Reklama

Bo nie ma większego cudu...

Zawsze byłam bardzo ambitna, w szkole miałam najlepsze stopnie, po maturze (na same piątki) zdałam na filologię angielską, obroniłam licencjat z wyróżnieniem, po czym dość szybko podjęłam pracę jako nauczycielka – uczyłam w liceum i na prywatnych kursach oraz dawałam korepetycje – lubiłam to i bardzo dobrze zarabiałam, ale moja ambicja nie pozwalała mi na tym poprzestać. Postanowiłam poszerzyć horyzonty – anglojęzyczne studia magisterskie zrobiłam już z politologii i studiów europejskich na uniwersytecie w Niemczech, dumnie wpisując w CV tytuł Master of European Political Studies wierzyłam, że bez problemu znajdę wymarzoną pracę ale ponieważ nadal pozostawałam w rodzinnym niedużym mieście, okazało się, że nawet na pracę w dziale współpracy zagranicznej w Urzędzie Miasta nie mogę liczyć bo tam już stołki są grzane przez znajome pana prezydenta, sekretarza lub rzecznika UM.

Reklama

Z pewną frustracją ale i nadzieją, że jeszcze znajdę coś na miarę swoich ambicji powróciłam do nauczania angielskiego – mimo wszystko dawało mi to satysfakcję i dobre pieniądze a to na początek zawodowej ścieżki już było nieźle. W międzyczasie zakończyłam długoletni, toksyczny związek i zaplanowałam: zero facetów i wyjazd w poszukiwaniu zawodowych ambicji za granicę.

Z pierwszej części planu nic nie wyszło bo już po dwóch tygodniach od tego postanowienia mój uczeń z zaawansowanej grupy dla dorosłych zaprosił mnie na kawę, po trzech wiedziałam już, że będzie moim mężem. Za granicę wyjechaliśmy już jako para, po roku wzięliśmy ślub, oboje byliśmy tak samo ambitni i pragnęliśmy rozwoju zawodowego, którego w Polsce niestety nie udało nam się zaznać.

W Anglii mąż znalazł pracę w banku, ja dostałam pracę jako administrator w dziale kontraktów w firmie konsultingowej, po roku zostałam koordynatorem ds. sprzedaży i wydarzeń w szwajcarskiej firmie mającej swoje bazy na całym świecie. Ambitnie kolejnym krokiem byłby pewnie transfer do Stanów lub Niemiec, ale tworzyliśmy z mężem zgrany duet i pomimo naszych zawodowych ambicji najważniejszym pozostawało dla nas stworzenie szczęśliwej rodziny.

Kiedy byłam w ciąży, nadal nie wiedziałam jeszcze co znaczy być mamą – planowałam wyjazdy na koncerty, wycieczki, powrót do pracy zaraz po urlopie macierzyńskim i oczywiście dalszy rozwój zawodowy, jednak kiedy urodził się nasz synek wszystko inne przestało się liczyć – przepadł bilet na koncert U2, o wycieczce bez Kajetanka nie było nawet mowy poza tym ciężko byłoby wygospodarować na nią pieniądze bo zalewającej się łzami oznajmiłam mężowi, że do pracy wracać nie chcę i że mój zawód teraz to bycie mamą!

Do pracy wróciłam po roku, ale tylko na miesiąc, bo szczęśliwym trafem tego samego dnia, kiedy zaczęłam ponownie pracę mąż dostał awans w siedzibie głównej swojego banku a to równało się z przeprowadzką do Londynu a więc i rezygnacją z mojej pracy. Dziś nasz synek ma półtora roczku, ja nadal nie pracuję i cieszę się każdą chwilą spędzoną z Nim w domu, na spacerze, na zakupach. Przy jednej wypłacie nie stać nas już na zakupowe szaleństwa czy choćby wynajem większego mieszkania, ale wszystko inne poczeka i będzie się miało dobrze, kiedy przyjdzie na to czas – wiem to, a nasz Kajtuś nie poczeka – każda chwila w jego życiu, każdy malutki kroczek czy uśmiech to krok milowy w jego rozwoju, nie chcę stracić tych bezcennych chwil.

Kiedy mój synek śpi lub bawi się cichutko patrzę na Niego z uwielbieniem i myślę: „Boże dziękuję Ci za ten cud! Bo nie ma większego cudu na tej ziemi niż dziecko”. Zgadzam się z bohaterką reportażu Anną – pokazywanie świata dziecku jest równie ambitne co kariera zawodowa, czasami może nawet bardziej. Moja wiecznie niezaspokojona ambicja sprowadza się teraz do dbania o naszą rodzinę i wychowania naszego synka na wartościowego człowieka i tak jak bohaterki artykułu chciałabym mieć więcej dzieci – co najmniej troje.

Kolejny ambitny plan – wszystkie nasze dzieci będą najbardziej na świecie kochane, tulone, pieszczone, będą znały swoją wartość i będą szanowały drugiego człowieka. Nadal też jestem ambitna „po swojemu” – w wolnych chwilach uczę się języków i połykam książki z psychologii oraz planuje rozpoczęcie kolejnych studiów (oczywiście zaocznie), bo mój synek otworzył mi oczy również w tym polu. Kariera w korporacji to nie jestem ja, myślę o czymś ambitniejszym  - chcę pracować dla „Najważniejszych Ludzi na świecie” – chcę zostać psychologiem dziecięcym, bo nie ma większego cudu niż dziecko…

 

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy