Reklama

Serca dwa, smutki dwa

“…Witamy na pokładzie samolotu linii…” włącza się automatycznie nagrana pani, uprzejmie potwierdzająca, iż faktycznie znajduję się na pokładzie samolotu, którym mam odlecieć. Potwierdzenie być może jest potrzebne, wszak przejść przez pięć różnych odpraw można wciąż nie będąc pewnym gdzie się leci. “…lecącego do Londynu”. Chwilę później włącza się pilot, już nie w ojczystym języku, i z radością dziecka otwierającego prezenty prowadzi monolog o tym, jaka to pogoda w Londynie, że chłodno i pada, jaki czas, że godzinę do tyłu, o której będziemy, oraz że wiatr nam nie sprzyja więc będzie długi lot. Na koniec życzy nam wszystkim happy new year oraz miłego lotu.

Reklama

Siedzę przy oknie, bo nie po to człowiek tyle płaci, żeby przy oknie nie siedzieć.  Patrzę jak obsługa lotniska przygotowuje nasz samolot do odlotu. Odsuwają schody, tunel, wszyscy powoli odsuwają się od wielkiej maszyny. Na pasie jesteśmy dobre 10 minut przed planowanym odlotem. Patrzę przez to małe okno namiętnie, bo dziwnie tak. Nigdy nie wiesz kiedy wrócisz. Patrzę i myślę kiedy znowu będę siedzieć w tym samolocie. Za miesiąc, za dwa, za rok? Dlaczego będę w nim siedzieć? Dla przyjemności czy z powodu czegoś pilnego do załatwienia? Patrzę na ten skrawek ziemi ojczystej i nie wiem, kiedy znowu ją zobaczę.

Puścili filmik o bezpieczeństwie i gdzie co jest w kabinie, ale łzy mi się ciśna i nie mogę patrzeć. Więc patrzę przez to okno na Warszawę w ostatni dzień roku i żegnam się z nią w myślach.

Dziwny jest mój związek z Warszawą. Nie jest to moje miasto, ale jest to zazwyczaj pierwsze i ostatnie miasto które widzę zanim wrócę na wyspy. Warszawa zawsze stoi pomiedzy mną a domem – już niby jestem w kraju, ale jeszcze muszę się przedrzeć przez korki, dotrzec na stację, złapać pociąg lub autobus. Nie mogę się doczekac, aby się z tej Warszawy wydostać. Kiedy wracam, jest ona ostatnią przystanią na ziemi polskiej. W duszy pragnę, by były korki, chce się napatrzeć na obdrapane bloki, zniszczone kamieni, błyszczące biurowce i żółte kioski na ulicach. Chłonę Warszawę bo już za kilka chwil będę oderwana nad ziemią, z każdą chwilą dalej i dalej od niej.

Zazwyczaj lubię latać. Lubię to uczucie bycia pomiędzy jednym a drugim. Opuszczam jedno miejsce na ziemi, już mnie tam nie ma, tam życie toczy się dalej. W drodze gdzieś indziej, w miejscu gdzie mnie jeszcze nie ma, gdzie życie toczy się wciąż. Pomiędzy. Jestem wtedy sama ze sobą, pomiędzy jednym światem a drugim. Nie muszę się deklarować, wybierać. Jestem pomiędzy chmurami.

Ale nie dzisiaj. Dzisiaj płaczę. Dzisiaj mam dość bycia pomiędzy. Chcę mieć dom. Jeden, nie dwa, oddzielone tysiącami kilometrów. Nie chce wybierać, być tu albo tu. Jak na kompasie, nigdy nie możesz iść w dwóch kierunkach jednocześnie. Północ albo południe. Siedzę i patrzę na Warszawę i staram się jak mogę aby nie płakać. Nie rozumiem dlaczego po tylu lotach, po tylu miłych wspomnieniach, po tylu startowaniach i lądowaniach akurat dziś nie chcę już nigdy więcej być pomiędzy. Nie chcę oddalać się od jednego domu zbliżajac się do drugiego. Tylko dlaczego akurat dzisiaj mnie tak to uderzyło?

Słyszałam Beatę z Bajmu w radiu. Śpiewała o dwóch sercach, i tak jak to jest gdy Ci się wydaje, że każda piosenka jest o Tobie, tak pomyślałam, że ja też mam dwa serca, dwa domy. Albo jedno serce rozłamane na pół.

“Nowy nieznany szlak nad twoją głową
Może jest tylko snem, a może koroną
Zostań więc Bogiem i drzewem
Między mną, ziemią, a niebem

Więc teraz serca mam dwa, serca dwa, smutki dwa
I miłość po kres, i radość do łez
Wieczory długie i złe
Krótkie dnie, więc całuj mnie częściej,
Bo nie wiem jak będzie, o nie…”

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy