Reklama

Zawód: genetyk. Proszę sprawić, aby wyrosły mi skrzydła!

Jej charyzma i ciepło urzekły mnie od pierwszych minut wizyty - po raz pierwszy zetknęłyśmy się kilka miesięcy temu, w jej gabinecie. Z początku byłam ogromnie nieufna - oto stoi przede mną bardzo młoda i niezwykle piękna kobieta, o dość nowoczesnym stylu, uśmiecha się już od wejścia. Ale wystarczyło kilka wymienionych zdań, aby moje wątpliwości prysnęły, a w ich miejsce pojawiła się ufność i podziw dla jej wiedzy. Niezwykle prosto wyjaśniła mi mechanizm powstawania nowotworów. Bałam się, że lada chwilę i ja znajdę u siebie malutkie guzki, które potem rozwiną się i zaatakują cały mój organizm, jak u mamy i babci. Nasze spotkanie trwało wtedy ponad godzinę, odpowiadała precyzyjnie na każde moje pytanie, a potem jeszcze ogrom maili, które pisałam za każdym razem, gdy koszmarne nowotwory wracały na piedestał. Wydała mi się niezwykła, a jednocześnie taka swoja, zwyczajna. Poprosiłam o spotkanie, tym razem bardziej prywatnie - chciałam opowiedzieć o niej światu. I choć nie było to proste, aby namówić ją na wywiad, w lipcowe popołudnie spotkałyśmy się w kawiarni, w pobliżu instytutu, który sama założyła.

Jej charyzma i ciepło urzekły mnie od pierwszych minut wizyty - po raz pierwszy zetknęłyśmy się kilka miesięcy temu, w jej gabinecie. Z początku byłam ogromnie nieufna - oto stoi przede mną bardzo młoda i niezwykle piękna kobieta, o dość nowoczesnym stylu, uśmiecha się już od wejścia. Ale wystarczyło kilka wymienionych zdań, aby moje wątpliwości prysnęły, a w ich miejsce pojawiła się ufność i podziw dla jej wiedzy. Niezwykle prosto wyjaśniła mi mechanizm powstawania nowotworów. Bałam się, że lada chwilę i ja znajdę u siebie malutkie guzki, które potem rozwiną się i zaatakują cały mój organizm, jak u mamy i babci. Nasze spotkanie trwało wtedy ponad godzinę, odpowiadała precyzyjnie na każde moje pytanie, a potem jeszcze ogrom maili, które pisałam za każdym razem, gdy koszmarne nowotwory wracały na piedestał. 

Wydała mi się niezwykła, a jednocześnie taka swoja, zwyczajna. Poprosiłam o spotkanie, tym razem bardziej prywatnie - chciałam opowiedzieć o niej światu. I choć nie było to proste, aby namówić ją na wywiad, w lipcowe popołudnie spotkałyśmy się w kawiarni, w pobliżu instytutu, który sama założyła.

 

ReporterkaNauki: - Pani Paulo, pamiętam gdy podczas naszego pierwszego spotkania wyjaśniała mi Pani mechanizmy powstawania nowotworów - tak przystępnie i jasno, że od razu poczułam ulgę, a nawet zainteresowałam się stroną naukową ich istnienia. Nie sądziłam, że nowotwory są chorobami genetycznymi!

 

 

Paula Dobosz - To prawda, wciąż niewiele osób zdaje sobie sprawę z faktu, że każdy nowotwór powstaje z zaledwie jednej zmutowanej komórki. Dodatkowo ciągle nie udaj się wyjaśnić, jak to jest, że niektórzy całe życie palą papierosy, prowadzą bardzo niezdrowy tryb życia - i nigdy nie rozwijają się u nich nowotwory. A inni, pomimo zdrowej diety i ćwiczeń i tak otrzymują diagnozę nowotworu.

Reklama

 

 

RN: - Ojej! czy to oznacza, że bez znaczenia jest nasz tryb życia?

 

 

PD: - Wręcz przeciwnie! Nawet jeśli w naszej rodzinie nowotwory występowały bardzo często, a w linii prostej od mamy, cioci czy babci otrzymałyśmy niezbyt szczęśliwe geny, to ciągle są to tylko czynniki zwiększające prawdopodobieństwo, ale nigdy nie wyrok! I teraz wyłącznie od nas zależy, czy ślepo poddamy się losowi "bo na coś trzeba umrzeć", czy też podejmiemy walkę i postaramy się, aby choroba rozwinęła się jak najpóźniej, albo i wcale.

 

 

RN: - Czyli jest to możliwe?

 

 

PD:  - Oczywiście! Niestety, jest z tym trochę tak, jak z odchudzaniem się: ludzie wciąż wolą wierzyć w cudowne tabletki, niż odrobinę własnego wysiłku.

 

 

RN: - Jest Pani przeciwna farmaceutykom?

 

 

PD: - Niekoniecznie, raczej jestem zwolenniczką ich racjonalnego stosowania oraz teorii, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Nowoczesne leki często ratują życie i nie ma co się wzbraniać przed ich stosowaniem.

 

 

RN: - No dobrze, zostwamy temat nowotworów na chwilę. Zastanawiałam się ostatnio jak to jest z dziedziczeniem chorób psychicznych, na przykład depresji...

 

 

PD: - Tutaj zdania są podzielone, ale naukowcy zgodni są co do jednego: w większości przypadków dziedziczmy pewną predyspozycję do rozwoju danej choroby. Nie odkryto natomiast "genu depresji". Również i tutaj mamy więc pole do popisu - wiedząc o tym, że być może jesteśmy bardziej podatni na daną chorobę, warto zastanowić się, jakie czynniki mogą ją wywołać - w tym celu polecam konsultacje ze specjalistami, bo w Polsce mamy naprawdę fantastycznych i bardzo mądrych ludzi - i czy jesteśmy w stanie pewne czynniki wyeliminować z naszego życia.

 

 

RN: - To nie brzmi jak łatwe zadanie, ale stawka jest na tyle wysoka, że podjęłabym wyzwanie.

 

 

PD: - Ja również.

 

 

RN: - Gdy Pani słucham, mam wrażenie, że jest Pani w stanie wyjaśnić zawiłości genetyki każdemu, a dodatkowo w taki sposób, że słuchacz zaczyna żywo interesować się zagadnieniem. Czy wielu jest takich, jak ja?

 

 

PD: - Bardzo lubię swoją pracę i zawsze chętnie opowiadam o genetyce, szczególnie tej cześci genetyki, która dotyczy człowieka. Rzeczywiście udało mi się już kilka osób zarazić swoją pasją - do tego stopnia, że kilkoro moich uczniów zmieniło plany życiowe i wylądowało na studiach biologicznych  lub medycznych. Sa teraz bardzo szczęśliwi z tego wyboru, a ja się cieszę, że będzie więcej mądrych ludzi na świecie.

 

 

RN: - Ale równie chętnie uczy Pani w językach obcych, prawda?

 

 

PD:- Języków obcych chętnie uczę się ja sama, ale to za mocno powiedziane, abym uczyła innych - wyjątkiem jest angielski, który obecnie staje się podstawowym językiem nauki i niesposób obejść się bez jego znajomości.

 

 

RN: - No właśnie, a w temacie nauki i wykształcenia odkryłam, że ukończyła Pani pięć uczelni! Poza UJ, którego dyplom uzyskała Pani mając zaledwie 22 lata, ma Pani całkiem sporo innych osiągnięć. Wygląda Pani niesamowicie młodo!

 

 

PD: - I niech tak pozostanie! (śmiech) A tak zupełnie serio, nie ma rzaczy niemożliwych. Gdy ktoś mówi mi, że czegoś nie potrafi, zwykle nie przyjmuję tego do wiadomości: dla mnie oznacza to, że albo mu się nie chce czegoś nauczyć, albo nie poświęcił wystarczająco wiele czasu na naukę. Oczywiście, zdarzają się wyjątki, gdy z różnych powodów zdrowotnych nasz mózg nie przyswaja nowej wiedzy, ale bądźmy szczerzy, to tylko maleńki odsetek społeczeństwa.

 

 

RN: - To wiele wyjaśnia – ale wciąż jestem pełna podziwu, dla mnie jeden dyplom magistra był wyczynem.

 

 

PD: - Po prostu zawsze, gdy dowiadywałam się czegoś więcej, przy okazji odkrywałam, jak wiele jeszcze wiedzy przydałoby mi się, aby mieć pełniejszy obraz danego zagadnienia. I tak z genetyki potem wyrosła seksuologia – aby dowiedzieć się więcej o zaburzeniach genetycznego rozwoju płci. Potem uznałam, że w pracy z ludźmi przydałaby mi się wiedza psychologiczna, a do tego w międzyczasie zakochałam się w neuronauce – i tak wylądowałam na studiach psychologicznych. Ogromna część chorób psychicznych ma swoje genetyczne komponenty, warto więc wiedzieć coś więcej na ten temat.

 

 

RN: - Zajmuje się Pani również popularyzacją nauki, prawda?

 

 

PD: - Owszem, choć wolę pisać i tworzyć zajęcia praktyczne, dla małych grup, niż prowadzić wykłady. To ogromnie stresujące. Ostatnio wraz z moim zespołem angażujemy się także w pomoc zaprzyjaźnionej fundacji "Zobacz...Jestem!" i pewnie właśnie z nią będziemy w niedalekiej przyszłości opowiadać o nauce.

 

 

RN: - A Pani praca? Przecież stworzyła Pani tak ciepłe i sympatyczne miejsce, że nawet jako zestresowana pacjentka  czułam się jak w domu, brakowało tylko kawy i telewizora!

 

 

PD: - Tak miało być – nie tylko nasi pacjenci, ale przede wszystkim my sami mieliśmy czuć się tam swojsko.

 

 

RN: - My sami – czyli współpracujący z Panią ludzie?

 

 

PD: - O tak! Udało mi się zebrać grupę naprawdę niesamowitych osób, młodych, pełnych energii i świetnie wykształconych – rzadko kto ma tylko jeden dyplom. To świetni specjaliści, do tego bez względu na swoje podstawowe wykształcenie każdy z nich zna podstawy genetyki.

 

 

RN: - A zdarzają się wyjątkowi pacjenci czy też klienci?

 

 

PD: - Oczywiście! Każdy z nas ma w pamięci przynajmniej gromadkę takich. Ostatnimi czasy była u nas pani, która uciekła z zakładu psychiatrycznego i postanowiła u nas zamieszkać. A w ubiegłym tygodniu jeden pan prosił, aby zmienić jego geny w celu wytworzenia u niego skrzydeł i skrzeli.

 

 

RN: - Niesamowite! J Instytut Genetyki Generacja, prawda? A skąd się wzięła nazwa?

 

 

PD: - Mamy nadzieję w naszej pracy łączyć pomoc z nauką, przecież jedno nie wyklucza drugiego, a wręcz przeciwnie! Do tego staramy się pomagać wielu pokoleniom – wystąpienie choroby u dziecka ma ogromny wpływ na rodziców, rodzeństwo, bliskich. Mam wrażenie, że ta grupa osób jest mocno zaniedbana w naszym kraju – pomaga się choremu dziecku, a zapomina, jak ogromny to stres dla jego rodziców czy rodzeństwa. Wielka ilość obowiązków związanych z chorym dzieckiem w domu często zmienia bieg życia rodziców.

 

 

RN: - Słyszałam coś o tym – rzeczywiście, pomoc odpowiednio przeszkolonego psychologa wydaje się być nieoceniona. A co tam robi seksuologia?

 

 

PD: - To także ważna działka naszej działalności, ciągle bardzo omijana, po części z winy naszej kultury i dość religijnego wychowania w polskich domach. Na szczęście to się zmienia i młodsze pokolenia doceniają wagę seksualności w swoim życiu, stają się bardziej świadomi i rozważni, poszukują wiedzy i informacji. Żałuję, że w polskich szkołach wciąż nie ma edukacji seksualnej, a jeśli jest, często prowadzą ją osoby bez przygotowania, a nawet katecheci. Dla mnie to nie do pojęcia, przecież żyjemy w XXI wieku.

 

 

RN: - Na koniec jeszcze odrobinę prywatnie: czy znajduje Pani czas na jakieś hobby? Rodzinę? Cokolwiek innego niż nauka?

 

 

PD: - O swoich prywatnych kwestiach wolałabym nie rozmawiać, ale oczywiście, mam swoje wielkie hobby: taniec i góry. Podróżuję tak często, jak tylko mogę i przyznaję, że takie odświeżanie umysłu bardzo dobrze robi. Choć jeden dzień poza Warszawą potrafi zdziałać cuda.

 

 

RN: - Dziękuję za rozmowę.

 

 

 

Zdjęcie do mojego artykułu wykonał Hubert Komerski.

 

 

 

 

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy