Reklama

Maria Ulatowska i Jacek Skowroński: Większość rzeczy sprawiających przyjemność robi się w duecie

To już trzecia, po „Autorce” i „Pokoju dla artysty”, książka popełniona w duecie. Inspiracją do opowiedzianej na dwa głosy historii o młodym księdzu, który musiał wybierać pomiędzy miłością a powołaniem, było życie dziadka współautorki tej powieści. Gdyby nie ów ksiądz, nie byłoby na świecie znanej i lubianej polskiej pisarki. Dziś Maria Ulatowska opowiada w dwugłosie z Jackiem Skowrońskim o ich „Historii spisanej atramentem”.

Magdalena Majcher: Inspiracją do najnowszej powieści, jaką napisali Państwo w duecie, był pamiętnik pewnego księdza. Gdyby nie ten ksiądz, nie byłoby na świecie współautorki tej książki. Fabuła niczym z filmu! A ja jestem ciekawa, komu bardziej zależało na opisaniu tej historii? Który z autorów naciskał, aby wykorzystać stary pamiętnik i na jego podstawie napisać książkę?

Reklama

Pewnego razu zaparzyłam Jackowi kawę i zorientowaliśmy się, że nie mamy ciastek. Trzeba było jakoś odwrócić uwagę mojego partnera od braku słodyczy, więc podsunęłam mu pod nos stary brulion zapisany atramentem, nie zdradzając, czego dotyczą te notatki. Jacek, zamiast pić kawę, zaczął przeglądać pamiętnik, bo był to właśnie pamiętnik pewnego księdza - i został stracony dla świata. Ogłuchł (nawet nie zerkał na transmitowany w telewizji mecz) i oślepł na wszystko, poza starymi zapiskami. Mniej więcej po tygodniu prób przywołania do rzeczywistości mojego literackiego partnera musiałam pogodzić się z myślą, że najbliższe pół roku będzie dla nas podróżą w czasie...

W jaki sposób pamiętnik wpadł w Państwa ręce? Czy był w rodzinie od dawna, a może - tak jak w książce - odnalazł się w dość tajemniczych okolicznościach?

Prawdziwą tajemnicą jest, jak ten pamiętnik dotrwał do naszych czasów. Pierwszy wpis pochodzi z tysiąc dziewięćset trzeciego roku. Co działo się później, wszyscy wiemy - kilka rewolucji, dwie wojny światowe i przeróżne zawieruchy losowe przewijające się przez dzieje wszystkich rodzin żyjących w tamtych latach. Brulion gubił się i odnajdywał w najdziwniejszych miejscach, jakby sam chciał przypomnieć o swoim istnieniu. Może czekał na właściwy moment albo osobę, która się nim zajmie...

Podczas lektury wyszło na jaw, że właśnie taka była intencja autora, gdyż zatroszczył się o to, by właściwy przekaz mógł odczytać jedynie ktoś z jego potomków. Czy i jak to się udało, dowiedzą się Państwo z kart książki.

Pani Mario, zastanawiam się, czy o tej historii wspominano w Pani rodzinie? Czy dorastając miała Pani świadomość, że miłość babci i dziadka zrodziła się w dość nietypowych okolicznościach?

Nie pamiętam, czy o tej historii mówiło się w mojej rodzinie. Dorastając, interesowałam się całkiem innymi miłościami. Opowieści dziadka o zamku Radziwiłłów w Ołyce, pałacyku w Antoninie i klasztorze warownym karmelitów w Berdyczowie traktowałam jak bajki, opowiadane dziecku na dobranoc. Najbardziej fascynowały mnie historyjki o dawnym Paryżu i stale domagałam się opowieści o rewolucjoniście Wowce.

Ale dopiero po latach zaczęły do mnie wracać urywki zasłyszanych niegdyś rozmów, zwrotka piosenki śpiewanej przez mojego dziadka i obraz jasnożółtego domku, stojącego w podwarszawskiej miejscowości nieopodal torów kolejowych (najlepiej pamiętam stare, sapiące lokomotywy). Bez pamiętnika nie zdołałabym poskładać tych dawnych wspomnień ani wpaść na trop tajemnicy mojego dziadka.

Zabieracie Państwo swoich czytelników w niezwykłą podróż śladami Czesława, począwszy od dzisiejszej Ukrainy, poprzez Paryż, aż do dalekiej Rosji. Wiem, że zbierając materiały do powieści, zawędrowali Państwo do opisanych miejsc. Czy te podróże pozwoliły spojrzeć innym okiem na przedstawioną w książce historię?

Nasze podróże przenosiły nas do innej epoki; do świata bez telefonów komórkowych, samochodów i elektryczności. Niektóre miejsca na Ukrainie, Podolu, czy Wołyniu nie zmieniły się tak bardzo od tamtych czasów, zniknęła tylko dawna świetność takich miejsc, jak ołycka posiadłość Ferdynanda Radziwiłła, budowli sakralnych czy starych majątków rosyjskiej szlachty. Jedynie Paryż pozostał ten sam, wzbogacony lub - dla innych - sponiewierany przez postęp cywilizacyjny. Z pamiętnikiem w ręku przemierzaliśmy kręte uliczki, korytarze zamkowe i kościelne krypty. Ślady bohaterów zatarł czas, ginęły nam co chwilę z oczu, by odnaleźć się w najmniej spodziewanych miejscach. Tropiliśmy jednak także wspomnianą w pamiętniku tajemnicę - a czy udało nam się ją wyjaśnić, przekonają się Państwo w trakcie lektury.

Tyle że czasem rozwikłanie jednej zagadki powoduje, że natychmiast pojawia się kilka nowych. Niewykluczone jest więc, że powstanie ciąg dalszy tej historii...

Które z odwiedzonych miejsc wywarło na autorach największe wrażenie i dlaczego?

Zamiast odpowiedzi zacytujemy fragment z książki - niech mówi sam za siebie:

Zagłębili się najpierw w tunelowe przejście pod wieżą zegarową. Prowadziło na zewnątrz, ale oni chcieli się dostać na samą wieżę. W ceglanych ścianach, po obu jej stronach, były solidnie wyglądające drzwi. Nie miały klamek, a w miejscu, gdzie zwykle znajdują się zamki, przybito kawałki blachy. Najwyraźniej ktoś chciał całkowicie uniemożliwić wejście intruzom.

W milczeniu wyszli poza teren zamku, gdzie za resztkami murów obronnych rozciągało się bagniste rozlewisko rzeki Putyłówki. Rozsypujące się schody u wypukłej podstawy wieży zegarowej nie dawały wielkich nadziei. Całe to miejsce zarośnięte było tak gęsto krzakami i pokrzywami, że nawet nie próbowali tam podejść.

Janusz był już na szczycie schodów i dostrzegł z boku wnękę z dwuskrzydłowymi drzwiami, które wyglądały, jakby miały się rozsypać przy lada dotknięciu. Złapał za ramę, w której niegdyś tkwiła szyba, i pociągnął. Drzwi dały się otworzyć bez szczególnego trudu na tyle, by można było się wcisnąć do środka. Korytarz przedstawiał sobą taką ruinę, że Janusz zdziwił się na widok całych szyb w szeregu wysokich okien. Na podłodze z surowych desek  wśród gruzu i kawałków tynku walały się jakieś stare ubrania, worki z zawartością, której wolał sobie nie wyobrażać, a nawet dziurawe materace z wysypującymi się trocinami. Łatwo znalazł pomieszczenie widokowe, stanowiące pierwszy poziom wieży. Z okna widać było rozlewisko rzeki, po bokach resztki fosy i jakichś starych ruin. Wielki otwór w suficie wydawał się jedyną drogą wiodącą na szczyt wieży...

Panie Jacku, czy praca nad tą powieścią była dla Pana większym wyzwaniem niż wspólne pisanie Autorki czy Pokoju dla artysty? Jak już wiemy, Historia spisana atramentem oparta jest na faktach i życiu najbliższych Marii Ulatowskiej. Czy to nie tak, że trochę obawiał się Pan wnikać w tak prywatne sprawy osoby, którą przecież dobrze Pan zna?

Pisanie książek nieuchronnie wiąże się z koniecznością wnikania w prywatne ludzkie sprawy. Gdyby dziadek Marii nie chciał, by historia jego życia ujrzała światło dzienne, nie pisałby pamiętnika. A nad powieścią pracowaliśmy przecież we dwójkę, w pełnym porozumieniu i zgodzie. Jeśli ktokolwiek miałby żywić pretensje o ujawnienie całej tej historii, może to być jedynie pewna potężna instytucja, zwyczajowo niechętna rozgłaszaniu czegokolwiek, co choćby hipotetycznie mogłoby się stać skazą na jej wizerunku.

To już trzecia książka, którą napisali Państwu w duecie. Z tego, co wiem, powstaje już kolejna. Czy to oznacza, że właśnie tak pracuje się Państwu najlepiej?

Nie od dziś wiadomo, że większość rzeczy sprawiających przyjemność robi się w duecie.

Uważamy, że na pomysł wspólnego pisania wpadliśmy dużo za późno i niech to będzie najlepszą odpowiedzią na to pytanie. Mamy zamiar napisać razem jeszcze wiele książek.

Jak to jest: wpuścić innego autora do intymnego świata własnych myśli?

Świat własnych myśli, czy to w literaturze, czy w życiu, pozostaje zamknięty, póki nie otworzy się komuś do niego drzwi. Współautor wchodzi tam czasem bez pukania, ale to jest właśnie we wspólnym pisaniu najfajniejsze.

Czy uchylą Państwo rąbka tajemnicy i zdradzą, nad czym obecnie pracują?

Jest to dość zabawna opowieść, w której występują współcześni bohaterowie Historii spisanej atramentem, niemająca jednak wiele wspólnego z pamiętnikiem księdza Czesława. Poza pewną postacią, w pamiętniku potraktowaną dość epizodycznie - jednak bez niej nasza nowa książka nie mogłaby powstać. Materiały zbieraliśmy w Chinach, Pradze, Paryżu, a nawet na Syberii.

Możemy tylko zdradzić, że jeśli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o... pieniądze. A tych w książce nie zabraknie.

Dziękuję za rozmowę!

I my dziękujemy, pozdrawiamy serdecznie czytelników.

.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy