Reklama

Adopcja widziana oczami laika

Dla osoby, która pragnie dziecka macierzyństwo jest największą i najpiękniejszą wartością. Jednak co zrobić jeśli upragnione macierzyństwo jest niedostępne? Można robić badania, poddawać się terapiom mającym prowadzić do upragnionej ciąży, można szukać pomocy u specjalistów zerkając w między czasie z zazdrością na dzieciate pary. Można poświęcić wiele czasu, pieniędzy, sił i godności, a macierzyństwo i tak pozostanie nieosiągalnym marzeniem. I co dalej? Otóż dalej pojawia się hasło "adopcja".

Dla osoby, która pragnie dziecka macierzyństwo jest największą i najpiękniejszą wartością. Jednak co zrobić jeśli upragnione macierzyństwo jest niedostępne? Można robić badania, poddawać się terapiom mającym prowadzić do upragnionej ciąży, można szukać pomocy u specjalistów zerkając w między czasie z zazdrością na dzieciate pary. Można poświęcić wiele czasu, pieniędzy, sił i godności, a macierzyństwo i tak pozostanie nieosiągalnym marzeniem. I co dalej? Otóż dalej pojawia się hasło "adopcja".

Znajomi, bliżsi lub dalszy, lekarze, nierzadko rodzina mówią pocieszająco, że przecież jest tyle biednych sierotek czekających na kochających rodziców. Zgadzam się całkowicie, jest wiele potrzebujących miłości dzieci, ale czy poczucie winy i litość są dobrym przyczynkiem do adopcji? Moim zdaniem nie. Decyzja o  zaadoptowaniu dziecka i zadeklarowanie mu bezwarunkowej miłości jest najtrudniejszą decyzją jaką w całym dążeniu do zostania rodzicem przychodzi podjąć. Tu nie chodzi o ratowanie świata, ale o los tego jednego dziecka, które może stać się naszym dzieckiem. Wszelkie warunki prawne można spełnić o ile się tylko zechce, można zapewnić maluchowi wszystkie dobra materialne, których potrzebuje, można przekonać wszystkich, że to oto dziecko od dziś jest nasze i jako takie proszę traktować je właściwie. Tylko siebie nie można oszukać - jeśli nie czujemy się wewnętrznie gotowi do pokochania cudzego dziecka i do myślenia o nim jakby było nasze to adopcja nie jest dla nas. Uważam, że dobrym powodem do adoptowania dziecka jest egoizm, a nie tylko chęć ratowania biednej sierotki. Dziecko adoptujemy dla siebie, obdarzamy je naszą miłością i uwagą dlatego, że my tego potrzebujemy, traktujemy je jak z własnej krwi i kości, bo tak czujemy. Żeby maluch był szczęśliwy i czuł naszą obecność to my pierwsi musimy czuć się z sobą dobrze. Wymuszone gesty, gra pozorów, wyuczone przejawy uczucia, troska wynikająca z pokładanych w nas oczekiwaniach nie sprawią, że obce dziecko stanie sie nasze. Być dobrym rodzicem dla mnie oznacza czuć się nim wewnętrznie, a nie tylko robić to co dobry rodzic robić powinien. Żadne starania nie zastąpią tej czystej potrzeby kochania, która bierze się nie wiadomo skąd, ale ją czujemy. To właśnie jest dla mnie niezbędny do adopcji egoizm. Żadem altruizm go nie zastąpi. Dziecko adoptowane nie powinno też być traktowane jako ostateczna terapia bezpłodności kiedy wszystko inne już zawiedzie. To nie lek na nasz smutek, rozczarowanie czy niespełnienie tylko mały, żywy człowiek, który może sie okazać tak inny od naszych wyobrażeń. To co teraz napiszę może wydać się niepoprawne, ale zanim ktoś zdecyduje się na adopcje powinien sprawić sobie pieska lub kotka i najpierw na nim rozładować swoje macierzyńskie instynkty.

Reklama

O wiele łatwiej adoptuje się dziecko kiedy nie ma się biologicznego potomstwa. Nie mając dziecka wcale wie się, że nie ma innego sposobu jak adopcja. Nie porównuje się biologicznej pociechy z adoptowaną, nie zastanawia się czy to dobry pomysł adoptować dziecko mając już własne. Potrzeba jak i determinacja do walki o spełnienie marzenia o macierzyństwie są słabsze. Zachodząc w ciążę przyjmuje się swoje dziecko takim jakie ono jest ze wszystkimi możliwymi niespodziankami. Niewiedza i poczucie genetycznej więzi z maleństwem są błogosławieństwem. Wybierając dziecko do adopcji zdajemy sobie sprawę z nienaturalności jaka towarzyszy tworzeniu się połączenia między dzieckiem a rodzicem, którego jeszcze wczoraj nie było, a dziś ma być sensem życia. Znając historię naszego nowego dziecka możemy patrzeć na nie inaczej, że nie wspomnę już o obawach o jego zdrowie, bo przecież nie znamy jego biologicznej przeszłości. Krytycy powiedzą, że przecież na chorobę biologicznego dziecka również nie mamy wpływu, ale w tym przypadku możemy mieć przynajmniej nadzieję, że nie wydarzyło się nic co skutkować mogłoby komplikacjami zdrowotnymi. Możemy również mieć nadzieję, że nasze biologiczne dziecko odziedziczy po nas cechy charakteru. Doszukiwanie się podobieństw miedzy rodzicami a ich dzieckiem jest spontaniczne i naturalne, a w przypadku dziecka adoptowanego takie podobieństwo nie musi być już oczywiste. Chciałabym myśleć, że adoptując małe dziecko jest ono jak czysta karta, którą dane będzie mi zapisać i ukształtować, ale czy rzeczywiście jego geny nie będą tu miały nic do rzeczy? To tylko jedno z wielu pytań jakie tłuką się w umyśle osoby zastanawiającej się nad adopcją. Inne pytania to:

Czy będę umiała kochać to dziecko tak samo mocno jak moją biologiczną pociechę? Czy będę je traktować tak samo? A może będę je faworyzować żeby zrekompensować trudne dzieciństwo? albo wprost przeciwnie, będę wymagać więcej? Może nieświadomie będę wymagać od niego większej miłości i oddania, bo przecież uratowałam je przed domem dziecka? Jak zareaguje na adoptowane dziecko rodzina? Czy moja adoptowana pociecha nie zechce kiedyś odejść w poszukiwaniu biologicznej rodziny? I co się stanie jeśli ją znajdzie?

Obawiam się również, że wady biologicznego dziecka potrafiłabym łatwiej usprawiedliwić i doszukać się w nich podobieństwa do własnych słabości.

Wiele doświadczonych osób powie pewnie, że moje obawy są irracjonalne, a nawet niemądre, bo adoptowane dziecko kiedy już się je ma przy sobie rozwiewa wszelkie wątpliwości i wyzwala bezwarunkową miłość. Jednakże ja jestem czystym teoretykiem w sprawie adopcji i jako laik z pewnością nie jestem sama z moimi dylematami. Pod czas całego procesu adopcyjnego większość lęków daje się pewnie rozwiać, ale będąc na starcie ma się głowę pełną różnych myśli.

Dla jasności, bardzo popieram adopcje i podziwiam rodziców, którzy się na nią zdecydowali. Niezwykle cenię ich determinację i poświęcenie w dążeniu do stworzenia pełnej, szczęśliwej rodziny. Trzeba być bardzo dojrzałym i świadomym swoich potrzeb żaby zdecydować się na taki krok. Na adopcję trzeba być po prostu gotowym i pewnym swej decyzji, bo jest ona zbyt ważna by nagle się rozmyślić. Nie ryzykujemy tu swoim życiem, ale życiem niewinnego dziecka, dla którego będzie się jedyną znaną rodziną.

Osobiście mimo, że pragnęłam gromadki dzieci, nie jestem na adopcję gotowa i nie wiem czy kiedykolwiek będę. Mam swojego ukochanego synka, ucieleśnienie moich marzeń i spełnienie wszelkich życzeń. Być może kiedyś zapragnę dla niego rodzeństwa i poczuję tą wewnętrzna potrzebę  pokochania kogoś jeszcze, ale ten czas jeszcze nie nadszedł.

Na marginesie dodam tylko, że jestem pełna niezrozumienia dla matek biologicznych opuszczających swoje dziecko bez zrzeczenia się praw do niego. Skazanie swojego dziecka na tułaczkę po rodzinach zastępczych albo na pobyt w domu dziecka są dla mnie karygodne. Nie wiem czy podyktowane jest to chęcią zysku czy poczuciem winy, ale stawanie na przeszkodzie do szczęśliwego życia swojego dziecka to coś najgorszego co można zrobić jeśli z góry się wie, że dziecka tego się nie chce i nie zamierza się nigdy nim opiekować. W obliczu wielu rodzin marzących o adopcji i czekających na nią bardzo długo, za równie nieodpowiedzialną uważam aborcję, bo przecież można urodzić dziecko, ale wcale nie trzeba być jego Matką. Nie rozumiem jak kobiety mogą usprawiedliwiać aborcję poczuciem wstydu i brakiem możliwości wychowania dziecka. Dla mnie jest to przejaw egoizmu i myślenia wyłącznie o sobie zamiast o dziecku, które mimo, że nie było planowane może być kochane. Może być cudownym, wartościowym człowiekiem dorastającym na pociechę rodziców adopcyjnych. Nie jestem przeciwniczką aborcji ze względów medycznych, ale to już temat na inny artykuł...

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy