Reklama

Troje to już tłum

Ona i on. Partnerzy, małżonkowie. A skąd między nimi nagle jego mama? Jeździ z nimi na wakacje, w trakcie sporów bierze stronę syna. Albo nastoletnia córka? To jej, a nie mężowi, zwierza się ona. Trójkąt to nie zawsze mąż, żona i kochanek. Para może zaprosić „na trzeciego” kogoś zupełnie innego. Lub... coś innego. Co jest przyczyną? I dlaczego ten obcy bywa zagrożeniem dla związku? Mówi Anna Tanalska-Dulęba, terapeutka.

Moja koleżanka ma dwunastoletniego syna, z którym jest bardzo związana. Gdy spiera się z mężem, ojcem Krzysia, zawsze szuka wsparcia u chłopca. "Krzysiu, powiedz tacie, czy ja nie mam racji?", pyta go. I Krzyś potwierdza. Ojciec coraz częściej milczy, stara się jak najmniej czasu spędzać w domu. Co, pani zdaniem, dzieje się w tej rodzinie?

Anna Tanalska-Dulęba: - Być może zawiązał się w niej trójkąt. Tak terapeuci nazywają bliską, choć niekoniecznie opartą na miłości, relację trzech osób. Potocznie uważa się, że "trójkąt" to mąż, żona i kochanek czy kochanka. Ale to tylko jedna z możliwości, wcale nie najczęstsza. Tym trzecim wierzchołkiem może zostać dziecko, matka jednego z partnerów, przyjaciel, ba! Nawet praca do późnych godzin, motocykl, pies czy kot!

Reklama

Chyba jest różnica między kochanką a kotem?!

- Mechanizm bywa podobny. Bo wyobraźmy sobie sytuację: jest kobieta, mężczyzna i norweski kocur. Sypia z nimi w łóżku. "Posuń się, Janek, zrób miejsce dla Mruczusia!", mówi kobieta wieczorem. Mąż, wściekły, robi miejsce, a po kryjomu podszczypuje Mruczka w ogon, żeby się wyniósł na swoje posłanie. Kocur jest stale obecny w rozmowach, kobieta często zwraca się do niego, komentując poczynania męża: "No widzisz, Janek się zdenerwował i teraz nie będzie się do nas odzywał". Klasyczny trójkąt. Nie ma kochanki, nie ma zdrady, ale nie ma też otwartości, bezpośredniości w parze dorosłych ludzi.

Dlaczego właściwie powstają trójkąty w małżeństwie?

- Gdy jest kobieta i mężczyzna, a między nimi stałe, chroniczne napięcie - być może wynikające z tego, jacy oni są, a może z tego, jaka jest ich obecna sytuacja, np. on stracił pracę, rodzina ma problemy finansowe - potrzeba długotrwałej stabilizacji. Para się chwieje. Stołek na dwóch nogach przez chwilę balansuje i się przewraca. Ale trójnóg - ten wytrzyma znacznie więcej. Bardzo podobnie jest w rodzinach. Relacja trzech osób pozwala na "wypuszczenie pary", odreagowanie, rozluźnienie i dzięki temu cały układ może trwać.

Bo gdy jestem wściekła na partnera, mogę zadzwonić do mamy, powiedzieć: "Wiesz, on do szału mnie doprowadza!", wylać żale i poczuć się lepiej?

- Tak. I jeśli za każdym razem dzwoni pani do mamy, zamiast rozmawiać z partnerem, a mama jeszcze przy najbliższej nadarzającej się okazji mówi do pani partnera: "Mój drogi, nie denerwuj tak mojej córki, lekarze zabronili jej się złościć, a słyszałam, że ostatnio...", to mamy trójkąt. Bo cechą charakterystyczną trójkąta jest to, że po pierwsze, powstaje on w sytuacji dużego napięcia między partnerami, po drugie, wszystkich uczestników łączą silne, choć niekoniecznie pozytywne emocje i więzi, i po trzecie, ich uczucia stają się współzależne. Powróćmy do przykładu państwa z kotem Mruczkiem. Kot się przeziębił i jest apatyczny. Jego pani posmutniała, chodzi naokoło niego i się troszczy. Jego pan jest wściekły: "Mruczek, nawet zdrowy, zbytnio angażuje żonę, a chory, jak się okazuje, jeszcze bardziej!". To, co przeżywa osoba A, wpływa na osobę B, wywołuje reakcję osoby C... Nie muszą to być te same emocje, mogą być wobec siebie komplementarne. Ale pojawiają się zgodnie z efektem domina. I po czwarte wreszcie: prawdziwy trójkąt jest niewidzialny dla jego uczestników.

To znaczy?

- Trójkąt to mechanizm obronny - i jak wszystkie takie mechanizmy pozostaje poza naszą świadomością. Jest przecież po to, żeby nas chronić przed czymś, z czym nie potrafimy się zmierzyć. To może być np. niedopuszczanie do siebie faktu, że nasz związek się wypalił, jest pusty, brak nam wspólnych tematów - i może przed tym strzeże swoich państwa Mruczek. Ale może chodzić o coś innego, np. o sprawy, które są zbyt trudne i frustrujące, byśmy umieli je między sobą poruszać, byśmy mogli je we dwoje unieść. Przynajmniej tego się podskórnie obawiamy, że nie damy rady.

Więc...

- ...zapraszamy kogoś do trójkąta. Przychodzi do terapeuty rodzina z dwójką dzieci, młodsze z nich od roku sprawia duże problemy, wagaruje, przynosi kiepskie oceny i uwagi w dzienniczku. Rodzice to właśnie - złe zachowanie syna - zgłaszają terapeucie jako powód wizyty u niego. A po kilku spotkaniach okazuje się, że rodzina ma problemy finansowe: kredyt, którego nie spłacają, wizyty komornika... Nie potrafili o tym rozmawiać. Gdy zaczynali, kłócili się. Dziecko to słyszało, czuło i wzięło na siebie rolę ratownika rodziny. Mama z tatą skupiali się na niegrzecznym synu - dzięki temu ich związek trwał. To ich spajało, a jednocześnie usprawiedliwiało bezczynność wobec kłopotów, długów. "Dziecko najważniejsze. Dla dobra dziecka" - bardzo często takie komunikaty słyszy się w gabinetach terapeutów.

Z tego wynika, że trójkąt może spełniać dobrą rolę w życiu rodziny? Bez niego być może doszłoby do rozwodu, rozpadu więzi?

- On chroni przed frustracją, prawdą, z którą nie umiemy sobie dać rady, ale przecież nie likwiduje źródła napięcia, niepokoju, smutku czy złości. Wracając do pierwszego przykładu, pani znajomej, która ustawia w roli partnera dwunastoletniego syna - w ten sposób oczywiście doraźnie ratuje swoje małżeństwo. Potrzeby emocjonalne, których nie może z jakiegoś powodu zaspokoić w kontakcie z mężem, kieruje do syna. Prawdopodobnie tych dwoje dorosłych, rodzice, przeżywa trudność w bliskiej relacji - może któreś z nich nie umie takiej więzi budować, boi się bliskości. Niekoniecznie musi to być zresztą mężczyzna. Oczywiście, istnieje alternatywa: zacząć o tym mówić. Ale to wywoła kryzys, jak każde żądanie zmiany. Prościej zwrócić się do syna. Dopóki jest dzieckiem zależnym od matki, stanowi znacznie łatwiejszy "obiekt miłości" niż mąż. W ten sposób ona ma swojego "małego mężczyznę", kogoś do kochania, kogoś, kto zawsze ją wesprze, a jednocześnie nie ryzykuje rozpadu małżeństwa.

Ale pewnie są jakieś konsekwencje takich układów?

- Przede wszystkim nie da się budować związku dwóch osób, jeśli zapraszamy do niego kogoś jeszcze. Pracowaliśmy kiedyś z młodym małżeństwem, które bardzo się kłóciło. Te spory były ostre, toczone podniesionymi głosami, długotrwałe, do niczego nie prowadziły. Oboje przez to cierpieli. Gdy zaczęliśmy dociekać, w jakich sytuacjach się kłócą, wyszło na jaw, że punktem zapalnym w każdej wymianie zdań było sformułowanie: "Bo to przez to, że twoja matka...", na co to drugie odpowiadało: "Tak? A twój ojciec wcale nie lepszy, bo...". Rozrysowaliśmy na tablicy drzewo genealogiczne rodziny, obejmujące trzy pokolenia, wraz z zaznaczonymi relacjami łączącymi poszczególnych członków: bliska więź, symbioza, dystans, relacja konfliktowa, bliska i konfliktowa, symbiotyczna i konfliktowa, odcięcie się, brak kontaktu. Widać było wyraźnie, że każde z partnerów tworzy związek trójkątny: z tym drugim i... ze swoją rodziną pochodzenia: rodzicami i rodzeństwem.

Ale nie ma chyba nic złego w tym, że ktoś jest mocno przywiązany do rodziców?

- Nie, jeśli potrafi zbudować własne życie, samodzielne, niezależne od nich. Tymczasem ci młodzi nie potrafili się pokłócić i powiedzieć: "Ja chcę tego", "A ja tego!", wypracować rozwiązania. Za każdym razem wciągali w to mamę i tatę. W ten sposób trudno stworzyć dobry związek. Tym bardziej że - i to kolejna konsekwencja "trójkątnych" relacji - w takich przypadkach nikt nie jest odpowiedzialny za swoje uczucia i za to, co się dzieje między partnerami. Nie tylko emocje w trójkącie są współzależne, także odpowiedzialność się rozmywa. "To nie moja wina, że tak się czujesz. To przez twoją mamusię, bo to mamusia ci powiedziała...", "Byłabym szczęśliwa, ale ty wszędzie ciągniesz swoją matkę!". I trzecia sprawa: bywa, że jeden trójkąt nie wystarcza. 

Trzeba budować kolejne?

- Czasami, jeśli napięcie jest zbyt duże. Jeśli mama Krzysia z początku naszej rozmowy będzie nadal z syna czyniła partnera, szukała u niego wsparcia, a jego ojciec będzie się czuł źle w tym układzie, nie chcąc tracić rodziny, odchodzić, ale i nie chcąc konfrontować się z żoną, mówić o swoich uczuciach, może zaprosić do trójkąta kogoś jeszcze. Na przykład pracę, w którą zacznie się bardzo angażować, będzie długie godziny spędzał w biurze, dostanie nawet awans. To częsty trójkąt i społecznie akceptowany, bo i żona ma dodatkowe korzyści z ambitnego męża, który zasila budżet coraz wyższą pensją. Ale nie jest wykluczone, że wda się w romans, co już nie jest tak mile widziane.

Mówi pani "zapraszać do trójkąta". To oznacza, że ktoś - kobieta lub jej partner - mówi czy też robi coś takiego, co zachęca trzecią osobę do wejścia w relację. Chyba musi być gotowość także i z jej strony?

- Zapraszamy, mówiąc: "Synu, powiedz ojcu...", "Córeczko, idź do taty, wytłumacz mu...", "Mamo, znowu pokłóciłam się z mężem, nie wiem, co robić, zadzwoń do niego proszę i...". Tak - z drugiej strony musi być gotowość do wejścia między kobietę i mężczyznę, przyjęcia roli "trzeciego". W gabinecie pacjenci czasem rzucają: "No niech pani mu powie, czy ja nie mam racji?", "Niech jej pani wytłumaczy, bo mnie nie chce słuchać" - jednak doświadczony i kompetentny psychoterapeuta nie podejmuje gry, nie bierze w obronę żadnej ze stron, bo to nie jego zadanie. Ale dla dziecka to może być nobilitujące. Nagle staje się ważne dla rodziców, ma równorzędny głos z tatą w istotnych kwestiach. Czuje się dowartościowane, kochane. Dzieci płacą najwięcej za uczestnictwo w rodzinnych trójkątach. Bywa, że latami służą za posłańca między rozwiedzionymi rodzicami, za ogniwo łączące ich - bo nie ma tam już miłości, bliskości, lecz jest niechęć, złość. I dziecko, na które się te emocje wylewa.

Znałam parę - pięć lat po rozwodzie. Za każdym razem, gdy on przyjeżdżał po córkę, by zabrać ją na weekend, ona znosiła z mieszkania jakiś przedmiot: "Mama kazała ci to oddać. Mówi, że już tego nie chce". A to był ususzony bukiet róż, z którym ona szła do ślubu. Albo album ze zdjęciami, na wszystkich była żona starannie wycięła głowę byłego męża żyletką.

- Niezbyt konstruktywne. I jak ciężkie zadanie dla dziecka: latami tkwić między rodzicami i ich wzajemną nienawiścią, przekazywać te komunikaty, pamiątki po dawnej miłości. Odpowiedzialni ludzie załatwialiby to bez dziecka. Ale teraz przychodzi mi na myśl inny przykład: dziecko, które wchodzi w trójkąt, bo nie ma jasności co do tego, że więź między rodzicami się rozpadła. Znałam dziesięciolatka, który miał problemy z zębami. I szedł do dentysty pod jednym warunkiem: że rozwiedzeni mama i tata - którzy byli tak pokłóceni, że nie potrafili na co dzień zamienić trzech zdań bez awantury - wejdą do gabinetu razem z nim. Jedno będzie przytrzymywało chłopca na fotelu, drugie głaskało go po ręce. Tylko wtedy można było założyć plombę.

Rozumiem, że w tej sytuacji - podobnie jak w pierwszym przypadku Krzysia - rodzice muszą symbolicznie "rzucić" trzeciego partnera, czyli dziecko?

- Nie rzucić. Uwolnić. Dziecko właśnie tego się najbardziej boi: że zostanie porzucone, osamotnione, że jeśli nie będzie spełniało tej ważnej funkcji: ratownika, spoiwa, brakującego ogniwa, to będzie nikim. Zostanie kimś niewidzialnym. Trzeba je otaczać miłością, troszczyć się o nie, ale przywrócić je do roli dziecka. Powiedzieć jasno: "Chętnie razem z tatą pójdziemy z tobą do stomatologa, bo cię kochamy i chcemy, żebyś był zdrowy. Ale tylko tam będziemy razem. Po wyjściu z gabinetu rozejdziemy się w dwie różne strony, bo oprócz ciebie nic nas nie łączy. Nie będziemy już małżeństwem, ale na zawsze zostaniemy twoimi rodzicami".

Czy trójkąty są w jakiś sposób "dziedziczne"?

- Bywa, że pewien typ wchodzenia w relację przechodzi z pokolenia na pokolenie. Przez zwykłe modelowanie zachowań. To, co widzimy w domu rodzinnym - to bardzo długo jedyna rzeczywistość, dla nas naturalna. Jeśli więc w rodzinie było tak, że prababka była mocno związana z babką, babka z matką, to warto sprawdzić, czy córka nie powtarza tego wiązania. A jeśli dodatkowo mężczyźni byli przez te kobiety odpychani lub sami się od nich dystansowali - to ten układ może się powtórzyć. Dlatego pierwszy krok do rozwiązania trójkąta to... dostrzec go.

To pomaga?

- Jeśli rysujemy drzewo genealogiczne rodziny i wynika z niego, że od czterech pokoleń po stronie żony powtarzają się symbiotyczne relacje matek i córek w trójkącie z mężem tej młodszej - to może i ta kobieta jest w takiej właśnie relacji? Zobaczyć znaczy zrozumieć. I wtedy można zadać sobie pytanie: co z tym robimy dalej? To "dalej" bywa trudne. Bo może się zdarzyć, że któraś z osób w trójkącie nie chce z niego rezygnować. Często tak jest w przypadku kochanek i kochanków. Także samotna mama może nie chcieć powrotu na pozycję "zewnętrzną" wobec córki i zięcia czy syna i synowej, dziecko także, a nawet kot Mruczek! Nie tak łatwo byłoby wyrzucić go z małżeńskiego łóżka.

Znam taki przypadek: kobieta rodzi dziecko, we trójkę, z mężem, jadą do domu jej rodziców i grzęzną tam na trzy miesiące. On chce już wracać do własnego mieszkania, jej jest dobrze w starym gniazdku. Jej matka jest z początku zachwycona. Potem jednak młody ojciec mówi do żony: "Zależy mi na was, ale z tobą albo bez ciebie wracam do naszego domu". Ona biegnie do matki z płaczem, a ta po chwili zastanowienia... radzi jej, by się spakowała i pojechała za mężem. Co pani na to?

- Świetny sposób na trójkąt. On się zaczął zawiązywać, ale młody ojciec jasno i stanowczo postawił granice. Jego przekaz to komunikat: "Kocham cię, chcę być z tobą i naszym dzieckiem, chciałbym, żebyś wróciła ze mną, ale jeśli podejmiesz inną decyzję - pojadę sam". Nie oskarżał, nie obarczał odpowiedzialnością: "Bo ty i twoja matka, to nie jest normalne!". Ale i nie godził się na coś, co było dla niego nie do zaakceptowania. To wyznanie musiało go dużo kosztować. Nie jest prosto odsłonić swoje uczucia, zaryzykować, że zostaniemy zranieni, odrzuceni. Było jednak warto, bo okazało się, że ten trójkąt rozpadł się na dwie pary: żona - mąż i córka - matka. Tak zresztą często jest: mężczyzna odchodzi do kochanki i po krótkim czasie ten nowy związek też się kończy. W trójkącie wszystkie wierzchołki istnieją w zależności od siebie, w odniesieniu jeden do drugiego. Kochanka jest odskocznią od żony, żona jest wspaniała, jeśli pewne potrzeby załatwia się z kochanką. Ale gdy jedna z zaangażowanych osób mówi "wychodzę", gra zazwyczaj się kończy.

Czy wszystkie trójkąty trzeba rozbijać?

- Nie. Tylko te tak zwane toksyczne, które przeszkadzają istnieć kobiecie i mężczyźnie jako partnerom, przyjaciołom, kochankom. Te, za które konsekwencje ponoszą dzieci. Te, które sprawiają ból uczestnikom. Ale bywają trójkąty, które pomagają żyć. Znałam parę, która nie mogła mieć dzieci. Starali się wiele lat, ale nie wyszło. Na adopcję nie potrafili się zdecydować. Kupili psa. Oni wiedzą, że ten pies to nie dziecko. Ale mają potrzebę troszczenia się o kogoś, chcą mieć istotę "do kochania". Świadomie się na to decydują, nie udają, że pies to dziecko, nie żądają dla niego takich samych praw, jakie przysługują niemowlakom. Nie zabierają go z wizytami do znajomych i nie prowadzają do teatru i kościoła. Za to wychodzą z nim na spacery, rzucają piłkę, śmieją się, gdy za nią biega. Gdyby nie pies, musieliby częściej mierzyć się z poczuciem klęski, straty, ze smutkiem, być może z myślami, że "z kimś innym mogłoby mi się udać". To jest dobry trójkąt.

Jak to poznać: czy trójkąt jest toksyczny, czy dobry?

- Proszę mi wierzyć, jeśli trójkąt jest toksyczny, to prędzej czy później wyjdzie, pojawią się negatywne objawy. Troje to naprawdę tłum. I ktoś w końcu zacznie sobie z tego zdawać sprawę.

Rozmawiała Jagna Kaczanowska

Anna Tanalska-Dulęba, psychoterapeutka, kierownik Pracowni Terapii i Rozwoju. Prowadzi terapię rodzin, par, indywidualną i grupową, a także szkoli zespoły terapeutów w Polsce i za granicą.

TWÓJ STYL 11/2013

Twój Styl
Dowiedz się więcej na temat: zdrada | małżeństwa | kryzys małżeński
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy