Reklama

Miłość to najlepsze źródło... witamin

Często mówi, że nic nie spada z nieba. Nawet nad wielką miłością trzeba codziennie pracować. A wtedy szczęście przyjdzie samo.

Nigdy nie miała dylematu: kariera czy rodzina. Być może dlatego obie te rzeczy się jej udały. A szczęście towarzyszyło jej od początku. W 1971 roku młodziutka Bożena Dykiel ukończyła warszawską szkołę teatralną i zagrała u Andrzeja Wajdy w "Weselu". Kolejna rola w "Ziemi obiecanej" sprawiła, że już nigdy nie musiała zabiegać o pracę. Od tej pory jest jedną z najbardziej charakterystycznych i lubianych polskich aktorek. Reżyserzy zabiegają o nią do dziś. Jej energią można obdzielić kilka kobiet, ale ona uważa, że trzeba być aktywną, bo nic samo nie spada z nieba. Zawsze ciężko pracowała na swój sukces zawodowy, ale równie poważnie podchodziła do życia prywatnego.

Reklama

Gdy jej studencka miłość do aktora Krzysztofa Wakulińskiego nie przetrwała próby czasu, była przez kilka lat samotna. Pochłonęła ją praca. Rano kręciła film, wieczorem grała w teatrze, a po drodze uczyła się roli do Teatru Telewizji. Nie szukała romansów, tylko czekała na tego jedynego. Już w młodości nie interesowały jej żadne chwilowe uniesienia miłosne. Była poważna, dojrzała i długo szukała swojej drugiej połówki. Poznała ją w 1976 roku na planie polsko-japońskiego filmu "Ognie są jeszcze żywe", w którym zagrała jedną z głównych ról. Ryszard Kirejczyk, prawnik z wykształcenia, był tam kierownikiem produkcji.

Obyło się bez burz i trzęsień ziemi

Zdjęcia kręcono w romantycznej dzielnicy Montmartre w Paryżu. Były więc spacery i czerwone wino przy świecach. - Gdy poznałam mojego Rysia od razu poczułam, że mogłabym mieć z nim dom i dzieci - opowiada pani Bożena. Po pół roku znajomości zamieszkali razem, a po dwóch latach zaczęli starać się o dziecko. - Bo ono jest najważniejsze na świecie. A jeśli rodzice są ze sobą przez całe życie, dzieci są inaczej wychowywane - opowiada dziś o początkach małżeństwa. Dochowali się dwóch córek: Marysi (32) i Zosi (27). Pani Bożena, mimo że była mamą aktywną zawodowo, zawsze dbała, by dziewczynki wzięły do szkoły przygotowane przez nią kanapki.

Po latach mieszkania w bloku miała dość zimnych kaloryferów, braku wody i miejsca do parkowania. Wtedy postanowiła wybudować wymarzony dom i być samowystarczalna. Gdy rodzinie zabrakło pieniędzy na to przedsięwzięcie, zajęła się biznesem. W centrum budownictwa prowadziła swój pawilon z armaturą łazienkową. Dała radę, wszak mówią o niej "baba pistolet". Ale to określenie nie oddaje jej charakteru w całości, bo pani Bożena była od zawsze za tradycyjnym podziałem ról w rodzinie. Po dwóch latach firmę przejął mąż, by ona mogła wrócić do ukochanego zawodu.

Wymarzony dom, szeregowiec na warszawskim Żoliborzu w końcu stanął. Po latach zamienili go na willę w podwarszawskim Izabelinie, położoną na skraju Puszczy Kampinowskiej. Obydwoje kochają spędzać tam razem czas, zwłaszcza, że córki się już usamodzielniły. Maria jest dziennikarką, a Zosia biotechnologiem i mieszka na stałe w Niemczech. Pani Bożena uważa, że szczęście sprzyjało jej też w życiu prywatnym. Bo w jej małżeństwie nie było ani burz, ani trzęsień ziemi. - O moim mężu mogę mówić wyłącznie dobrze. Jest ciężko zajęty i zapracowany, a przy tym konkretny, odpowiedzialny. Mam w nim oparcie - tak mówi o swoim "panu Rysiu".

Nie uważa się też za gwiazdę. Jest dumna ze swoich spracowanych rąk. Prosto z kuchni idzie do ogródka, gdzie jak to określa "grzebie się w ziemi". Najczęściej zapomina wziąć rękawiczek. Uwielbia robić domowe przetwory i nie wyobraża sobie sypialni bez wykrochmalonej własnoręcznie pościeli. Prowadzenie domu daje jej wielką radość, ale największym szczęściem są wnuki. Wyczekane. Cztery lata temu spełniło się jej i męża wielkie marzenie. Zostali dziadkami. Starsza córka Maria urodziła synka Maksa, a potem Macieja. Niedawno na świecie pojawiła się ukochana wnuczka Marysia, Weronika, która w tym roku po raz pierwszy zobaczy świąteczną choinkę. Pani Bożena świetnie czuje się w roli babci. - To cudowna rola. W końcu to rodzice są od wychowywania, a babcia głównie od rozpieszczania - śmieje się.

Kiedy życie zaczyna bardzo cieszyć...

Nic dziwnego, że pani Bożena będąc szczęśliwą, spełnioną żoną, ma duże poczucie bezpieczeństwa oraz własnej wartości. Nie boi się upływającego czasu. - To nie ja mam kłopot z wiekiem, ale mój wiek ma kłopot ze mną, ponieważ nie czuję swoich lat. Ma się ich tyle, na ile się wygląda - twierdzi stanowczo. A wygląda rewelacyjnie. Schudła. Mimo iż kocha gotować i jeść, stara się nie przybrać na wadze. Każdy dzień zaczyna i kończy gimnastyką. - Jeżeli ja po 35 latach związku wciąż jestem atrakcyjna dla swojego męża - a jestem! - to znaczy, że można - mówi z dumą. Dodaje, że łatwiej się dba o wygląd, jak się ma dla kogo starać.

Mobilizuje ją fakt, że się podoba mężowi, kiedy jest szczuplejsza. Odważnie głosi, że... życie zaczyna się po pięćdziesiątce! A i seks wtedy smakuje najbardziej. Bo jest bezpieczny i jest wyrazem miłości. - Dobrze wyglądamy, bo dostajemy od swojego męża największą ilość witamin na świecie, a jednocześnie dajemy ukochanemu radość i spełnienie - przekonuje. Jako najlepszą metodę na sprzeczki poleca przytulanie, głaskanie. Podobno działa. Koleżanki komentują zazdrośnie, że teraz wiadomo, skąd pani Bożena ma tyle siły i energii. Ona jednak uważa, że sukcesy, które mogła osiągnąć w życiu zawodowym i osobistym, to sprawa astrologii i dobrego urodzenia.

- Jestem spod znaku Panny, stąd jestem perfekcjonistką. Ponadto wszystkie kobiety mojego rodu są dynamiczne i pracowite, a w rodzinie nie było rozwodów ani samotnych matek. Dzieci są w tym duchu wychowywane i to procentuje w kolejnych pokoleniach. Pani Bożena jest dumna, że stworzyła taki dom, gdzie każdy chce wracać. Jest czysty, pachnie ciastem, a na stole czeka zawsze domowy obiad.

MP

Rewia
Dowiedz się więcej na temat: Bożena Dykiel | związek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy