Reklama

Olga Rudnicka: „Nie potrafię nie pisać”

Pierwszą powieść wydała w wieku dwudziestu lat. Za rok skończy trzydzieści, ma na koncie kilkanaście napisanych książek i jest jedną z najczęściej czytanych współczesnych autorek komedii kryminalnych. Czytelnicy wskazują ją jako godną następczynię Joanny Chmielewskiej. W księgarniach właśnie ukazała się jej nowa powieść Życie na wynos . O procesie twórczym, pomysłach i poczuciu humoru z Olgą Rudnicką rozmawia Magdalena Majcher.

Nieodmiennie fascynuje mnie twoja pracowitość. Nie masz jeszcze trzydziestu lat, a wydałaś... Ile? Straciłam już rachubę! Trzynaście, czternaście książek? W jakim wieku zaczęłaś pisać?

Pisać zaczęłam jako nastolatka, a moje małe utwory czytała szuflada, bo właśnie tam trafiały. Moja pierwsza powieść Martwe jezioro ukazała się, gdy miałam dwadzieścia lat. Wydawnictwo Prószyński i S-ka wzięło mnie pod swoje skrzydła i jestem za to bardzo wdzięczna. Wiele się nauczyłam przez te lata i mam nadzieję, że to widać w moich książkach.

Reklama

Tak po prostu pomyślałaś sobie "Napiszę książkę" i to uczyniłaś?

Niezupełnie. Martwe jezioro miało być tylko opowiadaniem, które trochę się rozrosło. W tamtym czasie (lato 2008) dopadła mnie ospa, która omijała mnie wcześniej szerokim łukiem, a potem pokazała, co potrafi. Siedziałam w domu i próbowałam się nie drapać. Przeczytałam wszystko, co miałam na półkach. Sama nie wiem, jak to się stało, że pojawił się w mojej głowie pomysł, by komuś pokazać to, co napisałam. Gdybym przemyślała całą sprawę, pewnie bym się nie odważyła. A tak, raz kozie śmierć!J I udało się.

Jak ty to robisz? Przecież nie tylko piszesz, ale też pracujesz zawodowo! Czy w twoim przypadku sprawdza się reguła, że najtrudniej w pracy nad książką jest znaleźć na jej napisanie czas?

Już od kilku lat brałam coraz mniej zleceń jako asystent osoby niepełnosprawnej, a w styczniu tego roku musiałam zweryfikować swoje priorytety. Dłużej się nie dało łapać kilku srok za ogon. Z roku na rok mam coraz więcej spotkań z czytelnikami. Czasami nie ma mnie w domu po kilka tygodni. Terminy gonią. Uznałam, że nadszedł czas, by dokonać wyboru i wybrałam pisarstwo, z którym wiążę swoją przyszłość. Teraz dla odmiany nie szukam czasu, by móc pisać. Teraz szukam dodatkowych zajęć, by odejść od komputera, zanim wypadną mi oczy.

A tytuł? Rodzi się w bólach czy przychodzi raczej łatwo? Najpierw masz fabułę, a potem tytuł, czy może odwrotnie?

W tym zakresie panuje spory rozgardiasz. Zdarzało się, że miałam zakończenie książki i musiałam wymyślić intrygę, która do takiego zakończenia doprowadzi. Czasami zaistniała w mojej głowie postać i wtedy pojawiało się pytanie, co z nią począć. A tytuł... Jak to z tytułami bywa, pojawiają się znikąd albo chowają tak głęboko, że w głowie mam zupełną pustkę. Żadna szufladka nie chce się otworzyć.

Bohaterkę twojej najnowszej powieści, Emilię Przecinek, znamy już z powieści Granat poproszę!. Czy od początku wiedziałaś, że to będzie dłuższa przygoda, czy może pomysł na napisanie książki Życie na wynos narodził się po jakimś czasie?

Obawiam się, że moi bohaterowie początkowo po prostu sobie są. W trakcie pisania zdarza się, że przychodzą mi do głowy dodatkowe pomysły z nimi związane, które za nic nie pasują do aktualnej fabuły, albo polubię ich tak bardzo, że nie mam chęci się z nimi rozstać. Właśnie tak było z Emilią i z moimi ukochanymi Nataliami. To nie były postacie na jedną książkę.

Emilia jest znaną autorką powieści romantycznych. W pewnym momencie pada hasło: "Gdyby czytelnicy wiedzieli, jak trudny jest proces twórczy, może przestaliby wciąż pytać, kiedy nowa książka, bo ostatnią pochłonęli w trzy godziny". Czy Emilia w jakimś stopniu jest tobą, a ty Emilią? Nachodzą cię takie myśli?

Kocham moich czytelników. Naprawdę. Uwielbiam spotkania  z ludźmi, choć wiążą się ze sporym stresem. Potem zdarzają mi się dziwne rzeczy tego typu, że podpisując książkę, w każdej wpisuję inną datę, łącznie z rokiem 2018 - mam nadzieję, że czytelnicy mi to wybaczą. Ale kiedy kończę powieść, wprowadzam serię poprawek zleconych przez redaktora, kilkakrotnie sprawdzam wszystkie kropki i przecinki, a potem nie mogę już patrzeć na tekst. Potrzebuję czasu, by odetchnąć. A tu dostaję e-mail: "Olga, kupiłam dziś twoją najnowszą książkę. Jest super. Kiedy następna?". W tym momencie chce mi się płakać. I ze szczęścia, i z bezradności.

No właśnie. Jeśli już jesteśmy przy temacie, ile czasu zajmuje ci napisanie jednej książki? Cały czas nad czymś pracujesz czy zdarzają ci się dłuższe wakacje?

Tak jak mówiłam, potrzebuję czasu, by odetchnąć. Ale nie trwa to zazwyczaj dłużej niż kilka tygodni. Nie potrafię nie pisać. To jedna sprawa. Druga jest taka - to, że nie piszę, nie znaczy, że trybiki w głowie nie pracują, obmyślając kolejną postać, kolejną intrygę, a nawet tytuł. J Ukazują się dwie książki rocznie, więc mam kilka miesięcy na napisanie tekstu. Jest to bardzo intensywny czas, więc te krótkie "urlopy" naprawdę są mi potrzebne.

Moim skromnym zdaniem kryminały pisze się trudno, a już komedie kryminalne to najcięższy kawałek chleba. Nie dość, że trzeba dobrze obmyślić intrygę, to jeszcze wypadałoby zrobić to w taki sposób, żeby czytelnik parskał śmiechem z częstotliwością pięć razy na jedną stronę. Niewiele jest w Polsce autorów piszących komedie kryminalne. Dlaczego? Czy rzeczywiście ten gatunek jest szczególnie wymagający?

Oj, to trudne pytanie. Bo moim marzeniem jest napisać kryminał z krwi i kości. Taki, żeby czytelników przeszył dreszcz, a nie paroksyzm śmiechu. I nie udaje się. To wszystko jakoś samo się dzieje. Nie wiem więc, czy jest to gatunek wymagający, ale na pewno stworzony dla mnie. Muszę się z tym pogodzić, że gdy opowiadam smutną historię, ludzie płaczą. Ze śmiechu.

Czy zdarza ci się zaśmiewać do łez, kiedy czytasz swój własny tekst? Bawią cię twoje żarty?

Tak, ale nie uważam ich za moje. Wszystko, co mówi i robi Emilia Przecinek, jest jej. To są jej słowa, jej życie. Śmieję się z sytuacji czy z jej powiedzonek. Wiem, że to brzmi dziwacznie, ale czuję się tak, jakbym zapisywała czyjąś historię. Tak jakby to moje palce tworzyły, a nie głowa.

Czytelnicy cię kochają, chwalą twoje książki za humor sytuacyjny, zabawne dialogi. Czy w życiu prywatnym również zdarza ci się sypać dowcipami jak z rękawa? Kiedy wyobrażam sobie autorów ulubionych komedii, myślę o nich jako o osobach wesołych, zabawnych, czasem może nawet niepoważnych...

Dowcipów nie umiem opowiadać. Zawsze spalę, albo zapomnę w połowie. Nie jestem ponurakiem. Ludzie ode mnie nie uciekają, zatem jest szansa, że niektórzy nawet mnie lubią. Ciężko opisać siebie. Jestem pewna, że otoczenie postrzega mnie zupełnie inaczej  niż ja sama.

Można powiedzieć, że zakończenie Życia na wynos jest otwarte. Wszystko się jeszcze może zdarzyć... Czy spotkamy się ponownie z Emilią Przecinek?

Nie mam takich planów, ale niczego nie wykluczam. Kto wie... Może kiedyś wrócę do Emilii albo do jej dzieciaków. Są prawie pełnoletnie. Za kilka lat skończą studia, przynajmniej Kropka, bo z Kropeczkiem to nic nie wiadomo. Kto wie, czy nie wpakują się w jakąś kabałę? Życie samo pisze scenariusze.

Nad czym obecnie pracujesz?

Dopiero zaczynam tworzyć konspekt. Na razie mam dwójkę bohaterów, którzy dostali mały biogram, pomysł na główną intrygę, tytuł roboczy, chociaż nie wiem, czy taki zostanie - i cztery strony tekstu. Też nie wiem, czy zostaną. Ale powoli, powoli, powstanie z tego książka. Nic więcej nie mogę powiedzieć, bo może Zuza okaże się Hanią, a Tymoteusz padnie trupem, ale jestem pewna, że jesienią czytelnicy będą mogli przekonać się sami.

Dziękuję za rozmowę!

Rozmawiała Magdalena Majcher

Książka do kupienia TUTAJ

.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy