Reklama

Italia- to Italia!

Moja przygoda rozpoczęła się w przepełnionej sztuką i architektura świątyni renesansu Florencji. To stolica bajecznej Toskanii, gdzie korony drzew przypominają różyczki i brokuły, a liczne winnice wręczają na dzień dobry kieliszek jednego z najszlachetniejszych i najstarszych napojów świata - szampańsko-słonecznego i malinowo-rubinowego wina.

Dawid Michała Anioła naprawdę robi na każdym niezwykłe wrażenie. Co prawda Włosi kwestionują niektóre jego części upierając się, że modelowi Michała Anioła przy pozowaniu było...  zimno i w związku z tym nie każda jego część oddaje w całej okazałości walorów prawdziwego Włocha. I dopiero tu zaczyna się moja prawdziwa przygoda! Włosi są niebywale weseli. Z wszystkiego potrafią żartować i na wszystko znaleźć odpowiedź. Tacy są po prostu Włosi. To Włosi!

Reklama

Z północy na południe Półwysep Apeniński przecina autostrada del Sole. To ona przez malownicze wzgórza zaprowadziła mnie z Florencji do Rzymu.

Już teraz wiem, co oznacza powiedzenie „Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”. Po prostu będąc w Rzymie zostawia się kawałek samego siebie. To w nim zostawiłam swoje serce. Roma jest dla mnie kwintesencją prawdziwych Włoch. Nie widziałam, co prawda całych Włoch ( Sycylii, Capri, Kalabrii, Mediolanu, Neapolu...) i dla ich prawdziwego znawcy może to stwierdzenie wydawać się śmiałe, ale ja jestem w stanie z każdym, kto ma odmienne zdanie polemizować. To tak jak z... miłością. Spotykasz kogoś, czujesz coś poza racjonalnego, coś metafizycznego, toniesz w czyichś oczach i wiesz... Suzuki albo nic! Niepowtarzalne uliczki w kolorze ciepłego piasku, brązu i rozgrzanej cegły są ubarwione setkami kolorowych kwiatów osadzonych w maciupkich, dyniowatych, i rozmaitych gigantycznych donicach. Nawet w zacienionych ulicach ze starych murów wyrastają zielone jak młodziutki groszek i wybujałe jak moje marzenia pnącza. Tak jak by ktoś je jakimiś miksturami podlewał i serenady im ciągle śpiewał. Prawie zza każdej uliczki słychać radosne i słodkie fontanny. Rzym jest nimi wręcz usiany. Przeglądając w trakcie podróży jeden z przewodników po Włoszech przeczytałam, że Rzym jest zbyt ruchliwy i zabiegany, by czuć się w nim dobrze. Mamma mia! To straszne! Zaręczam swoją głową, że to nieprawda! Wchodząc do niego - rzeczywiście -  przyznaję, niezwykle hałaśliwego poczułam, że jest tu miejsce i dla mnie. Jest w nim miejsce dla każdego, bo Rzym jest niezwykle gościnny i życzliwy. Zatrzymuje każdego gościa na dłużej, a w Watykanie otula solidnymi murami. Jest historyczny, antyczny, jak Giorgio Armani elegancki i pachnie niekwestionowanie jak mój ulubiony zapach Dolce& Gabbana.

Ale Rzym to też krzyk, zaczepki i niezwykły temperament i wręcz żurnalowe sylwetki jego mieszkańców. Można zakochać się w niektórych spojrzeniach. Od razu czuć i widać, że  po tej ziemi chodzą potomkowie rzymskich bogów. Podziwiam Włochów za to, że robią wszystko z niezwykłą pasją i wiarą. Są uparci, jak byki. Dążą tak, jak starożytni wojownicy wytrwale do celu. Giną na tarczy lub z tarczą. Prawdziwi mężczyźni.

Rzym przecinają dwie linie metra. Czerwona i niebieska. Można, więc łatwo przemierzyć całe miasto i tanio, bo bilet kosztuje tylko 1 euro. Ale ja polecam przejść go całego na własnych nogach. No i koniecznie proszę nie zapomnieć wrzucić do fontanny di Trevi grosika, centa lub euro! Ja wrzuciłam 2 złote i 2 euro dla pewności. No i udało mi się w drodze do Forum Romanum w pobliżu zamku św. Anioła wdepnąć w „szczęście”.   Z mostu Św. Anioła widok zapiera dech w piersiach. Widać z niego w oddali kopułę Bazyliki Św. Piotra, którego pogłaskałam oczywiście po prawej stopie na szczęście. Stopa jest już tak wygłaskana, że przypomina płetwę foczki.

Chociaż specjały z regionu Emilii-Romanii są dostępne już dzisiaj na całym świecie, to ja starałam się z nimi zapoznać na miejscu.

Na plaży w Rimini zajadałam się żółto-zieloniutkim specjałem z Ligurii, czyli świeżo przyrządzonym i aromatycznym pesto. To pikantna mieszanka liści bazylii, czosnku, orzeszków pinii i sera zatopiona w oliwie. Oczywiście extra vergine, czyli tej najszlachetniejszej z pierwszego tłoczenia. Z filiżanką caffe americana i chrupiącą bułeczką na tle Adriatyku smakuje naprawdę oryginalnie.

Pamiętam jeszcze jak wczoraj, jak żegnałam Toskanię z ogromnym bólem. Mamma mia! Ja powinnam tam mieszkać .  Piec pizzę, częściej cieszyć się życiem i urodzić jakiemuś Rzymianinowi bambino.

W autokarze wszyscy śpiewali „Ti amo”. Było…tak, jak powinno zawsze. Nieziemsko. Wszyscy mieli kilkugodzinny uśmiech na twarzach, w oczach żar, a w  sercu miłość.
W chłodne wieczory popijając Crema Frutti di Bosco i  Limoncello będę wracała myślami do nich. Włochy kocham od dzieciństwa, kiedy to jako gżdyl za zgodą rodziców oglądałam „ La piovra” ( „ Ośmiornicę”) z komisarzem Corrado Cattanim.

A za tydzień zapraszam na kilkugodzinny spacer po Florencji i życzę wszystkim podróżnikom niesamowitych podróży. W odległe miejsca i w głąb siebie…

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy