Reklama

Życie w moim stylu

Życie zgodnie z narzuconymi schematami nie da nikomu pełnej satysfakcji. Dopiero znalezienie własnej ścieżki umożliwia prawdziwe spełnienie. Oto moja droga do celu.

Życie zgodnie z narzuconymi schematami nie da nikomu pełnej satysfakcji. Dopiero znalezienie własnej ścieżki umożliwia prawdziwe spełnienie. Oto moja droga do celu.

Moim życiem chcę kierować a sama, a nie pozwalać, by robił to przypadek, albo by porwał mnie nurt rzeki o nazwie “bo tak powinno być”. Sama wybieram swój cel i drogę, jaką do niego dojdę.

 Poszukiwania 

Reklama

Nigdy nie mogłam usiedzieć długo w jednym miejscu i nigdy nie lubiłam wracać z wakacji. Znajomi wracali z kilkutygodniowych wyjazdów spędzonych w spartańskich warunkach z ulgą, ja z niedosytem. Dorosłam, ale ta cecha z dzieciństwa pozostała.
 
Praca na etat z całą stabilizacją, poukładaniem i koniecznością bycia codziennie w tym samym miejscu zawsze wywoływała we mnie dreszczyk przerażenia, więc starałam się to chociaż trochę odłożyć w czasie. Jedne studia, drugie studia, prace dorywcze, a gdzieś w tyle głowy kołatało mi, że muszę się wreszcie na coś zdecydować: albo się dostosuję, albo znajdę swoją drogę. Dostosowania próbowałam, bo wiedziałam, że mimo wszystko to jest ta prostsza opcja. Pracowałam w pięciu biurach w trzech krajach, próbowałam swoich sił jako lektor. Nigdzie nie mogłam się wpasować, i nigdzie nie byłam w pełni zadowolona, mimo że osoby obok mnie nie narzekały i miałam świadomość, że teoretycznie ja też powinnam być zadowolona.
 
Wiedziałam, że to, czego chcę, to podróże i poznawanie kultury i ludzi. Zdecydowałam się na pracę w Azji, aby poznać wybrane miejsca w najlepszy możliwy sposób: żyjąc w lokalnej społeczności, a nie tylko zwiedzając. Jednocześnie zarabiałam, co umożliwiało mi utrzymanie się tam, dokąd pojechałam.
 
Najpierw była Japonia. Wyjazd na pół roku, praca w małej japońskiej firmie. Praca nie idealna, ale wieczory i weekendy rekompensowały mi siedzenie w biurze. Zresztą kiedy dookoła jest tyle nowych bodźców to nawet też nie jest złe – miałam poczucie, że nawet jeśli to co robię, często mnie nudzi, to otoczenie, ludzie, inna mentalność i podejście do pracy są fascynujące.
 
Potem był powrót. Tak jak kiedyś wracając z wakacji byłam nieszczęśliwa, że trzeba wrócić do normalności, tak teraz nie było inaczej, tylko to odczucie zwielokrotniło się. Związek przestał mi wystarczać, głowę miałam wypchaną marzeniami o odległych krajach, do pracy chodziłam bo musiałam, ponownie z nadzieją, że się przystosuję, bo po prostu bałam się ryzyka związanego z rozpoczęciem takiego życia, jakiego naprawdę chciałam.
 
Po paru miesiącach zrozumiałam, że “przystosowanie się”  to mrzonki, a mnie jest po prostu źle. Dotarło do mnie, że nie jestem szczęśliwa, a tkwienie w sytuacji, która to powoduje doprowadzi tylko do dalszego pogorszenia mojego samopoczucia. Zdecydowałam się na najbardziej radykalny krok w życiu: zostawiłam partnera, zostawiłam pracę, mieszkanie i całe uporządkowane życie, i pojechałam szukać szczęścia. Znowu znalazłam się w Japonii – tam był inny mężczyzna, który miał się okazać tym, kogo potrzebuję - facetem otwartym na świat i tak samo jak ja chcącym poznawać nowe rzeczy. Rzeczywistość ponownie zweryfikowała marzenia, i po spędzonych paru miesiącach w Japonii, gdzie miałam szukać pracy i zostać na długo z moim księciem z bajki, byłam znów w samolocie do Polski.

Tym razem tylko na cztery tygodnie – tyle trzeba było, żeby dostać wizę biznesową do Indii.
O Indiach marzyłam od ogólniaka, już będąc pierwszy raz w Japonii planowałam „w przyszłym roku praca w Indiach, a potem już się ustatkuję...”
Tylko lecąc do Jaipuru w pustynnym Rajasthanie coraz bardziej do mnie docierało, że to nie jest tylko kolejny wyjazd na pół roku, ale początek nowego stylu życia, takiego, który będzie zgodny z moimi potrzebami, a więc da mi szczęście.

O Indiach mówi się, że są brudne, biedne i śmierdzące, ale także, że są przesiąknięte atmoserą duchowości. Pierwsze jest prawdą, co nie przeszkadza być zachwyconym tym krajem i go pokochać, to drugie – wciąż nie wiem. Hindusi są bardzo religijni, to fakt, ale mnie jakaś głębia duchowości nie pochłonęła. Niemniej jednak, to właśnie w Indiach, niemalże stereotypowo, doszłam do wniosku nie tyle,co chcę robić w życiu, bo to wiedziałam już od dawna, ale do tego, co będę robić w życiu. I czego nie będę.

Cel

Nie będę siedzieć w biurze w określonych godzinach i robić czegoś, co mnie nie interesuje. Będę pracować sama na siebie. Mogę pracować dużo i mieć nienormowany czas pracy, ale za to chcę mieć wolność wyboru miejsca pracy. Ogranicza mnie jedynie dostęp do Internetu. Tam gdzie jest WiFi, tam jest moje stanowisko pracy, nie zależnie od kontynentu i kraju. To jest to, czego ja chcę, i z czym jestem szczęśliwa.

Droga do celu


Z wykształcenia jestem japonistką, planowałam zostanie tłumaczem. Tłumaczenie lubię i mogę robić to z dowolnego miejsca. Dostać zlecenie początkującemu tłumaczowi nie jest łatwo bez “protekcji”, ale próbować trzeba.

Z pasji jestem podróżnikiem. I organizowanie wyjazdów jest czymś, co umiem robić. Wiem jak zaplanować czas w podróży, jak zaplanować dojazd i noclegi w danym miejscu wydając przy tym niewiele pieniędzy, ale spędzając czas tak, jak chcę. Wiele osób chce wyjechać, ale nie ma czasu na zaplanowanie wyjazdu, albo zastanawia się, czy dadzą sobie radę. Dlaczego im nie pomóc? Tak powstał pomysł na Architektów Podróży – moją firmę, zajmującą się przygotowaniem szytych na miarę planów podróży.

Przy okazji historia zatoczyła koło – partnerem biznesowym został mój były partner życiowy, z którym, po skończeniu pracy w Jaipurze objechałam spory kawałek Indii, Tajlandię i Kambodżę, wieczorami przygotowując stronę internetową oraz strategie rozwoju firmy.

Ciągnęło mnie dalej, do Wietnamu, a potem jeszcze dalej, ale głos rozsądku tym razem zwyciężył. Wróciłam do Polski rozwijać firmę. Świat objadę cały, zacznę już niedługo, ale najpierw muszę spełnić założenie numer jeden: zacząć zarabiać niezależnie od miejsca, w którym aktualnie przebywam.
To nie mają być duże pieniądze, tylko takie, żeby starczyło na pomieszkanie przez parę tygodni w chatce nad Mekongiem a potem przeniesienie się do jakiejś parumilionowej „wioski” w Chinach. Wbrew pozorom trzeba mi mniej, niż wiele osób uważa ze niezbędne na przeżycie w Polsce.

Trzymajcie kciuki, ja nie odpuszczę. Jasne, że nie mam pewności, jak to się wszystko skończy, ale wiem że żałowałabym jednej rzeczy: gdybym nie spróbowała, i na siłę próbowała dostosować się do rzeczywistości,w której tak naprawdę nie chcę być.

I pamiętajcie: dopiero życie zgodnie z sobą samym daje prawdziwe szczęście.

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy