzialnością, lecz także możliwością oswojenia się z procesem starzenia i tym, czym są korzenie i przemijanie. I wreszcie szansą na kontakt, z którego rodzi się empatia. Dziadków, rodziców, dzieci. Żebyśmy nie zapomnieli, że te trzy ważne relacje to także trzy miłości.

Magdalena Jankowska

Tekst pochodzi z magazynu

PANI
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy