Reklama

Konkurs "Pewnego dnia"

To było pewnego wiosennego poranka, dzierżąc w dłoniach "Chirurga" Tess Gerritsen, szukałem wolnego przedziału w pociągu relacji Szczecin-Kraków. Wizja długiej i męczącej podróży sprawiła, że wyparował ze mnie cały entuzjazm, związany z czekającym mnie kilkudniowym pobytem w mieście, z którym wiązało się tyle wspomnień, pięknych wspomnień.

To było pewnego wiosennego poranka, dzierżąc w dłoniach "Chirurga" Tess Gerritsen, szukałem wolnego przedziału w pociągu relacji Szczecin-Kraków. Wizja długiej i męczącej podróży sprawiła, że wyparował ze mnie cały entuzjazm, związany z czekającym mnie kilkudniowym pobytem w mieście, z którym wiązało się tyle wspomnień, pięknych wspomnień.

W końcu znalazłem przedział, w którym siedziała jedynie kobieta. Nie oponowała, kiedy zapytałem, czy mogę zakłócić jej samotną podróż. Na krótką chwilę zawiesiła wzrok na książce, którą trzymałem. Dostrzegłem, że przez jej twarz przemknął tajemniczy uśmiech. A może po prostu mi się to wydawało. Nieznajoma przestała zwracać na mnie uwagę i wróciła do wertowania papierów, znajdujących się w opasłej teczce. Ja nie mogłem oderwać oczu od jej pięknych długich palców. Takie palce musiały należeć do pianistki, albo patologa. Drugą ewentualność natychmiast odrzuciłem. Ta piękna dama miałaby stawać każdego dnia twarzą w twarz ze śmiercią? Niemożliwe. Po kwadransie kobieta wyszła z przedziału, zostawiając na siedzeniu teczkę. Byłem bardzo zaciekawiony, co tak zajmującego jej uwagę w niej się znajdowało, ale bałem się, że gdy tylko ją otworzę, nieznajoma wróci i przyłapie mnie na wciskaniu nosa w nie swoje sprawy. Dałem więc sobie spokój z naruszaniem jej prywatności. Mijały jednak godziny, a kobieta nie wracała. Pociąg zatrzymał się w końcu na krakowskim dworcu, a jej nadal nie było. Nie zastanawiałem się długo, tylko porwałem teczkę. Czułem dziwną powinność, by jej tam nie zostawiać. Po dotarciu do pokoju hotelowego rzuciłem ją od niechcenia na łóżko i poszedłem wziąć prysznic. Kiedy wróciłem bacznie przyjrzałem się zdjęciom, które z niej wypadły. Były to zdjęcia z sekcji zwłok. Mnóstwo zdjęć. Nie mogłem oderwać od nich wzroku. Zacząłem je przeglądać. Analizowałem dokładnie. Centymetr po centymetrze badałem fragmenty ciała, przyglądałem się idealnemu wprost cięciu Y i marzyłem, by kiedyś na własne oczy zobaczyć sekcję zwłok. Po przejrzeniu wszystkich zdjęć, spojrzałem na teczkę. Na jej spodniej stronie przyklejona była tekturka z imieniem i nazwiskiem patologa, zakładem medycyny sądowej oraz numerem telefonu. Maura Goldman? "Cóż za niesamowite imię" - pomyślałem. Niewiele się zastanawiając i nie zwracając uwagi na dość późną porę wybrałem numer krakowskiego zakładu medycyny sądowej. Po sześciu sygnałach usłyszałem po drugiej stronie melodyjny kobiecy głos. "Czy mógłbym rozmawiać z panią Maurą Goldman?" - zapytałem. "Przy telefonie. O co chodzi?" - zabrzmiała odpowiedź. W skrócie opowiedziałem o teczce i jej zawartości. Maura nie przerywała, a na końcu zaproponowała, bym, jeśli tylko to nie problem, podrzucił jej zdjęcia jeszcze tej nocy. Z podnieceniem gnałem ulicami Krakowa, by jak najszybciej przekroczyć próg zakładu medycyny sądowej. W jego wnętrzu panowała nieco przerażająca i przytłaczająca cisza. Nagle ktoś delikatnie dotknął mojego ramienia. Podskoczyłem zaskoczony tym, że nie słyszałem kroków. Odwróciłem się i zauważyłem kobietę z pociągu. Patrzyła na mnie przenikliwie. W końcu uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę w powitalnym geście. Odpowiedziałem uśmiechem i wręczyłem jej teczkę. Po chwili do moich uszu dobiegło pytanie "W zasadzie to niezgodne z przepisami, ale skoro już się pan tu pofatygował, może zechce mi Pan towarzyszyć w jednej z sekcji?". Miałem wrażenie, że śnię. Nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa, więc tylko skinąłem głową twierdząco. Podążałem za nią, podziwiając jej sylwetkę w lekarskim fartuchu. W pewnym momencie zatrzymała się, wyjęła z szafki fartuch i podała go mnie. Po chwili nacisnęła przycisk i otworzyły się przed nami drzwi. Drzwi do sali, w której dostrzegłem 5 stołów sekcyjnych. Na jednym leżało ciało. Ciało młodej, pięknej kobiety. Stałem jak wmurowany. Maura przerwała moją kontemplację "Nie podejdzie Pan? Wstępne oględziny już zakończyłam. Teraz pora na najlepsze. Przystąpię do badania wnętrza ciała". Podszedłem nieco bliżej i jak zahipnotyzowany patrzyłem na jej smukłe, sprawne dłonie wykonujące precyzyjne cięcie Y na moich oczach. To było coś niesamowitego, zupełnie odrealnionego. Nie wiem, ile to trwało. Czas się w tym momencie zatrzymał. Miałem wrażenie, że śnię. I chyba rzeczywiście tak było, gdyż obudził mnie ból nie do zniesienia. Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem nad sobą sufit. Próbowałem poruszyć nogami lub rękoma, ale coś krępowało moje ruchy. Po chwili ujrzałem rozpromienioną twarz Maury, w jej dłoni lśnił skalpel. Jego ostrze pokrywała świeża krew. Usłyszałem tylko "Może zbyt mocno chciałeś urzeczywistnić swoje marzenia?" i w tym momencie wszystko stało się jasne - teraz to ja byłem pacjentem doktor Goldman, z tą tylko różnicą, że ja wciąż żyłem. Poczułem kolejne bolesne nacięcie, zatraciłem się w bólu i odpłynąłem. Odpłynąłem na wieki.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama