Reklama

Makowiec

Po prostu..

Po  prostu..

 

 

                                Chyba oszaleję…

 

Chyba oszaleję, a może już oszalałam? Zmieniam się w kobietę robota nakręconego turbo bateriami. Pędzę, spieszę, ogarniam, albo i nie. Boli mnie już myślenie. Muszę sprostać na miano kobiety XXI wieku.

Bo kim my kobiety teraz jesteśmy?

Pobudka, na dworze ciemno. Prysznic, kawa, poparzony język. Ubranie wyprasowane dzień wcześniej. Autobus, bieg, tramwaj. Pracuję. Co ja robię? To, co robię, robię  z przypadku. I tak zostało.

Reklama

Studia, ideały schowane razem ze sztruksami. Włosy już się nie plączą.

Nigdy nie mów nigdy. To, co miało nigdy nie być, dzieje się teraz. Studia bez komputera, bez komórki, choć XX wiek się kończył. Teraz jedno i drugie na moim piedestale. Wpadam w osłupienie, kiedy Internet siada, bo nie wiem co robić. Jak wysłać maila, pisać długopisem, rozmawiać w cztery oczy? Przecież ja nawet nie wiem, jak wygląda duża część ludzi,z którymi pracuję. 

Kiedyś myślałam, że skoro siedzę na krześle i klepię w klawiaturę rozmawiając przy tym przez telefon, to będę  to robić w szklanym wieżowcu. W chmurach, blisko nieba.

Odurzyłam się na moment, tak myślę, choć krzesło nadal jest, ale piętro blisko ziemi. Wieżowiec, ten z wielkiej płyty do mieszkania, nie do pracy. Wieś mi się marzy, dom a ja sadzę pietruszkę...

Kończę pracę i znów pędzę. Latorośl czeka, babcia na etacie. W domu gnam dalej. Pranie wisi, więc je składam. Garnek kipi, pralka pierze. Pytam, co w przedszkolu było. Rozmawiamy. Mamy chwilę. Czytamy. Gramy i rysujemy. Prasuję, żeby rano 10 minut dłużej spać.

Jadę i czytam. Autobus, to moja prywatna czytelnia.

 

Przecież miałyśmy dość haftowania i czekania na męża. Czekania na powrót z pola walki. Powrót z polowania. Chciałyśmy wyjść i wyszłyśmy, ale czy nie nazbyt mocno nas nakręcono? Czy same tak się nakręciłyśmy? Czy możemy teraz haftować by przetrwać?

 

 

                                     Początek

 

 

Idę na rozmowę. Chcę pracować, więc idę. Trochę to bez sensu. Pani za biurkiem z telefonem i kawą zawsze mnie śmieszyła. Czy też siebie ośmieszę?

Idę ubrana w mój kostium obronny. Obronił mnie w piątek trzynastego. Jest jedyny na taką okazję. Będę w nim wyglądać doroślej, choć dorosła już jestem. Wyciągam nadmiar kolczyków z uszu.

Na pytanie, gdzie Pani pracowała, odpowiadam nigdzie. Przecież studia skończyłam, to się nie liczy? Miałam praktyki, bardzo znaczące, ale nieprzydatne w tej pracy, wiem. Piszę szybko na komputerze, zmyślam.

Wracam do domu. Co za przygoda. Ulegam mojej ideologii. Jadę na uczelnie podyplomować się dalej. Potem znajdę moją pracę.

Dzwoni Mąż. Mam jechać na drugą rozmowę. Zakładam znów kostium obronny. Chcą mnie. Czy ja jestem ostatnią kobietą na tej planecie?  Nie pojmuję ich wyboru.

Zaczynam pracę. Będę zastępować Nową Matkę. Nie będę sama. Inna dziewczyna mnie przyuczy. Będziemy pracować razem. Dziewczyna jest, ale tylko dzień jeden.                       Jest w schowanej ciąży. Czekała aż się pojawię. Prorodzinna firma, myślę.

Zostaję sama. Siedzę po 9 godzin obstawiona segregatorami. W 5 minut opanowuję całą książkę adresową. Wiem co to NIP, bo sama go mam, ale nie znam innych skrótów, szyfrów  i numerów.

Będę testowana przez dni siedem. Szczęśliwa siódemka. Po trzech dniach słyszę, że się sprawdziłam. Ogarniam się dalej. Pracuję. Mogę płacić rachunki. Z pierwszej wypłaty biorę kawałek na nową bluzkę. Potem na kolejną. Moje biurko wymaga innego odzienia. Umiem po śniegu chodzić w obcasach. Równowaga w życiu jest najważniejsza.

Dyrektorski garnitur i sandały. Dopada mnie śmiech, choć przyzwyczaiłam się już do tego widoku. 

Ogarniam gąszcz połączeń w dyrektorskim telefonie, recytuję smsy, wstukuję numery.  Jestem specem od skomplikowanych zadań…

Kolejny poranek, kolejne spotkanie, kolejny gość czeka. Pojęcie czasu i punktualności tu nie istnieje.

Jadę na szkolenie. Jestem w szklanym wieżowcu. Pierwszy raz w życiu.

Wraca Ona z matczynego etatu. Biurko czeka, więc zasiada. Brązowa opalenizna, za oknem śnieg. Gapię się w ten wachlarz rzęs i tęczę na paznokciach. Zajaśniało.

Ja kontra Ona. Ja zostaję, Ona odchodzi. Nic nie zrobiłam. Ktoś dokonał takiego wyboru.

Jestem już podypolomowana. Kolejny papier do archiwum, bo pracy innej nie szukam. Dobrze mi tutaj. Osiadłam. Uciekła gdzieś moja spontaniczność. Nie wsiadam do samochodu nie znając kierowcy. A przecież kiedyś, mogłam dojechać, gdzie chciałam.

Ideały daleko za mną, nie nadążają. A może nie mają szansy na byt?                                      

Lubię tę pracę, bo lubię w niej ludzi. Gryzoni nie lubię. Ze szkodnikami trzeba walczyć,  nawet jeśli się nie chce.

Nie walczę i nie gnam. Terytorium jest wspólne. Bez walki i pułapek. Złotych zegarków i squash’a. Wystarczy rozmowa. Bywa żart. Nie znam tu fałszu. Jest normalnie.

Praca nie płaci, a potem w kawałkach. Pora odejść. Odeszło już wielu. Lubimy się, a to dużo, lecz za mało by tu zostać. Zostajemy w naszej znajomości.

 

 

                              Przebudzenie

 

 

Pobudka. Lato nadchodzi. Słońce świeci, ale jest zimno. Ubieram się ciepło.

Nigdy nie zaczynałam pracy tak wcześnie.                     

Wskazówki gnają ku siódmej, otwieram szklane drzwi. W domu zostawiłam ciepłe łóżko. Siadam, parzę kawę, zaczynam dzień. Uśmiech, dzień dobry, ależ proszę… te słowa nie schodzą mi z ust.

Znów nie wiem jak się tu znalazłam. Wstaję w nocy po mleko. Przewijam. Usypiam kolki. Rano szpachluję twarz dla niepoznaki.

Pracuję. Mam duże biurko i własny telefon. Potem notebooka. Wokół przejrzyście. Nikt się nie gubi. Nienaganna organizacja jest tutaj domeną.          

Wracam wcześnie. Poranne godziny szybko mijają. Mam czas na obiad, mam czas na spacer. Mam karnet na relaks.

Kolejne szkolenie i szklany wieżowiec. Nowe okulary i czarne oprawki. Plastik jest w modzie. Walizka na kółkach, więc się nie męczę.

Przejmuję stery na kilka miesięcy. Mam wiele do zrobienia. Wiele wnoszę i zmieniam. Widzę zadowolenie. Upominam się o należne, bo nikt o to nie zadba. Sama muszę dbać sama o siebie. 

Czas minął. Odkurzam swoje krzesło. Oddaję ster właścicielowi. Są kwiaty i uściski, ale nie dla mnie. Mnie już nie ma. Nie jestem potrzebna. Karma znów ta sama.

Wymuszona nagroda. Nowe lokum, nowy plan działania. 

Praca chce do mnie, ja na urlopie. Telefon dzwoni. Odbieram i siadam. Internet potrzebny. Piszę, ustalam, informuję. Przecież nie wrócę, jestem daleko.

Zaczynam widzieć coraz lepiej. Przyglądam się. Nieobliczalny pęd do przodu. Nie biegniesz, zdepczą Cię. Nigdy nie byłam dobra z WF-u.

Obserwują, węszą a potem knują. Moja radość podtrzymywana naiwnością w końcu odchodzi. Wierzyłam w ludzi. Wiara odeszła.

Wyprasowane powietrze, którym przestaję oddychać. Społeczny lifting.

Napięci, wyprostowani ociekają fałszem. Pienią się. Kłamią, donoszą i gryzą. Lepiej nie podchodź. Siedź na swoim, uśmiechaj się. Nie ważne co myślisz, dostosuj się.

Wystawy sklepowe. Przebrane manekiny. Mam swoją skórę. Nie noszę maski, nigdy jej nie nosiłam.

Szczerość wyróżnia, bo nikt jej nie lubi. A ja nie lubię bali maskowych, jacuzzi i squasha’a. Nie robię niczego wbrew sobie. Nie potrafię. A może muszę, a może powinnam? A może nie pasuje do reszty? Odstaję? Plastikowe mam tylko oprawki.

Nie mogę tak dalej. Inna nie będę. Jedna chwila decyduje o wszystkim. Zamykam drzwi. Wychodzę. Opuszczam korporację. Organizm bez serca.

Męczą mnie sny, bardzo podobne. Mam dobrą pamięć. Niepotrzebnie. Może kiedyś się wyśpię.

Wstaję leniwie. Nie śpieszę się wcale. Słońce świeci. Jest ciepło. Plac zabaw pełen dziecięcych uśmiechów.

Siedzę na ławce a myśli się mnożą. Pytania atakują. Szukam odpowiedzi, szukam innej przestrzeni.

 

Czy musimy tak pędzić i walczyć o wszystko? Tak bezwzględni i tak zakłamani. Wypróżniać się człowieczeństwa? A może to w nim jest zło? Przecież od zawsze walczymy o dominację. W tym krwawo, bez sumienia. Nie rozmawiamy. Szczera rozmowa jest dla mięczaków. Liczymy na pokaz  siły. To ona zapewni nam władzę.

 

 

                                    Nadzieja

 

Jestem wypoczęta. Mam w sobie słońce, wzgórza i cyprysy. Nie rozumiem dlaczego te drzewa bywają symbolem żałoby i smutku. Przecież bez nich nie byłoby Toskanii. Długowieczny cyprys był kiedyś symbolem nieśmiertelności. Mawiano, że odbiera zdrowe zmysły. Piękno Toskanii potrafi odurzyć.

Nadchodzi czas rozmów. Mam prezentację samej siebie. Idzie mi dobrze, choć pewność nie zawsze mi sprzyja. Łatwiej mnie ustawić, gdy pewności tej nie mam.

Idę dalej ze swoją pewnością. Owocne podejście. Zadowolenie.

Czekam na start trochę dłużej niż myślałam. Nie szkodzi, wypocznę jeszcze.

Zaczynam. Nie wiem co myśleć. Dostrzegam chaos. Nie znam struktury, tak myślę. Struktury tu nie ma, o czym szybko się przekonuję. To nawet dobrze. To nie korporacja, choć z takim inwentarzem mogłaby nią być.

Jest trochę leniwie, jakby ociężale. Ale spokojnie. Zwyczajnie. Bez przepychu. Skromnie.                        

Nowe, stare biurko. Telefon i notebook w pakiecie startowym. Krzesło trochę niewygodne. Wygodę mam w domu, pocieszam się.

Wiem tyle, ile sama się dowiem. Swobodna interpretacja nie przeszkadza nikomu. Nie wiem, kto decyduje, bo chcą robić to wszyscy.

Przecież tego chciałam. Swobodnego działania, bez ram i napięcia. 

Stara lokomotywa z ciężkimi wagonami. Ociężale sunie do przodu. Konduktor jakiś niepewny. Po chwili inny, a potem następny. Każdy wsiada, gdzie chce. Nikt nie sprawdza biletów. Pierwszą klasą jadą z przodu.

Jadę i ja, choć w drugim wagonie. Chcę szybciej, taki mam nawyk. Stoję w miejscu, a później przyspieszam. Czekam i pędzę. Pędzę i czekam. Tracę równowagę.

Mój wagon jest coraz pełniejszy. Nic więcej w nim się nie mieści, lecz upychać wciąż muszę.

Jadę już szybciej. Nie zatrzymuję się. Dalej w chaosie. Zmienność jest tutaj królową. Odmienność taka.

Wagon pierwszej klasy jest najważniejszy. Zawsze przodem. Ustawia kolejne. Dominuje. Dostrzegam to coraz wyraźniej.

Plotki żyją. Cieplarnianie mają. Kiełkują, puszczają pędy. Wiją się nieskończenie. Przyciąć ich nie sposób. Oplatają zewsząd. 

Szczerość jest nie modna. Wymaga odwagi.  Fantazja nie zna granic, zwłaszcza ta za plecami.

Jadę dalej. Muszę. Może wysiądę. Może nie teraz. Nakreślam dalszą grogę. Próbuję.

Kiedyś wysiądę, gdzie będą cyprysy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy